Rollercoaster, czyli praca zarobkowa studentów architektury

i

Autor: Archiwum Architektury il. Helena Stiasny

Jak zarabiają studenci architektury?

2024-03-20 15:43

Jak studentom architektury w Polsce udaje się łączyć studia dzienne z pracą zawodową i czy grozi to wypaleniem zawodowym, zanim skończą 25 lat? Przypominamy tekst opublikowany pierwotnie w nr 7/2022 naszego miesięcznika.

Zdarzało mi się bez przerwy pracować po 30 godzin, potem odsypiać i z powrotem pracować przez długie godziny, wspomagając się dużymi ilościami kawy. Mój rekord to 36 godzin bez snu – stwierdza Paweł Jelizarow, student Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Pochodzi z Grodna i w Polsce utrzymuje się sam. Rozmawiamy o tym, jak udaje się mu godzić studia z pracą zawodową, dlaczego zdecydował się na takie podwójne obciążenie i jak to znosi. Już same studia architektoniczne słyną przecież z tego, że są wymagające. Gdybym umarł i poszedł prosto do piekła, zajęłoby mi tydzień, żeby się zorientować, że nie jestem na wydziale architektury – żartuje się w środowisku.

Karkołomne sytuacje

Grzegorz Stiasny, warszawski architekt i wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, nie ma wątpliwości, że studenci są przemęczeni, studia – ciężkie i pracochłonne, a wymagania – duże. Uczelnia, ustalając tak obciążający program, testuje umiejętności przetrwania w tym zawodzie. To jest czarna robota, którą jako wykładowcy wykonujemy. Studenci muszą się nastawić na to, że przez całe życie będą mieć do czynienia z totalną konkurencją. Wielu z nich sądzi, że żartuję, gdy o tym mówię. Nie chcą zrozumieć. A tak po prostu jest. Nie wiem, czy mamy w Polsce wyścig szczurów, ale chciałbym, żeby był. Służyłby architekturze – podkreśla. Od razu zaznacza też, że studenci zawsze pracowali w trakcie studiów, wielu musiało się przecież samodzielnie utrzymać. W czerwcu 1999 roku Polska wraz z innymi krajami europejskimi przyjęła deklarację bolońską, która wprowadziła trzy stopnie kształcenia, w przypadku architektury są to kolejno stopień inżynierski, magisterski i doktorancki. Pozwala to studentowi zrobić sobie przerwy między poszczególnymi etapami i zdobywać w tym czasie doświadczenie zawodowe, spłacać kredyt zaciągnięty na naukę.

W Polsce, jak słyszę, niewielu studentów decyduje się rozdzielić dwa pierwsze etapy, a pracę zawodową podejmują równolegle ze studiami. W efekcie są ogromnie przeciążeni, przebodźcowani. Zwłaszcza ci ambitni chcą być aktywni w biurze projektowym 24 godziny na dobę, a z drugiej strony wykonać plan studiów dziennych. Prowadzi to do frustracji, bo naprawdę multitasking w takim zakresie nie jest możliwy. To są karkołomne sytuacje. Pojawiają się depresje i problemy zdrowotne wynikające z przemęczenia – stwierdza z mocą Gabriela Rembarz, adiunkt w Katedrze Urbanistyki Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. To ona przed kilkoma miesiącami przysłała do redakcji „Architektury-murator” mejl, w którym zwracała uwagę na, jej zdaniem, niepokojące aspekty łączenia studiów z pracą zawodową. Wykłada na uczelni od 20 lat i w jej ocenie opisywane zjawisko nasiliło się ostatnio wraz z rozwojem rynku budowlano-architektonicznego, a dodatkowo przybrało na sile podczas pandemii. Zajęcia online poszerzyły grono studentów podejmujących pełnoetatowe zatrudnienie. Znalezienie pracy ułatwia boom w branży budowlanej. Rośnie liczba przedsiębiorstw, które działają trochę jak fabryki. Nie mam tu na myśli wszystkich pracowni architektonicznych. Jednak szereg z nich, nastawionych na masową produkcję dokumentacji technicznej, stale oferuje pracę niemal dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o architekturze, choćby tylko oznaczało to sprawność w obsłudze programów graficznych – mówi Rembarz.

