Próbujemy projektować świat, nie widząc, jak mało od nas zależy: refleksje architekta

i

Autor: Archiwum Architektury Mózg, jeden z tytułowych bohaterów serialu animowanego „Pinky i Mózg”, emitowanego w Polsce w latach 1997–2001; fot. Frank Vincentz / CC BY-SA 3.0

Próbujemy projektować świat, nie widząc, jak mało od nas zależy: refleksje architekta

2021-07-13 13:34

„Projekt dyplomowy, pierwsza praca i... coś tu nie gra. Jesteśmy jak te myszy w klatce. Wchodzimy do kołowrotka i zaczynamy biec. Coraz szybciej i szybciej, do utraty tchu. Myślimy, że jak będziemy szybsi od kolegów z sąsiednich klatek to ktoś nas doceni” – o deprecjacji zawodu architekta, problemach rynku budowlanego z kryzysem klimatycznym i polskim architektonicznym fast foodzie pisze dla nas Aleksander Krajewski, pełnomocnik SARP Katowice ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi, współzałożyciel fundacji Napraw Sobie Miasto.

W latach 90., gdy zbudowano we Wrocławiu Solpol, bardziej niż architekturą zajmowałem się oglądaniem kreskówek. Jedną z moich ulubionych był „Pinky i Mózg”. Serial o dwóch myszach laboratoryjnych. Mózg jest wszechwiedzącym geniuszem. Pinky natomiast idiotą potykającym się o własne nogi. Codziennie zadaje pytanie: – Móżdżku, co będziemy robić dziś w nocy?To samo co zawsze, Pinky – odpowiadał Mózg poważnie – Opanowywać ŚWIAT!Tak właśnie widzę architektów: jesteśmy jak te myszy w klatce i codziennie, gdy ktoś nas pyta,  czym się zajmujemy odpowiadamy z powagą: Projektujemy świat. Robimy to, choć wiemy, że to mrzonka i że nigdy nie osiągniemy doskonałości. Tak jak te myszy – funkcjonujemy w izolacji, by odciąć się od zewnętrznych wpływów, które mogłyby popsuć efekty naszej pracy. Architektura to jednak nie laboratorium. Do naszej klatki przenikają takie „zewnętrzne czynniki” jak gospodarka, gust, klimat, prawo pracy i wiele innych żywiołów, które zalewają próżnię naszych probówek kilogramami kurzu i błota, psując każdy z najśmielszych planów. Próbujemy zaprojektować doskonały świat, nie widząc jak mało od nas zależy.Zacznijmy jednak od początku, czyli od tego, skąd się biorą architekci. Otóż, od przedszkola do matury nie uczymy się o architekturze i urbanistyce za wiele. System edukacji w zasadzie pomija je w procesie kształcenia. Wielu z nas myśli zatem, że istnieje taka substancja jak „żelbeton”. Inni uważają, że jedynym sposobem na pozbycie się korków jest poszerzanie dróg. Urbanistyka dla przeciętnego maturzysty to bardziej zbiór przekonań niż wiedza. Ale na szczęście niektórzy idą na studia architektoniczne.

Architekt – to brzmi dumnie...

