Agata Twardoch, Jakub Heciak: Zajmujesz się miastami nieformalnymi, miastami „globalnego Południa”. Czy jest coś w krajach Ameryki Południowej i Afryki, co mogłoby zainspirować polskich architektów?
Pobyt w Warszawie zacząłem od wizyty w jednej ze stołecznych restauracji na Solcu. Mają tam fantastyczne kiszonki! Tradycyjnemu procesowi kiszenia poddawane są nieoczywiste warzywa; ułożone warstwowo, zasypane gorczycą, zalane zalewą nabierają całkiem nowego smaku. I wyglądają świetnie. Architektura polska powinna wykorzystywać swoją historię i potencjał tak jak stary proces kiszenia wykorzystywany jest w nowoczesnej kuchni na Solcu. Jako Urban – ThinkTank specjalizujemy się w temacie formalizowania nieformalnego i deformalizowania formalnego, czyli mieszania, takiego trochę kiszenia właśnie, rozwiązań z różnych światów: rozwiązania z faweli przenosimy na uniwersytet, a z uniwersytetu do faweli – i mieszamy. Większość nieformalnych miast powstawała w wyniku powtarzania nawyków – tak jak kolejne pokolenia polskich gospodyń robiły kiszonki, powtarzając nawyki swoich mam. Morfologia nieformalnych osiedli polega na powtarzaniu form. W fawelach dzieje się wiele złych rzeczy i nie mamy zamiaru ich idealizować, ale w gruncie rzeczy reprezentują one właściwy sposób rozwoju miasta. Miasta, które najlepiej, bo bezpośrednio, odpowiada na potrzeby swoich mieszkańców. Oczywiście, w tym naturalnym procesie brakuje naukowej wiedzy i nowoczesnych technicznych rozwiązań. I my – ETH i Urban – ThinkTank – tę wiedzę dodajemy, ale też dużo jej zabieramy ze sobą. Uważamy, że współczesnym miastom potrzebny jest nowy paradygmat działania. Oprócz zdrowego rozsądku i doświadczenia potrzebujemy wiedzy technicznej i naukowej. I dopiero te rzeczy razem, wykorzystane przy tworzeniu polityki miejskiej, pozwalają faktycznie uczynić miasto lepszym, nie tylko w sensie ilościowym.
A.T.: No właśnie, mamy w Polsce wyraźny problem z polityką przestrzenną nastawioną na rozwój ilościowy, który jest ciągle głównym wyznacznikiem rozwoju, mimo że większość polskich miast jednak się kurczy.
Rozmawiamy w pięknym budynku (siedziba SARP przy ul. Foksal w Warszawie – przyp. aut.), ale nikt nie chce żyć w muzeum. Niewiele osób chce też mieszkać w całkiem nowych budynkach, w całkiem nowych miastach, bo brakuje im charakteru i funkcjonalności. Sztuka polega na tym, żeby mieszając nowe i stare, formalne i nieformalne, osiągnąć jak najlepsze rezultaty. Jeżeli ze strategią rozwoju infrastruktury, o której dużo się w Polsce mówi, a infrastruktura jest przecież najbardziej kosztochłonną częścią polityki przestrzennej, zintegrowalibyście także inne strategie rozwoju: mobilności, środowiska, zieleni, czy wreszcie różne strategie społeczne – efektem tego mógłby być wzrost atrakcyjności wielu mniejszych miast w Polsce. Ich kurczenie się oznacza, że w opisanym wyżej procesie coś nie działa. Mniejsze miasta są przecież o wiele łatwiejsze w zarządzaniu, o wiele łatwiej „się uczą”. Scentralizowana urbanizacja przynosi wprawdzie bardzo atrakcyjną przestrzeń, ale dostępną dla ograniczonej liczby użytkowników. Jaki jest system administracyjny w Polsce – scentralizowany czy federalny?
J.H.: Zdecydowanie scentralizowany, ale część kompetencji jest przeniesiona na województwa. Polityka mieszkaniowa, warunki techniczne i programy wsparcia ustalane są na poziomie centralnym, w Warszawie.