Dworzec Metropolitalny w Lublinie

Zdarzało mi się bez przerwy pracować po 30 godzin, potem odsypiać i z powrotem pracować przez długie godziny, wspomagając się dużymi ilościami kawy. Mój rekord to 36 godzin bez snu – stwierdza Paweł Jelizarow, student architektury na Politechnice Gdańskiej

Rozsądni, świadomi, solidni

Przyjechałem do Gdańska w 2013 roku, gdy na Białorusi dynamicznie pogarszała się sytuacja. Zacząłem pracować już po pierwszym roku studiów inżynierskich – wspomina Jelizarow. To nie był pełny etat, ale pracowałem codziennie, choć nie od razu w biurze architektonicznym. Brałem bardzo różne zlecenia. Pogodzenie ich ze studiami okazało się niezwykle ciężkie, właściwie nie miałem czasu na naukę, na egzaminy. Wstydziłem się, że nie daję rady, że się opuszczam na studiach, że studia się przeciągają. Dziś jest już dużo lepiej. Jestem na ostatnim semestrze studiów magisterskich, więc nie mam tak dużo zajęć jak kiedyś – zaznacza. Pytam, jak wygląda jego dzień. Jelizarow mieszka w Starogardzie. Studiuje i pracuje w Gdańsku. Żeby na czas zdążyć na uczelnię czy do pracy, wstaje o 5:30. Dojazd w obie strony zajmuje mu 5 godzin. Wraca do domu o 19:30 i sypia po 8 godzin dziennie. Aleksandra, studentka Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej (nie chce podawać nazwiska), pracuje od drugiego roku studiów inżynierskich, na pół etatu w biurze architektonicznym. Na szczęście ma siedzibę dwie minuty od uczelni. Ale i tak jest dużo biegania. Staram się tak ułożyć plan zajęć, by je skumulować w grafiku – mówi. Przez pewien czas to był rollercoaster. Drugi raz bym sobie tego nie zrobiła. Byłam ambitna, chciałam się wykazać, sprawdzić. Zależało mi na zdobyciu doświadczenia i praca rzeczywiście dużo mi dała. Próbowałam pogodzić dwa światy: obowiązki w pracy i na studiach. Na drugim roku dostałam nawet nagrodę rektora, chociaż czułam, że oddana praca mogła być lepsza. I byłam ciągle zmęczona. Myślę, że to się odbiło na moim zdrowiu. Sen jest jednak człowiekowi potrzebny – konkluduje. Zarówno Paweł Jelizarow, jak i Aleksandra zaczęli pracę bardzo wcześnie, po pierwszym roku studiów, kiedy obowiązkowych zajęć wciąż jest relatywnie dużo – nawet 8 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu.

Ale modele łączenia obowiązków są różne. Część wybiera tylko prace dorywcze, np. biorąc udział w konkursach ze swoimi profesorami. Regularnie do takiej współpracy zaprasza swoich studentów profesor Michał Stangel, wykładowca Katedry Urbanistyki i Planowania Przestrzennego Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej. Ci, z którymi staram się pracować, są bardzo dobrze zorganizowani, solidni, technicznie sprawni, świadomi, co ich interesuje, czym się chcą zajmować. To rozsądni młodzi ludzie, którzy umieją decydować o swoim czasie i negocjować stawki. Często główną motywacją nie są pieniądze, ale to, że temat wydaje im się ciekawy. Z moich doświadczeń wynika, że obrysowanie konkursu zajmuje od kilkudziesięciu do około stu osobogodzin. Studenci pod odpowiednią opieką są w stanie zrobić projekt konkursowy konkurujący z sukcesem z pracami profesjonalnymi – komentuje profesor Stangel, który ze studentami uzyskał kilka nagród, m.in. w konkursach na projekty w Chałupach, Poznaniu, Janowie czy Pile. O ile jednak prace dorywcze bywają interesujące i rozwijają intelektualnie, o tyle utrzymać się z nich jest bardzo trudno.