Wstępnie uczymy się rysunku – odręcznego i technicznego. Od teraz będziemy mogli naszą tajemną wiedzę przekazać motłochowi za pomocą pisma obrazkowego. Później następują lata przyswajania wiedzy z dziedzin tak odległych jak urbanistyka starożytnej Grecji, rzeźbienie w glinie oraz obliczanie stalowego nadproża. Te strzępki informacji przeplatane są spotkaniami z mentorami, którzy opowiadają nam, jak ważny jest nasz zawód, nierzadko z pogardą wobec pracowników na budowach oraz do wszystkich, którzy nie rozumieją architektury. A wszystko jest okraszone seksistowskimi dowcipami i uwagami na temat kobiecej garderoby. W efekcie tego procesu powstają protoarchitekci o dużym poczuciu własnej wyższości wobec wszystkiego i wszystkich. Prestiż i godność rosną wykładniczo, zresztą adekwatnie do poglądów na temat zarobków w tym zawodzie. Myszy zamykane są w klatce i odtąd próbują zawładnąć światem.Projekt dyplomowy, pierwsza praca i... coś tu nie gra.Niby wszyscy nas podziwiają, znamy historię wszechświata i potrafimy malować 3D, a jednak życie oferuje nam w najlepszym wypadku umowę zlecenie na stawce niższej niż w Lidlu na kasie. Wchodzimy do kołowrotka i zaczynamy biec. Coraz szybciej i szybciej, do utraty tchu. Myślimy, że jak będziemy szybsi od kolegów z sąsiednich klatek to ktoś nas doceni. Możemy pracować na śmieciówce, na własnym laptopie, zarywając noce, robiąc wizki na boku, żeby było nas stać na prenumeratę pisma o architektach, którymi chcielibyśmy kiedyś zostać. Taki jest początek. A jaki jest koniec?Podobno architekci nie przechodzą na emeryturę, lecz po prostu umierają. Czasem dostaję newsletter SARP, który informuje o koleżankach i kolegach, którzy odeszli. Średnia wieku przekracza 80 lat. Z pewnością jest wyższa niż średnia krajowa. Naukowcy badający sekret długowieczności doszli do wniosku, że najważniejsze jest poczucie „bycia potrzebnym”, przekonanie, że moja społeczność mnie potrzebuje. Ciekawe, czy długie życie architektów można tak uzasadnić?

Nauka podpowiada nam, jak powstrzymać zmiany klimatu. Naukowcy mówią „MNIEJ!”. Mniej produkować, mniej kupować, mniej marnować. Architekci wiedzą jednak, że „mniej znaczy więcej”. Więcej projektować, budować, sprzedawać

Architekt kreator

Największym wyzwaniem dla świata jest katastrofa klimatu. Co zrobili architekci z tym problemem? Nauka podpowiada nam, jak powstrzymać zmiany klimatu. Naukowcy mówią „MNIEJ!”. Mniej produkować, mniej kupować, mniej marnować. Architekci wiedzą jednak, że „mniej znaczy więcej”. Więcej projektować, budować, sprzedawać. Polityk krzyknie „gospodarka głupcze!” i już podciągamy rękawy, by rozkręcać kołowrotek PKB. Według planów miejscowych mogłoby w Polsce zamieszkać 120 mln ludzi. A dopiero zaczęliśmy planować! Urbanistyka jest zatem metodą przekształcania fragmentów Ziemi w tereny inwestycyjne, a architekci i urbaniści są smarem w zębatkach tego mechanizmu. To przecież my sporządzamy plany dla prezydentów, to my uzyskujemy wuzetki dla inwestorów i my promujemy na swoich portalach domki w bajecznie pięknym otoczeniu. Dzięki nam ludzie pragną mieszkać w takich miejscach. Co więcej – dzięki nam jest to w ogóle możliwe.Niektórzy zapisują się do stowarzyszeń, próbują coś zmienić. Przekonują samorządy, że lepiej zorganizować konkurs architektoniczny niż przetarg. Dostają jednak raz po raz ciosy w plecy. Na przykład wtedy, gdy zwycięzca konkursu zgarnia nagrodę, ale nie podpisuje umowy na projekt. Próbowałem kiedyś wytłumaczyć ideę konkursu koledze informatykowi. Zadał mi wtedy pytanie: „To wy potraficie całymi tygodniami coś projektować za darmo, drukować na własny koszt, nie mając żadnej pewności, czy dostaniecie zlecenie?”.Tak – właśnie to robimy. Kołowrotek kręci się z prędkością światła. Dyszymy jak lokomotywy. Projektujemy świat. Tymczasem architekci na fejsbuku komentują artykuł o zarobkach, z którego wynika, że zarabiamy powyżej 14 tys. złotych miesięcznie: „Pewnie ktoś się pomylił i do średniej wrzucił również zarobki architektów IT”. Ale przecież nie trzeba startować w konkursach, żeby zrobić coś dobrego dla świata. Można się zaangażować w jakiś problem: wycinkę drzew, wyburzanie jakiegoś brutalistycznego dworca czy chociaż napisać krytyczny post na fejsie. Gdy to robimy, zwracamy uwagę na dziedzictwo, ochronę środowiska albo jakość przestrzeni, w której żyjemy.

