Dariusz Kozłowski

i

Autor: Archiwum Architektury Fot. archiwum własne

Zawód architekt: Dariusz Kozłowski

2014-09-22 17:04

Odkąd razem ze sztuką klasyczną odeszło piękno, architektom pozostało wyłącznie poszukiwanie oryginalności

Minęło prawie 20 lat od powstania Seminarium Księży Zmartwychwstańców. Jak Pan po latach patrzy na ten budynek?

Architektura przetrwała. Okazało się, że jest odporna na modyfikacje, które niesie czas. Drugi raz nie dałoby się jej tak zaprojektować. Powstawała w stanie oniryczno-nawiedzonym. Ten rodzaj Chiricowskiego surrealizmu odszedł w przeszłość. Może dziś trzeba zwrócić się znów ku racjonalizmowi?

Dlaczego?

Z nudów. Nawet najwykwintniejszą potrawą nie można się odżywiać całe życie. Na romantyzm, który gdzieś tam w człowieku tkwi, pozwalam sobie słuchając Wagnera z jego Walkiriami w Pierścieniu Nibelunga .

A co po latach zostało w Panu z postmodernizmu?

Mam wciąż do niego pozytywny stosunek. Za nastawienie do sztuki, które cechuje dystans i ironia. Za naigrawanie się z samego siebie. Traktuję go jak kolejny kierunek w architekturze, niezwykle elitarny, który był i zniknął. I irytuje mnie, gdy słyszę, że dziś ktoś wprowadza symbolikę do architektury. Dla mnie architektura to rodzaj gry. Dom w Lublinie – Villa in Fortezza – to zabawa polegająca na uwięzieniu sześcianu w walcu. Seminarium Zmartwychwstańców udowadnia, że architektura to jest budowanie rzeczy fikcyjnych tak, by wyglądały na prawdziwe. Takie podejście ma długą historię. Proszę spojrzeć na architekturę manierystyczną. W Palazzo del Te w Mantui Giulio Romano zaprojektował obsuwające się tryglify w belkowaniu. Wyglądają, jakby poruszyły się od hałasu i walk przedstawionych na sklepieniu we wnętrzu. Nie należy traktować projektowania architektury w sposób pompatyczny i dogmatyczny.

Ale słucha Pan tub Wagnera. To sama pompa.

W Nibelungach czy Parsifalu piękna pompa. W Tristanie i Izoldzie – mityczny romantyzm. A Wesendonck Lieder to już czułość absolutna.

Woli Pan rozmawiać o operze?

Wolę. Uważam, że opera jest najbardziej wyrafinowanym rodzajem sztuki, najbardziej sztuczną ze wszystkich sztuk, tym wspaniałym kłamstwem, na które oprócz muzyki składają się literatura, rzeźba, architektura, malarstwo... A architektura... tyle jest tych konferencji, gdzie się rozmawia i rozmawia.

Jest Pan organizatorem jednej z nich, przewodniczącym rady naukowej konferencji Definiowanie przestrzeni architektonicznej.

To jest jedyne w swoim rodzaju, bardzo sympatyczne spotkanie teoretyczno-towarzyskie, na które od 13 lat zjeżdżają się fantastyczni intelektualiści – prelegenci z całej Polski i z zagranicy, profesorowie z Niemiec, Mediolanu, Sewilli, Napolu, Wenecji... – stała grupa, co ma swoje wady i zalety. Najdramatyczniej przebiegała edycja w 2005 r. Temat brzmiał: „Co to jest architektura?”. Nie doszliśmy do porozumienia, dzięki Bogu.

Jak Pan ocenia dyskurs architektoniczny w Polsce?

Nie ma żadnego dyskursu. Przeszliśmy okres transformacji. Zanikł etos twórcy.

Był Pan przez lata dziekanem Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. Na uczelni dyskurs powinien być żywy.

Studenci mają za dużo zajęć. Zajmują ich kwestie standardowej długości łóżka, prawo budowlane, sprawy inżynierskie i kolejny projekt kursowy. Na refleksję przychodzi czas ewentualnie przy pracy dyplomowej.

Pan to akceptuje?

Lubię narzekać. Ale co tu można zmienić? Można się najwyżej zaszyć w sztuce. Bo kto ma zostać architektem, temu nawet uczelnia w tym nie przeszkodzi.

A kontakt z mistrzami?

Jeżeli z kogoś ma wyrosnąć wielki architekt tworzący oryginalne rzeczy, to ten ktoś musi być zbuntowany, negować wszystko dookoła. Na mistrza może sobie wziąć jakiegoś klasyka, Le Corbusiera.

Spotyka Pan takich zbuntowanych?

Nie. Zbuntowani studenci nie chodzą przecież na zajęcia.

A czego Pan uczy tych, którzy przychodzą?

Że architektura nie ma nic wspólnego z użytecznością.

Odważnie.

Architektura pojawia się wtedy, gdy wybiega dalej, niż wymagałaby zwykła przydatność. Odkąd razem ze sztuką klasyczną odeszło piękno, architektom pozostało wyłącznie poszukiwanie oryginalności. Na przykład w taki sposób: jako prace dyplomowe moi studenci wybierają obraz, najczęściej abstrakcję konstruktywistyczną, i szukają dla niego miejsca na planie miasta. Potem ten płaski obraz przekładają na rzecz przestrzenną, aksonometrię, rysunek perspektywiczny. Na końcu w tę odkrytą bryłę można wprowadzić rozwiązanie funkcjonalne. To odkrywanie form uwolnionych od dyktatu funkcji, kształtów, które tkwią już w mieście.