Jest więc grupa, która decyduje się na wymiar godzin zbliżony do pół etatu, licząc na elastyczność pracodawcy i dobrą lokalizację pracowni. Nasze biuro znajduje się naprzeciwko uczelni. Pracodawca pozwala nam dostosować liczbę godzin do sytuacji na studiach. Gdy zbliża się sesja, mówimy w pracy, że jest ciężko i bierzemy mniej projektów. Wtedy rzeczywiście można zarwać noc. Ale szef jest wyrozumiały, nie chce, żebyśmy się wykończyły – mówi Agnieszka Łaska, studentka architektury Politechniki Białostockiej. Łaska pracowała po 60-70 godzin miesięcznie podczas roku akademickiego. To było duże obciążenie, szczególnie, że to była moja pierwsza praca w zawodzie i dopiero się wdrażałam. Teraz jest już łatwiej. Trzeba dobrze rozplanować czas – zaznacza. Regułą jest podejmowanie stałej pracy po odbyciu obowiązkowych praktyk zawodowych. Tak zrobił Patryk Prychodko, dziś student czwartego roku architektury na Politechnice Śląskiej. Na pracę zdecydował się dopiero po siódmym semestrze, gdy pozwoliła mu na to siatka godzin. Przeznacza, jak mówi, dwa dni w tygodniu na zajęcia na uczelni, w dni wolne od studiów chodzi do pracy, a projekty do konsultacji przygotowuje w domu głównie w weekendy. Jestem dobrze zorganizowany. Zdarzało mi się noce zarwać, ale to przez prace dodatkowe. Sam tok studiów nie jest tak wyczerpujący, by trzeba było rezygnować ze snu – podkreśla. Prychodko angażował się w działalność kół naukowych, brał udział w konkursach studenckich, teraz pracuje w biurze projektowym, jest też ambasadorem „Architektury-murator” na Politechnice Śląskiej. Wskazuje na liczne korzyści, jakie daje studentowi praca zawodowa. Podstawa teoretyczna jest bardzo ważna, bez niej niemożliwe byłoby rozpoczęcie dobrej pracy. Ale doświadczenie uważam za równie ważne. Praca w prawdziwym biurze projektowym rozwija człowieka, otwiera oczy. Łatwiej się potem studiuje, łatwiej o rozwój kariery. Bardzo się cieszę, że elementem kształcenia są praktyki studenckie odbywane na siódmym semestrze w biurze architektonicznym bez dodatkowego obciążenia dydaktycznego. Procesy projektowe, z jakimi mamy do czynienia na studiach, są krótkotrwałe, zazwyczaj nie wiążą się z realizacją, nie dają kontaktu z branżami, z całym, skomplikowanym procesem inwestycyjnym. Jako doświadczenie są więc niepełne. To nie do przeskoczenia. Dlatego ja tej ponadprogramowej wiedzy szukałem na własną rękę. Dziś mam szeroki zakres obowiązków: wizje lokalne, analizy terenu, spotkania z inwestorem. Pracuję nad projektem koncepcyjnym i w zespole nadzoru autorskiego – wylicza.

Przy taśmie w korporacji

Na początku jednak studenci są na ogół zatrudniani do prostych, żmudnych i powtarzalnych prac, do których nikt inny się nie garnie. Moje pierwsze zadanie to było tworzenie kart katalogowych, inwentaryzacje budynków, zestawienia stolarki – wspomina Aleksandra. Pracowałam też jako modeler, rysowałam w AutoCadzie. Podczas rozmów kwalifikacyjnych to zresztą było warunkiem rekrutacji. Dopiero później zaczęłam dostawać bardziej ambitne zadania i zajmowałam się projektowaniem jako takim. Pracowałam wtedy w niewielkiej, ośmioosobowej firmie. Tymczasem koledzy, którzy wybrali firmy komercyjne, międzynarodowe konsorcja i dostawali w nich lepsze stawki, robili cały czas to samo. Znajomy przez kilka miesięcy przygotowywał tylko karty katalogowe. Jak przy taśmie – podsumowuje. Ale praca w małych firmach, z punktu widzenia studenta, miewa też wady. To moim zdaniem bardzo zły model biznesowy. Żeby się utrzymać, taka mała firma przyjmuje każde zlecenie. Pracują trzy osoby, a tematów mają do zrobienia 24. Gdy w jednym, drugim czy trzecim wyjdą nagle jakieś błędy, np. przy nadzorze, trzeba od razu reagować, szybko rozwiązywać wszystkie problemy. To oznacza duży koszt w postaci pracy w nadgodzinach – zaznacza Jelizarow.

