Popularne powiedzenie głosi, że na medycynie i piłce nożnej znają się wszyscy. Architekci do tego zestawienia mogliby dołożyć konkursy. Pomysłów na to, jak efektywnie przeprowadzić całą procedurę, jak zorganizować pracę sędziów i przygotować warunki jest zapewne tyle, ile członków zrzesza Izba Architektów RP. Branżową dyskusję wokół zasad idealnego konkursu architektonicznego śledzimy w „A-m” od początku istnienia pisma. Główne wątki pozostają w zasadzie bez zmian: nieświadomi inwestorzy, źle dobrane składy sędziowskie, nieprecyzyjne bądź zbyt szczegółowe zapisy regulaminu. Na początku ubiegłego stulecia ogólne warunki przyjęte przez Koło Architektów mieściły się na dwóch kartkach papieru, zaś dziś ustalenia dotyczące jednego tylko konkursu zajmują kilkanaście stron. (…). W PRL-u wygrana kończyła się przyznaniem nagrody i osobistą satysfakcją, ale rzadziej realizacją. Przeważały konkursy robione „do szuflady”. Dzisiaj wygrany częściej oznacza realizowany, ale czy dający satysfakcję? – pytała 17 lat temu Małgorzata Cieloch („A-m” 09/2001), jeszcze przed wprowadzeniem obowiązku wypełniania przez uczestników Jednolitego Europejskiego Dokumentu Zamówienia (2016), wielostronicowego formularza potwierdzającego, że spełniają oni określone w postępowaniu kryteria. Mimo to większość przytoczonych w artykule wypowiedzi wydaje się wciąż zadziwiająco aktualna. Kontrowersje wokół konkursów wywołują przeważnie architekci, którzy przegrali. Krytykują nie tylko warunki, ale także decyzje i kompetencje sądu konkursowego. Dawniej, jak ktoś przegrywał konkurs, to mówił – trudno, następnym razem muszę zrobić lepiej, żeby wygrać – zwracał uwagę Krzysztof Tauszyński, ówczesny przewodniczący Kolegium Sędziów Konkursowych warszawskiego SARP-u, a Andrzej Bulanda dodawał: O doborze sędziów powinny decydować doświadczenie i aktualna praktyka. Problemem zasadniczym jest teraz to, czy doświadczony architekt to ten, który ma siedemdziesiąt lat i ostatnio de facto nie projektuje, a zasiada w gronie oceniających, czy ten, który ma czterdzieści, pięćdziesiąt lat, a przez cały czas pracuje i ma styczność z realiami, współczesnymi tendencjami i technologiami? Pojawia się ważne pytanie – co to znaczy dobry sędzia?
Nie oznacza to oczywiście, że w kwestii organizacji konkursów na przestrzeni ostatnich trzech dekad nic się nie zmieniło. Przede wszystkim, ich liczba stale rośnie. Dla większości biur stanowią też główny sposób pozyskiwania zleceń. Jak wynika z ostatnich badań przeprowadzonych przez Radę Architektów Europy, w okresie od maja 2015 roku do maja roku 2016 w różnego rodzaju konkursach wzięło udział 61% polskich pracowni, co dało nam najwyższy wynik na starym kontynencie (na drugim miejscu uplasowała się Estonia – 53%, na trzecim Austria – 51%, dalej Luksemburg – 39%, Finlandia i Francja – po 36%). Czy jednak za tą popularnością podąża jakość procedur konkursowych i samych realizacji? Czy mamy już w Polsce kulturę konkursową? I czy wygrany konkurs przynosi dziś autorowi satysfakcję? Próbą zdiagnozowania sytuacji była wrześniowa debata w podkieleckich Chęcinach pod krótkim i znaczącym tytułem: Konferencja o Konkursach Architektonicznych – KoKA 2018. Nazwa jest adekwatna do tematyki, bo konkursy uzależniają. Szczególnie, jeśli zażyje się przyjemności wygranej. Mam tylko nadzieję, że nas nie wyniszczą – mówił podczas spotkania Marcin Brataniec, prowadzący w Krakowie studio eM4. Pracownia Architektury. Brataniec. Organizacja trzydniowego wydarzenia była możliwa dzięki zaangażowaniu partnerów z Polski i zagranicy, w tym kieleckiego oddziału SARP, holenderskiej fundacji Architectuur Lokaal, Narodowego Instytutu Architektury i Urbanistyki, wydziałów architektury Politechniki Lubelskiej i Świętokrzyskiej, Izby Architektów RP, a także brytyjskiego stowarzyszenia Project Compass i holenderskiego A10. Spiritus movens całego przedsięwzięcia był Hubert Trammer, architekt, nauczyciel na WBiA PL, reprezentant Polski w zespole A10, który konferencję koordynował i moderował dyskusje. Spotkanie odbyło się w ramach programu fundacji Architectuur Lokaal Competition Culture in Europe, mającego na celu wymianę doświadczeń i wypracowanie modelowych rozwiązań w prowadzeniu konkursów architektonicznych. Program rozpoczął się w 2017 roku od podobnej konferencji w Amsterdamie.
