Etyka

i

Autor: archiwum redakcji

Dyskusja

Etyka w architekturze. Pokolenie moralnego niepokoju?

2023-06-13 14:09

Czy Kodeks Etyki Zawodowej Architektów się zestarzał? Z jakimi problemami moralnymi borykają się obecnie projektanci? Czy poglądy młodego pokolenia są w tych kwestiach rewolucyjne? Monika Arczyńska pyta Kubę Snopka, Patrycję Okuljar, Dominikę Janicką, Dorotę Sibińską, Barbarę Ziembę i Wojciecha Mazana. Publikujemy zapis dyskusji z czerwcowego numeru „Architektury-murator”.

Założenia dyskusji: Kodeks Etyki Zawodowej Architektów (KEZA) niedługo będzie już pełnoletni – Izba przyjęła go w czerwcu 2005 roku. Sięgnęliśmy do niego, aby zweryfikować, na ile założenia sprzed dwóch dekad są dziś aktualne. Dyskutowaliśmy o wybranych regułach, szczególnie istotnych z uwagi na wyzwania środowiskowe i społeczne naszych czasów, a także tych, które wydają się nie do końca przystawać do obecnych realiów, zwłaszcza rynkowych. Zaproszeni do rozmowy goście to przedstawiciele i przedstawicielki pokolenia, którzy w momencie przyjęcia Kodeksu albo jeszcze się uczyli, albo zaczynali karierę w niełatwym początku nowego milenium. Reprezentują różne organizacje i przyjęli różne scenariusze etycznego działania: od zakładania jednoosobowych armii przeciwstawiających się niesprawiedliwości i niekompetencji w branżowych organizacjach po działania edukacyjne i społeczne.

Pracujący projektowo starają się realizować na co dzień to, co pozornie może wydawać się proste, czyli tworzenie architektury zgodnie z własnym sumieniem i wiedzą. „Robić swoje” wcale nie jest jednak łatwo, gdy trzeba pogodzić oczekiwania klientów, tych publicznych i tych prywatnych, oraz standardy, o których dwie dekady wstecz jeszcze nie było mowy. Przykładowo takie tematy jak odpowiedzialność klimatyczna rzadko pojawiały się wśród poruszanych wątków jako zbyt oczywiste, aby o nich dyskutować w kontekście etyki zawodu. Bardzo wybrzmiały za to kwestie zaniżania stawek, odpowiedzialności za zespół i warunki pracy w biurach projektowych, brak autorytetów czy krytyki architektonicznej.

Monika Arczyńska: Mamy rozmawiać o etyce, która w teorii powinna być czymś ponadczasowym i uniwersalnym, lecz zmienia się kontekst, w jakim pracują architekci i architektki. Biorąc pod uwagę, że od czasu przyjęcia KEZA weszło na rynek nowe pokolenie, czy zauważacie, że młodzi zwracają uwagę na zupełnie inne kwestie etyczne niż zwracano wcześniej?

Kuba Snopek: Wydaje mi się, że wszystkie te kodeksy są odzwierciedleniem pewnego rodzaju etosu. Każdy, kto ma do czynienia z architekturą, wie, że jest to profesja, która kiedyś była wielka, mniej więcej do połowy XX wieku. Nowoczesna architektura ma swoje korzenie właśnie wtedy. Architekci zostali wówczas predestynowani do tego, żeby zwalczyć bardzo ważny problem społeczny, jakim były przeludnione przemysłowe miasta. Ludzie zjeżdżali do nich i umierali w nich szybciej niż na wsi, ze względu na zanieczyszczenie czy warunki mieszkaniowe. Te czasy są fundamentem do traktowania architekta jako zawodu zaufania publicznego. Jako kogoś, kto ma misję zmieniania świata na lepszy i służenia społeczeństwu.

Większość studentów architektury uczy się automatycznie myślenia takimi kategoriami. To dobrze, bo jest to istota tego zawodu. Natomiast w międzyczasie, w latach 70. w Stanach Zjednoczonych, a w latach 80., 90. w Polsce, zmienił się klient. Miasta zostały „uleczone”, stały się miejscami bardziej przyjaznymi, zielonymi itd. Modernizm to osiągnął. Architektura jednak została sprywatyzowana, straciła misję społeczną i stała się produktem rynkowym. Jest w tym zawodzie pewne napięcie, z jednej strony chcemy tworzyć przestrzeń publiczną, otwarte miejsca dla ludzi, a z drugiej klient najczęściej jest prywatny, a projektów publicznych jest bardzo mało. Decyzje, czy dla niego pracować, czy nie, co jest w tej pracy dopuszczalne, co powinno być prywatne, a co publiczne, związane są z problemami etycznymi. Druga kwestia jest taka, że przez 100 lat świat się zmienił. Jest o wiele mniejsze nastawienie na autora-twórcę. Teraz ludzie raczej współpracują, niż hierarchicznie tworzą różnego rodzaju projekty, jak to miało miejsce na początku XX wieku. Wiemy, że architektura i budownictwo odpowiadają za największą emisję CO2, ale to nie zostało jeszcze zinternalizowane. Nagle może się okazać, że jakakolwiek nowa architektura jest nieetyczna. Niektóre rzeczy, które były dla niej fundamentalne, zaczynają być kwestionowane.

Patrycja Okuljar: To, że klient się zmienił, nie oznacza, że odpowiedzialność architekta także. Cały czas chodzi o odpowiedzialność publiczną, ponieważ nawet jeśli budujesz dom dla prywatnego klienta, to zaprojektowany obiekt staje się częścią wspólnej przestrzeni, wspólnego krajobrazu. W Polsce w ostatnich dekadach jakość architektury i przestrzeń, którą ona tworzy, definiowane są niestety głownie przez prywatnych inwestorów, deweloperów. W Szwajcarii większość projektów na publiczne obiekty wybierana jest w procesie konkursowym. System ten w dużym stopniu zapewnia jakość i wpływa na dyskurs w obszarze Baukultur. Młode biura mają szanse wybić się dzięki pierwszym zleceniom zdobytym w otwartych konkursach. W Polsce ostatnich kilku dekad architektki i architekci są głównie na usługach deweloperów, dla większości których jedynie PUM jest wyznacznikiem jakości.