Pandemia i bilokacja

Jak problem wygląda z punktu widzenia wykładowców? Gdy porównują projekty wykonywane przez studentów I i II stopnia, często trudno im poznać po planszach, że dyplom robili ludzie studiujący dłużej. Słyszę też, że jakość projektów magisterskich się obniżyła. Choć nie wszyscy zgadzają się z tą oceną. Zauważam raczej wzrost poziomu projektów magisterskich w porównaniu do czasów moich studiów. Studenci są dziś lepiej zorganizowani i bardziej pracowici. Być może dlatego, że w porównaniu do czasów, gdy ja studiowałem, dziś dużo więcej z nich pochodzi z niezamożnych rodzin. Dużo rzadsze jest powtarzanie roku i rezygnowanie z dyplomu z powodu obciążenia pracą zawodową. Słyszałem o wspomaganiu się amfetaminą, choć sam się z tym nie zetknąłem, ani jako student na uczelni, ani jako nauczyciel poza nią. Wolałbym, żeby była to nieprawdziwa pogłoska – stwierdza Hubert Trammer, który prowadzi dyplomy na Wydziale Budownictwa i Architektury Politechniki Lubelskiej. W odczuciu niektórych wykładowców na funkcjonowanie studentów na uczelni znacząco wpłynęła pandemia. Zajęcia zdalne, szczególnie te nieprojektowe, bardzo często oznaczały słaby kontakt ze studentami. Odnosiliśmy wrażenie, że dużą grupę stanowią osoby jedynie zalogowane, ale nieuczestniczące aktywnie w zajęciach. Myślę, że część z nich próbowała zwiększyć wydajność przez próby bilokacji. Jednocześnie byli w pracy i na uczelni. Gdy w końcu lutego powróciliśmy na uczelnie, pandemiczne praktyki nie ustały – mówi Rembarz.

Priorytetowe traktowanie pracy zawodowej, szczególnie w biurze architektonicznym, nie ułatwia zaangażowania się w obowiązkowe zajęcia projektowe, ale przede wszystkim także w niezbędne, szczególnie na poziomie magisterskim, studia własne. Zdaniem Rembarz, dezawuowana jest teoria, czyli intelektualny fundament projektów. Regułą jest, że nasi studenci idą do pracy na stopniu magisterskim. Właśnie wtedy, gdy wzorem uczelni zagranicznych, powinno się od nich oczekiwać zwiększonej innowacyjności proponowanych rozwiązań, szerszego spojrzenia czy wręcz wykorzystania wniosków z naukowej podbudowy projektowania. Tymczasem studenci co najmniej jedną półkulą stale są w pracy, czyli w pracowni, a drugą usiłują ogarnąć niełatwe wyzwania programu studiów dziennych. W efekcie dochodzi do kłopotliwego podziału na tych, którzy wymagają od uczelni zaawansowanych szkoleń praktycznych, np. z technik komputerowych, oraz tych, którzy oczekują kursów wokół podejścia problemowego, modelowania opcji rozwiązań i ambitnego intelektualnie dyskursu nad otrzymanymi wariantami. Szkoła rzemieślnicza versus akademia. Odwieczny spór środowiska o profil kształcenia na wydziałach architektury. Istnieje tu dość wyczuwalny konflikt – dodaje.