Zaprezentowano wówczas wyniki badań nad praktyką prowadzenia konkursów w 17 krajach. Pod uwagę brano m.in. liczbę przeprowadzonych procedur, ich tematykę, wysokość nagród, rodzaj zamawiającego, dostępność regulaminów w innych językach oraz to, czy całe przedsięwzięcie zakończyło się realizacją. Na tej podstawie powstała m.in. mapa z wyszczególnieniem państw o dużej, średniej i niskiej kulturze konkursowej. Polska znalazła się w największej grupie o przeciętnych wynikach. Choć badanie opiera się na szacunkowych danych, pokazuje pewną tendencję i wskazuje kraje, które w organizacji konkursów warto naśladować (cała publikacja dostępna na: www.a10.eu w zakładce Competition culture in Europe, mapę publikujemy na str. 29). Architectuur Lokaal planuje już konferencje w kolejnych krajach, a podsumowanie całego programu na 2020 rok. Wybór Chęcin na miejsce polskiego spotkania nie był przypadkowy. Jak wyjaśniał Hubert Trammer, kielecki oddział SARP przoduje w kraju pod względem organizacji konkursów. Uczestnicy mieli okazję zobaczyć ich efekty podczas wycieczek po Kielcach i okolicach, które zorganizowano pierwszego dnia konferencji, a o kilku realizacjach dowiedzieć się więcej w trakcie zaplanowanych na dzień drugi prezentacji case studies, ukazujących proces organizacji konkursu z punktu widzenia architekta i inwestora. Wśród przykładów omówionych w tej części spotkania znalazła się adaptacja dawnego więzienia na Wzgórzu Zamkowym w Kielcach na potrzeby Ośrodka Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej oraz Instytutu Designu (proj. Pracownia Projektowa Regina Kozakiewicz- Opałka, 2011), Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej w Chęcinach (proj. WXCA, 2015, „A-m” 11/2015), modernizacja rynku w Starachowicach (proj. eM4. Pracownia Architektury. Brataniec, 2014, „A-m” 11/2016), Muzeum Katyńskie w Warszawie (proj. BBGK Architekci, 2015, „A-m” 01/2016), Gdański Teatr Szekspirowski (proj. Renato Rizzi i Q-Arch, 2014, „A-m” 11/2014) oraz toaleta publiczna w Kazimierzu Dolnym (proj. Piotr Musiałowski, Łukasz Przybyłowicz, 2012). Inwestycje te zrealizowano w wyniku różnego rodzaju procedur konkursowych – zorganizowanych przez SARP w imieniu władz samorządowych (Kielce, Starachowice), uczelni wyższej (Chęciny) i prywatnej fundacji (Gdańsk). Projekt toalety w Kazimierzu wyłoniono z kolei w popularnym, cyklicznym konkursie firmy KOŁO, skierowanym do studentów i młodych architektów. Choć w założeniu ma on charakter ideowy, dzięki zaangażowaniu firmy, która za każdym razem dba o dobór sędziów i przemyślaną lokalizację, a ponadto oferuje pomoc w realizacji i wyposażenie, dotychczas udało się już zbudować cztery obiekty – oprócz tego w Kazimierzu, również w Warszawie („A-m” 06/2014), Krakowie i Płocku. Szczególny przypadek stanowił też konkurs na Muzeum Katyńskie, przeprowadzony od razu na projekt wystawy, nowych kubatur i kompozycji przestrzennej na terenie zabytkowej cytadeli warszawskiej. Jak tłumaczył jeden z głównych autorów obiektu, Konrad Grabowiecki z BBGK – tylko dzięki temu powstała spójna w wyrazie architektura, która stała się częścią całej narracji. W innym trybie nie udałoby się nam uzyskać tego efektu – przyznał.