Dominika Janicka: To, że architektura jest zawodem zaufania publicznego, trochę się rozmyło. Przeciętny człowiek prawdopodobnie nigdy nie skorzysta z usługi architektonicznej. Za to wszystkich nas architektura otacza. Musimy poszerzyć pojęcie jej praktykowania. Nie jest ono już tylko stricte projektowaniem budynków przez demiurga z wielkim ego. Zmiany klimatyczne wymagają od nas więcej wiedzy i empatii społecznej. Nasza dyscyplina to także przebudowy, działania edukacyjne, poszukiwanie nowych materiałów czy sposobów działania. Te zmiany są też widoczne wśród studentów, z którymi od czasu do czasu mam do czynienia na warsztatach architektonicznych. Wiadomo, że przychodzą na nie osoby, które chcą coś więcej zdziałać, ale widać, że poszły na takie studia, bo naprawdę chcą zmieniać świat. Basia Ziemba wspomniała przed naszą rozmową, że zarzuca się jej bycie architektką bez dorobku. Z dziewczynami z Balu Architektek też słyszymy zarzuty, że często się wypowiadamy, a co tak naprawdę wybudowałyśmy. Są to nierzadko głosy starszego pokolenia, które miało szansę tworzyć w zupełnie innym świecie, gdzie było więcej okazji do dużych zleceń – np. prywatnych wynikających z transformacji ustrojowej czy publicznych realizowanych z dużych dotacji unijnych. Teraz nie ma aż tylu opcji, a przede wszystkim takiej potrzeby. Zarówno moje pokolenie, jak i to młodsze projektuje już inne rzeczy i ważne, abyśmy podchodzili do tego poważnie i z szacunkiem, nie stosowali jako miary ilości zaprojektowanego PUM-u, liczby stadionów, muzeów czy innej architektury spektaklu.

MA: Faktycznie, kiedy się popatrzy, np. na tematy dyplomowe na wydziałach architektury, to w ciągu ostatnich kilku lat praktycznie zniknęły wielkie gmachy muzealne czy osiedla projektowane na surowym korzeniu. Studenci wybierają raczej zagadnienia społecznie zaangażowane, np. domy pomocy, czy tematy mocno partycypacyjne. Myślicie, że to wynika z mody czy może z chęci przeciwstawienia się ideałom wcześniejszego pokolenia? A może po prostu idealistyczne patrzenie na świat to domena młodych, którzy mają jeszcze energię do zmian?

Dorota Sibińska: Ja z kolei kilkukrotnie słyszałam, że teraz tematy dyplomów są uzależniane od konkursów, w jakich można wystartować. Często się wybiera zagadnienia chodliwe, aktualnie modne. Z drugiej strony faktycznie to, co nas kiedyś ekscytowało, np. mieszkaniówki, już nie wzbudza entuzjazmu, temat się wyczerpał. Zagadnienia społeczne są według mnie ciekawsze, odciągają nas od tego, co projektuje się na co dzień. Wracając do tematu zawodu zaufania publicznego, myślę, że choć nie jesteśmy tak potrzebni jak lekarze czy nauczyciele, to niekiedy okazujemy się niezastąpieni. Dopiero sytuacje kryzysowe to potwierdzają. Poczuliśmy to, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie i tworzyliśmy szkołę dla uchodźców. Zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy działać. I to właśnie pokazuje, o co chodzi w naszym zawodzie. Tak naprawdę dopiero w takich sytuacjach możemy pokazać, na co nas stać.

Architekt miasta – urzędnik czy wizjoner

i

Autor: Archiwum Architektury Pełnienie roli architekta miasta już na wstępie oznacza rezygnację z projektowania; rys. Michał Jońca

Architekci nie krytykują złośliwie lub nieuczciwie ani nie dyskredytują w ten sposób pracy innych architektów. KEZA, reguła 4.13

DS: Bardzo ciekawy jest temat etyki i swobodnej krytyki architektonicznej. Czym ona jest i dlaczego tak się jej boimy, nawet jeśli jest konstruktywna? Czy nie wypowiadamy się krytycznie, bo chcemy postępować etycznie względem naszych kolegów? Jak otwarcie mówić, że coś nam się nie podoba? Niewiele osób ma do tego odwagę, ale jeśli ktoś to robi, to zwykle zastanawia się, czy to jest etyczne. Oczywiście jest grono z założenia się „niezastanawiające się”.

PO: Uczyłam przez 5 lat na wydziale ETH i myślę, że to pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego w polskich warunkach właściwie brak jest dyskursu architektonicznego. Samo słowo „krytyka” nie oznacza czegoś negatywnego, tylko jest wyrazem opinii. Tego trzeba się nauczyć. Jeśli praca studenta/-tki, przez cały kilkuletni okres edukacji podlega regularnej ocenie zespołu zewnętrznych krytyków, to po 5 latach nabywa on/ona zdolności używania odpowiedniego słownictwa, a także szacunku do tych, którzy wyrażają swoją opinię w taki lub inny sposób. Powtórzę to, co powiedziałam parę lat temu na konferencji w Chęcinach dotyczącej konkursów. Izba, SARP, większość wydziałów architektury to instytucje, w których te same osoby robią to samo od lat, gdzie nie ma krytyki, za to jest nepotyzm.

Część mojej edukacji odbyłam na krakowskim wydziale architektury i uważam większość tego czasu za stracony. Kuzyni, koledzy, siedzą tam całe sitwy, a w środowisku, w którym nie ma powietrza i autorytetów, nie da się zbudować dyskursu. W Polsce wymiana myśli odbywa się głównie na Facebooku, a w innych krajach dzieje się to na uczelniach. Jeśli system edukacji architektonicznej się nie zmieni, jeśli nie wyeliminuje się kolesiostwa, to przyszli absolwenci/-tki będą dalej tworzyć słabą architekturę, degradującą krajobraz zbudowany. Od 30 czy 40 lat mamy kryzys zabudowy mieszkaniowej w Polsce, absolutnie brakuje polityki mieszkaniowej. Oczywiście Izba nic z tym nie robi, ale środowisko też nie. Mogłyby działać kooperatywy, spółdzielnie, a przede wszystkim budownictwo dofinansowywane publicznie. Zamiast tego rynek mieszkaniowy zdefiniowany jest jedynie przez inwestycje deweloperskie. W innych państwach typologie mieszkań zmieniają się, formy zabudowy mieszkaniowej wraz z ewoluującymi społeczeństwem i zapotrzebowaniami także. W Polsce od dekad nie projektuje się mieszkań, które uwzględniałyby wymienione wyżej aspekty. Zamiast tego mamy PUM-izm i/lub formalizm. Uważam, że za to, w jakim punkcie jesteśmy, odpowiedzialność ponosi całe środowisko architektoniczne, które koncentruje się w Izbach, SARP-ach, na wydziałach. Charakteryzuje je brak wspólnej odpowiedzialności, działania, systematycznej, zaangażowanej pracy „poza własnym ogródkiem”. Niestety model się powtarza i moje pokolenie powiela dokładnie te same mechanizmy.

DS: Ja bym się z tobą nie zgodziła, chociaż nie obserwuję sytuacji na wydziałach architektury, ani nie śledzę też uważnie tego, co dzieje się w Izbie. Mam za to wrażenie, że bardzo dużo działamy szczególnie w obszarze architektury użyteczności publicznej. Robimy wiele rzeczy dobrych, pomocowych i staramy się robić to z głową. Mówimy o etyce naszego zawodu i wyznaczamy kierunki tym, co sobą reprezentujemy oraz tym, co możemy przekazać swoją pracą. Warto by było zaangażować się w działania w Izbie, ale życie jest takie, jakie jest – doba trwa 24 godziny. Skupiam się na swojej pracy i tym, żeby ją wykonywać jak najlepiej, postępować etycznie i działać zgodne z moim sumieniem, na więcej nie starcza mi już godzin. Bardzo szanuję ludzi, którzy działają w organizacjach, poświęcając na to swój prywatny czas.