Kiedy właśnie delegowanie odpowiedzialności i uprawnień tworzy więcej powierzchni styku. Wiadomo, że idealne koło, układ centralny, ma w stosunku do pola powierzchni najmniejszą długość obwodu, czyli najmniejszą powierzchnię styku ze wszystkich figur geometrycznych. Krawędzie są miejscami o największym potencjale wzrostu. Największa bioróżnorodność jest tam, gdzie las styka się z użytkami rolnymi. W miastach doceniamy nabrzeża, które też są stykiem, i chcemy je maksymalnie wykorzystywać, bo uważamy je za najbardziej atrakcyjne. Krawędzie są ważne w procesie zarządzania, kiedy to – przy przekazywaniu odpowiedzialności na szczeble regionalne i lokalne – uzyskujemy potencjalnie najciekawsze rozwiązania. W tym kontekście za inspirującą uważam strategię miasta Warszawy, która wykorzystuje różne skale planowania miejskiego i wnika w poszczególne poziomy samorządności, wyzyskując potencjał grup sąsiedzkich, na przykład przy opracowywaniu warszawskich centrów lokalnych. Wydaje mi się jednak, że musimy nieco odwrócić ten układ hierarchii, który sprawia, że przepływ informacji i projektowanie działa tylko od ogółu do szczegółu, od skali centralnej do lokalnej. Taką możliwość dają nam obecnie technologie cyfrowe. Wreszcie możemy odejść od planowania hierarchicznego, bo dzięki urządzeniom mobilnym i intuicyjnym interfejsom wkład obywateli na lokalnych szczeblach może być łatwo przeniesiony na centralny poziom. Szczegół może zmienić całość. Zdaję sobie sprawę, że jest to problematyczne o tyle, że planowanie jest tradycyjnie hierarchiczne. Zawsze ktoś najpierw pracował w dużej skali, aby ktoś inny mógł skupić się na pewnym wycinku. Informacja zwrotna od mieszkańców mogłaby być aplikowana na różnych poziomach, przenikać skale projektowe. Bazując jedynie na starych narzędziach, nie wprowadzimy lokalnych społeczności na wyższe stopnie budowania strategii. Ta hierarchiczność planowania przestrzennego wynika bezpośrednio z praktyki wojskowej, bo jego rodowód jest przecież militarny. Mapy są wynalazkiem wojskowym. Dlaczego więc, jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego rodowodu, dziś mamy nadal stosować techniki wojskowe? Musimy uczynić proces planowania bardziej przejrzystym i demokratycznym na wszystkich szczeblach. Umożliwić mieszkańcom wpływ na decyzje planistyczne, nie tylko w skali mikrosąsiedztwa, ale także całego miasta. Gdy zaangażujemy ich w pracę na poziomie takich pojęć, jak miejska wyspa ciepła, strefy powodziowe, kliny przewietrzające, jeżeli zrozumieją te zjawiska, łatwiej będzie osiągać konsensus w planowaniu w skali miasta.
A.T.: Cedric Price pod koniec zeszłego wieku narysował metaforę miasta jako jajka: starożytne miasto to jako na twardo, od VII do XIX wieku – jajko sadzone, rozlane miasto współczesne – jajecznica. To, co mówisz, odbieram tak jakbyś chciał przenieść tę znaną metaforę na następny poziom. Co teraz? Szakszuka?
Nasze nowe jajko potrzebuje dodatkowego wymiaru. Chciałbym dodać do niego wymiar procesu. Ale procesu rozumianego jako cel sam w sobie, a nie tylko jako droga do określonego celu. W Warszawie bardzo podoba mi się, że znaczne tereny miejskie nadal należą do miasta – to daje wielkie możliwości. Widziałem na wykresach, które pokazywałaś podczas Affordable Housing Forum, że jest tendencja, by jednak prywatyzować kolejne obszary, przestrzenie i budynki. Szkoda. Może trzeba ludziom przypominać, że własność miejska też jest własnością: to, że tereny należą do miasta, nie znaczy, że nie należą do nikogo, przeciwnie – należą do reprezentanta wszystkich. Wydaje się jakby w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, doświadczonych przez komunizm, własność prywatna była obecnie jedyną akceptowaną formą własności. Tak jakbyście chcieli nadgonić z kapitalizmem. Wszystkie miasta z najwyżej ocenianą jakością życia: Wiedeń, Zurych, Kopenhaga, Sztokholm funkcjonują w oparciu o mieszkania na wynajem i socjaldemokratyczny model dobra wspólnego. Nacisk położony jest na przestrzenie publiczne, publiczne szkoły i przedszkola. Wspólnota jest ważna. W tych miastach posyłasz dziecko do prywatnej szkoły, dopiero jeżeli nie dostało się do państwowej.
