Przez kilka ostatnich miesięcy budowałem w ogrodzie niewielką drewnianą pracownię. Od wielu lat chciałem spróbować swoich sił jako pracownik budowlany, co bez pomocy doświadczonych fachowców nie byłoby możliwe. Zadanie to pochłonęło mnie całkowicie. Każdy element tego dwudziestometrowego budynku stał się weryfikatorem moich decyzji projektowych – najsurowszym, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. W tym wypadku praktyka i teoria szły w parze, co jeszcze bardziej pokazało, jak codzienność architektonicznego fachu jest daleka od materii.
Celem pracy architekta jest stworzenie nowej przestrzeni architektonicznej. Praktyką więc nie może być nic innego niż sam proces budowania. Niezależnie od poziomu naszego zaangażowania w codzienne rzemiosło jako czynne wykonywanie robót lub choćby sporadyczny nadzór, to właśnie postępy osiągane na budowie dają realne doświadczenie. Dzięki niemu pewniej podejmujemy decyzje przy kolejnych projektach. I Andrea Palladio, i Ludwig Mies van der Rohe wychowywali się, pomagając i przyglądając się pracy ojców wykonujących prace budowlane. Czy zdefiniowaliby oni architekturę swoich epok bez tego doświadczenia?
To, co jednak zdecydowało o odkrywczości Palladia i Miesa, to solidne studia nad kulturą i filozofią. Wierzę, że codzienność architekta to głównie praca w sferze teorii i idei. Tworzymy projekty przed ekranem monitora, arkuszem papieru lub makietą, ale przede wszystkim powstają one w naszym umyśle. Choć poświęcamy dużo uwagi kwestiom związanym ze sprawnie działającym miastem, energooszczędnością budynków oraz ich technicznemu zaawansowaniu, w wielu projektach brakuje refleksji o kompozycji, zupełnie jakby architekci przenieśli ją w pole intuicji. Uwaga dedykowana analizie rytmu, strukturze budynku i przede wszystkim proporcjom jest najcenniejszym momentem pracy nad projektem. Ona definiuje o wiele bardziej moje projekty niż późniejsze kroki i decyzje z niej wynikające.