Barbara Ziemba: W związku z pełnieniem przeze mnie funkcji w organie LOOIA i bezpośredniej obserwacji izbowego środowiska od ponad roku w swoich mediach społecznościowych piszę o licznych nieprawidłowościach występujących w tej instytucji, co poskutkowało sprawą u Krajowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, gdyż wcześniej nikt nie odważył się publicznie krytykować Izby i pisać o niej. Zostało to odebrane jako łamanie zasad KEZA. Rok temu, w maju, na konwencie przewodniczących powiedziano mi: Basia, co ty tutaj chcesz ad hoc poprawiać, za rok na spokojnie poprawimy Kodeks Etyki Zawodowej i go uchwalimy. Przy KRIA działa komisja do spraw KEZA. Liczy ona 17 osób, a żeby wprowadzić poprawkę, potrzebna jest zgoda aż 13 z nich! To jest absurd i celowe, pozorne działanie, aby pokazać, że ktoś coś robi. W praktyce jednak nic się nie zmienia. W tej instytucji nikt nigdy nie poniósł odpowiedzialności za niestosowanie prawa, dlatego po 20 latach wszyscy czują się bezkarni.

Problemem są ludzie, którzy pełnią tam funkcje od zawsze i troszczą się tylko o siebie, a nie o nasz zawód. Na komisję sejmową przychodzi pan z KRIA RP i mówi, że jest nieprzygotowany, a poprawka do ustawy nie została zgłoszona, bo wystąpiły problemy techniczne. Na tydzień przed upływem terminu obowiązkowej polisy OC nie można wygenerować wniosku o nową, bo znowu występują problemy. To nie jest tak, że nie powinno nas interesować, co dzieje się w samorządzie zawodowym, ponieważ zajmujemy się praktyką. Żeby wykonywać ten zawód, potrzebujemy mądrego prawa, za którego konsultacje z organami administracji państwowej odpowiada Izba, czyli „odwieczni działacze”, którzy w niej zasiadają od 20 lat i tylko wymieniają się miejscami w różnych komisjach i organach. W większości nie są oni czynnymi projektantami. Kiedy chciałam cokolwiek zmienić, mówiono: Pani Basiu, pani jest młoda, pani tu robi ferment, jak pani w ogóle śmiała napisać w internecie, że Izba nie działa, my się przecież staramy. Uważam, że każdy powinien mieć obowiązek przyjść na zjazd, tak jak jest np. w samorządzie adwokackim. Gdyby każdy architekt wziął w nim udział, to wielu byłoby w szoku, jak wygląda reprezentacja naszego zawodu na forum administracji publicznej i jak się zachowuje. Mnie osobiście po roku działania w Izbie jest wstyd za to, jak to wygląda i że nikomu się nic nie chce zrobić dla dobra ogółu.

PO: Nie jesteśmy nauczeni, że ten zawód wiąże się z odpowiedzialnością, nie tylko taką, która przekłada się na nasze budynki. Za byciem członkinią SIA w Szwajcarii płacę 400 franków miesięcznie, ale otrzymuję regularnie sprawozdania, raporty, informacje o szkoleniach, zmianach w przepisach lub procesie ich wdrażania itp. Mam prawo się wypowiedzieć i mam prawo do pomocy prawnej. Ten zawód to biznes, taki jak wiele innych. Prowadzenie biura jest także odpowiedzialnością za osoby, które zatrudniamy. To jest zawód zaufania publicznego, bo operujemy publicznymi środkami, wpływamy na wspólną przestrzeń.  

BZ: Pochodzę z Łodzi, która jest największym kamienicznikiem w Europie. Mamy w tym mieście specyficzny przypadek rewitalizacji ulicy Włókienniczej, która w moim osobistym odczuciu jest gwałtem na architekturze i przestrzeni publicznej. To wizja Architekta Miasta – Marka Janiaka, który z pomocą studentów oraz procedury zaprojektuj i wybuduj osiągnął swoje założenie w postaci ulicy pełnej „łódzkiego postmodernizmu”. Można się było o tym dowiedzieć na konferencji, nomen omen, Piękno w architekturze. Dla mnie osiągnięty efekt jest szokujący i trudny do akceptacji, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak wielkie publiczne pieniądze zostały wydane na wizję paru osób, bez choćby jednego konkursu i szerokiej środowiskowej dyskusji. Więc to nie jest tylko tak, że każde miasto, tak jak Warszawa, nie ma terenów inwestycyjnych, Łódź ma ich bardzo dużo i sporo z nich rewitalizuje. Niestety zamiast promować konkursy, łódzkie środowisko propaguje procedurę zaprojektuj i wybuduj, albo nie do końca jasne przetargi i konkursy nierespektujące w żaden sposób praw autorskich twórcy. Moim zdaniem ten zawód będzie upadał z prostej przyczyny: ludzie traktują instytucję, która powinna trzymać pieczę nad jakością i warunkami jego wykonywania, bardziej jak stowarzyszenie niż jak urząd, który ma obowiązki w stosunku do swoich członków i społeczeństwa. Dopóki nie wyzbędziemy się „koleżeństwa” i nie zaczniemy wymagać od siebie wzięcia odrobiny odpowiedzialności za przyszłość tego zawodu, nic się nie zmieni.   

Architekt miasta – urzędnik czy wizjoner

i

Autor: Archiwum Architektury Rys. Michał Jońca

Architekci szanują w swej twórczości wartości zastane, dziedzictwo przyrodnicze i kulturowe i dbają o ich zachowanie i rozwój. Dążą do podnoszenia jakości życia i zamieszkiwania oraz jakości środowiska i otoczenia, w sposób nienaruszający ich równowagi, działając z przekonaniem, że efekty ich pracy służą szeroko pojętym interesom wszystkich, którzy mogą oczekiwać pożytku i zadowolenia z nich. KEZA, reguła 2.1

PO: Czy etyczne jest przystępowanie do przetargu czy do konkursu, w którym honorarium będzie wynosiło 2% kosztu inwestycji, ponieważ w Twoim rozumieniu jest to działanie, które coś zmieni? Podstawowy problem jest taki, że te zlecenia są katastrofalnie finansowane.

WM: Jedyne znane mi opracowanie dotyczące wycen prac projektowych naszej branży w sferze zamówień publicznych przygotowane jest przez Akcję Biały Styczeń działającą w ramach SARP Zielona Góra. Ostatnie dwa raporty opisujące przetargi z grudnia 2021 i stycznia 2022 roku pokazują, że branża wycenia swoje usługi wyżej niż to, co zakładają zamawiający. Więc chyba to, co mówisz o katastrofalnym finansowaniu nie jest do końca prawdą. Podobnie z konkursami, w tym i zeszłym roku mamy przykłady takich, w których honoraria nie były katastrofalne. Oczywiście prawo zamówień publicznych nie jest przyjazne i łatwe, ale zrzucanie całej winy za stan architektury w Polsce na jego zapisy jest niepotrzebne. Gdy zastanawiam się, jak je zmienić, to ciężko jest mi zaproponować inne rozwiązania niż te, które mamy. Wiadomo, byłoby wspaniale, gdyby zamawiający korzystali z pełni narzędzi oferowanych im przez ustawę.

