Istnieją pewne materiały i „zabiegi” architektoniczne, z którymi kojarzone są Pani projekty, na przykład stalowe konstrukcje albo odważne użycie bardzo konkretnej palety kolorystycznej. Jak stały się one stałym elementem Pani realizacji?
Od samego początku interesowało mnie budowanie w stali i szkle. Podoba mi się precyzja, jakiej wymagają te materiały, fakt, że wymuszają bardziej dogłębne myślenia o konstrukcji budynku. Fascynuje mnie sposób, w jakim rzeczy są zbudowane. Jeżeli chodzi o kolor, zaczęłam używać bieli po wykonaniu szeregu wizualizacji do pracy konkursowej. Krok po kroku intensywne kolory stały się moim znakiem rozpoznawczym (śmiech).
Podczas wykładu mówiła Pani o tym, że w pracy projektowej zawsze interesowało Panią testowanie nowatorskich rozwiązań, użycie materiałów w taki sposób, aby w pełni wykorzystać ich właściwości. Teraz kieruje Pani uznaną na świecie pracownią – ale jak udawało się Pani forsować swoje pomysły na początku kariery, nie mając tylu zasobów do swojej dyspozycji?
Musiałam wszystkiego nauczyć się sama. Przy nowym projekcie zawsze zadawałam mnóstwo pytań moim współpracowników i samej sobie, tak żeby lepiej zrozumieć to, czym się zajmujemy. To było motorem mojej pracy. Kiedy przy danej realizacji chciałam zrobić coś nowatorskiego, dla dostawców i producentów nie było to nigdy problemem, ale dla wykonawców już tak. Często słyszałam, że czegoś nie da się zrobić - wtedy starałam się poznać ich sposób pracy i zaproponować im współdziałanie, tak, aby na własną rękę móc sprawdzić, czy konkretny pomysł jest wykonalny. Oboje uczymy się, jak zrobić coś nowego, możemy z tego skorzystać, a my jako architekci poszerzamy swoją wiedzę. Zawsze trzeba kwestionować status quo, to jest w mojej naturze.
Co powiedziałaby Pani młodym architektom, którzy chcą stosować podobne rozwiązania?
Należy ciągle zadawać pytania. Nie można być aroganckim w stosunku do ludzi, którzy wykonują nasze pomysły, trzeba zapraszać ich do współpracy. Ale trzeba też mieć w sobie pewien upór.
Pani instalacje, na przykład pawilon francuski dla Biennale w 1996, czy też Homeostasie w Galerie Polaris w Paryżu, są odważnymi propozycjami, ale mają przy tym bardzo architektoniczny charakter. Wymagają one jednak innego trybu pracy niż budynki. Jak wygląda relacja między tymi dwoma rodzajami projektów?
Pracujemy jednocześnie nad obiema rodzajami realizacji, więc te idee przepływają naturalnie między sobą. Ponieważ po pierwsze jestem architektem, niezależnie od rodzaju projektu jego punktem startowym wciąż jest myślenie architektoniczne. W związku z tym, nawet kiedy pracujemy nad czymś, co nie jest budynkiem, nasz proces jest bardzo różny od tego, jak nad podobnym projektem pracowałby artysta.
Na kolejnym Biennale, w pawilonie międzynarodowym także znajdzie się moja instalacja. Zostałam poproszona o zaprezentowanie jednej z moich realizacji - restauracji w paryskiej Operze. Nie chciałam jej przedstawiać w konwencjonalny sposób za pomocą modeli i zdjęć, więc zamierzam stworzyć obiekt, który odtworzy wrażenie bycia w tej przestrzeni.
W 2012 założyła Pani własną szkołę architektury – Confluence w Lyonie. Co w sposobie nauczania tej dziedziny we Francji skłoniło Panią do podjęcia takiej decyzji? Na czym polegały zmiany, które chciała Pani wprowadzić?
Uważałam, że sposób nauczania powinien być bardziej elastyczny - w tym sensie, że powinien lepiej współgrać z potrzebami nowego pokolenia architektów. Należy lepiej zrozumieć, jacy są, co chcą osiągnąć, w jaki sposób chcą pracować w przyszłości. Nie tylko we Francji jest to problemem – szkoły w wielu miejscach na świecie zastanawiają się nad tym, jak zmienić istniejące systemy nauczania. Chciałam pokazać, że można to zrobić inaczej.