A.T.: W Polsce też tak było przez wiele lat…
Wiem, pochodzę z Austrii, a część Austrii przecież była tuż po wojnie pod kontrolą radziecką. Wydaje mi się, że dlatego jakoś łatwiej jest mi zrozumieć zachodzące u was procesy: zaraz po politycznej zmianie wylano dziecko razem z kąpielą, bo wszystko co wspólne, zostało uznane za socjalistyczne, czyli złe. Teraz przy tworzeniu centrów lokalnych w Warszawie dobrze byłoby przywołać część z minionych doświadczeń. Na przykład: jak wprowadzić przestrzeń publiczną do parterów budynków? Może miasto powinno pozostać właścicielem tych kubatur, bo tylko w ten sposób będzie mogło zachować nad nimi jakąś kontrolę?
A.T: Ale w Polsce jest nadal trudno mówić o dobru wspólnym. Pojęcie uznawane jest albo za zbyt abstrakcyjne i idealistyczne, albo zbyt komunistyczne.
J.H.: Pewne słowa, jak spółdzielnia, wspólnota, mają nadal złe konotacje.
Musicie wyrzucić z dyskusji wartościowanie. Mówić tylko o faktach oraz zapraszać do rozmowy na temat przestrzeni nowych uczestników, takich, którzy jeszcze w niej nie brali udziału. Bo jeżeli wszyscy już wszystko wiedzą, to w zasadzie nie ma żadnej dyskusji. Potrzebni są ludzie z zewnątrz, z ulicy, którzy będą bardziej zainteresowani efektami. Wtedy, po pierwsze, trzeba na nowo zdefiniować potrzeby, możliwości i cele. Sam ten proces definiowania może wszystkich wiele nauczyć. A po drugie, pewne pojęcia mogą zostać na nowo nacechowane i pozbawione negatywnych odniesień, bo ważny stanie się efekt: jak naprawdę dana przestrzeń będzie funkcjonować, a nie wydźwięk słów.
J.H.: Spędzasz w Warszawie trzeci dzień. Co jeszcze zwróciło Twoją uwagę?
Warszawa jest niesamowicie zdominowana przez agresywny i wszechobecny ruch samochodowy i – co gorsza – myślę, że nawet planowane zmiany układu komunikacyjnego śródmieścia, które miały sprawić, że miasto będzie przyjazne dla pieszych, pozostawiają jednak ruch kołowy jako najważniejszy. Prezentowane przez Piotra Sawickiego z wydziału architektury urzędu miasta podczas Affordable Housing Forum plany pokazywały, że do przebiegu ulic dodana zostanie zieleń, ale nadal piesi będą mogli poruszać się tylko po pasach, a samochody będą miały swobodę ruchu. Nawet na takiej śródmiejskiej ulicy, jak Nowy Świat.
J.H.: W letnie weekendy Nowy Świat jest całkowicie zamknięty dla ruchu samochodowego.
Świetnie. To właściwa droga. Tak wdraża się wszystkie dobre, choć trudne zmiany: wprowadzając je najpierw jako czasowe. A zmiany są konieczne. Od upadku komunizmu w Polsce minęło 28 lat, a polskie miasta nadal mają modernistyczną strukturę. Modernistyczną w znaczeniu miasta funkcjonalnego, czyli podzielonego na strefy funkcjonalne oraz na obszary o różnym dostępie – szerokie samochodowe arterie, a także odseparowane od nich szlaki piesze. Nawiasem mówiąc, takie modernistyczne dzielenie, strefowanie miasta, wyrasta z idei apartheidu, rozumianego nie tylko jako radykalna idea segregacji rasowej, lecz jako zasada podziału: na białych i czarnych, bogatych i biednych, samochody i pieszych. A zatem to, co zostało już zbudowane, pomimo zmiany ustroju, pozostaje jako widoczny symbol dawnych czasów i nadal kształtuje charakter miasta. Jeżeli naprawdę chcemy zmienić system, architektura i planowanie przestrzenne powinny utorować drogę zmianom, aby dostosować obraz miasta do nowych idei. A jeżeli chcemy, żeby zmiany były akceptowane i rozumiane, powinniśmy właśnie prototypować i wprowadzać zmiany czasowe. Jest to możliwe bez wielkich nakładów finansowych, a znacznie lepsze niż tylko informacje graficzne, które są dla wielu niezrozumiałe. Tak jak nuty.