KS: Mam jednak pytanie o Pałac Saski: czy interesuje Cię to, bo wydaje Ci się jako architektce, że nie należy niszczyć dobrego architektonicznie założenia, czy że nie należy uczestniczyć w konkursie na obiekt, który legitymizuje autorytarną władzę? Są różne sposoby patrzenia na tę kwestię.   

MA: Kwestią sporną jest także sens budowania ogromnego, nowego obiektu w momencie, w którym raczej powinniśmy mówić o adaptacjach i modernizacjach, a nie o nowych gmachach. 

DS: My akurat należymy do grona totalnych przeciwników, ale wiem, że jest też wielu zwolenników odbudowy. Bardzo mnie ciekawi, kto weźmie udział w konkursie i jak to zostanie później ocenione przez nasze środowisko. Czy faktycznie obiektywnie, czy będzie to jednak ocenione przez pryzmat tego, kto się zakwalifikuje.    

KS: Czyli co w tym dla Ciebie jest nieetyczne? To jest wielowymiarowy projekt i zainteresowało mnie, który aspekt najbardziej to Ciebie dociera. 

DS: Nieetyczne wydaje się branie udziału w czymś, co jest przez środowisko negowane. Jeśli nie chcemy tego pałacu, to powinniśmy zbojkotować konkurs. Ale nasze środowisko jest tak rozbite, że to się nie wydarzy. Ostatnio, gdy rozmawialiśmy na ten temat, zaskoczyło mnie, jak dużo osób z naszego otoczenia uważało, że należy go odbudować.  

KS: To jest bardzo ciekawe. Dla mnie te problemy etyczne zawsze były ważne, ostatnio dlatego, że zacząłem pracę w Rosji. To było co prawda 10 lat temu i pracowałem dla NGO, który kształcił studentów, więc wydawało się to bezpieczne, ale tam to z kim się pracuje, było szczególnie istotne. W Polsce nie mamy takiej rozmowy, choć nasze samorządy są o wiele bardziej demokratyczne i moralne. O wiele lepiej jest pracować dla nich niż dla państwa. Jest też pytanie o to, czy gdyby była inna władza, to mielibyśmy inny stosunek do tego konkursu? Ja z reguły słyszałem, że odbudowa jest nieetyczna dlatego, że wymaga zniszczenia założenia dobrego architektonicznie, i się z tym zgadzam. Mam wrażenie, że to była główna linia dyskusji.  

PO: Ale gdzie była ta dyskusja, Kuba? Takie rozmowy są wyłącznie w kuluarach.  

KS: Nie, nie tylko. Przecież w warszawskim Zodiaku są dyskusje, w mediach też. 

DS: Ale one nie są oficjalne. Ostatnio miałam okazję porozmawiać z kilkoma osobami na ten temat i zauważyłam, że wiele z nich boi się zająć stanowisko, odpowiada wymijająco. 

PO: Weźmy pod uwagę to, co mówi Kuba. Podałeś na początku argument jakościowo-wartościowy. Gdybyśmy mieli autorytety w dziedzinie architektury, czyli architektów i architektki wypowiadających się publicznie, nie tylko do środowiska, to respekt i pozycja tych osób mogłyby wpłynąć na postrzeganie odbudowy przez społeczeństwo.  

DS: Masz rację, nie mamy tych autorytetów za wiele. 

KS: Jesteście pewne, że nie mamy? Marlena Happach w kwestii spraw miasta Warszawa jest dla mnie autorytetką.   

DS: Ona jest autorytetką, ale pracuje dla urzędu. Niekiedy musi powielać stanowisko miasta.

KS: Takich osób, które się wypowiadają, trochę jednak jest. 

PO: Mam wielki problem z tym, żeby przytoczyć nazwisko osoby ze środowiska polskich architektów, architektek, którą bym mogła uznać za autorytet. 

KS: Grzegorz Piątek cały czas się świetnie wypowiada. 

PO: Pamiętaj, że on jest teoretykiem architektury.

KS: A czy to mu w jakiś sposób umniejsza zasług?  

PO: Nie. Chciałam co innego powiedzieć. Brakuje u nas świadomego szacunku do zawodu architekta, który może działać na różnych poziomach. Dziennikarze czy też krytycy architektury są świetnymi ekspertami, jak Grzegorz Piątek, ale możemy ich policzyć na palcach jednej ręki. A gdzie są ci, którzy budują, edukują i potrafią jeszcze przełożyć swoje myśli na to, co stworzą?

KS: O tym wcześniej już była mowa, że obszar architektury się rozszerzył i nie wszyscy architekci budują.  

MA: To jest trochę jak ze wspomnianym wcześniej zarzutem: Co ty, dziewczyno, zbudowałaś?  

PO: Ale ja nie mówię, że nie ma miejsca dla różnych form wykonywania tego zawodu, wręcz przeciwnie.

KS: Mówisz tylko, że niektóre z tych form nie mają, Twoim zdaniem, autorytetu.  

Architekt miasta – urzędnik czy wizjoner

i

Autor: Archiwum Architektury Miejski architekt bywa wizjonerem, ale, patrząc na największe miasta, częściej jednak urzędnikiem; rys. Michał Jońca

DJ: Tu dotykamy też innego tematu, bo oczekujemy od osób, które praktykują architekturę, że będą jeszcze brać udział w dyskusjach, a to też wymaga czasu. Trzeba na nie pójść przygotowanym, aby dobrze merytorycznie wypaść. Ważne jest zagadnienie work life balance i kultury pracy non stop, która niestety jest bardzo mocno zakorzeniona. Mimo że studenci i studentki mają już trochę inne podejście, to niestety cały czas widzę, że pracowanie po nocach jest pielęgnowane. Chyba tydzień temu Confluence Institute Odile Decq opublikował na Instagramie akcję pytania studentów o to, ile nie spali tej nocy, bo musieli robić projekt. Takie zachowania legitymizują to, że musimy tyle pracować.  

DS: Ale co jest w tym złego, że jak ktoś lubi pracować w nocy, to to robi? Ja tego nie rozumiem. Robię coś, co sprawia mi przyjemność i jestem za to piętnowana. Mam prawo myśleć i rysować po 17.00, kiedy tylko mam na to ochotę! Środowisko akademickie jest często mniej praktykujące, bo nie wszyscy mają na wszystko czas. Poza tym praca architektów na wiele oblicz. Ja bym bardzo chętnie robiła więcej rzeczy, ale po prostu już nie mam na to siły

DJ: To nie o to chodzi. Jeśli dana osoba lubi pracować w nocy, to jej sprawa. Ważne, aby nie wymagała tego od innych i nie narzucała im tego. Chodzi o całą kulturę allnigtherów, która nadal jest mocno zakorzeniona w branży. Jeszcze rok temu np. OMA używała w swoich ogłoszeniach o pracę sformułowania no 9-5 attitude. Podobne postawy nadal są promowane przez kadrę na uczelniach. Powinniśmy z tym skończyć i nie mierzyć jakości projektu liczbą godzin spędzonych nad nim.