Za moich czasów ważne było zdobycie konkretnego tytułu, tak aby móc pracować w wymarzonym zawodzie. Wiedzę zdobywaliśmy przede wszystkim za pośrednictwem naszych wykładowców. Tak już nie jest – dla młodych ludzi edukacja jest bardziej jak supermarket, w którym mają dużą swobodę wyboru. Nie będą ślepo słuchać się swojego wykładowcy, wiedza, którą chłoną, nie jest bezpośrednio związana z jego zajęciami. Dlatego musimy pozwolić na to, żeby studenci mogli bardziej rozwijać się we własnym zakresie.
Wciąż toczy się dyskusja o wadze zawodu architekta. Wiele profesjonalistów wyraża obawę dotyczącą zmniejszania się jego roli w nowoczesnym świecie, są zaniepokojeni tym, że na placu budowy odbierana jest im część odpowiedzialności. Jaka jest według Pani najważniejsza zmiana, którą można wprowadzić do nauczania architektonicznego, aby temu zapobiec?
Powiem coś prowokacyjnego – nie zależy mi na zawodzie architekta jako takim. Zależy mi na architekturze. Nieważne, kto się za to zabiera, ważne, by skutkiem była wysokiej jakości architektura. Nie uważam, aby konkretny tytuł naukowy czy przynależność do izby czy zrzeszenia miały taką wagę. Przed II wojną światową architekci mogli wywodzić się z różnych środowisk zawodowych. Le Corbusier nie był przecież z wykształcenia architektem! Dopiero po 1945 zaczęły tworzyć się profesjonalne organizacje, które zapewniały sobie prawo do wykonywania konkretnego zawodu. Dzisiaj to straciło na znaczeniu.
W trakcie projektów często współpracuję z ludźmi ze świata sztuki – to siłą rzeczy zaciera granice między sztuką a architekturą. Uważam, że ten proces może się nasilić, ponieważ szufladkowanie poszczególnych dziedzin nie przekłada się na wysokiej jakości projekty. Kiedy zaczęłam pracować w Chinach, w połowie lat 90., architekci nie mogli samodzielnie prowadzić działalności. Budować mogły tylko pracownie kierowane odgórnie przez państwo, w związku z czym wielu z nich zwróciło się ku działalności wystawienniczej, wydawniczej czy też projektowaniu wnętrz. Jako architekci, możemy robić więcej niż tylko to, do czego zostaliśmy wykształceni. To, co dzieje się wokół naszej dziedziny, jest tak samo ważne jak ona sama. Moim zdaniem ten przekaz powinien zostać zawarty w nauczaniu architektonicznym.
W trakcie wykładu wspominała Pani o trudnościach, jakie spotykały Panią ze względu na płeć na początku kariery. Czy uważa Pani, że natura problemów, które spotykają kobiety w pracy architekta bardzo się zmieniła?
Miałam taką nadzieję, ale mam wrażenie, że te same wyzwania wciąż istnieją. Ludzie są już bardziej przyzwyczajeni do obecności architektek, ale wciaż mają one mniej możliwości zawodowych. W porównaniu do mężczyzny o tych samych umiejętnościach, kobieta w tej branży musi mieć silniejszy charakter i więcej determinacji, aby osiągnąć sukces.
W wielu krajach prowadzi się inicjatywy związane ze zwiększeniem udziału kobiet w architekturze. Czy według Pani takie działania mogą mieć niezamierzony skutek uznawania zasług architektek na innych zasadach niż architektów ogółem? I co jest de facto najskuteczniejszym sposobem, żeby poprawić zawodową sytuację architektek?
Kilka razy zdarzyła mi się taka sytuacja: zaproszono mnie do wygłoszenia wykładu. W drodze na wydarzenie okazywało się, że zostałam włączona w specjalną serię poświęconą kobietom w architekturze. A przecież nie jestem kobietą-architektem, ale po prostu architektem! Z drugiej strony, na początku kariery pracowałam pod jednym szyldem ze swoim partnerem. Po jego śmierci odkryłam, że gdy tylko zaczęłam działać samodzielnie, fakt, że jestem kobietą, stał się przyczyną wątpliwości i komentarzy. Wcześniej mi się to nie zdarzało. Zdałam sobie sprawę, że moja kariera nie będzie przebiegać tak dynamicznie, jak moich kolegów, i będę potrzebowała więcej czasu na osiągnięcie swoich celów.
