Rem Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork

i

Autor: Archiwum Architektury

Architektura Nowego Jorku: Rem Koolhaas i Le Corbusier

2014-04-17 14:25

Grzegorz Stiasny recenzuje dwie książki o fundamentalnym znaczeniu dla architektury Nowego Jorku: "Kiedy katedry były białe" Le Corusiera oraz "Deliryczny Nowy Jork" Rema Koolhaasa

Rem Koolhaas, Deliryczny Nowy Jork

i

Autor: Archiwum Architektury

Pakiet zawierający dwie książki z refleksjami architektonicznych gwiazd na temat Nowego Jorku to doskonały prezent nie tylko dla architektów, ale i wszystkich zainteresowanych kulturotwórczą rolą architektury, socjologią kultury, a także... fikcją literacką.

(...)

Deliryczny Nowy Jork Koolhaasa wprost odwołuje się do Kiedy katedry były białe Le Corbusiera. Koolhaas – dzisiejszy papież architektury hipermodernistycznej – wyciąga nieco przykurzony egzemplarz Katedr, poprzedzających jego „deliryczny” retromanifest o cztery dekady, i pastwi się nad refleksjami papieża modernizmu bogatszy o przemyślenia herezjarchów postmodernizmu: Roberta Venturiego i Denise Scott Brown. W Kiedy katedry były białe poznajemy wcale nie pomnikowe oblicze wielkiego architekta. Sfrustrowany, dobiegający pięćdziesiątki Le Corbusier narzeka na odwieczne bolączki awangardowych projektantów: beznadziejną walkę z urzędami, niezrozumienie klientów i paryską dulszczyznę. Wyrusza do Nowego Jorku, aby odkryć, że tamtejsze wieżowce są... za niskie. Pokazuje też fałsz ich kamiennych fasad, za którymi kryją się rzędy małych, jakby piwnicznych pomieszczeń.

W Kiedy katedry były białe poznajemy wcale nie pomnikowe oblicze wielkiego architekta. Sfrustrowany, dobiegający pięćdziesiątki Le Corbusier narzeka na odwieczne bolączki awangardowych projektantów: beznadziejną walkę z urzędami, niezrozumienie klientów i paryską dulszczyznę. Wyrusza do Nowego Jorku, aby odkryć, że tamtejsze wieżowce są... za niskie. Pokazuje też fałsz ich kamiennych fasad, za którymi kryją się rzędy małych, jakby piwnicznych pomieszczeń. Nowojorskim, delirycznym odkryciem Koolhaasa jest z kolei konstatacja, że ukute w Stanach Zjednoczonych hasło: Form follows function, na którym wychowywani byli europejscy architekci, nie ma znaczenia w pragmatycznie i populistycznie nastawionym świecie amerykańskiej architektury. W wieżowcach każde piętro może mieć inny program, a forma podąża nie za funkcją, lecz za postmodernistyczną fikcją. Obaj europejscy papieże architektury stają zadziwieni przed amerykańską schizmą, której nie są w stanie powstrzymać.

Le Corbusier proponuje Amerykanom racjonalne, technokratyczne rozwiązania, które miałyby odwrócić przewidywane przez niego przerażające społeczne skutki tej „teologii architektonicznego wyzwolenia”. Koolhaas, przeciwnie, przywołuje swojego myślowego wspólnika, surrealistę Salvadora Daliego i jego paranoiczno-krytyczną metodę tłumaczenia zawiłości świata, aby wieszczyć triumf populistycznej jarmarczności dzisiejszych wielkich miast ulegających manhattanizacji. Le Corbusier odkrywa, że Europa, Francja, Paryż przestają być centrum świata. W zakończeniu zapowiada nadciągający konflikt między nowymi potęgami: Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim – miejscami, gdzie wciąż wnętrza katedr-idei są świeże, czyste i białe. Jego książka zaskakuje potencjałem literackim. Le Corbusier – autor nie ma tu w sobie niemal nic z agitatora – orędownika nowych pomysłów przestrzennych mających zbawić świat i uchronić go przed nadciągającym za mętem. Na kartach książki oprócz idei i budynków pojawiają się także prawdziwi ludzie. To nie tylko kuratorzy i koneserzy sztuki, jego przewodnicy po amerykańskiej rzeczywistości i rozmiłowani w twórczości architekta promotorzy. Papież modernizmu dostrzega problem amerykańskiego rasizmu. Pochyla się nad losem mieszkańców slumsów. Podziwia amerykański jazz i zaskakuje stanowczym sądem dyskredytującym muzykę współczesną. Holender Koolhaas dużo uwagi poświęca osadzie na Manhattanie założonej przez holenderskich kolonizatorów. Z pełnego paradoksów wywodu przebija jego podziw dla prostokątnej siatki ulic – doskonałego narzędzia kolonizacji tej indiańskiej wyspy – niedościgłego, zapewniającego hedonistyczną wolność modelu masowego zasiedlania każdej ziemskiej przestrzeni.

Spór nowego papieża ze starym, choć fascynujący, wydaje się momentami retoryczny. Le Corbusier – wyznawca kartezjańskiego ideału – naprzeciw Koolhaasa – intelektualisty, dla którego idee są już tylko postmodernistycznymi symulakrami. Po lekturze tomu pierwszego Le Corbusiera oraz drugiego Rema Koolhaasa pozostaje czytelnikowi za nucić za Madonną: Other cities always make me mad / Other places always make me sad / I love New York

Tekst: Grzegorz Stiasny, źródło: "Architektura-murator" nr 2/2014