Architektoniczny fast food

Wyobraźmy sobie zatem, że nie mówimy o architekturze, lecz o zdrowym żywieniu. Metaforycznie zastępujemy architekta, budowlańca i hurtownię materiałów budowlanych kucharzem, kelnerem i sprzedawcą warzyw na targu. Jak wiemy, dla dobra klimatu lepiej jeść warzywa i owoce niż mięso i słodycze. W architekturze odpowiednikiem zrównoważonej żywności jest dobre planowanie; wydajna architektura; stosowanie materiałów lokalnych, naturalnych albo pochodzących z recyklingu. Metaforycznym fastfoodem jest domek jednorodzinny, a hotdogiem z budki – domek z katalogu. Stek z rekina to podmiejska rezydencja handlarza węglem, a jadłospis szkolnej stołówki to całe budownictwo mieszkaniowe, komunalne i socjalne, finansowane z budżetu samorządu.Czy oczekujemy od kucharza, by za każdym razem, gdy w szkolnym sklepiku sprzedawany jest napój słodzony, organizował protest, zbierał podpisy pod petycją, zakładał stowarzyszenie, które pro publico bono będzie zapewniało dobrą gastronomię? Nie – kucharz gotuje. Architekt natomiast po pracy zajmuje się patrzeniem na ręce innym architektom. Jak już wiemy – architektura nie obchodzi nikogo poza architektami. Wszystkim innym wystarczy sam fakt, że powstaje. Choć mogłaby powstawać szybciej. I taniej.

Architekt jest metką, złotą naklejką z napisem „jakość”, nieistotnym z punktu widzenia odbiorcy czynnikiem podwyższającym cenę sprzedaży mieszkania

Możemy to jednak zmienić. Możemy być jak Makłowicz – wytworzyć modę na smaczne i zdrowe jedzenie i dobrą jakość obsługi. Robertem Makłowiczem polskiej architektury jest oczywiście Robert Konieczny. Nie ma w publicznym dyskursie wielu autorytetów, które tak przystępnie promują tę dziedzinę. Robert jest Mózgiem w klatce. Nie musi biegać w kołowrotku, żeby komuś coś udowodnić. Może obmyślać plan, jak naprawdę „zaprojektować świat”. Może powiedzieć „siedź cicho Pinky i patrz, jak to się robi”.Kłopot w tym, że Robert Konieczny znany jest przede wszystkim z realizacji wspaniałych nowoczesnych domów (czyt. parówek lub steków). Lekcja, jaką otrzymujemy w ten sposób jest następująca: nawet jeśli w swojej wykwintnej kuchni podajesz parówki, to ważne, by były to najlepsze parówki na świecie. Pamiętaj też, by parówki wrzucać do wrzącej, a nie zimnej wody! Podczas gdy ludzie na świecie zmagają się z głodem, my mówimy: jedzcie ciastka! Potrafimy zaprojektować najpiękniejszy „dach nad głową”, ale nie odpowiadamy na pytanie: jak zapewnić możliwie najtaniej metr kwadratowy komfortowego dachu w przeliczeniu na liczbę głów, które ochrania. Od tego są jadłodajnie, a zatem – lokale komunalne i socjalne, gdzie normą jest piec na węgiel, zaczadzenia i wspólna toaleta na klatce. O tym nie przeczytamy w magazynie sponsorowanym przez producentów betonu i stolarki aluminiowej. Gdy ktoś jednak jakimś cudem postawi elegancki dom dla bezdomnych, usłyszymy od znawców, że „dostał nagrodę tylko dlatego, że powstał, a nie dlatego, że jest dobry”. Obmywamy dłonie płynem dezynfekującym.

Być potrzebnym czy być Koniecznym?