J.H.: W Polsce pojawia się coraz więcej takich inicjatyw. Na przykład cyklicznie w ramach projektu fundacji Napraw sobie miasto Żywa ulica aktywiści i architekci wraz z użytkownikami prototypują różne sposoby zagospodarowania wybranych ulic: tymczasowe poszerzanie chodnika, wyznaczenie ścieżki rowerowej, uzupełnienie zieleni.
Ta zmiana paradygmatu projektowego w stronę prototypowania, która rozeszła się po świecie, wywodzi się z narzędzi zastosowanych w brazylijskiej Kurytybie przez jej byłego burmistrza Jaime Lernera. Sukces Kurytyby opierał się na holistycznym modelu funkcjonowania miasta, na strategii integrującej wiele aspektów jego funkcjonowania. Chciałbym zwrócić jednak uwagę na pewną rzecz: architektura może być tymczasowa, nie powinna jednak stać się tylko „eventem”. Architektura jako „event” jest z pozoru atrakcyjna, może dodać punkty w wyborach, w rzeczywistości jest jednak działaniem fasadowym, które nie dotyka istoty miasta. Tak na przykład odbieram aktywność Jana Gehla.
A.T: Masz na myśli mcdonaldyzację, czyli ujednolicenie, skomercjalizowanie i przewidywalność przestrzeni publicznej?
Tak. To, czego oczekujemy od miast, to autentyczność, a nie powtarzalność. Choćby w Polsce – uważam, że pomysł na szukanie atrakcyjności w oderwaniu od przeszłości i przejęciu cudzych idei jest absurdalny. Polskie kiszonki są masowo wypierane przez ciastka ze Starbucksa, a przecież chodząc po Warszawie szukam raczej pikli. Potrzebujemy więcej autentyczności. Na dłuższą metę Polacy powinni zdać sobie z tego sprawę. Może do dyskusji o mieście należy zaprosić tego kucharza z Solca, który potrafi w nowoczesny sposób serwować pikle. Mówię poważnie!
J.H.: Gotowanie, rzeczywiście stało się ostatnio ważną częścią naszej kultury.
A.T.: Obawiam się, że jest to jednak tylko kwestia klasowa – domena klasy średniej.
Z tego powodu bardzo podoba mi się inny warszawski projekt – koncepcja zabudowy mieszkaniowej połączonej z muzeum, z otwartymi przestrzeniami rekreacyjnymi i przede wszystkim z targiem (zwycięski projekt konkursowy autorstwa biura JEMS Architekci z 2009 roku, więcej str. 38 – przyp. red.). Nie mam na myśli warstwy estetycznej, ale pomysł, punkt wyjścia. Przecież większość targów to puste place. Fajny jest pomysł połączenia mieszkań z infrastrukturą, wykorzystanie synergii, a do tego stworzenie właśnie miejsca współużytkowanego przez różne klasy. Problemem przestrzeni współczesnych miast jest, jak już mówiłem, zbytnie strefowanie, a przez to zbyt duża jednorodność, kumulacja podobnych zjawisk i postaw. Ta modernistyczna pozostałość podkręcana jest przez mechanizmy rynkowe: jeżeli celem rozwoju miasta, na przykład budowy mieszkań, jest tylko zarabianie pieniędzy, powstają – po pierwsze – uśrednione, dające statystycznie największy zysk mieszkania, a po drugie – tereny wykorzystywane przez bardzo podobnych użytkowników. Nie chodzi oczywiście o to, że zarabianie pieniędzy jest złe, ale o to, że w mieście ważne są także inne wartości. Dlatego targowisko w ogóle jest tak interesującym miejscem. Starsza pani z prowincji sprzedaje kwiaty i wspomniane już pikle, a inna kobieta parkuje swojego Range Rovera i wszystko to kupuje – takie spotkanie to ogromna wartość. Może się to wydawać banalne, ale doświadczenie spotkania jest najsilniejszym przekazem, jaki mamy przeciwko fragmentaryzacji przestrzeni, przeciwko apartheidowi. Musimy tworzyć miejsca spotkania różnych światów, warunki dla doświadczania się nawzajem. Ulica jest takim naturalnym miejscem, gdzie różni ludzie mogą się spotykać, jest przestrzenią aktywności dla wszystkich.
