Uporządkowana przez Panią przestrzeń fragmentu bazaru przy Bakalarskiej powoli ulega oddolnym działaniom kupców. Czy żywioł w końcu wyprze porządek i jak reaguje Pani na taką utratę kontroli?
Teoretycznie zawsze wierzyłam w oddolną energię i uważam, że w ramach rewitalizacji należy unikać nadmiernego porządkowania. Jednocześnie zależy mi, by to, co projektuję, było interesujące formalnie, i cierpię, gdy widzę, jak mój projekt jest przez kupców przerabiany, jak elewacja z blachy falistej zmienia co chwilę kształt i znika pod naporem dobudówek i reklam.
Ciekawe jest dla mnie, jak po 15 latach zajmowania się bazarami w teorii teraz targuję się z rzeczywistością w praktyce. Zawsze mówiłam sobie, że jako architektka muszę umieć się wycofać, ale w praktyce nie jestem zawsze konsekwentna i cały czas nakłaniam kupców do porządku. To są nieustające negocjacje, w których proszę o powieszenie szyldów zgodnie z detalami wykonawczymi, ale kupcy przypominają mi, że Targowisko Bakalarska to nie Hala Koszyki ani Zieleniak, że tu budżet jest wielokrotnie niższy, że nie stać ich na designerskie meble i parasole i że to oni najlepiej wiedzą, co służy bazarowi. Trudno mi się z tym nie zgodzić.
Na elewacji wprowadziłam zasadę kompozycyjną, że na wysokości 2 m jest daszek, powyżej którego nie można wieszać reklam, a poniżej panuje całkowita swoboda. Udało się ten rygor utrzymać przez kilka lat, ale nowi najemcy już go nie przestrzegają. Czasami szantażuję kupców, że zgodzę się na jakieś ustępstwo w projekcie, jeśli zdejmą z nowej elewacji wielki baner reklamowy albo usuną pety z doniczek.
W naszym nieustannym ścieraniu się jest dużo humoru i wzajemnego szacunku. Kupcy chyba doceniają to, że jestem bazarową aktywistką i że moja praca wynika z miłości do targowisk. Ja też bardzo dużo się od nich uczę. Bakalarska to 25 różnych narodowości i w pewnym sensie jest to Warszawa przyszłości, kolorowa wieża Babel – są tu Wietnamczycy, Ukraińcy, Nigeryjczycy, Ormianie, Kameruńczycy, Chińczycy, Jamajczycy. Jedna z doradczyń kupców określa się jako wiedźma i potrafi zmienić datę rozpoczęcia budowy, by trafić na sprzyjająca koniunkcję, np. Wenus z Saturnem. Musiałam przerysowywać halę targową, by wymiary attyki nie kończyły się 2 czy 4, bo to cyfry w Azji symbolizujące śmierć. Wszystkie azjatyckie miasta projektowane są zgodnie z prawami astrologii elekcyjnej. Ten proces jest dla mnie nieustającą podróżą, w której wciąż się uczę i dziwię.
Opalizująca blacha falista, złota pupa i różowy marmur – jak osobie, która od lat zajmuje się wyciąganiem ze strefy cienia niepozornych obiektów: szaletów i bazarów, pracowało się przy wnętrzu lodziarni Lukullus?
Przestrzeń dla Lukullusa wzięła się z myślenia o przyjemności, jaką może dawać architektura, ale też z tego, jak emancypacyjnie mogą działać różne architektoniczne guilty pleasures. Pupa, liżące się usta, okno w kształcie oka i inne rzeźby „queerują” i feminizują tę przestrzeń. Chciałam zaprojektować coś kampowego i inkluzywnego, coś, co karmi się kiczem i działa na odbiorcę, który niekoniecznie jest architektem, ale ma poczucie humoru. Interesuje mnie przesunięcie granicy w stronę architektury, która jest anormatywna i przekorna. To, co mamy w Learning from Las Vegas – przyzwolenie na oddolną kampową estetykę oddziałującą na podstawowe emocje i nieskrępowaną wyobraźnię, kolory i symbolikę, które całkowicie z architektury wyrugował modernizm. Dyskusja na ten temat powróciła przy okazji Solpolu, który bardzo lubię. Jestem zdeklarowaną antymodernistką! Interesuje mnie to, jak w architekturze budować nowy postpatriarchalny porządek, w którym jest miejsce na przyjemność i tolerancję dla różnych dziwactw, zarówno w sensie formalnym,jak i społecznym.
Na weneckim Biennale w 2010 r. odwiedzający Pani wystawę w Pawilonie Polskim mogli skoczyć z wysokości kilku metrów – w nieznane, a w rzeczywistości na ukryty pod chmurą materac. Jednak tę opcję „skoku w chmury” szybko zablokowano. Czy w architekturze jest jeszcze miejsce na ryzyko?
„Emergency Exit” było pochwałą ucieczki z rzeczywistości, w której człowiek stara się za wszelką cenę wyeliminować ryzyko i spontaniczność. To się dzieje w przypadku regulowania parków i dzikiej natury w mieście albo zbyt daleko idącej standaryzacji, która prowadzi do tego, że architektura i nasze zachowania oraz wybory stają się do siebie podobne, nie ma w nich miejsca na przygodę, bunt i ryzyko wyjścia poza własną bańkę.
Sama podświadomie szukam takich szczelin w systemie, w których pojawia się nowe i niezwykle rzadkie zdarzenie. W architekturze interesują mnie właśnie osobliwości i dziwactwa. Takim miejscem są dla mnie bazary, które rodzą się z chaosu życia codziennego, często pojawiają się bez planu i funkcjonują gdzieś na marginesie uładzonego miasta.
Aleksandra Wasilkowska, architektka, scenografka, od 2007 r. prowadzi pracownię w Warszawie. Reprezentowała Polskę na 12. Biennale Architektury w Wenecji. Realizacje: Targowisko Bakalarska (Warszawa, 2020-2021), wnętrze lodziarni Lukullus (Warszawa, 2019). Publikacje: Architektura cienia (Warszawa, 2012), Warszawa jako struktura emergentna (współautor: A. Nowak, Warszawa, 2009)