Magdalena Górecka

i

Autor: fot. Aleksandra Górecka Magdalena Górecka

Magdalena Górecka

2020-07-21 15:29

Architektura powinna odpowiadać na obecny kryzys społeczny i ekologiczny. Codzienność jest tylko ułamkiem rzeczywistości. O różnicach pracy projektanta w Europie i Afryce oraz studiowaniu na Universität für angewandte Kunst w Wiedniu z Magdaleną Górecką rozmawia Maja Mozga-Górecka.

Jak wyglądała praca architekta w półpustynnej Guabulidze?

Mój pobyt w Ghanie trwał 6 miesięcy. To był dla mnie pierwszy kontakt z Afryką Subsaharyjską. Początkowo mieszkałam w stolicy kraju, Akrze, poznając najnowocześniejsze, zrównoważone technologie tworzone przez lokalnych konstruktorów. W Europie praca architekta polega na siedzeniu przy czystym biurku w idealnej temperaturze i produkowaniu rysunków. W Ghanie nie wszyscy rozumieją rzuty. Tworzyłam fizyczne makiety i pytałam wykonawców, czy potrafią coś takiego zrobić, odmierzyć nieortogonalny kształt. Praca w Ghanie polega głównie na rozmowie, a ta oznacza bardzo bliski kontakt. Jeśli nie dotykasz rozmówcy, to znaczy, że się wywyższasz. Było trudno okazać tak rozumiany szacunek, kiedy po męczącym, nerwowym dniu pracy w 50°C, ktoś przychodził, dotykał, żartował, skracał do minimum ten dystans, do którego tak jesteśmy przyzwyczajeni w Europie.

[applied] Foreign Affairs działa w Ghanie od 2011 roku, zna więc panujące tam zwyczaje. Czy mimo to pojawiły się nieprzewidziane trudności?

Co chwila się pojawiały. Budowaliśmy wiosną, w okresie Ramadanu. Nie skojarzyliśmy, że większość północnej Ghany zamieszkują muzułmanie. Wykonawcy nie jedli w ciągu dnia, a praca na budowie bez jedzenia byłaby niebezpieczna. Więc ograniczyliśmy pracę do kilku godzin, przez resztę maszyny stały nieużywane, co windowało koszty. Zresztą koszty potrafią tam wzrosnąć nawet dwukrotnie w ciągu nocy, tak było z jedną z dostaw belek dachowych. W zakupach pośredniczył zaprzyjaźniony architekt, który dbał o to, by nas ze względu na jasną skórę nie oszukiwano, ale niespodzianki były. Dostawa mogła trwać dwa dni albo dwa tygodnie. W Ghanie nie istnieje czas w europejskim rozumieniu. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za opóźnienia. To chyba największa różnica kulturowa.

Czym jest [applied] Foreign Affairs lab?

To interdyscyplinarny warsztat na wydziale architektury wiedeńskiego Uniwersytetu Sztuk Stosowanych, który zajmuje się nie tylko projektami budowlanymi, ale też sztuką czy scenografią. Projekty są realizowane w Afryce Subsaharyjskiej i na Bliskim Wschodzie i opierają się na współpracy i wymianie doświadczeń z lokalnymi artystami, twórcami, aktywistami. Cechują je niebanalne rozumienie przestrzeni, oddolne i długotrwałe procesy twórcze, nacisk na organiczne przenikanie kultur. W realizacji jest teraz rodzaj plażowego pawilonu dla ghaneńskich rybaków, w którym będą się odbywać wesela, pogrzeby, inne spotkania. Trochę taka remiza dla społeczności, która jest w kraju dyskryminowana.

Jak tego typu praktyka wpłynęła na Pani rozumienie architektury i roli architekta?

Bardzo zmieniła moje myślenie. Zniechęciłam się do budowania typowych szklanych fasad, które nie rozwiązują żadnych problemów. Architektura w Europie często jest obiektem, przedmiotem o dopracowanej geometrii. O ludziach myśli się w kategoriach open space’u albo stołu do gry w ping-ponga. Wszystko jest generyczne, powielane. W moim podejściu projekt zaczyna się od zrozumienia: rytuałów, rozmów, zróżnicowanych kulturowych uwarunkowań. Może to naiwne, ale nabrałam przekonania, że wszystko jest możliwe. Zajmuję się teraz europejskimi slumsami. Projekt, nad którym pracuję dotyczy nielegalnych imigrantów z Afryki Subsaharyjskiej w hiszpańskiej Almerii. Pracują i mieszkają w najgorszych warunkach, w największej europejskiej aglomeracji, szklarni z plastiku, przy 50°C, wdychając opary pestycydów. Konserwatywna władza co i rusz niszczy ich siedliska.

Robi Pani dyplom magisterski w Wiedniu. Czym podejście tamtejszych wykładowców różni się od metodyki nauczania na WA PW?

W Warszawie kończyłam studia inżynierskie, nie wiem, jak wyglądają magisterskie. W porównaniu z pierwszym stopniem różnice są duże. Na WA PW już w trzecim tygodniu semestru miałam przynieść rzut. W Wiedniu przygotowanie projektu poprzedza długi i żmudny proces badawczy, który uświadamia nam wieloaspektowość problemów, wzajemne przenikanie się kwestii ekonomicznych, kulturowych, politycznych, obyczajowych, socjologicznych. O budynku myśli się raczej w kategoriach ludzi, którzy będą chcieli w nim przebywać, których architektura ma integrować, potem przedmiotów, które ją współtworzą, a dopiero na końcu ścian, podłóg i dachów. Na PW najbardziej brakowało mi pełnej swobody eksperymentowania, indywidualistycznej, twórczej ekspresji oraz rozbudowanego teoretycznego podejścia. W Wiedniu dużo czytamy: filozofów, socjologów, teoretyków architektury. Potem o tym dyskutujemy, w czym biorą udział architekci zapraszani z całego świata. Architektura powinna odpowiadać na kryzys społeczny i ekologiczny, w którym teraz żyjemy. Codzienność, której doświadczamy, jest tylko ułamkiem rzeczywistości. Przyszłość zawodową wiążę z Polską. Dziś nie jest ważne, gdzie się mieszka, mogę z Warszawy projektować dla Ghany. Mam nadzieję, że uda mi robić ciekawe rzeczy we własnym kraju. Zawsze chciałam zmieniać Polskę.

Biogram

Magdalena Górecka, ukończyła studia inżynierskie na WA PW, obecnie przygotowuje się do obrony dyplomu magisterskiego na wydziale architektury Universität für angewandte Kunst w Wiedniu. Tamże, w laboratorium [applied] Foreign Affairs, prowadzi interdyscyplinarne badania. Realizacje: targ (Guabuliga, Ghana, 2020), instalacja Architecture Speaks (Innsbruck, 2019, prow. Christine Sohar / MVRDV), wnętrze agencji Scholz & Friends (Warszawa, 2018, prow. Lukasz Kos / Kos Architects)