Zauważa też, że branża się zmienia, światowe korporacje architektoniczne, a nawet czołowe pracownie tworzą własne działy badawczo-rozwojowe. To nowe wyzwanie wobec standardowego profilu architekta, wymaga od studenta czegoś więcej, niż wąska podstawa teoretyczna złożona z kilku nazwisk i garści oczywistych dziś haseł takich, jak Jan Gehl, Placemaking, Nowa Karta Ateńska. Trudno jest jednak przełamać wyobrażenia studentów na temat przydatności wykształcenia akademickiego w sytuacji, gdy są oni ograniczeni doraźną perspektywą biura projektowego – stwierdza. Udział pracujących zawodowo studentów szacuje aż na 80%. Jej zdaniem, to grupa nadająca ton środowisku i w pewnym stopniu ustalająca priorytety. Odnoszę wrażenie, że dominuje w niej stricte pragmatyczne podejście. Tylko to, co przydatne jest wartościowe, a przez to atrakcyjne. Takie nastawienie wspierają pracownie architektoniczne, których szefowie to ludzie mojego pokolenia – kontynuuje Rembarz. 

Są to osoby, które kończyły studia podczas zmian ustrojowych w Polsce, gdy architektura dryfowała po trudnym doświadczeniu postmodernizmu. W latach 90. trafili na wyraźną lukę: nauczana teoria miała się nijak do rzeczywistości, a praktyka rozwijała się w modelu learning-by-doing. To oni są dziś rdzeniem branży. Pamiętają własne rozczarowanie uczelniami i kolejnym pokoleniom przekazują stereotyp: „uczelnie nie znają życia”. A przecież czasy się zmieniły. Pogłębiona internacjonalizacja to nie tylko program Erasmus dla studentów, ale także obeznana w świecie kadra uniwersytecka, która proponuje program porównywalny z tym oferowanym zagranicą. Dziś student znajduje się więc w sytuacji dysonansu poznawczego. Na uczelni analizuje wiodące przykłady rozwiązań architektonicznych wywodzących się z wysokich kultur urbanistycznych, jak niemiecka, holenderska czy szwajcarska, a równolegle, powiem brutalnie, zasuwa na taśmie w fabryce zwanej pracownią projektową. To się rozjeżdża w założeniach, a koszt ponoszą głównie studenci, którzy rezygnują z możliwości najpełniejszego poszerzenia horyzontów intelektualnych – uważa Rembarz.

Do pokolenia, o którym mówi Rembarz, należy m.in. Grzegorz Stiasny. Choć sam jest akademikiem, nie ukrywa dystansu do akademickiego wykształcenia. Paradoksalnie nie jest ono warunkiem koniecznym do osiągania sukcesów w tym zawodzie. Bywało, że najwięksi architekci nie mieli dyplomów, Stefan Szyller pracował bez uprawnień, ktoś mu te projekty podpisywał. Znam osoby, które prowadzą teraz biura, a na studiach żadnego dobrego projektu nie zrobiły. Studia służą analizie abstrakcyjnych idei, ale to w pracowni zdobywa się doświadczenie. Niektórym młodym ludziom szok, który przeżyją w pracowni, pozwala zdecydować, czy rzeczywiście się do tego zawodu nadają – mówi. Nieco inaczej tę sytuację ocenia profesor Stangel. Kiedyś istniało przekonanie, że student dopiero po studiach uczy się zawodu, dziś edukacja płynnie przechodzi w pracę zawodową. Z korzyścią i dla studenta i dla pracowni. Na naszej uczelni wdrażamy tzw. project based learning, czyli staramy się maksymalnie zbliżyć projekt studencki do realiów pracy zawodowej, m.in. przez podejmowanie realistycznych tematów studialnych dla zewnętrznych klientów, konsultacje branżowe, inspirujące prezentacje gości z zewnątrz. Ale zdarzali mi się studenci, których zajęcia z urbanistyki ewidentnie nie interesowały. I takim osobom pozwalam robić minimum. Staram się podchodzić do tego indywidualnie – komentuje.

Dziś student znajduje się więc w sytuacji dysonansu poznawczego. Na uczelni analizuje wiodące przykłady rozwiązań architektonicznych wywodzących się z wysokich kultur urbanistycznych, jak niemiecka, holenderska czy szwajcarska, a równolegle, powiem brutalnie, zasuwa na taśmie w fabryce zwanej pracownią projektową. To się rozjeżdża w założeniach, a koszt ponoszą głównie studenci, którzy rezygnują z możliwości najpełniejszego poszerzenia horyzontów intelektualnych – uważa Rembarz.