WM: Odnosząc się do wspomnianej przez Dominikę kultury pracy non stop, obecni studenci trzeciego roku architektury będą pierwszym rocznikiem, który musi odbyć semestralne praktyki projektowe. Ta zmiana ogniskuje wiele aspektów, o których rozmawiamy. Na pewno wprowadzenie obowiązku praktykowania przez semestr zaowocuje szeregiem zachowań nieetycznych. Nie do końca rozumiem, jak studenci i branża mają się dostosować do tak mocnej zmiany. Boję się, że skończy się to legitymizacją przez Izbę i wydziały wyzysku, bo studenci będą w wielu przypadkach pracować za darmo.

DS: Władze ustaliły, że musisz dać im stanowisko komputerowe z pełnym oprogramowaniem na pół roku. Zafascynowana jestem tym pomysłem. Połowa pewnie załatwi te praktyki na lewo, bo nie mają szans zmieścić się w naszych biurach w tej liczbie w w jednym semestrze.  

PO: Generalnie jestem za tym pomysłem. Moim zdaniem studenci powinni przejść minimum rok obowiązkowej praktyki w biurze i uważam, że powinni też dostawać za nią minimalne wynagrodzenie. Ja bym z tym w ogóle nie dyskutowała. 

WM: Zgadzam się z Tobą, że oczywiście idealną sytuacją jest taka, jak w krajach bardziej rozwiniętych, gdzie stawki dla praktykantów są odgórnie ustalane. Nie wiem tylko, jak my sobie z tym poradzimy, bo wydaje mi się, że nikt nie jest na to przygotowany. Ani studenci, ani uczelnie, ani Izba, ani osoby prowadzące biura. Zastanawiam się, jak etycznie do tego podejść. 

PO: A kto podjął taką decyzję? Dlaczego nie było to wspólnie w środowisku dyskutowane?

DS: Nie wiem, dostaliśmy maile z Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej i z Izby, żeby się zgłaszać jako pracownie oferujące praktyki. Dużo działamy pro bono, więc nie mamy funduszy na to, żeby tworzyć na pół roku stanowisko edukacyjne. Praktykanci będący na trzecim roku studiów za wiele nie potrafią. Jeśli ich jednak przyjmujemy, to staramy się poświęcić im czas, aby ich czegoś nauczyć, nie wykorzystujemy ich do zadań, które pomagają nam w pracy. Często wyznaczam im zadania równoległe, żeby mogli rozwijać swoje umiejętności. Uczę ich rysować podstawowe rzeczy, jeśli np. mam wolny komputer, bo jest okres wakacyjny, dajemy im równolegle tę samą pracę, co nasza, robimy im korekty, zabieramy ich na budowę, pokazujemy im różne kwestie, ale nie korzystamy z ich pracy.

Architekci rezygnują z przyjęcia zlecenia, jeśli jego wykonanie wiązałoby się z naruszeniem postanowień niniejszego Kodeksu. KEZA reguła 1.6

MA: Wróćmy jednak do odpowiedzialności indywidualnej, czyli do tego, jak wśród zagadnień etycznych może się odnaleźć jednostka. Wojtku, w PROLOG-u uważnie obserwujecie to, co się dzieje wśród najmłodszego pokolenia. Mam wrażenie, że ono nie jest jeszcze „zepsute” walką o przetrwanie?  

Wojciech Mazan: Dla mnie pytanie o jednostkę i jej sprawczość jest zasadnicze. W PROLOG-u kierujemy się zasadą, że celem prowadzenia pracowni nie jest maksymalizacja zysku. Takie zdefiniowanie sprawy daje nam m.in. przestrzeń na działania edukacyjne. Od ponad roku dość regularnie prowadzimy POKA (Prologowe Otwarte Korekty Architektoniczne). Są to spotkania, w ramach których studenci mogą wpaść do naszej pracowni i porozmawiać z nami i zaproszonymi gośćmi o swoich projektach. Z tych rozmów na pewno nie wyłania się obraz „zepsutego” pokolenia, raczej dochodzę do wniosków, że studenci chcą i potrafią rozmawiać o swoich projektach, ale może na wydziałach nie zawsze jest na to przestrzeń. Niestety z rozmów ze studentami przebija się pragnienie zmiany sposobu nauczania architektury. PROLOG-owe zainteresowanie obszarami peryferyjnymi wyostrzyło nasze postrzeganie projektów i dyplomów, które się tym zajmują. Wydaje mi się, że obecni studenci częściej sięgają po tematy lokalne, niż my to robiliśmy, gdy studiowaliśmy. Moim zdaniem to piękny zwrot. W PROLOG-u wspólnie zdecydowaliśmy się realizować naszą praktykę architektoniczną w Polsce. W ramach pracowni interesują nas działania realne, konkretne i możliwe do wykonania. Wszyscy wiemy, że krajobraz przetargowy w Polsce nie jest wspaniały. Pomimo tego, świadomie i z premedytacją startujemy w przetargach, w zeszłym roku z 40 złożonych przez nas ofert tylko cztery były najkorzystniejsze. Pozwala nam to kształtować mały fragment przestrzeni i wolę skupić się na tym, niż narzekać, że ktoś z jakichś nieznanych mi powodów wycenił swoją pracę inaczej niż my. Nie wyobrażam sobie, że dzisiejsza debata zmieni cokolwiek na poziomie Izby czy Ministerstwa Edukacji i Nauki, ale to co może pokazać, to szereg rozwiązań czy praktyk, które są związane z etycznym wykonywaniem naszego zawodu.

DS: Bardzo mi się podoba ten kierunek. Tak samo postępujemy i na tym samym się skupiamy. Staramy się wybierać tematy, które są ważne i robić je dobrze, żeby poprzez architekturę móc pomagać. Próbujemy też, na tyle, na ile możemy, edukować młodzież, np. biorąc udział w warsztatach, seminariach. Rozmowa o etyce powinna dotyczyć również tego, jakie decyzje podejmować, jak się zachowywać w różnych sytuacjach, bo to są nasze problemy. Czy brać udział w konkursie na dom 70 m² albo na Pałac Saski, w którym wartość nagród to prawie milion złotych? Całe szczęście, rekonstrukcje to temat, który nas nie interesuje, ale myślę, że dużo osób zastanawia się nad takimi konkursami. Nie widzę powodu, żebyśmy mieli o tym nie dyskutować, bo faktycznie jestem bardzo ciekawa, kto weźmie udział w tym konkursie. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć listę nazwisk. Pojawia się znamienne pytanie: czy coś zrobić, bo jeśli nie my, to i tak ktoś to zrobi. To są bardzo trudne dylematy. Zastanawiam się często, czy gdybym np. zajmowała się rewitalizacją albo architekturą zabytkową czy historyczną, to byłoby to dla mnie ciekawe wyzwanie. Jak się zachować w takiej sytuacji? Czy to faktycznie jest etyczne?