Kozakiewicz-Opałka, autorka wspomnianej adaptacji dawnego więzienia na Wzgórzu Zamkowym podkreślała, że kielecki SARP od lat aktywnie uczestniczył w promowaniu formuły konkursowej wśród gmin z terenu województwa. Od początku przygotowywaliśmy dla nich dużo opracowań, które mogły wykorzystywać przy sporządzaniu warunków konkursów. Zadziałał efekt kuli śnieżnej. Widząc, że ten tryb przynosi efekty, zwracali się o pomoc przy organizacji kolejnych – mówiła. Beata Gałek z wydziału ds. inwestycji urzędu miasta w Kazimierzu Dolnym zwróciła uwagę na jeszcze jeden aspekt: Konkurs stanowi najlepszą drogę do przekonania mieszkańców o potrzebie inwestycji. Temat jest dyskutowany od momentu ogłoszenia, przez publikację wyników, po realizację. Mieszkańcy mają więc czas, aby przyzwyczaić się do danego rozwiązania, czego nie ma w przypadku przetargu, bo tu inwestycja nikogo nie interesuje dopóki nie zacznie się wykończeniówka – tłumaczyła. Trudno nie zauważyć, że inwestorzy publiczni coraz częściej przekonują się do organizacji konkursów również dlatego, że doceniają wizerunkowe korzyści, jakie przynoszą powstałe w ich wyniku realizacje. Konfrontacja autorów i zamawiających pracujących przy jednym przedsięwzięciu stwarzała okazję do wyartykułowania wątpliwości, uwag i ewentualnych postulatów na przyszłość, zamiast tego stała się raczej wymianą uprzejmości. Architekci chwalili swoich klientów za owocną współpracę, ci zaś przekonywali o zaletach konkursu i powstałych w ich wyniku realizacji. Wyjątek stanowiła modernizacja rynku w Starachowicach. Aneta Nasternak- Kmieć, pełnomocnik ds. rewitalizacji tamtejszego urzędu miasta, przyznała, że przestrzeń nie funkcjonuje tak jak zakładano. Nie udało nam się wykorzystać potencjału miejsca. W wyniku remontu kupcy z okolicznych sklepów stracili klientów i rynek w zasadzie znów nadaje się do rewitalizacji. Kluczem są konsultacje, których w tym przypadku nie przeprowadzono we wzorcowy sposób, ale dopiero uczymy się rozmawiać z mieszkańcami o nowych inwestycjach – stwierdziła. Marcin Brataniec, współautor nowego zagospodarowania tej przestrzeni, zauważył, że do odpływu klientów przyczyniła się też zrealizowana w międzyczasie pobliska galeria handlowa. Dodał jednak, że w polskiej praktyce generalnie brakuje analizy użytkowej zakończonych inwestycji. Chodziłoby o to, aby po 10-20 latach ocenić, co się sprawdza, co funkcjonuje, a co należy poprawić. Dziś generalnie zachowalibyśmy główną ideę modernizacji rynku, ale na pewno wprowadzilibyśmy kilka poprawek, na przykład drzewa wzdłuż jednej z ulic. Gdyby była możliwość korekt, chętnie byśmy z niej skorzystali – deklarował. Propozycje tego typu ewaluacji, zwłaszcza w odniesieniu do przestrzeni publicznych, wysuwane są ostatnio coraz częściej podczas różnego rodzaju spotkań i dyskusji architektonicznych. I pojawiają się też pierwsze efekty. Władze Kielc starają się na przykład poprawić program funkcjonalny dziedzińca przy Ośrodku Myśli Patriotycznej i sąsiadującym z nim Instytucie Designu. Nad jego nowym zaaranżowaniem przez ostatnie kilka miesięcy pracowała grupa studentów z Wydziału Wzornictwa warszawskiej ASP i School of Design and Crafts w Göteborgu. Ostatecznie spośród siedmiu projektów wybrano jeden, który będzie realizowany w przyszłym roku. To demontowalne, nieingerujące w przestrzeń meble ze stalowych rur, służące zarówno do zabawy, jak i odpoczynku, a jednocześnie niekolidujące z powagą tego miejsca – mówił podczas konferencji Michał Gdak z Pracowni Przestrzeni Publicznej IDK. Doświadczenia organizacji konkursu z perspektywy sędziego przedstawił Stanisław Deńko, jeden z jurorów odpowiedzialnych za wybór koncepcji Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku. Od dawna obiecuję sobie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej nie podejmę się sędziowania. Zazwyczaj bowiem stajemy wobec problemów, które ujawniają się dopiero podczas oceny – mówił.