J.H.: Co taki architekt-praktyk, jak Ty robi na uczelni?
Jestem wielkim zwolennikiem prototypowania, a uczelniane „laboratorium”, to miejsce, w którym nie tylko myślisz o rzeczach, ale też je robisz. Razem z Alfredo, moim partnerem z Urban – ThinkThank, mamy wielkie szczęście pracować w ETH – uczelni o bardzo praktycznym profilu. Nie jest to wieża z kości słoniowej. Realizujemy projekty we współpracy z przemysłem, z władzami lokalnymi, z osobami odpowiedzialnymi za politykę przestrzenną, i dzięki temu uczymy naszych studentów, że ważny jest nie tylko postęp naukowy, technologiczny, ale to, w jaki sposób na koniec wprowadzisz zmiany w życie. Z drugiej strony, uniwersytet to prawdopodobnie najlepszy inkubator idei – oczywiście, jeżeli jest otwarty na innowacje. I nie decyduje o tym wielkość jednostki naukowej. Osobiście jestem zwolennikiem mniejszych, takich o podejściu rzemieślniczym. Podoba mi się, że podczas pracy na uczelni razem z partnerami i studentami rzeczywiście odkrywamy rzeczy, rzeczywiście tworzymy wiedzę. Szczególnie na temat metod i procesów – mniej przywiązujemy się do produktów, ponieważ wiemy, że dzisiejszych produktów nie będziemy potrzebować w przyszłości. W tym procesie zawsze bardzo ważna jest praca z lokalnymi partnerami, bo tylko osoby osadzone w lokalnej rzeczywistości mają wystarczającą wiedzę na jej temat. Przykładem może być system transportu publicznego w Zurychu. Jest świetny, ale wyrósł organicznie w tym mieście. Nie można go po prostu przenieść, powiedzmy do Warszawy, bo nie zadziała. Jako jednostka naukowa jesteśmy w stanie przeanalizować sedno tego systemu, ale dopiero we współpracy z kimś naprawdę dobrze znającym sytuację Warszawy, bylibyśmy w stanie go tam wdrożyć. Dlatego podkreślam rolę współpracy i sieciowania.
A.T.: Próbujesz przenieść nieformalne, południowoamerykańskie podejście do bardzo sformalizowanego kraju, jakim jest Szwajcaria. Czy dostrzegasz konflikt między tymi dwoma światami?
Wydaje mi się, że współpraca z krajami o burzliwej najnowszej historii, jak Brazylia czy Bośnia i Hercegowina, daje większą swobodę myślenia. Przecież jeśli przyjrzymy się historii planowania miast, to punktami zwrotnymi, bodźcami do rozwoju, zawsze były wojny, pożary, kataklizmy naturalne, tzw. twórcze katastrofy. Sarajewo, w którym ostatnio pracowaliśmy, ma za sobą praktycznie całe stulecie konfliktów, jednak działając w takich warunkach łatwiej jest wymyślać nowe strategie, zmieniać sposób myślenia. Pracując w bardzo sformalizowanym otoczeniu, zanurzonym w wielowiekowej tradycji, nie tylko trudno jest samemu wyjść poza schemat, ale także trudno jest do rozwiązań nowatorskich, do zmiany, przekonać lokalnych decydentów. Dlatego nie nazwałbym tej sprzeczności konfliktem, a możliwością. Poza tym wydaje mi się, że doświadczenia Ameryki Łacińskiej mogą być teraz naprawdę przydatne w w innych częściach świata, na przykład w Europie Środkowej. I tam, i tu mamy do czynienia z okresem transformacji – z migracjami, modernizacją infrastruktury, pogłębiającymi się nierównościami. I wszystkie te procesy powinny zostać uwzględnione w strategiach rozwojowych. Te strategie natomiast muszą być powiązane z działaniami przestrzennymi. Wierzę, że architektura może odmieniać rzeczywistość, ale nie dlatego, że jestem architektem, tylko dlatego, że zdaję sobie sprawę, że politycy, którzy osiągnęli sukces, to nie ci, którzy stworzyli dobre prawo, ale ci, którym udało się zmienić przestrzeń. Tego właśnie nauczyłem się w Brazylii. Jeżeli prawidłowe zmiany przestrzenne nie podążają za społecznymi czy ustrojowymi, ludziom jest trudniej zrozumieć, co się wokół nich dzieje. Pogłębia się wtedy fragmentacja miasta. Przecież także w Warszawie mamy do czynienia z sytuacją, kiedy luksusowe sklepy, Gucci czy Ferrari, są mijane przez ludzi, którzy nie wiedzą, co będą robili nazajutrz. Oczywiście, istnieją biedniejsi i bogatsi, ale musimy być świadomi, że to nie jest model zrównoważony. Potrzebna jest interwencja. Możemy żyć w jednym, wspólnym mieście, ale to wymaga strategii, do której tworzenia zaprosimy wiele osób: polityków, deweloperów, zarządców nieruchomości, grupy sąsiedzkie i architektów.