Architekci nie są użyteczni. Czasem próbują udowodnić swoją przydatność, ale zazwyczaj jest to wolontariat, którego efektem ubocznym jest psucie i tak już mocno zepsutego rynku. Rynku, nota bene, nakręcanego budownictwem, odpowiedzialnym za 30-40% światowej emisji CO2. Skoro nie jesteśmy potrzebni, to może jesteśmy „konieczni”? To znaczy – przepisy i ustawy decydują o naszej przydatności. To również mrzonka, bo przecież każdy dysponujący odpowiednim budżetem może sobie założyć biuro architektoniczne, posadzić przed komputerami inżynierów, którzy wszystko zaprojektują. A zatem model pracy, w którym marką samą w sobie jest nazwisko architekta przegrywa w walce z prawami rynku.Dla przykładu: firmy deweloperskie oddają do użytku setki mieszkań miesięcznie. Czy gdziekolwiek dowiemy się, kto projektuje te mieszkania? Owszem, czasem zdarza się, że jakieś znane biuro zaprojektuje takie osiedle. Nie chodzi jednak o to, by to osiedle było z jakiegoś powodu lepsze od pozostałych. Nic bardziej mylnego: w środku są takie same mieszkania, zbudowane z tych samych materiałów, przez te same firmy wykonawcze. Wyróżnia je prestiżowa lokalizacja i sam fakt, że zaprojektował je rozpoznawalny architekt. Architekt jest zatem metką, złotą naklejką z napisem „jakość”. W skrócie – architekt jest nieistotnym z punktu widzenia odbiorcy czynnikiem podwyższającym cenę sprzedaży mieszkania. Nazwisko architekta opowiadającego w codziennej gazecie o zaletach nowego osiedla podnosi prestiż i być może otwiera niektóre drzwi w gabinetach administracji architektoniczno-budowlanej. Pozwala to zatem uciszyć część środowiska zawodowego jak i grupy mieszkańców protestujących przed nową inwestycją w parku albo w jakimś innym wyjątkowo wartościowym sąsiedztwie. Może i wytniemy kawał lasu pod budowę bloku, ale przecież zaprojektował go Pan Architekt, którego wszyscy szanują i który ciągle zdobywa jakieś nagrody. Apartamentowiec będzie więc wspaniały i wszyscy będą wam go zazdrościć.

Potrafimy zaprojektować najpiękniejszy „dach nad głową”, ale nie odpowiadamy na pytanie: jak zapewnić możliwie najtaniej metr kwadratowy komfortowego dachu w przeliczeniu na liczbę głów, które ochrania

Oto fastfoodowa sieciówka sprzedająca hamburgery przy drodze przykleja na tekturowym pudełku twarz Makłowicza i mówi nam: to jest produkt premium, on jest lepszy, on jest zdrowy jak cebula od polskiego rolnika i pyszny jak pierogi u babci. Ale apogeum tego szaleństwa jest dopiero przed nami. Jest kwiecień 2021: architektka i badaczka architektury mieszkaniowej Agata Twardoch porównuje betonowy rynek w Kutnie do placu przy Centrum Dialogu Przełomy. Dyskusja zalewa jej walla, a biorą w niej udział największe autorytety polskiej architektury. Studenci czytają to z wypiekami na twarzy zamiast słuchać wykładów on-line. Ktoś to powinien opublikować w grubej oprawie jako pamiątkę dla przyszłych pokoleń.Niedługo później Robert Konieczny, członek Paryskiej Akademii, autor wielu wybitnych budynków-steków na wycieczce rowerowej trafia na osiedle w środku lasu i ze zdumieniem spostrzega, że pod budowę drogi wycięto setki drzew. Dzieli się tym spostrzeżeniem na swoim wallu i co? Osiedle jest nominowane do Miesa, a zatem mogłoby powstać choćby w środku puszczy – takie jest wybitne. Deweloper wzywa do usunięcia szkodliwej wypowiedzi, bo może negatywnie wpłynąć na sprzedaż mieszkań bez dostępu do szkoły i komunikacji publicznej. Zaraz zaraz.. Nie – mieszkania sprzedały się na pniu. Było pięciu chętnych na każde mieszkanie. Czyli chodzi tylko o to, by ktoś nie pobrudził nam metki.W międzyczasie nagrodę Pritzkera otrzymują architekci, którzy potrafią powiedzieć inwestorowi, że inwestycja jest niepotrzebna i, że jej nie zaprojektują. Bo „lepsze” jest zawsze wrogiem „dobrego”. Ale to się nam już nie mieści w głowach. Magda Gessler przeszła na weganizm. Robert Makłowicz odmówił gulaszu. Pinky i Mózg otwierają klatkę i, zamiast opanować świat, idą poleżeć na kwietnej łące.

ZAPISZ SIĘ