Jak na kacu

Wszyscy pracujący studenci, z którymi rozmawiam, wskazują na korzyści, jakie dała im praca w zawodzie, gdy już się z nią oswoili. W ich przekonaniu studia zapewniają podstawową wiedzę, ale to praktyka ją uzupełnia, pozwala na dalszy rozwój. Mówią też o ułatwionej karierze. Dla wszystkich ważna jest możliwość usamodzielnienia się, nie chcą być obciążeniem dla rodziców. Ale mówią też o braku czasu na naukę, problemach ze skupieniem uwagi, poczuciu, że ich studia stoją w miejscu, podczas gdy koledzy już robią dyplomy. Słyszeli o stanach paniki i załamaniach nerwowych przed kolokwiami, wyniszczeniu emocjonalnym, objawach depresji, hektolitrach kawy i amfetaminie, której sami nie biorą, ale wiedzą, że krąży po uczelniach w Polsce. Ktoś z ich środowiska zrezygnował z pomocy psychologa ze strachu, że nie będzie mógł pracować albo że straci prawo jazdy, jeśli okaże się, że ma zaburzenia psychiczne. Ktoś inny był tak zapracowany, że wstawał z łóżka z organizmem zatrutym jak na kacu, choć nie pił alkoholu. To tylko sygnały. Trudno jednak nie potraktować ich poważnie, nawet jeśli byłyby wyłącznie jednostkowymi przypadkami. Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, że nimi nie są. Na przełomie lipca i sierpnia 2020 roku, Królewski Instytut Architektów Brytyjskich (RIBA) zrealizował sondaż, w którym badano wpływ pandemii Covid-19 na kondycję psychofizyczną studentów architektury. Próba nie była reprezentatywna, wyniki oparto na 398 ankietach odesłanych przez respondentów, co może oznaczać, że odpowiedziały na nią głównie te osoby, dla których pandemia okazała się większym wyzwaniem czy problemem niż dla innych.

Warto jednak zapoznać się z wnioskami. Aż 58% studentów, którzy wzięli udział w badaniu, zadeklarowało, że ich kondycja psychiczna z powodu pandemii pogorszyła się, 39% zauważyło pogorszenie swojego zdrowia. Nakładają się na to również lęki o przyszłość. 41% stwierdziło, że nie ma wystarczających środków, by kontynuować edukację. 48% obawiało się, że z powodu pandemii, mogą mieć trudność ze znalezieniem po studiach pracy. Jak to wygląda w Polsce? Psycholog Agnieszka Szewczyk-Zakrzewska pracuje w Centrum Pedagogiki i Psychologii Politechniki Krakowskiej, przy którym od wielu lat działa Akademicki Punkt Konsultacji Psychologiczno-Pedagogicznych. Studenci wszystkich wydziałów mogą tam przyjść i poradzić się, jeśli mają trudności z adaptacją do studiów, kłopoty w pracy, w relacjach z bliskimi, etc. 