Architekci nie uczestniczą w konkursach i przetargach, w których warunki uczestnictwa nie zapewniają prawnej ochrony własności intelektualnej architekta, w których ocena jakości tych prac lub ocena poziomu zawodowego uczestników nie są kryteriami dominującymi. KEZA, reguły 4.6 i 4.7

BZ: Jeżeli nie zaczniemy czegokolwiek robić dla swojego samorządu, to ten zawód na pewno upadnie. Będziemy mieć coraz niższe ceny, a co za tym idzie jakość naszej przestrzeni i architektury będzie coraz gorsza. W tym środowisku występują różne zjawiska, np. terytorializm czy podpisywactwo. Przykładowo osiem osób w województwie opolskim odpowiadało w 2019 roku za ok 42% wszystkich projektów złożonych do urzędu. Osiem osób! Do tej okręgowej Izby należy ok. 200 osób, czyli 58% rynku projektowego zostaje dla 192 architektów z tego województwa. Jest to szokujące i niestety środowisko i IARP nic nie robią, aby ten proceder zlikwidować. Każdego z nas to prędzej czy później dotknie. Między tym, gdzie byliśmy 20 lat temu, a gdzie jesteśmy teraz, jest przepaść. SARP ma ogromne długi, które próbuje „załatać”, np. za pomocą realizowania takich konkursów jak ten na Pałac Saski, w sprawie budowy którego wcześniej protestował. O tym nikt nie mówi, bo ktoś jest w jury, ktoś weźmie udział w konkursie, ktoś go wygra, a reszta, cóż, trudno... Krajowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej powiedział mi: Basia jest sukces z podpisywaczami, mamy wyrok. I co to za wyrok? Uwaga, pozbawienie uprawnień babci w wieku ok. 90 lat. Dla mnie to żaden sukces. Gdy Izba miała 10 lat, liczyła 10,5 tys. członków. Teraz ma 20 lat i liczy ich niecałe 14 tys., a studentów jest o wiele więcej niż dekadę temu. Pytanie zatem, co się z nimi dzieje, że nie są członkami Izby? Czy związane jest to z niskimi zarobkami? Niskim statusem społecznym tego zawodu? Czy niestety z szarą strefą i tzw. podpisywactwem. Takich badań Izba nie robi, a szkoda.

DS: Może warto się zastanowić, dlaczego jest tak mało architektów z uprawnieniami? Po co egzaminy są takie, jakie są?

BZ: W Łodzi najczęstszymi podpisywaczami są osoby młode. I co z tym zrobić?  

DS: Myślę, że dorabiają do skromnej pensji.

BZ: Od uregulowania tego jest Izba.

DS: Ostatnio kolega mi opowiadał, że wygrał konkurs architektoniczny. Gdy poszli do gminy podpisać umowę, zaoferowano im 1/3 stawki określonej w regulaminie. Złożyli zażalenie do KIO, na co wydali całą nagrodę, oczywiście wygrali, ale co z tego? Gmina/miasto wymyśliło sobie, że skoro wypłacili nagrody za prace konkursowe, to przejmują prawa autorskie do projektów. W tej sytuacji, jak projektant się wycofa, to można jego projekt zrealizować w trybie zaprojektuj i wybuduj.

PO: A kto jest odpowiedzialny za przygotowanie regulaminu? W tym skandalicznych zapisów dotyczących praw autorskich?

DS: SARP, ale podobno nie mógł pomóc, twierdząc, że nie jest stroną w tym sporze, co jest zresztą zgodnie z prawdą.  

PO: Mówimy o tym, że problem jest w środowisku, że nie można oczekiwać etycznych zachowań, dopóki nie naprawi się nieetycznych mechanizmów działania u podstaw. Etyczne jest płacenie za wykonaną pracę. Od roku mam mały oddział mojego biura w Warszawie i zastanawiam się wciąż, jak autorskie pracownie architektoniczne są w stanie się finansować.

DS: Jest ciężko, ale działamy.  

BZ: Oglądałam ostatnio bardzo ciekawą dyskusję dotyczącą problemu zbożowego. Wypowiadał się w niej filozof z PAN-u i stwierdził, że gratuluje rolnikom możliwości mobilizacji swojego środowiska, którego PKB w całej gospodarce polskiej to 3%. Sprawdziłam, ile PKB przypada na budownictwo. Okazało się, że jest to 5,1%. Pod koniec ubiegłego roku zaangażowałam się w zbieranie podpisów pod petycją w sprawie deregulacji zawodu. Wśród architektów uzyskanie zgody na podpis graniczyło z niemożliwym, za to dużo osób spoza środowiska podpisało i wsparło inicjatywę. Nikomu w środowisku architektonicznym nie chce się robić niczego dla ogółu, nawet kliknięcia w podpis. To niesamowite. Nagle jest ogłoszenie, że rząd przyjął poprawkę o deregulacji zawodu i lament, co my teraz zrobimy? Teraz już nic nie zrobimy, jest za późno. Odpowiadamy za jakość naszej wspólnej przestrzeni i zdarza się, że projektujemy bardzo skomplikowane obiekty, po drodze walczymy z prawodawstwem niesprzyjającym projektowaniu, a nie jesteśmy w stanie poświęcić pięciu minut na podpisanie petycji w sprawie przyszłości zawodu. Smutne.

KS: To jest bardzo interesujące, co mówisz, ale chyba w szerszym kontekście, dlatego że w Polsce na wybory chodzi połowa uprawnionych. Ostatnio byłem na spotkaniu wspólnoty mieszkaniowej, czyli ludzi, którzy są właścicielami budynku. Okazało się, że na te zebrania nigdy nie przychodzi więcej niż 30% tych, których to dotyczy bezpośrednio. A to i tak dużo. To jest kwestia odpowiedzialności społecznej i samorządności. Może są jakieś profesje, gdzie to lepiej wygląda, ale ja bym nie wieszał psów tylko na architektach, bo to szerszy problem zaangażowania w Polsce.  

BZ: To na pewno, wystarczy wziąć za przykład wybory do Izby, na które nawet nie przychodzi tyle osób, ile jest miejsc na delegatów. Gdy poszłam na pierwszy zjazd, to za urnę służyło pudełko po butach z wyrżnięta dziurą. Jak to opisałam w internecie, to miałam godzinne kazanie, że przecież oni się tak starali i o co mi w ogóle chodzi, że się czepiam. Dla mnie to ma znaczenie, bo jeżeli człowiek się sam nie szanuje ani swojego czasu i otoczenia, to jak ma zawalczyć o coś więcej i szanować innych? 

KS: Trzeba było to miejsce zrekonstruować w pawilonie polskim na biennale jako to, gdzie są podejmowane decyzje.  