W przypadku Teatru Szekspirowskiego było to przekroczenie granic działki przewidzianej pod zabudowę przez autora najwyżej ocenianej koncepcji, Renato Rizziego. Przypomnijmy: spośród 38 prac sąd ostatecznie wytypował trzy, dwie równorzędne nagrody pierwsze przyznając biurom Design Engine Architects i Nissen Adams Architects, a nagrodę specjalną zespołowi Renato Rizziego. Jednocześnie jury zarekomendowało inwestorowi podjęcie negocjacji z autorami wszystkich trzech koncepcji. Taki werdykt wzbudził jednak kontrowersje, ponieważ projekt Rizziego został wcześniej zdyskwalifikowany. W wyniku odwołania, komisja arbitrażowa Urzędu Zamówień Publicznych uznała zarzut wobec pracy Włocha, ale zarząd fundacji Theatrum Gedanense stwierdził, że nie widzi możliwości realizacji innego z nadesłanych na konkurs projektów z przyczyn merytorycznych i ostatecznie konkurs unieważnił, nie przyznając nagród. Pracę Renato Rizziego fundacja zakupiła z wolnej ręki. W warunkach konkursu często pojawiają się detale niemające żadnego znaczenia dla dzieła, a Renato przedstawił projekt, który wzbudził zachwyt. Potrzeba większego zaufania do sędziów. To oni biorą odpowiedzialność za werdykt. Powinniśmy umieć docenić ich pracę – apelował Stanisław Deńko. Podobnego zdania był Jerzy Szczepanik-Dzikowski: Sąd konkursowy wypada uznać za kompetentny i uczciwy. Tego samego oczekujemy przecież od uczestników. Głos zabrał też Renato Rizzi, mówiąc m.in. o niezależności twórczej i konieczności podejmowania ryzyka: Teatr to archetypiczny budynek dla miasta. Jego forma ma ogromne znaczenie, czasem ważniejsze niż program, bo ten zawsze można zmieniać, modyfikować. To ja zawsze najbardziej ryzykuję. Brałem udział w 197 konkursach na całym świecie, w niewielu zająłem jakieś miejsce, a zaledwie kilka zakończyło się realizacją. Architekt musi umieć ryzykować – podkreślał. Kolejną część konferencji drugiego dnia stanowiła prezentacja referatów zakończona dyskusją, która przeciągnęła się do północy i była kontynuowana w kuluarach do wczesnych godzin rannych. Karol Wawrzyniak, prowadzący rybnicką pracownię toprojekt, przedstawił własne doświadczenia po wygranych konkursach na zagospodarowanie rynku w Kłobucku (2006), rewitalizację ul. Powstańców Śląskich i Sobieskiego w Rybniku (2012) oraz centrum Koszalina (2017), postulując, by Izba i SARP wspierały architektów w negocjacjach z zamawiającym już po ogłoszeniu wyników, przynajmniej do momentu podpisania umowy.
