Marek Dunikowski

i

Autor: Archiwum Architektury Marek Dunikowski, fot. z archiwum pracowni

Zawód Architekt: Marek Dunikowski

2015-04-23 14:18

Architektura nie jest robiona dla architektów, tylko dla ludzi, a skoro dla ludzi, to chodzi przede wszystkim o to, żeby ludziom się podobała - z Markiem Dunikowskim rozmawia Michał Nitychoruk.

Kiedy ogląda się realizacje waszej pracowni, można odnieść wrażenie, że czerpiecie z całego dorobku XX-wiecznej architektury – od art déco, przez modernizm i socrealizm, po współczesny minimalizm. Skąd ta różnorodność?

Cel, funkcja, otoczenie, miejsce, czy, inaczej mówiąc, gleba, w której rodzi się projekt, są za każdym razem inne. Architektura nie jest robiona dla architektów, tylko dla ludzi, a skoro dla ludzi, to chodzi o to, żeby ludziom się podobała. Świat jest dzisiaj trudny do opisania – tempo życia, ciągły pęd i dążenie za czymś nieuchwytnym... Tego wszystkiego jest za dużo. Ludzie potrzebują referencji do pewnych wartości. Nawiązując do nich w architekturze, chcemy dać im poczucie stabilności. Architektura powinna być też przyjemna, uśmiechać się, nie tylko wyrażać walecznego ducha architektów, którzy chcą rzucić świat na kolana. A jeśli jeszcze są oni średnio utalentowani i mają wyobrażenie, że znaleźli się w zawodzie misyjnym, jest to dramat dla przestrzeni. W przypadku osiedla na Muranowie w Warszawie staraliśmy się o różnorodność, aby było widać nawarstwienia, tradycyjny kwartał, ale też nawiązanie do socrealizmu, czyli do najlepszego okresu warszawskiej architektury. Lusławice to z kolei wieś, krajobraz bardzo polski, a więc proste budynki, dworki i jednocześnie szopy, stodoły. Chodziło nam o to, żeby wpisać się w ten klimat. Projektując „szkieletora”, patrzyliśmy na Kraków jak na miasto eklektyczne, w którym można odczytać wszystkie warstwy historyczne, więc ten budynek będzie jego lustrem.

Coraz częściej mówi się o przewartościowaniu współczesnej architektury. Czy wasze realizacje przetrwają próbę czasu?

Uważam, że przetrwają, bo nie są pretensjonalne i odpowiadają wymaganiom rynku. Ale jeżeli w pewnym momencie następny właściciel uzna, że budynek już nie pracuje, nie przynosi odpowiednich dochodów, to zostanie zamieniony na inny. Upieranie się, że coś jest dziełem i nie można tego tknąć, jest w moim przekonaniu jakimś zadufaniem architektów. To są rzeczy robione dla ludzi i to ludzie mają prawo decydować o losie budynku, a nie wybrana garstka znawców, którzy uważają się za wyrocznie.

Na początku swojej działalności brał Pan udział w międzynarodowych konkursach, z czego największe sukcesy odnosił w tych dla Damaszku, m.in. na Bibliotekę Narodową w 1974 roku. Jak tamte doświadczenia wpłynęły na Pana twórczość?

To było przede wszystkim wielkie przeżycie, które dzieliłem razem z moimi partnerami: Wojtkiem Miecznikowskim, Małgosią Mazurkiewicz, dr. Jankiem Meissnerem i fenomenalnym zespołem konstruktorów pod kierownictwem prof. Grabackiego. Współpraca z tymi ludźmi nad projektem biblioteki wywarła wielki wpływ na mnie i na racjonalność moich późniejszych działań. Konkurs odbywał się parę miesięcy po ukończeniu studiów, a przecież architekt po studiach nie umie nic, jest tylko naładowany emocjami i pragnieniami. Udało się nam wygrać międzynarodowy konkurs jako jednym z pierwszych Polaków po wojnie. Drugą nagrodę otrzymał profesor z wydziału architektury w Damaszku wraz z architektami z Berlina. I wtedy zaczęła się nauka życia, bo chcieli nas za wszelką cenę wyeliminować. Spędziliśmy tam trochę czasu, ale Bogu dzięki udało się i projekt został zrealizowany.

Jesteście znaną i cenioną pracownią, macie dużo zleceń nie tylko w Krakowie, ale i w całej Polsce. Przy tym wszystkim w ostatnich latach rzadko uczestniczycie w konkursach. Skąd w takim razie taka popularność i wzięcie u inwestorów?

Konkursy to fascynująca rzecz, ale istnieje też pewien racjonalizm. Mając zlecenie, koncentruję się, żeby zrobić je bardzo dobrze, a nie startować w zawodach, gdzie szanse na wygraną są małe. To jest czysta kalkulacja – chciałbym brać udział w konkursach, ale mnie na to nie stać. Jeśli biuro zatrudnia trzydziestu architektów, to koszty są bardzo wymierne: lokal, telefony, samochody, itp. I w tej skali to już nie jest zabawa, ale ogromna odpowiedzialność. To, co mnie interesuje i czasem nawet fascynuje, to aspekt przemian gospodarczych, kierunków ekonomicznych versus architektura. Staram się przewidzieć, jak rynek będzie się zachowywał. Ponieważ nasze biuro realizuje głównie projekty komercyjne, zdobyliśmy duże doświadczenie i praktykę w liczeniu i wydawaniu pieniędzy inwestorów. Nasze realizacje to nie są jakieś fanaberie i wizje architektoniczne, podpierane jedynie teoriami. To wiele elementów, które muszą sprawdzać się na co dzień. Na przestrzeni lat widać, że nie mają usterek, które wpędzają klientów w tarapaty. Wszystkie nasze zlecenia wykonujemy solidnie i rzetelnie. Myślę, że inwestorzy widzą i czują, że postępujemy racjonalnie i dlatego się do nas zwracają. Jednak nie zapominajmy, że w życiu jest tyle ciekawszych i barwniejszych rzeczy niż projektowanie, że naprawdę nie warto skupiać się tylko na tym i traktować architektury tak patetycznie.

Rozmawiał Michał Nitychoruk

Marek Dunikowski - architekt (dyplom WA PK, 1974), założyciel (1991) i dyrektor pracowni DDJM, laureat wielu nagród, m.in. MSWiA za wybitne osiągnięcia twórcze w dziedzinie architektury oraz dwukrotny zdobywca nagrody głównej w konkursie Życie w Architekturze (1989-1999). Autor m.in. budynku muzeum w obrębie założenia pomnikowego w Bełżcu, ECM w Lusławicach i projektu wieżowca Treimorfa w Krakowie