Aleksandra Wasilkowska: Mieszkanie to temat, który od lat wnikliwie badasz pod różnymi kątami. Napisana przez Ciebie książka System do mieszkania to najobszerniejsza wydana w ostatnich latach analiza przestrzennej polityki mieszkaniowej w Polsce. Czy ta intelektualna obsesja dotycząca mieszkalnictwa wynika z Twoich osobistych doświadczeń? Gdzie jest źródło tej fascynacji?Agata Twardoch: Moim pierwszym pomysłem było studiowanie medycyny. To się z różnych powodów nie udało. Ale zostało mi humanistyczno-socjologiczne ujęcie stawiające człowieka w centrum i pewnie stąd takie zainteresowanie mieszkaniówką. Poza tym moja fascynacja ma jeszcze dwa źródła. Pierwsze, czysto formalne, związane jest ze Śląską Szkołą Architektury, której rozkwit zbiegł się z moimi studiami. Moimi profesorami byli wtedy między innymi Jan Kubec, Andrzej Duda, Henryk Zubel i Jerzy Witeczek, którzy mieszkaniówkę traktowali bardzo formalnie i modułowo. Teraz pewnie bym to krytykowała, ale wtedy takie eksperymenty myślowe były pociągające - to składanie modułów, szukanie powtórzeń, formalna zabawa. No i rzeczywiście, gdy robiłam dyplom, byłam przekonana, że muszę projektować mieszkaniówkę, najchętniej socjalną. Pociągała mnie myśl, że projektując mieszkania kształtuje się ludziom życie.
Potem trochę przypadkiem trafiłam na studia doktoranckie do Katedry Urbanistyki, co na początku było strasznym zdziwieniem – wtedy wolałam projektować raczej detal niż miasta. Ale gdy weszłam w teorię i zaczęłam czytać Syrkusową, Brukalską, Jałowieckiego, Sennetta, Mumforda, Halla, Lefebvra, Castellsa i tak dalej, pochłonęło mnie to w całości. Stwierdziłam, że urbanistyka jest znacznie ciekawsza niż architektura i to nią będę się zajmować, choć dziś, jak się wydaje, granice między nimi się trochę zacierają. Wracając jeszcze do Twojego pytania o doświadczenia osobiste – mimo że nie miałam nigdy żadnych złych mieszkaniowych doświadczeń, najgorsze co mnie spotkało to wspólny pokój z bratem w mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty, czyli żadne prawdziwe nieszczęście, to jednak długo miałam głębokie przekonanie, że bezdomność jest realnym zagrożeniem. Nie mam zielonego pojęcia, skąd takie uczcie strachu i lęku, ale po prostu zawsze żyłam w przekonaniu, że mieszkanie zdobyć jest niesamowicie trudno. Po drodze rzeczywiście raz trafiłam na realny problem mieszkaniowy, bo gdy skończyłam studia i chcieliśmy z mężem gdzieś zamieszkać, a to były akurat lata 2005-2006, to ceny mieszkań i najmu tak poszły w górę, że nie było nas stać na nic, nawet w Gliwicach. Stąd do tej pory mieszkam pod miastem. Strachu przed bezdomnością pozbyłam się tak naprawdę dopiero niedawno.
Czytaj też: Mieszkanie po polsku 1945-2018 |
To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy cyfrowej „Architektury-murator”.Chcesz dalej czytać ten tekst?