Co do osobnych nagród dla kobiet, lepiej byłoby, żeby nie musiały one istnieć, ale cieszę się, gdy mogą one kogoś zainspirować. Jakiś czas temu poinformowano mnie, że we Francji ustanowiono nową nagrodę dla architektek. Na początku nie chciałam brać udziału w tym przedsięwzięciu, jednak jeden z moich współpracowników przekonał mnie, że takich rzeczy nie robi się dla siebie, ale dla osób, które przyjdą po nas - młodych dziewczyn, które chcą pracować w tym zawodzie, żeby pokazać im, że to możliwe. Ważnym jest, żeby pokazywać kobiety w branży architektonicznej – ale dlatego, że wykonują dobrą pracę, a nie tylko ze względu na płeć.
Pracowała Pani nad wieloma muzeami, czy też ogólniej przestrzeniami wystawowymi. Wspominała Pani, że bardzo ważne przy ich tworzeniu jest zachowanie pewnej powściągliwości i uświadomienie sobie, że są to miejsca, które „nie należą” do ich projektanta. Czy może Pani o tym powiedzieć coś więcej? Czy trudno jest projektować przestrzeń, gdy na starcie wiadomo, że jej użytkownicy zmienią zamysł artystyczny architekta?
Muzea to bardzo szczególny rodzaj obiektów. Sztuka współczesna nie ogranicza się do wieszania obrazów na ścianie: nigdy nie wiadomo, jak przybierze fizyczny kształt. Dlatego zachowanie neutralności formy jest kluczowe – nie można przewidzieć, co artysta zechce zrobić ze swoją przestrzenią. Nie wszystkim się to udaje, czasem architekci „przeprojektowują” przestrzenie wystawowe, na co narzekają kuratorzy, którzy nie mogą z nich w pełni korzystać. Projektując, nie można utrudniać życia użytkownikom budynku, nie można traktować swojej pracy jako swoisty pomnik. Przypomina mi się anegdota o Richardzie Meierze, który na początku swojej kariery pracował nad domami jednorodzinnymi. Kiedy odwiedził po jakimś czasie jeden z nich, zauważył, że właściciele w pokoju dziecięcym położyli wykładzinę na zaprojektowanym przez niego parkiecie. Tak go to zirytowało, że zaczął natychmiast domagać się jej zerwania (śmiech).
W 1990 zaprojektowałam bank w Rennes na zachodzie Francji. Ten budynek był nowatorski, przez co odbił się szerokim echem, opublikowano go w wielu czasopismach. Dwa lata temu władze banku poinformowały mnie, że zamierzają go wyburzyć. Bardzo mnie to poruszyło i przy pomocy wielu innych architektów zaczęłam zabiegać o to, by ochronić go przed zniszczeniem. Udało się to zrobić, ale budynek został sprzedany innej instytucji, która chciała zmienić jego przeznaczenie. Rozpisano konkurs na projekt przebudowy, po czym zostałam zapytana, czy nie chciałabym znaleźć się w jego jury (śmiech). Na szczęście twórcy nowej koncepcji wykazali się szacunkiem do istniejącej bryły, ale tym niemniej to bardzo dziwne uczucie - byłam bardzo związana emocjonalnie z tym budynkiem, ponieważ to właśnie on dał mi światową rozpoznawalność. Jeszcze nie widziałam nowej realizacji na własne oczy i nie wiem, czy w końcu tam pojadę.
Czy może nam Pani coś powiedzieć na temat zbliżających się projektów Studio Odile Decq?
Pracujemy nad domem w Bretanii, dwoma biurowcami, jak również wysokościowcem w Barcelonie. Jeden z ciekawszych projektów, którymi obecnie się zajmujemy, to niewielka interwencja w istniejącym budynku, przeznaczona dla kolekcjonera sztuki, zbierającego prace sytuacjonistów i letrystów. Tworzymy dla niego przestrzeń, która nie jest ani muzeum, ani centrum kultury – to miejsce, w którym może badać swoją kolekcję, okresowo udostępniając ją publiczności. To realizacja o bardzo specyficznym charakterze. Zajmuję się także projektem biżuterii dla jednej z galerii, w której wystawiałam swoje prace.