A.T.: Bo na koniec potrzebne jest fizyczne miejsce, w którym wszyscy mogą spotkać się na wspólnym gruncie.
Tak. Mówiłem wcześniej o tym, jak ważne są cyfrowe narzędzia, które mogą pomóc w procesie podejmowania decyzji. Ale nie należy zapomnieć, że na koniec najważniejsze jest przetłumaczenie świata cyfrowego, politycznego czy gospodarczego, na rzeczywistość fizyczną, na przestrzeń zrozumiałą dla ludzi. Dlatego architektura jest ważna. Nie powinna przychodzić na końcu, lecz musi towarzyszyć zmianom na każdym kroku.
A.T.: Architektura ma znaczenie. To zawsze dobry wniosek na zakończenie rozmowy.
Hubert Klumpner (ur. 1965) pochodzi z Salzburga, jest profesorem architektury i urbanistyki, ale także praktykującym projektantem. W 1993 roku pod kierunkiem Hansa Holleina ukończył wiedeński Uniwersytet Sztuk Stosowanych (Universität für angewandte Kunst), dwa lata później uzyskał tytuł magistra architektury i urbanistyki Uniwersytetu Columbia. W 1998 roku wraz z Alfredo Brillembourgiem, który towarzyszy mu w całej karierze zawodowej, założył w Caracas Urban – ThinkTank (U–TT) – interdyscyplinarną jednostkę skupioną na badaniach i architektonicznourbanistycznym projektowaniu (obecnie z siedzibą w Zurychu). Następnie wykładał w swojej Alma Mater – Graduate School of Architecture and Planning Columbia University, gdzie wspólnie z Alfredo Brillembourgiem prowadzili Sustainable Living Urban Model Laboratory (S.L.U.M. Lab). W 2010 roku powołano ich również na szefów Katedry Architektury i Wzornictwa Miejskiego szwajcarskiej Eidgenössische Technische Hochschule (ETH) w Zurychu. W 2010 roku Klumpner, jako współzałożyciel U–TT, otrzymał nagrodę im. Ralpha Erskina, a w 2011 roku Holcim Award Gold Ameryki Łacińskiej za projekt Grotão, stanowiący innowacyjny wkład w projektowanie proekologiczne i prospołeczne (rok później potwierdzoną przez Global Holcim Award Silver). W 2012 roku zespół U–TT zdobył Złotego Lwa na biennale architektury w Wenecji za najlepszą pracę pokazaną na głównej wystawie Common Ground. Przyznano go za projekt Torre David/Gran Horizonte, w ramach którego Alfredo Brillembourg i Hubert Klumpner – wraz Justinem McGuirkiem i Iwanem Baanem oraz mieszkańcami Caracas – stworzyli nową społeczność i dom w nieukończonym, porzuconym budynku. Podstawę zainteresowań badawczych Klumpnera i Brillembourga stanowi definiowanie nieformalnego urbanizmu i jego wpływu na miasta. Przez większość swojej kariery starają się przyczynić do lepszego zrozumienia tego fenomenu w aspekcie humanitarnym, teoretycznym i projektowym, bo nieformalne miasta mogą stać się doskonałym laboratorium służącym rozwojowi innowacji. Stosują eksperymentalną metodologię badań i nauczania, w której kwestionują wcześniejsze fizyczne ograniczenia współczesnej architektury i przesuwają nacisk z projektowania skupionego na formie na architekturę społeczną.
