„Potrzebujemy redefinicji wielu pojęć” – stwierdził Pan podczas majowej dyskusji w ramach cyklu Wartości w architekturze, organizowanego przez miesięcznik „Architektura-murator”. Które z nich uważa Pan za najpilniejsze?
Bardzo wiele rzeczy na styku architektury i życia w architekturze wymaga redefinicji, m.in. te związane z klimatem. Mamy od dziesięcioleci ustalony standard zamieszkiwania, który uważamy za niewzruszony. Niekoniecznie słusznie. Na przykład stabilność temperatury w budynkach. Ktoś wymyślił, że należy utrzymywać ją na poziomie 20-21ºC przez cały rok. Pomysł osobliwy, zwłaszcza gdy na zewnątrz jest +35ºC lub –25ºC. Ustalając takie standardy, skazujemy się na izolację, odcięcie od otoczenia, od metabolicznych związków człowieka z architekturą i światem zewnętrznym. Tworzenie takich barier ma też konsekwencje natury technicznej: musimy szczelnie zamykać budynki, kontrolować każdy ciąg powietrza. Istotna jest poza tym kwestia, jak rozumiemy relację architektury i tego, co nazywamy przyrodą. Traktujemy architekturę jako wytwór człowieka i oddzielamy ją od przyrody, jakby człowiek nie był tej przyrody częścią. Tworzymy sztuczne bariery. Zapominamy, że myślenie ekologiczne w głębokim znaczeniu to nauka o relacjach. Ten izolacjonizm, który jako architekci uprawiamy, jest jednym z najpoważniejszych problemów i wyzwań. Należałoby się wyzwolić z takiego sposobu myślenia.
Odpowiedź na kryzys klimatyczny widzi Pan m.in. w „oskrobaniu budowli z nadmiaru technologii”. Czy w ostatnich realizacjach pracownia JEMS podejmuje takie próby?
Jestem typowym przykładem architekta, który chciałby coś zrobić, ale nie bardzo może. Jest to schizofreniczny stan. Problem polega na tym, że cała rzeczywistość jest skrojona pod system myślenia, z którym próbuję dyskutować. Dlatego próby zrobienia czegoś normalnie, pozbawienia budynku nadmiaru techniki, zwykle trafiają na przeszkody natury legislacyjnej i normatywnej. To nam utrudnia życie, niemniej pewne próby podejmujemy. W projektowanych teraz przez nas w Poznaniu budynkach mieszkalnych staraliśmy się zrezygnować z wielowarstwowych ścian zewnętrznych na rzecz ściany bardziej jednorodnej, oddychającej, z grubym tynkiem, która będzie akumulować ciepło i chłód, działając lepiej niż skomplikowane systemy, które mają robić to za nas. Nie udało nam się zrezygnować ze wszystkich rzeczy, z których byśmy chcieli, na przykład wentylacji mechanicznej – wynikają one z obowiązujących norm, według których trzeba zapewnić wentylację z odzyskiem ciepła. Są to rozwiązania niby-proekologiczne, ale oznaczają uzależnienie od technologii. Technika sama dla siebie staje się klientem i napędza swój rozwój. Zawsze się zastanawiam, na ile służy temu, do czego została stworzona. Przykładowo, wentylacja mechaniczna rzeczywiście pozwala nam odzyskać ciepło, ale jednocześnie oznacza zastosowanie urządzeń, które wymagają obsługi serwisowej, mają ograniczoną trwałość i za 20 lat trafią na wysypiska. Co się stanie ze skomplikowanymi fasadami zielonymi, inteligentnymi systemami quasi-naturalnej wentylacji za 25 lat, gdy przestaną być sprawne? Gdy ich uszczelki, membrany stracą ważność, a nikt już takich nie będzie produkował? Czy będziemy te fasady wymieniać, co już się dzieje w dużych miastach europejskich? Czy burzyć całe budynki? Obie opcje będą prawdziwą katastrofą.
„Architekt to pig in the middle, obija się o mur obojętności, arogancję władzy, żyje rozdarty” – mówił Pan podczas wspomnianego spotkania. Czy życie zawodowe wspólnika jednej z najlepszych pracowni w kraju jest źródłem głównie rozczarowań i frustracji?
Architekci od dawna narzekają, że są pozbawieni wpływu na to, jak buduje się w kraju, że są coraz mniej istotnym uczestnikiem gry. To nienowy proces, który korzeniami tkwi w pomysłach samych architektów, przejętych potem przez wielki biznes. Problem polega na tym, że ten proces postępuje. Krzyczymy z tego powodu, bo jesteśmy przerażeni. Zjawiska, które istniały 15 lat temu, dziś są niemożliwe do okiełznania, wymknęły się spod kontroli. Obsługujemy wielki aparat biznesowo-urzędniczo-technokratyczny i mało czasu pozostaje na to, co wydaje się istotne. Każdy z nas w jakiś sposób wierzga, stosuje obstrukcję, zżyma się, próbuje dotrzeć do opinii publicznej, ale nie wiem, jak wielki kryzys, o jak bolesnych skutkach musiałby przyjść, by nastąpiło otrzeźwienie. Można też spojrzeć z bardziej optymistycznej perspektywy i stwierdzić, że wciąż powstają w naszej pracowni projekty, które są źródłem satysfakcji i radości. Projektujemy i budujemy wiele ciekawych budynków.
Maciej Miłobędzki, architekt, wspólnik i współzałożyciel warszawskiej pracowni JEMS, laureat Honorowej Nagrody SARP (2002), wykładowca Wydziału Architektury PW. Najważniejsze realizacje JEMS: modernizacja Hali Koszyki (Warszawa, 2016), Międzynarodowe Centrum Kongresowe (Katowice, 2015), gmach ASP (Warszawa, 2014), rozbudowa Biblioteki Raczyńskich (Poznań, 2013)