PO: Można by było powiedzieć, że brak uczestnictwa jest fenomenem kulturowym. Niestety, aktywność i odpowiedzialność społeczna w pewnym stopniu zostały obniżone. Być może przez wojny, a potem przez komunizm. Jesteśmy środowiskiem niedziałającym kolektywnie, nieponoszącym wspólnej odpowiedzialności, myślącym egoistycznie i nierozumiejącym tego, że postawy społeczne w ostatnich latach się zmieniły. Nasz zawód staje się zawodem interdyscyplinarnym i wymaga kooperatywnego działania.

DJ: Zrodziło się we mnie pytanie: Moniko jesteś jedyną osobą tutaj aktywnie działającą na uczelni, na Wydziale Architektury w Gdańsku. Obserwuję Twoje działania, to jest też moja uczelnia, i widzę, że dzięki nim edukacja chyba poszła w lepszą stronę. Chociażby te projekty, które współprowadzisz, z wykorzystaniem pracy zespołowej. Ja mam do czynienia ze studentami tylko z doskoku, na różnych warsztatach. Jak to wygląda z Twojej perspektywy? 

MA: Również odnoszę wrażenie, że w Gdańsku jest całkiem nieźle. Myślę, że to głównie katedra urbanistyki bardzo mocno popchnęła cały wydział do przodu. Miało na to wpływ otwarcie kierunku gospodarka przestrzenna, który ma przecież bardzo dużo wspólnego z projektowaniem przestrzeni, ale nie w kontekście samych budynków, tylko raczej skupiania się na tym, co dzieje się między nimi. Może dlatego ciągle uparcie pytam o młode pokolenie, bo czuję, że u nas właśnie zmiana pokoleniowa wśród kadry dydaktycznej przyniosła rewolucję w uczeniu i w tym, jak w ogóle wyglądają w tej chwili programy nauczania i w jaki sposób współpracujemy ze studentami, którzy przychodzą do nas z zupełnie innymi oczekiwaniami niż jeszcze parę lat temu. Nie widzę na razie podobnej zmiany w projektowaniu architektonicznym, chociaż zauważam różnicę w podejmowanych przez dyplomantów tematach. Również dyplomanci z katedr typowo architektonicznych przychodzą do nas porozmawiać o tym, jak ich projekty mają np. społecznie zadziałać w przestrzeni miasta.

Architekci respektują uzasadnione potrzeby i wymagania klientów, o ile nie są one sprzeczne z zasadami, regułami zawartymi w niniejszym Kodeksie. KEZA, reguła 3.1

MA: Chciałabym, żebyśmy na chwilę odłożyli na bok temat Izby oraz zaangażowania i zastanowili się nad codziennymi wyborami i działalnością architektów. Nawiążę do tego, o czym mówiła wcześniej Dorota, czyli dylemacie, czy jeśli nie przyjmę danego zlecenia, przyjmie je ktoś inny, ale może to ja zrobiłbym ten projekt lepiej i z większą odpowiedzialnością, niech więc zlecenie trafi ostatecznie do mnie. Co robić w przypadku, gdy wymagania klientów nie są zgodne z zasadami etyki?  

DS: Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że wygraliśmy przetarg na rozbudowę szkoły. Okazało się, że mamy wyciąć tam wiele starych drzew. Powiedzieliśmy, że tego nie zrobimy, mimo że obowiązywały nas kary umowne. Poszukaliśmy jednak alternatywnych rozwiązań. Udało nam się zrealizować inwestycje w innym miejscu, ale na tej samej działce. Nawet w takich okolicznościach można mieć siłę sprawczą. Nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Można wiele zdziałać, trzeba tylko chcieć. Ale jak zrobić, żeby każdemu architektowi się chciało, żeby czuł odpowiedzialność społeczną? Urzędnicy często mają idiotyczne pomysły, ale naszą rolą nie jest ich ślepa realizacja, tylko naprowadzenie na właściwe tory. Brak naszej reakcji powoduje, że powstają absurdalne projekty, absurdalne rozwiązania i absurdalna architektura. Trzeba podjąć dialog, wysłuchać, zrozumieć, dlaczego ktoś, coś w dany sposób zrobił i można to wtedy naprawić.  

Problem polega na tym, że nie wszyscy mają poczucie odpowiedzialności za miasto i za przestrzeń. Robimy także złe rzeczy dla środowiska, np. niektórzy zaniżają ceny. To jest kwestia etycznych zachowań. I pytanie o to, gdzie jest granica pomiędzy etyką architektoniczną a etyką, z którą mierzy się pół polski, związaną z utrzymaniem miejsc pracy dla ludzi. Czy mamy dbać o swoich pracowników i realizować różne tematy, czy ich zwolnić, bo dane zlecenie nie jest idealne? Myślę, że połowa polskich architektów zadaje sobie to pytanie. Czy mam realizować wygrany konkurs, jeżeli mi zaproponowali połowę wynagrodzenia, czy mam tę pracę wyrzucić do kosza i powiedzieć moim przyjaciołom z biura, że niestety nie będzie wypłaty, szukajcie innego zatrudnienia. Co zrobić, żeby zapewnić pensje dla swoich pracowników? Dla mnie to są wybory etyczne, przed którymi staję każdego dnia.

BZ: Moim zdaniem problem jest właśnie z wycenami, bo jeżeli każdy z nas zrobi coś za pół ceny, żeby po prostu mieć na chleb, to będzie mu dobrze na teraz, ale czy tak też będzie za dwa, pięć lub 10 lat? Kiedy zaczynałam działalność 12 lat temu, to było trochę inaczej i sytuacja cały czas się pogarsza. Powstaje więc pytanie, czy chcemy mieć projekt tu i teraz, a później nie wiadomo, czy wolimy mniej zleceń dziś, ale z perspektywami na przyszłość. Problemem nie jest to, że nie mamy czasu, ale to, że nas nie interesuje, co będzie za pięć lat. Wyceny w Łodzi są w mojej ocenie niskie. Mówią mi: Basia, masz za drogie projekty. Ja odpowiadam: Dlaczego powinnam wykonać projekt za mniej? To będzie na niekorzyść dla środowiska. Kiedyś, gdy miałam 20 zł na koncie, zadzwonił do mnie deweloper i zapytał o możliwość sprzedaży indywidualnego projektu Domu Grzyba, bo on planuje stworzyć gdzieś na polu osiedle takich domów. Odpowiedziałam, że nie jest na sprzedaż, ale mogę zaprojektować inny dla tej inwestycji. Już się do mnie nie odezwali. Na tym polega problem, że jeżeli każdy się zdecyduje, że sprzeda coś za pół ceny, albo coś odsprzeda, to za pięć lat nie będziemy mieć nic do powiedzenia w tym zawodzie. Pozostanie nam tylko kopiuj wklej.

PO: Dodam jeszcze coś odnośnie do konkursów. Dla mnie są one normalną akwizycją. Jest bardzo wiele ich rodzajów. Są takie z prekwalifikacją i takie, które są otwarte dla wszystkich, są też konkursy na zaproszenie. Biorąc w nich udział, inwestujesz, wygrywając jesteś w stanie przewidzieć działalność swojego biura. Ważne jest, żeby w tych konkursach były zapisy, które respektują wytyczne, pozwalające zapewnić etyczne warunki pracy. To samo dotyczy przetargów. Niestety w wielu głównym kryterium jest cena. 