Affordable Housing Forum
Czerwcowe Affordable Housing Forum stanowiło drugie wydarzenie poświęcone dostępnemu budownictwu mieszkaniowemu, firmowane przez nieformalne, wielodyscyplinarne stowarzyszenie badaczy z europejskich uczelni. Pierwsza edycja, zainicjowana przez Marie Glaser z ETH Wohnforum – ETH CASE, miała miejsce w październiku 2016 roku w Zurychu. Uczestniczyli w niej naukowcy związani z ośrodkami w Hiszpanii, Niemczech, Holandii, Szwajcarii, Austrii i Polsce (w tym Jakub Heciak z Politechniki Świętokrzyskiej i Agata Twardoch z Politechniki Śląskiej). Ustalono wtedy, że konieczne jest prowadzenie wspólnych badań i wymiana doświadczeń. Warszawska konferencja była właśnie wynikiem decyzji o dalszej, poszerzonej współpracy. Pierwszy dzień forum poświęcono warsztatom prowadzonym w trzech grupach tematycznych: Modele dostępnego budownictwa mieszkaniowego i polityki mieszkaniowe, Architektura i design wspierające dostępność mieszkań oraz Alternatywne formy dostępnego budownictwa mieszkaniowego. Podsumowane one zostały prezentowanymi obok postulatami i pytaniami. Zagadnienia te, wymagające jeszcze rozwinięcia i dopracowania, uznane zostały za istotne dla lepszego funkcjonowania systemów mieszkaniowych. Jednym z celów Affordable Housing Forum jest bowiem tworzenie wiedzy i propagowanie jej wśród decydentów odpowiedzialnych za politykę mieszkaniową na różnych szczeblach. Drugi dzień wydarzenia, otwarty dla publiczności, rozpoczął się wykładem Huberta Klumpnera, architekta i aktywisty z Urban – ThinkTank – interdyscyplinarnego biura projektowego działającego przy ETH. Klumpner, prezentując przykłady własnych projektów i działań, w przekonujący sposób zarysował potrzebę zmiany paradygmatu w myśleniu o dostępnym budownictwie mieszkaniowym. Jedną z tez jego prezentacji była kwestia traktowania tego typu budownictwa jako części całości – w kategoriach dostępnego miasta. Mieszkaniówka musi być przecież połączona z transportem, infrastrukturą i przestrzeniami publicznymi. Zaprezentowany przez Klumpnera przykład Grotão – budynku szkoły muzycznej w São Paulo, której tarasy i winda obsługują całą dzielnicę mieszkaniową (więcej str. 31) – sprowokował uczestników spotkania do sformułowania postulatu nowego definiowania granic pomiędzy publicznym i prywatnym. Architekt wielokrotnie podkreślał potrzebę większej innowacyjności w myśleniu o mieszkaniówce, nie tylko związanej z różnorodnością stylistyczną i formalną, ale także odwracającej zastany układ organizacyjny. Jest w końcu tyle nowych form zamieszkiwania, dlaczego więc nie włączyć ich w sektor budownictwa dostępnego? Klumpner opowiadał także o swojej idei miasta warstwowego, w którym podział nieruchomości oderwany jest od granic działek, a dzięki wielu połączeniom komunikacja między budynkami odbywa się równocześnie na kilku piętrach. Wydarzenie zamknęła dyskusja między Hubertem Klumpnerem, Adamem Świrskim z Echo Investment, Zbigniewem Maćkowem reprezentującym Izbę Architektów RP, Barbarą Audycką z Habitat for Humanity oraz reprezentantką Miasta st. Warszawy i doradczynią prezesa zarządu BGKN Nieruchomości Joanną Erbel. Starano się znaleźć odpowiedź m.in. na pytania czy kapitał prywatny jest w stanie budować domy dostępne oraz co składa się na cenę mieszkania i gdzie możliwe są rozsądne oszczędności. Wydaje się, że kluczowym zadaniem, które stoi przed osobami profesjonalnie zajmującymi się tematem dostępnej architektury mieszkaniowej, jest przekonanie jak największej liczby osób, nie tylko decydentów, ale także na przykład architektów i urbanistów, o wadze problemu. Istotne jest, żeby takie budownictwo przestało być postrzegane jako „rozdawanie mieszkań” i stało się jednym z narzędzi w drodze do bardziej zrównoważonego rozwoju miast. Agata Twardoch
POSTULATY I PYTANIA
Co to jest dostępne budownictwo mieszkaniowe?
