Enklawa powolności

i

Autor: Krzysztof Grześków Architekt zdecydował się tu zamieszkać ze względu na otoczenie. Brak wolno stojących mebli do przechowywania pozwala w pełni cieszyć się widokiem. Skrytki w sosnowej podłodze wykończono od środka sklejką

Enklawa powolności

2017-10-12 14:00

Na tyłach 150-letniej, wrocławskiej kamienicy „narosła” przeszklona, zgeometryzowana huba. Ogrzewana znajdującym się piętro niżej piecem piekarniczym jest jednak raczej przykładem przyjaznej symbiozy, a nie formy pasożytniczej.

Nazwa obiektuMieszkanie Kostka
Adres obiektuWrocław
AutorzyKrzysztof Grześków / Rewizja – grupa projektowa
Współpraca autorskaA. Kusz, R. Witczak, M. Romanowicz, M. i K. Koseccy
InwestorKrzysztof Grześków
Powierzchnia użytkowa42.0 m²
Data realizacji (koniec)2016

Wrocławska „huba” powstała w 2016 roku w miejscu dawnego zakładu poligraficznego, na tyłach 150-letniej kamienicy na Ostrowie Tumskim, za murem ogrodu zakonnego sióstr nazaretanek. Młody architekt Krzysztof Grześków kupił lokal od miasta w ramach przetargu, planując urządzić w nim własne mieszkanie. Przed rozbudową do pomieszczeń drukarni wchodziło się od podwórka po dwubiegowych, przemysłowych schodach. Osłonięte rachitycznym daszkiem wejście znajdowało się na pierwszym piętrze, na otoczonym metrową barierką dachu tamtejszej piekarni. Najpierw wyremontowane zostały istniejące pomieszczenia. Właściciel zajął się tarasem już po przeprowadzce. Zamontowano stalowe słupy i belki stropowe konstrukcji, a następnie aluminiową stolarkę okien. Z powodu utrudnionego dojazdu potężne szklane tafle ścian bocznych, o wymiarach 2,5 x 3 m i wadze kilkuset kilogramów, robotnicy musieli dźwigać sami. Dach przeszklonej kostki ma trzyprocentowy spadek, a jego pokrycie wykonane zostało z płyt warstwowych. Zachowano istniejące schody.

Gdy przeszklony z trzech stron taras został skończony, architekt, nie mogąc doczekać się ostatecznego efektu, własnoręcznie przebijał się do swojego przyszłego salonu. Przejścia zaprojektował w miejscu dawnych drzwi wejściowych i wysokiego okna – skucie tynku odsłoniło ich charakterystyczne łuki. Wytyczył w ten sposób dwa trakty, jeden prowadzący z salonu do łazienki, drugi do sypialni, które łączą się w przechodniej przestrzeni służącej jednocześnie za kuchnię, maleńką jadalnię ze składanym stolikiem oraz garderobę. Nieduże mieszkanie (powierzchnia po rozbudowie wynosi 40 m2) ma dzięki temu bardzo klarowną komunikację.

Wysokość ponad 3 m oraz panoramiczne widoki z salonu dają mu oddech i przestrzeń. Dwa skrzydła szklanych drzwi w części frontowej otwierają się, a ponieważ mają zawiasy od strony wewnętrznej, można je zlicować ze ścianą. Uzyskuje się wówczas otwarcie wielkości 4,5 m i trudno na pierwszy rzut oka ocenić, czy okno jest otwarte czy zamknięte. Brak barierki sprzyja wprawdzie lepszej perspektywie, ale może się okazać problemem dla nieuważnych gości.

Przeszklenie salonu ograniczało możliwości postawienia w nim wysokich szaf – zasłaniałyby widok. Problem przechowywania rozwiązano przy pomocy pięciu schowków w podłodze, wykończonych od środka sklejką. W wyfrezowane w deskach otwory wklejono aluminiowe uchwyty, zrównując je z podłogą.

Ceglaną ścianę pozostawiono również w łazience, została jednak pokryta folią w płynie, do której dodano białego pigmentu, żeby wyrównać jej szary kolor z białymi ścianami mieszkania, choć różnice tonów pozostały. Wiele prac (elektryka, kanalizacja, tynki) architekt wykonał wspólnie z ojcem. Zaznacza, że fachowiec zrobiłby to wszystko lepiej, ale satysfakcja płynąca z samodzielnego wykańczania domu, była duża. Żaden dotychczasowy projekt mu takiej nie dał.

W domu zamontowane zostały dwie jednostki pompy ciepła, ale do ogrzewania wystarczający okazał się piec piekarni położonej pod tarasem. W nieogrzewanym mieszkaniu nawet w zimie jest 19ºC. W letnich miesiącach mieszkanie chłodzi klimatyzator, przy czym, ponieważ piekarnia zamyka się na wakacje, w lipcu i sierpniu odpada problem gorącego pieca. Piekarze z kolei mają mniej strat ciepła, bo kostka izoluje ich lepiej niż istniejący tu wcześniej dach kryty papą. „Hubę” trudno więc uznać za pasożyta; współżyje z innymi użytkownikami kamienicy na zasadzie symbiozy. W przeciwieństwie do jaskrawych, architektonicznych „narośli”, jakie znamy np. z Rotterdamu (Las Palmas/Korteknie Stuhlmacher Architecten czy Didden Village/MVRDV), tu nowa forma nie kontrastuje przesadnie z główną bryłą. Niemal bezszwowo łączy się z otoczeniem – podwórkowym trzepakiem, spękanym tynkiem długo nieodnawianej kamienicy, szarą ścianą dźwigającą niepopularne hasło: precz z kotami. Wieczorami, gdy patrzy się ze ścieżek ogrodu sióstr nazaretanek, świecąca za murem klasztoru kostka wygląda jak przeskalowana latarnia uliczna z aluminium i szkła. Z samej „latarni” widać natomiast zabytkowe zabudowania zakonne z 1834 roku, wiśnie, jabłonie, obowiązkowy rząd tuj oraz siostry w czarnych habitach, które pielą grządki, doglądają upraw, a pranie wieszają nawet zimą, gdy temperatura spada do -10ºC. Ta enklawa powolności ukryta jest na zapleczu (czy może na zapiecku) ruchliwego skrzyżowania 10 linii tramwajowych. Pokazuje potencjał miejskich niszy – małych projektów z rozległymi widokami.