W sukurs przyszedł mu Stanisław Deńko, wysuwając dalej idący pomysł, aby sędziowie konkursowi byli zaangażowani w cały proces inwestycyjny, do końca trwania realizacji. W sytuacji konfliktu między architektem a wykonawcą, inwestor staje zwykle po stronie tego drugiego. Sędzia mógłby być wówczas arbitrem, rozstrzygać racje obu stron. Paweł Grodzicki z WXCA zauważył, że większość problemów z procesem realizacji wiąże się z tym, iż na placu budowy inwestora rzadko kiedy reprezentuje tylko jedna osoba. Zwykle jest cały komitet, każdy oczekuje czegoś innego i nikt nie czuje się za nic odpowiedzialny – podkreślał. Jerzy Szczepanik-Dzikowski mówił z kolei o słabościach najczęściej stosowanego w Polsce konkursu otwartego, zwracając m.in. uwagę, że w tym trybie inwestor nie ma możliwości poznania zawczasu architekta, z którym przez kilka kolejnych lat przyjdzie mu współpracować. Nic dziwnego, że obawia się tej procedury i w końcu wybiera przetarg – zauważył. Odpowiedzią mogłyby być konkursy zamknięte, do których zaprasza się kilka pracowni na przykład na podstawie portfolio, o czym opowiadała Monika Arczyńska, mająca za sobą kilkuletnią praktykę w irlandzkiej pracowni Heneghan Peng Architects. Konkursy zamknięte to na Zachodzie dość powszechna procedura, zwłaszcza w odniesieniu do dużych i prestiżowych inwestycji. Mają jeszcze tę zaletę, że wszystko od początku jest jawne, a zaproszone biura prezentują zwykle bardzo podobny poziom. W polskich warunkach anonimowość prac konkursowych bywa fikcją. Sposób przedstawienia koncepcji, styl graficzny, nawet wykorzystane fonty często umożliwiają identyfikację pracowni. Wbrew pozorom formuła zamknięta jest dużo bardziej przejrzysta niż otwarty konkurs – stwierdziła. To duża zmiana, że architekci mają odwagę promować ten rodzaj konkursu, niedostępny często dla młodych biur, biorąc pod uwagę lawinę krytyki, jaka spadła na Joannę Mytkowską, gdy ta kilka lat temu odważyła się zastosować podobną procedurę przy wyborze nowego projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Miał być konkurs, będzie przetarg! Ta procedura definitywnie zabije konkurs w Polsce! – grzmieli architekci podczas spotkania, w trakcie którego dyrektor instytucji próbowała wyjaśnić swoją decyzję. Autorów obiektu, amerykańską pracownię Thomas Phifer and Partners, wyłoniono w trybie tzw. negocjacji z ogłoszeniem, wciąż jeszcze rzadko wykorzystywanej w Polsce procedury, którą można zastosować m.in. wówczas, gdy nie da się z góry określić szczegółowych cech zamawianych usług lub gdy ich charakter wyklucza wcześniejsze dokonanie wyceny. Postępowanie zawsze jest dwuetapowe. W przypadku MSN-u architekci najpierw musieli złożyć wnioski, w których przedstawili m.in. swoje dotychczasowe doświadczenia. Na tej podstawie komisja wybrała 15 zespołów, z którymi prowadziła negocjacje, dyskutując o szczegółowych rozwiązaniach, a na koniec zaprosiła je do składania ofert. O wyborze tej najlepszej w 20% zadecydowała cena, a w 80% – koncepcja (więcej na ten temat pisaliśmy w „A-m” 12/2013). Zalety konkursu zamkniętego i otwartego łączy tzw. formuła flamandzka, którą niedawno po raz pierwszy zastosowano w Poznaniu. Opowiadali o tym Katarzyna Podlewska, zastępca architekta miasta, i Piotr Libicki, plastyk miejski. Na terenie Flandrii model tego typu stosowany jest już od blisko dwóch dekad. Jeszcze w latach 90. ten belgijski region był krytykowany za brak polityki przestrzennej. W 1999 roku ustanowiono tam jednak funkcję naczelnego architekta, który wraz z zespołem przygotował autorski system udzielania zamówień publicznych na usługi architektoniczne, tzw. Open Oproep (otwarte zaproszenie). Zamawiający wspólnie z biurem naczelnego architekta określa najpierw swoje potrzeby i ambicje, by na tej podstawie wypracować dokument definiujący zadanie projektowe. Lista tego typu zadań na najbliższe pół roku podawana jest następnie do publicznej wiadomości. Biura architektoniczne, które chciałyby się ich podjąć wysyłają jedynie swoje portfolia i krótki opis, dlaczego interesują się danym tematem projektowym.
