Co prawda nie minęło jeszcze 50 lat od rozstrzygnięcia konkursu, ale chciałbym otworzyć archiwa wspomnień o obradach sądu i podzielić się nimi ze wszystkimi architektami. Myślę, że te krótkie refleksje mogą przydać się w rozwijaniu życia konkursowego naszego środowiska zawodowego. W czerwcu 2007 roku miałem zaszczyt przewodniczyć jury wybierającemu projekt nowego gmachu Filharmonii Szczecińskiej. Jury, które składało się z bardzo prominentnych postaci architektury i muzyki. Zresztą, co istotne, niemałego liczebnie. To była bardzo trudna praca, a jednocześnie nacechowana odpowiedzialnością za przyszły obraz Szczecina.
Już po pierwszym, indywidualnym obejrzeniu przez sędziów wszystkich projektów byłem przekonany, że projekt, który właśnie został zrealizowany, to bezapelacyjnie I nagroda. Bez analiz, bez studiów, bez punktów i opinii ekspertów. Zaczęły się obrady i od razu spory z bardzo mocną opozycją. Pierwsze głosowanie sondażowe pokazało, że absolutna większość kolegów jest przeciwko tej pracy i nawet nie chce brać jej pod uwagę w drodze do nagrody. Wykazywano wiele różnorakich błędów funkcjonalnych i technicznych. To prawda, było bardzo dużo błędów i naiwności. Na pierwszy rzut oka widać było, że autorami muszą być ludzie młodzi i niedoświadczeni. Ale co z tego, kiedy w moich oczach i sercu była to piękna i poetycka praca. Byłem pewien, że jest to projekt, który może stać się symbolem miasta i nadać nowych rumieńców jego architekturze. Pracowaliśmy trzy dni po kilkanaście godzin. W dzień na sali obrad, a wieczorem w barach i pubach Szczecina. Była masa sprzeczek i ostra wymiana zdań. Puby jednakże łagodziły napięcia i jednocześnie stopniowo przybywało zwolenników tego projektu. I tak w czwarty dzień z olbrzymią satysfakcją i wewnętrzną radością na publicznej uroczystości mogłem ogłosić werdykt.
Był to konkurs, który jako juror będę zawsze pamiętał. Uświadomił mi on bowiem, jaka olbrzymia odpowiedzialność spoczywa na sędziach, zwłaszcza, gdy tematem są tak znaczące budynki dla miasta, i jak mało dzieli od niewykorzystania szansy. Przecież w istocie uczestnik może narysować wszystko, a dopiero decyzje jury są brzemienne w skutki. Czas tych obrad sformułował na mój własny użytek pytania: po co są konkursy architektoniczne, co winno być ich przedmiotem i kto powinien je w końcu sądzić. Bo konkurs architektoniczny to chyba nie rada techniczna, która może wybrać projekt bezbłędny inżyniersko, ale bez piękna i charakteru. Ponadto w skład jury zdaje się nie powinna wchodzić kilkunastoosobowa grupa ludzi, która głosowaniem wybiera uśrednioną demokratycznie wartość. Szczeciński projekt nie jest wynikiem wyboru beznamiętnej, demokratycznej większości! Czy jest to dobry wybór? Na to pytanie mogą tylko odpowiedzieć szczecinianie. Miasto się zapewne podzieli. Część być może pokocha ten budynek, a część będzie go nienawidzić. Tak czy owak jestem pewien, że będzie wzbudzał wielkie emocje i nie będzie nikomu obojętny. A przecież w sztuce o to właśnie chodzi.
Artykuł ilustrowany stronami 42-43 miesięcznika "Architektura-murator" nr 07/2014.