MA: Tylko że przetargi i konkursy w Polsce przekładają się na niewielki procent wszystkich zleceń.  

PO: Tak, ale chodzi mi o to, że ten problem też musimy ruszyć. Nasz zawód został zniszczony, jego ciągła degradacja postępuje od lat 90. Inwestor jest głównie prywatny i nie mamy kontroli nad tym, jakie stosuje on wytyczne .

MA: A co etycznie zrobić w takiej dość typowej sytuacji, gdy do pracowni zgłasza się klient prywatny i mówi: Mam działkę, obowiązuje na niej plan miejscowy, który wskazuje na usługi, ale mieszkaniówka bardziej mi się opłaci, więc zaprojektujcie mi tam mikromieszkania jako zamieszkanie zbiorowe. Co ma zrobić architekt, który zdaje sobie sprawę z tego, że nawet jeśli odmówi, bo nie chce projektować niedoświetlonych mieszkań o powierzchni 13 m2, to jest cała rzesza innych pracowni, które chętnie to zrobią?  

DS: Mieliśmy klienta, który chciał na swojej działce zbudować osiedle łanowe, ale powiedzieliśmy, że w takiej formie tego nie zaprojektujemy. Spędziliśmy trochę czasu, żeby mu wyjaśnić, jak może to zrobić inaczej. Namówiliśmy go nawet, żeby wymienił się z sąsiadem działkami, wtedy oba tereny będą miały lepsze proporcje, co pozwoli zaprojektować ciekawszą przestrzeń. W tego typu sytuacjach staramy się edukować. Zawsze trzeba próbować rozmawiać i negocjować, nasze działania są tego przykładem. No i nie można być zdesperowanym.

Architekci dysponują dostateczną ilością informacji co do charakteru i zakresu pracy, tak aby ich honorarium — obliczone w oparciu o tabele wynagrodzeń, własne kalkulacje lub odpowiednie stawki godzinowe — uwzględniało rzeczywiste koszty, godziwy poziom wynagrodzeń i adekwatną wielkość zysku pozwalającą na finansowanie ustawicznej edukacji i posiadanie koniecznego sprzętu oraz umożliwiało właściwe wykonanie usługi objętej tym honorarium. KEZA, reguła 4.9

WM: Ciężko mi się odnieść do dylematów etycznych związanych z projektami sektora prywatnego, udaje nam się prowadzić pracownię dzięki zamówieniom publicznym. Niemniej, zdaję sobie sprawę z powagi dylematów etycznych i boję się wybrzmiewającej w naszej rozmowie kategoryczności. Trudno postawić mi się w sytuacji, gdy moja pracownia zatrudniałaby pięć osób, które miałyby rodziny, ktoś byłby przed emeryturą, ktoś miał chorego partnera, a jedynym zleceniem na horyzoncie byłaby zabudowa łanowa. Przeraża mnie to.

BZ: Mój kolega, który pracuje w wielkim, znanym, polskim biurze, powiedział mi: Ty sobie żyjesz w jakiejś bańce, w której jest 2% architektów, osób nieuwikłanych w układy z deweloperami. Należy podkreślić, że ci, którzy nie projektują osiedli łanowych, domów z katalogu lub nie robią kopiuj i wklej, są w uprzywilejowanej pozycji w tym kraju, z różnych względów. Każdy ma wybór, niewiele osób niestety z niego korzysta. 

PO: Co w sytuacji, kiedy ludzie w naszym środowisku podejmują projekty, za które nie biorą wcale wynagrodzenia, bądź jest ono bardzo niskie? Ja tutaj będę jednak kategoryczna. To jest na wielu poziomach nieetyczne i ma duże konsekwencje dla całego środowiska. Jeśli ten zawód ma zachęcać młodych ludzi do działania w Polsce, to należy także takie zachowania zacząć piętnować i nazywać.

WM: Dlatego warto wspomnieć o Zasadach Wycen Prac Projektowych przygotowanych przez Izbę Inżynierów Budownictwa. Może dzięki nim ktoś będzie się wyceniał lepiej. W ramach „Kwartalnika Architektonicznego RZUT” rozmawialiśmy o tym, jak je stosować i o innych sposobach na zmianę przetargowej rzeczywistości z kolegami z TK Holding.

DS: Ja również coraz częściej sięgam do tych cenników. Wielu architektów ma na utrzymaniu osoby, mają dzieci, dlatego czują się za nie odpowiedzialni. Nie można powiedzieć, że nie wezmę projektu i mam to gdzieś, czy pozbawię matkę pracy. To są bardzo trudne sprawy, to poczucie odpowiedzialności za zespół i za pensje. Oczywiście musimy walczyć o to, żeby nasze środowisko nie zaniżało cen, i robić wyceny rzetelnie. Faktycznie zamówienia publiczne są dość bezpiecznym kierunkiem. Jednak dopóki ktoś nie był pod kreską i nie musiał dokonać wyboru, kogo ma pierwszego zwolnić, nie wiem, czy zrozumie ten problem. 

DJ: Bardzo dobre podsumowanie, Dorota. Dodam, że większość tych biur, które kompletnie zaniżają stawki, opiera swój model biznesowy na wyzysku osób młodych, zaraz po studiach, albo bardzo niskiej płacy dla nich. Sama godziłam się na takie warunki, bo chciałam pracować w fajnej pracowni. Młodsze pokolenie, może okazać się trochę game changerem. A jeśli chodzi o praktyki, to podzielę się swoim doświadczaniem z perspektywy pracy w instytucji kultury. W Instytucie Dizajnu bardzo często prowadzę praktyki i wiem, ile czasu trzeba poświęcić, żeby zorganizować coś mądrego i pożytecznego. Jest to dodatkowa i duża praca dla opiekuna stażu. Praktyki powinny być płatne zarówno dla osób korzystających z nich, jak i tych, które je organizują. Coraz czyściej spotykam się ze stażowymi programami unijnymi, które zapewniają wynagrodzenie dla obu stron. Jeżeli pojawiają się ministerialne pomysły na obowiązkowe praktyki, to powinny być one organizowane w podobny sposób. Praktyki to przedłużenie nauki, bo tak naprawdę praktykanci często się uczą i dzięki nam się rozwijają. Odnośnie do edukacji, projektowania i dyskusji architektonicznych to uważam, że od 2011 roku, kiedy skończyłam uczelnię, wiele zmieniło się na plus. Widzę to, co robią moje koleżanki i koledzy – zarówno w swoich biurach, jak i na uczelniach oraz w działaniach aktywistycznych – i cieszę się, że mogę to obserwować i być częścią tej zmiany.

MA: Dominiko, Doroto, dziękuję Wam za podsumowanie i dziękuję wszystkim za Wasz udział w dyskusji i różnorodne opinie.