Na tej podstawie naczelny architekt wybiera 10 pracowni, które przedstawia zamawiającemu, a później wspólnie dokonują selekcji 3-7 zespołów, zwracając przy tym uwagę, aby w finałowej grupie znalazły się zarówno biura doświadczone, jak i początkujące. Każde z nich przygotowuje odpłatnie koncepcje, by na koniec zaprezentować je przed komisją złożoną z przedstawicieli klienta, czyli zwykle lokalnych samorządów i biura naczelnego architekta. W Poznaniu nieco zmodyfikowano procedurę, zbliżając ją do standardowego konkursu dwuetapowego. Zadaniem, jakie postawiono przed uczestnikami była rewaloryzacja Rynku Łazarskiego. W pierwszym etapie, zorganizowanym pod koniec 2016 roku, na podstawie zgłoszeń dopuszczono do konkursu 23 pracownie, które zostały poproszone o przesłanie swoich portfolio i referencyjnych rozwiązań. Nie były to jeszcze projekty autorskie, ale rekomendacje, przykłady najciekawszych według danego biura rozwiązań, które miałyby stanowić inspiracje, punkt wyjścia do opracowania w kolejnym etapie – mówiła Katarzyna Podlewska. Na tej podstawie jury wytypowało pięć pracowni: Basis, Biuro Projektów Lewicki Łatak, studia Aleksandry Wasilkowskiej i Jacka Bułata oraz Maciej Siuda wraz z architekt krajobrazu Martą Tomasiak. Każdy z zespołów przygotował następnie własny projekt, za który otrzymał wynagrodzenie w wysokości 14 tys. zł. Odbyły się też spotkania informacyjne w terenie. Ostatecznie trzecie miejsce i 8 tys. zł przyznano pracowni BASIS, drugie i 10 tys. zł zdobyło Biuro Projektów Lewicki Łatak, a pierwsze i 15 tys. zł pracownia Jacka Bułata, której zlecono szczegółowe opracowanie koncepcji konkursowej, konsultowanej jeszcze później z mieszkańcami i kupcami mającymi przy rynku swoje kramy. Inwestycja właśnie się rozpoczęła i ma się zakończyć w 2020 roku. Zaletą tego rozwiązania jest precyzyjne sformułowanie oczekiwań inwestora i już na wstępie zdefiniowanie wielu zagadnień. Architekci mieli czas, aby dokładnie zapoznać się z wynikami konsultacji i strategicznymi dokumentami miasta, jak polityka transportowa czy program rewitalizacji. Nie wyeliminowaliśmy wszystkich niebezpieczeństw, ale przynajmniej uniknęliśmy kwestionowania wyników przez mieszkańców i innych uczestników – przekonywała Podlewska. O procedurach konkursowych z silnym komponentem partycypacyjnym opowiadał m.in. Maciej Kowalczyk, przywołując przykłady konkursów na zagospodarowanie placu Defilad w Warszawie i alei Marii Dąbrowskiej w Komorowie. W tym pierwszym spośród 42 nadesłanych prac sąd wybrał 5 najlepszych, które następnie poddano pod dyskusję z mieszkańcami. Ich opinie mają się stać głosem doradczym dla jury i projektantów podczas negocjacji, które zakończą się wskazaniem zwycięskiej koncepcji. W drugim do udziału w jury od razu zaproszono przedstawicieli strony społecznej. Zanim decyzję o wyborze zwycięzców podjął sąd, poprosiliśmy grupę mieszkańców, aby sami przeanalizowali prace, wskazali ich wady i zalety, a następnie przygotowali raport dla jury. Dopiero na tej podstawie podjęliśmy decyzję. Partycypacja w konkursach jest pewnym eksperymentowaniem, ale buduje zaufanie dla całego procesu – tłumaczył Kowalczyk. Odniósł się też do kwestii jawności. W Polsce mamy obsesję anonimowości. Tymczasem unijna dyrektywa 2014/25/UE w punkcie 2. artykułu 98. mówi, że sąd konkursowy dokonuje oceny projektów złożonych przez kandydata na zasadzie anonimowości, ale nie precyzuje, czy chodzi o uczestników, czy o prace. W Niemczech jest anonimowość prac. Od początku wiadomo, jacy architekci biorą udział w procedurze i można ich na przykład zaprosić na dyskusję, czy wspólny spacer po terenie, gdzie planowana jest dana inwestycja – mówił.
