Roger Riewe

i

Autor: Archiwum Architektury Fot. Sissi Furgler

Zawód architekt: Roger Riewe

2014-09-22 16:43

Każda epoka ma swoją kulturę. Nie chcemy niczego kopiować. Przeciwnie, naszym zdaniem rzeczy nowe i abstrakcyjne zawsze pasują do starych

W Wolkenstein poddawał pan przebudowie istniejący obiekt – stare kino na opuszczonej stacji kolejowej. Z kolei w Muzeum Śląskim miał pan do czynienia z infrastrukturą starej kopalni. Jakie jest pana podejście do projektów łączących stare z nowym?

W każdym projekcie najważniejszy jest dla nas program, a nie architektura rozumiana jako budowanie efektownych obiektów. Budynek w Wolkenstein miał być centrum jazzowym. Potrzebne było tylko nowe wejście i mała reorganizacja. Wszystko inne było gotowe. Gdy program jest atrakcyjny, obiekt przyciąga ludzi niezależnie od architektury. Architektura może wtedy stanowić tło.

Muzeum Śląskim nowe, białe kubiki przyciągają uwagę bardziej niż pokopalniane budynki.

Lubimy architekturę, która jest nieprzewidywalna, której funkcji na pierwszy rzut oka nie można rozpoznać. Chcemy rozbudzać ciekawość, a nie budować według typologii. Gdy w Katowicach przejeżdża się obok muzeum, nie wiadomo, co to właściwie jest. Można pomyśleć, że szklarnia. Chcemy, by ludzie poszli tam dowiedzieć się, o co chodzi. A kiedy już pójdą, będzie im trudno znaleźć wejście – to kolejny sposób, żeby ich zaciekawić. Kubiki są na tyle małe, że nie przesłaniają substancji historycznej. Mamy dla niej wielki szacunek. Z drugiej strony, współczesna architektura też musi mieć odpowiednią pozycję. Każda epoka ma swoją kulturę. Nie chcemy niczego kopiować. Przeciwnie, naszym zdaniem rzeczy nowe i abstrakcyjne zawsze pasują do starych.

Umieszczenie muzeum pod ziemią ma wymiar symoliczny. Czy był on dla pana ważny, czy pojawił się raczej jako produkt uboczny.

Zazwyczaj zaczynamy projektowanie w małej grupie od dyskusji o funkcjach budynku, wymyślamy dla niego scenariusze. Dopiero gdy je uzgodnimy, zaczynamy szkicować. Nigdy odwrotnie. Tak naprawdę nie braliśmy pod uwage strony symbolicznej. Można powiedzieć, że pojawiła się jako produkt uboczny. W Katowicach wielu ludzi pracuje pod ziemią i to jest ważne w tym regionie. Zdecydowaliśmy, że możemy zaryzykować robiąc projekt podziemnego muzeum. W innym mieście ktoś mógłby powiedzieć, że to wariacki pomysł, ale nie w Katowicach.

Czy widzi pan duże różnice między pracą architekta w Polsce i Austrii?

Zależy, na jakim poziomie. Na etapie konkursu, kiedy nie ma komunikacji między klientem a architektem, wygląda to podobnie. W fazie realizacji pojawiły się niewielkie różnice.

Niewielkie?

Zawsze chodzi o to, by zrozumieć system biurokratyczny w danym państwie. Jestem Niemcem, ale pracuję w Austrii, która jest nieprawdopodobnie zbiurokratyzowana, ale i katolicka. A katolicy funkcjonują w inny sposób niz protestanci. W systemie pruskim jest prawo, są regulacje i trzeba ich przestrzegać. Protestanci znają tylko słowa „tak” oraz „nie” i nie ma z tym żartów. Wierzą w swoje kodeksy. W Austrii są kodeksy, ale są też słowa „może”, “czemu nie”, „podyskutujmy”. Austria była więc dla nas dobrą szkołą biurokracji katolickiej. Polska też jest katolicka. Od Austrii różni ją jednak to, że 20 lat temu przeszła zmianę systemu politycznego. Polacy wciąż mocno wierzą, że ich problemy rozwiąże ktoś z zewnątrz. Czerpią dużą radość z rozmawiania o problemach, a dużo mniejszą z ich rozwiązywania.

Większość państwa projektów jest realizowana w Styrii, planujecie rozszerzenie działalności na inne kraje?

To przypadek. Akurat w Styrii wygrywaliśmy kolejne konkursy. Duże biuro mamy w Grazu, dwa mniejsze w Berlinie i Katowicach. Zdecydowanie zamierzamy zachować polskie biuro. Spodziewamy się wiele po polskim rynku, mamy też nowe projekty w Warszawie i Gdańsku. Biuro w Katowicach będzie odpowiadało także za kraje nadbałtyckie, a to w Grazu – również za projekty międzynarodowe, na przykład w Azji.

Prowadził pan gościnne wykłady w Barcelonie, Wenecji, Berlinie, Amsterdamie, Pradze. Czy są różnice między tymi uczelniami w podejściu do edukacji architektonicznej?

Wszystko zależy od roli, jaką pełni architekt w danym społeczeństwie. We Francji i Włoszech to inżynierowie zajmują się realizacją projektów, nie architekci. W Stanach architekt robi wstępny projekt, a wykonuje go duża firma. Student może pójść do takiej firmy i przez 5 lat pracować w dziale projektowania schodów. W krajach niemieckojęzycznych jest inna kultura. Może jesteśmy staroświeccy. Architekt dba tam o wszystkie detale, nadzoruje prace na budowie i zajmuje się projektem aż do końca. Podobnie jest w Hiszpanii. Studenci muszą sami wykonywac wszystkie obliczenia. Inżynierów wzywa się tylko do bardzo trudnych projektów, np. wysokościowców. Takie studia są bardzo ciężkie. Ale ma to potem pozytywne odbicie w jakości architektury.