Mamy obecnie wzmożoną liczbę zgłoszeń. Prawie dwa razy więcej osób niż przed pandemią, korzysta z naszej pomocy, która ma formę poradnictwa i doraźnej interwencji, nie zaś psychoterapii. Wcześniej przyjmowałam ok. 30-40 osób na semestr, dziś jest to ok. 70-80 studentów różnych kierunków. Osoby na tym etapie życia, pomiędzy dorastaniem a wczesną dorosłością, często mają trudności emocjonalne, ale teraz wzmogła je izolacja społeczna, która jest bardzo niekorzystna dla zdrowia psychicznego – stwierdza Szewczyk-Zakrzewska. Studenci skarżą się, jak relacjonuje, na przeciążenie, problemy emocjonalne z adaptacją do zdalnego studiowania, lęki przed włączaniem kamery, co jest nową formą lęku społecznego odczuwanego na odległość i mimo braku bezpośredniej interakcji. Wśród innych zgłaszanych kwestii pojawiają się także brak kontaktów towarzyskich, przyjacielskich, poczucie samotności i apatia, brak motywacji do studiowania. Jeśli chodzi o studentów architektury, jest to bardzo pracochłonny i czasochłonny kierunek. Studenci przygotowują projekty całymi dniami i nocami, śpią niewiele, mocno się stresują. W sytuacjach zadaniowych higiena psychiczna ich codziennego funkcjonowania jest mocno zaburzona. Spośród osób, które do mnie przychodzą, wiele pracuje też zawodowo. Mają dzięki temu poczucie kontroli nad własnym życiem, czują się niezależni finansowo, odciążają rodziców, rozpoczynają swoje życie zawodowe. Potrzeba uniezależnienia się oraz duża konkurencja na rynku pracy mogą sprzyjać przeciążeniom fizycznym i psychicznym, a to odbija się na procesie studiowania. Teraz do tych obciążeń doszła pandemia, a ostatnio także zagrożenie kryzysem wojennym. To nakłada na nas szczególne obowiązki pomocowe – podkreśla Szewczyk-Zakrzewska. Zaznacza, że stale i czynnie współpracuje z władzami i wykładowcami WA PK, że okazują oni swoim studentom troskę, zainteresowanie, pomoc i wsparcie. Tajemnica zawodowa nie pozwala jej podać więcej szczegółów.

Kultura „instant”

Nie tylko lęki i depresje wydają się dziś grozić ambitnemu studentowi. Okazuje się, że wypalenie zawodowe przestało być domeną 50-latków. Pod koniec ubiegłego roku firmy badawcze SYNO Poland i UCE Research na zlecenie platformy ePsycholodzy.pl przeprowadziły na reprezentatywnej próbie 1057 respondentów badanie dotyczące wypalenia zawodowego Polaków. Najbardziej nas zaskoczyły wysokie wskaźniki w grupie 18-22 lata, a więc u młodych ludzi, którzy, zdawałoby się, nie mają jeszcze szans się wypalić – mówi Michał Pajdak, członek zarządu platformy ePsycholodzy.pl. 31% tej grupy stwierdziło, że odczuwa różne nieprzyjemne objawy fizyczne, np. bóle głowy/kręgosłupa i/lub innych części ciała, których nie łączą z żadną chorobą. 28% ma długotrwałe i silne poczucie zmęczenia/wyczerpania i braku energii, które trwa pomimo odpoczynku i nie jest związane z żadną chorobą. 21% najmłodszych respondentów doświadcza trudności w relacjach pracowniczych. 18% myśli, że ich praca jest bezsensowna lub ma poczucie, że frustrują ich obowiązki zawodowe, i tyle samo czuje, że są przepracowani, nie mogą nadążyć z wykonywaniem bieżących obowiązków. Wchodzimy w tzw. kulturę instant, w której ludzie chcą natychmiastowej gratyfikacji. Chcą mieć wszystko, tu i teraz. Za kliknięciem entera w kilka dni dostają przedmiot z końca świata – komentuje Pajdak. 