Gorącą dyskusję na temat niedoskonałości organizowanych w Polsce konkursów rozpaliło wystąpienie Patrycji Okuljar, architektki od 10 lat mieszkającej w Szwajcarii, która porównywała procedury obowiązujące w obu krajach. Jak tłumaczyła, za prowadzenie większości konkursów w Szwajcarii odpowiada tamtejsze Stowarzyszenie Inżynierów i Architektów (SIA). Przy czym organizacja ta zajmuje się też opracowywaniem i dostosowywaniem nowych międzynarodowych regulacji w sektorze budowlanym do krajowych przepisów, co niewątpliwie przekłada się nie tylko na ochronę interesów środowiska, ale i ładu przestrzennego. Istotną różnicą szwajcarskich konkursów jest przede wszystkim mniejsza papierologia przy składaniu pracy, ale też obowiązek zastosowania się do rekomendacji sądu przez zamawiającego i zachowanie praw autorskich do swojej koncepcji przez uczestnika. W Polsce nie ma czegoś takiego jak konkurs. Jest tylko procedura poprzedzająca przetarg – mówiła Okuljar, mając na myśli przewidzianą w Ustawie Prawo Zamówień Publicznych możliwość zaproszenia zwycięzców do negocjacji w trybie zamówienia z wolnej ręki bądź negocjacji bez ogłoszenia. Izba i SARP nie robią absolutnie nic, aby chronić interesy architektów – podkreślała. Zarzuty próbował odpierać m.in. Bohdan Lisowski, prezes krakowskiego oddziału SARP: Warunki konkursu powstają w drodze negocjacji z inwestorem. To zawsze przebiega według tego samego schematu. Udaje nam się wypracować pewną formułę, ale później otrzymuje ją ich prawnik i on to wywraca do góry nogami. Ostateczny regulamin stanowi więc efekt kompromisu – zaznaczył. W obronie stowarzyszenia stanęła też Ewa Kuryłowicz: Jestem przewodniczącą koła sędziów konkursowych SARP i z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że sędziowie ci są najcenniejszym zasobem naszego środowiska. Pracujemy nad zmianą przepisów, nad tym, w jaki sposób udzielać rekomendacji konkursom, ale to trudne i czasochłonne – mówiła. W Polsce organizuje się ok. 140 konkursów architektonicznych rocznie, owszem, dotyczą najbardziej prestiżowych realizacji, ale to mniej niż 0,5% zamówień na architekturę w skali kraju. Nie konkursy są tym, z czego architekt żyje. Nie spierajmy się o konkursy, po prostu róbmy wszystko, aby jak najwięcej było różnych procedur, w których premiowana jest jakość – podsumowywał szczeciński architekt Jacek Lenart. Podobnego zdania był Piotr Bujas, współzałożyciel Central European Architectural Research Think- Tank, przypominając, że słowo konkurs w każdym kraju może oznaczać coś innego: Dyskutujemy niby o jednej procedurze, ale nie ma encyklopedycznej definicji konkursu, obowiązującej na całym świecie – mówił. Problem ten zauważyli też członkowie Architectuur Lokaal, o czym ostatniego dnia konferencji opowiadała dyrektor fundacji Cilly Jansen, podkreślając, że uporządkowanie terminologii to jeden z priorytetów, jakie postawił sobie jej zespół. Jak tłumaczyła, organizacja powstała w 1993 roku, gdy część społeczeństwa podniosła zarzut, że monopol na organizację konkursów w Holandii ma samorząd zawodowy. Postanowiliśmy poprawić relacje między środowiskiem architektów, zamawiającymi i mieszkańcami. Stworzyliśmy platformę, której zadaniem jest łączenie klientów publicznych i prywatnych z projektantami. Punkt po punkcie przeprowadzamy przez pięć różnych procedur i pomagamy opracować warunki konkursu. Organizator wypełnia prosty elektroniczny formularz, określając m.in. kim jest, czego dotyczy zlecenie, jakie wymagania powinni spełnić uczestnicy, czy potrzebni będą na przykład architekci krajobrazu bądź hydrolodzy, oraz w jaki sposób przebiegać będzie proces oceny – tłumaczyła.