Dostępne budownictwo mieszkaniowe jest różnie określane w różnych krajach, w związku z tym potrzebna jest precyzyjna definicja. Tego typu wsparcie skierowane ma być przede wszystkim do mieszkańców, a nie do deweloperów. Definiując pojęcie, trzeba także pamiętać o tym, że mieszkanie to nie tylko ściany i podłogi, lecz również codzienne „funkcjonowanie” w tych ścianach, dlatego działania przestrzenne muszą być zintegrowane z działaniami społecznymi.
Zmiana paradygmatu
Brak mieszkań nie jest już w krajach rozwiniętych największym problemem: problemem jest ich dostępność oraz jakość. Budowanie większej liczby lokali nie jest rozwiązaniem, raczej należy budować mądrzej! Także skupianie się głównie na redukcji kosztów nie zawsze stanowi najlepsze rozwiązanie i niekoniecznie przekłada się na spadek ostatecznej ceny mieszkań. Problemem jest również rozbieżność pomiędzy strukturą mieszkań oddawanych do użytku, a strukturą gospodarstw domowych: budowane jest to, co się dobrze sprzedaje, a nie to, co jest potrzebne.
Kooperatywy i oddolne budownictwo mieszkaniowe
Oddolne budownictwo mieszkaniowe jest alternatywą dla budownictwa komercyjnego oraz publicznego. Nie jest jednak panaceum na problem mieszkaniowy. Bez mądrej współpracy ze strony miejskich władz może stać się inną formą osiedli grodzonych lub potęgować zjawisko rozlewania się miast.
Rola miast w tworzeniu dostępnego budownictwa mieszkaniowego
Planowanie miejscowe jest potężnym narzędziem – miasta muszą nauczyć się je mądrze stosować. Jeżeli sprawy mieszkaniowe zostawimy jedynie po stronie rynku, na koniec może się okazać, że nakłady finansowe wielokrotnie przewyższają oszczędności. Rolą miast jest przede wszystkim umożliwianie i ułatwianie. Wspomaganie dostępnego budownictwa mieszkaniowego nie zawsze bowiem musi się łączyć z jego finansowaniem. Ważna jest współpraca i mądre wykorzystywanie potencjału instytucji: biznesowych i społecznych. Jak w tym kontekście wykorzystać potencjał grup całkiem nieformalnych, na przykład skłotów? W obliczu zjawiska, jakim jest powstawanie mikromieszkań, na nowo rozważyć należy kwestię normatywów – czy deregulacja jest w interesie społecznym, czy tylko w interesie deweloperów?
Koszty gruntów
Koszty gruntów, szczególnie w dobrych lokalizacjach, są głównym hamulcem rozwoju dostępnego budownictwa mieszkaniowego. Potrzebna jest wymiana dobrych praktyk i współpraca z prawnikami w celu wyposażenia miast w narzędzia do radzenia sobie z tym problemem. Co dalej z formą użytkowania wieczystego?
Mieszkańcy kontra siły rynku
Ludzie starający się znaleźć mieszkanie nie rywalizują pomiędzy sobą, a raczej ścierają się z mechanizmami rynków finansowych. Jakie narzędzia mogą pomóc w równoważeniu sił rynkowych w zakresie budownictwa mieszkaniowego? Na pewno mieszkanie z sektora dostępnego nie może być traktowane jedynie w kategoriach towaru rynkowego.
Potrzeba innowacji
Potrzebujemy tak wielu alternatyw w zakresie dostępnego budownictwa mieszkaniowego, jak to tylko możliwe. Również w procesie edukacji architektonicznej potrzeba więcej eksperymentów oraz doświadczeń (na przykład budowanie własnymi rękami). Niezbędna jest lepsza wiedza, jak ludzie naprawdę żyją, jaka jest rzeczywista struktura gospodarstw domowych, tendencje zmian i aktualne potrzeby. Tę wiedzę zapewni współpraca przedstawicieli różnych gałęzi nauki. Potrzebujemy także nowej typologii mieszkań, która podąży za najnowszą typologią gospodarstw domowych.
Opracowanie: Agata Twardoch