Ewa Kuryłowicz

i

Autor: Archiwum Architektury Ewa Kuryłowicz, fot. z archiwum pracowni

Zawód architekt: Ewa Kuryłowicz

2014-12-01 14:46

Staram się kontynuować sposób działania mego męża, który spotykał się z zespołami, dociekał, oglądał ich projekty, ale nigdy nie wtrącał się do nich w sposób zasadniczy. Aby architekt mógł identyfikować się z projektem, poświęcić się mu i pracować nad nim, często po nocach, niezbędne jest poczucie wolności. Dlatego nasze projekty są dość różnorodne przy czytelnym wspólnym mianowniku.

Stefan Kuryłowicz nadal widnieje na stronie internetowej pracowni jako jej szef. Jak wygląda życie w firmie po odejściu tak wielkiej osobowości?

Nie wybraliśmy nowego prezesa, wszyscy zgodzili się, że pracownia jest autorskim dziełem męża i tak pozostanie. Prowadzimy ją w trójosobowym zarządzie, z Piotrem Kuczyńskim, wieloletnim współpracownikiem i prawą ręką Stefana, oraz naszym synem Markiem Kuryłowiczem. Może to zabrzmi dziwnie, ale nam cały czas wydaje się, że Stefan nadal z nami jest. Działamy w tym samym miejscu i gronie, kontynuujemy projekty, które on zaczął. Jest obecny nawet w naszych nowych tematach. Jego osobowość i siła oddziaływania na innych była tak wielka, że pozostał z nami. Stworzenie tego zespołu i mechanizmu jego działania jest największym z jego osiągnięć, choć mąż miał ich bardzo wiele na różnych polach. Widać to właśnie teraz, gdy go zabrakło. Kiedy przyszłam do pracowni 7 czerwca 2011 roku, po tragicznym wypadku, cały zespół był oczywiście zdruzgotany i w wielkim szoku. Ale jednocześnie wiedziałam, że zrobią wszystko, aby to dzieło kontynuować i rozwijać. Nie po to po prostu, aby zachować pracę. Swoboda tworzenia i relacje, jakie zbudował mąż, dają poczucie bycia we właściwym miejscu i wśród wartościowych ludzi. Udało nam się stworzyć pewien sposób na życie, który musieliśmy za wszelką cenę ocalić.

Jak opisałaby Pani ten zespół i proces jego tworzenia?

Dobieraliśmy do niego ludzi, którzy mają takie same poglądy na projektowanie i, w sumie, na życie jak my. Nie ma nic gorszego niż brak zaufania i ciągłe patrzenie komuś przez ramię. Dlatego wśród pracowników jest wielu naszych dawnych studentów i dyplomantów, którzy, przychodząc, znali nasze spojrzenie na architekturę. Tego wymaga kluczowa dla nas zasada pracy, jaką jest swoboda. Staram się kontynuować sposób działania mego męża, który spotykał się z zespołami, dociekał, oglądał ich projekty, ale nigdy nie wtrącał się do nich w sposób zasadniczy. Aby architekt mógł identyfikować się z projektem, poświęcić się mu i pracować nad nim, często po nocach, niezbędne jest poczucie wolności. Dlatego nasze projekty są dość różnorodne przy czytelnym wspólnym mianowniku. Jest nim pełne, choć często niejednoznaczne, powiązanie z lokalizacją i kontekstem, w jakim powstaje projekt. Każde miejsce kryje w sobie coś wartego podkreślenia – czasem jest widoczne, a kiedy indziej sekretne i naszym zadaniem jest to odkryć. Takiego analitycznego podejścia do projektowania uczę też swoich studentów.

Zarówno Stefan Kuryłowicz, jak i Pani przywiązywaliście zawsze dużą wagę do pracy na uczelni. Czym jest ona dla Pani?

Uczenie stało się naszą wielką pasją i dla mnie nadal nią jest, choć ostatnio ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że na Politechnice Warszawskiej pracuję już 35 lat. Prowadzenie zajęć wymusza zrozumienie procesu, jakim jest nasza własna praca nad projektami, aby móc przekazać to tym młodym ludziom. Uczenie i praca w zawodzie architekta są czymś komplementarnym, pomagają spojrzeć z dystansu i poznać to, czym się zajmujemy w pracowni. Na uczelni pracuję z pełną świadomością, że studenci, którzy dostają się na architekturę, to bez wyjątku bardzo zdolni ludzie, których talentów i wrażliwości nie wolno nam popsuć. Na każdym kroku trzeba kierunkować ich ku rozwojowi i poszukiwaniu własnych, nowatorskich rozwiązań, nigdy nie zadowalać się sztampą.

Jako pracownia osiągnęliście już niemal wszystko. Jakie cele dziś Pani przed sobą stawia?

Jeśli sukces mierzyć liczbą nagród, to one rzeczywiście bardzo cieszą, ale celem, który nieustannie mamy na horyzoncie, jest jakość architektoniczna. Ta jest zawsze okupiona ciężką pracą i wymaga walki o każdy element, czasem również z inwestorem, który naturalnie nie chce nigdy wydać więcej, niż uważa za konieczne. Przekonywanie, różnych ludzi i instancji, jest solą tej pracy. Mąż był w tym niedościgniony, pomagała mu silna osobowość i kilka rekwizytów. Czarny, skórzany płaszcz i jaguar czasem też temu służyły. To może bawić, ale umiał skutecznie wywrzeć wrażenie i dopiąć swego. W efekcie miało to budować szacunek do roli i pozycji architekta odpowiedzialnego partnera dla inwestora i jednocześnie współtwórcę społecznej kultury. Oprócz tego zależy mi na budowaniu w środowisku architektów konstruktywnej i śmiałej debaty wokół powstających realizacji, spojrzenia na projektowanie i ten zawód. Łącząc to z potrzebą upamiętnienia dzieła mojego męża, 26 marca, w dniu jego urodzin, powołałam Fundację im. Stefana Kuryłowicza. Pod patronatem ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego będzie przyznawała nagrody dla realizacji, w których autorom udało się podkreślić związki architektury z kulturą.

ROZMAWIAŁA URSZULA BIENIECKA

Ewa Kuryłowicz, wiceprezes, a od czerwca 2011 roku główny projektant Kuryłowicz & Associates, profesor, wykładowca WA PW. Autorka lub współautorka projektów wielu rezydencji mieszkalnych, biurowca Wolf Marszałkowska, hotelu Marriott na lotnisku Okęcie i powstających budynków Wydziałów Filologicznych UW na warszawskim Powiślu. W latach 2000-2008 pełniła funkcję Dyrektora Programu Roboczego Miejsca Kultu UIA.