Konkursy prowadzone przez Architectuur Lokaal składają się zawsze z dwóch etapów. Pierwszy ma charakter otwartej dla publiczności „burzy mózgów”, podczas której uczestnicy przedstawiają swoje pomysły i zwięzłą koncepcję, ograniczoną do trzech stron formatu A4. Na tej podstawie jury wybiera kilku autorów, którzy proszeni są o doprecyzowanie projektu w etapie drugim. Za tę pracę wszyscy architekci otrzymują wynagrodzenie. Następnie organizowana jest wystawa lub kolejne spotkanie, pozwalające poznać opinie i uwagi mieszkańców, które jury może, choć nie musi, uwzględnić w końcowej ocenie. Ten model naprawdę przynosi bardzo dobre efekty, dlatego staramy się popularyzować go w innych krajach. Narzekacie na prawodawstwo, ale to nie ono jest problemem, tylko to, jak bywa interpretowane – mówiła Jansen. Na tle doświadczeń innych państw, których przedstawiciele zostali zaproszeni na konferencję, Polska jawiła się jako konkursowy raj. Architektka Zaira Magliozzi mówiła, że z uwagi na ciągłe zmiany rządów, we Włoszech praktycznie nie powstają dziś nowe budynki i przestrzenie publiczne z konkursów. Każda nowa władza ogłasza własne, bo reprezentuje rzekomo nowy sposób myślenia i nie chce realizować tego, co zaplanowali poprzednicy – tłumaczyła. Zwróciła uwagę, że większość konkursów nie jest dostępna dla młodych pracowni, a dla finalistów, poza zwycięzcą, nie przewiduje się przeważnie nagród finansowych. We Włoszech nie mamy kultury konkursów. Nie chodzi o przepisy, procedury, ale o kulturę – dodała. Podobna sytuacja panuje w Albanii, choć – jak wyjaśniał Saimir Kristo z Uniwersytetu Polis w Tiranie – tam akurat ma to i dobre strony. Kolejne władze zapraszają znane międzynarodowe biura do udziału w konkursach na projekty prestiżowych inwestycji, ale na szczęście pozostają one w większości na papierze, bo to pomysły zupełnie oderwane od kulturowego i historycznego kontekstu. W latach 2013-2016 zorganizowano 12 tego typu konkursów, przeznaczając na nagrody blisko 0,5 mln euro, przy czym tylko dwa zwieńczono realizacją – Muzeum Marubi w Szkodrze i zagospodarowanie nabrzeży we Wlorze. Konkursy robione „do szuflady” to także problem na Ukrainie i Litwie, o czym opowiadały Hanna Bondar, była architekt miasta Kijowa, i Rūta Leitanaitė, przewodnicząca Związku Architektów Litewskich. Leitanaitė wspomniała jednak, że na Litwie wprowadzono ostatnio regulacje, zgodnie z którymi przebudowy i modernizacje ważnych obiektów publicznych prowadzone będą według projektów wyłonionych w konkursach. Każde miasto ma ustalić własną listę budynków. Samorządy nie są pozytywnie nastawione do tych przepisów, dlatego na razie listy są bardzo krótkie, ale mieszkańcy są coraz bardziej aktywni, więc liczymy, że to się zmieni – mówiła. Uczestnicy wieńczącej spotkanie dyskusji mieli wiele pomysłów na udoskonalenie i popularyzację konkursów. Zwracano uwagę, że jurorzy powinni opatrywać krótką recenzją każdą z nadesłanych prac, że do grona sędziów SARP należy dopuścić przedstawicieli młodszego pokolenia, że wysokość nagród powinna być adekwatna do kosztów organizacji konkursu i jego tematyki, że należałoby zagwarantować wynagrodzenie dla wszystkich biorących udział w danej procedurze, że trzeba wydać broszurę dla inwestorów prezentującą zalety konkursu i opublikować zbiór podstawowych zasad pozwalających uznać dany konkurs za „bezpieczny”. Akurat dwa ostatnie postulaty zostały już spełnione. Warszawski oddział SARP kilka lat temu opracował konkursowy poradnik dla inwestora, a zarząd główny – specjalną checklistę pozwalającą ocenić standard konkursu, a także wzory modelowych regulaminów (dokumenty dostępne są na stronie ZG SARP oraz oddziału warszawskiego). O tym, czy zostaną spełnione pozostałe zdecyduje zaangażowanie zainteresowanych. W dyskusjach na temat konkursów od lat pojawia się ten sam motyw: prawo jest złe, organizacja zła, struktura SARP-u zła, a my doskonali – mówił Jerzy Szczepanik-Dzikowski. Może już czas, aby stworzyć wreszcie doskonałe ramy dla przeprowadzenia konkursu w Polsce.