Elementem tej kultury jest perfekcjonizm, estetyzacja życia. Na co dzień obcujemy w niej z produktami, a nie ludźmi, z wielkimi, światowymi brandami i celebrytami, na wizerunek których pracują całe sztaby. Dochodzi do silnego rozdźwięku między rzeczywistością a światem, który komunikujemy znajomym. Niestety wiele osób nie dostrzega tej fikcji. Młody człowiek przychodzi do pracy w jakieś firmie, ma o niej wyobrażenie zaczerpnięte z mediów społecznościowych i szybko traci zapał, bo realia są zupełnie inne, a jego osiągnięcia niezgodne z oczekiwaniami. Chciał być częścią wielkiej rodziny Michelin, a teraz całymi dniami układa opony w jodełkę. Albo popełnia błąd przy dużym gremium, zostaje krytycznie oceniony i nie jest w stanie zaakceptować takiej informacji zwrotnej. Jeszcze gorzej, gdy jego porażka zostaje nagrana i długie tygodnie jest dostępna w mediach społecznościowych. Prowadzi to nawet do samobójstw. Kiedyś tak nie było, mówi się, że każde kolejne pokolenie jest słabsze od poprzedniego, że gorzej jesteśmy przygotowani na trudy życia, niż nasze babcie, które przeżyły wojnę. Dziś wysoki perfekcjonizm i brak gotowości na informację zwrotną w połączeniu ze zwykłymi życiowymi problemami prowadzą do braku satysfakcji, niskiej motywacji, zmniejszają wydajność – tłumaczy. Pytam, czy student, który pracuje i uczy się bez przerwy przez 30 godzin, może mieć czas na aktywność w mediach społecznościowych? On z nich nie wychodzi. Zatarła się granica naszej sfery prywatnej. Dziś młody człowiek zawsze jest i w pracy, i na studiach, ciągle albo sprawdza mejle, albo powiadomienia, albo posty, ciągle jest podpięty pod Teamsy, funkcjonuje w ciągłym czuwaniu. Pytanie brzmi, czy potrafimy jeszcze wypoczywać, skoro całkiem zatraciliśmy umiejętność bycia offline? Pracodawcy, ale też technologie, z których na co dzień korzystamy, wymagają od nas stabilności. Tymczasem nie jesteśmy do niej przystosowani ewolucyjnie. Jako gatunek stworzeni jesteśmy do biegania po sawannie. Możemy się zmotywować jednorazowo do dużego wysiłku, ale potem potrzebujemy też długiego odpoczynku – wyjaśnia szef platformy ePsycholodzy.pl.

Bez skrupułów

Z badania Wypalenia zawodowego Polaków płynie jeszcze jeden ciekawy w tym kontekście wniosek. Wypalenie, jak tłumaczy Pajdak, jest wyższe w grupie osób z niskimi dochodami. I tak przechodzimy do kwestii wynagrodzenia. Studenci architektury dość powszechnie na nie narzekają. Podobno niektóre pracownie cenią się tak wysoko, iż sugerują, by płacić im za możliwość odbycia w nich praktyk. To plotka, ale jest w niej chyba ziarno prawdy, skoro młodzi ludzie czują się traktowani jak tania siła robocza, skarżą się, że pracodawcy czasem bez skrupułów wykorzystują ich wiek i brak doświadczenia. Dla pracodawcy student, jako osoba ubezpieczona w ZUS jest potencjalnie atrakcyjnym pracownikiem, bo koszty zatrudnienia są tu znacząco niższe. Pytam Stiasnego o stawki, ale nie chce podać mi liczb. To zależy od zdolności, umiejętności, bo entuzjazm nie wystarczy. Kolosalną przewagę mają ci młodzi ludzie, którzy znają się na obsłudze nowoczesnego oprogramowania. Pewne środowiska mogą mówić o wyzysku, ale nikt nikogo do niczego nie zmusza. Wszystko jest tu kwestią umowy i negocjacji – podkreśla.

Zdaniem profesora Stangla, studenci znają swoją wartość, a ich wynagrodzenie powinno być dostosowane do wkładu pracy. Trzeba rozróżnić sytuacje, gdy studenci biorą udział w profesjonalnym konkursie z prowadzącym w ramach zajęć oraz gdy robią to dodatkowo, w ramach współpracy pozauczelnianej. W pierwszym przypadku to studenci są głównymi autorami, podejmują decyzje projektowe i to im przypada cała nagroda lub jej zdecydowana większość. W drugim: na początku trzeba ustalić zasady współpracy. Zazwyczaj swoim studentom daje wybór: albo, biorąc udział w konkursie, ryzykują i przypada im proporcjonalna część ewentualnej nagrody; albo na początku ustalona zostaje satysfakcjonująca stawka godzinowa i dostają mniejszą część nagrody. Z relacji, które słyszę, wynika, że niektórym młodym ludziom jeszcze kilka lat temu zdarzało się pracować za 13-14 zł za godzinę. Są szefowie, którzy sami, żeby zdobyć doświadczenie, pracowali za darmo. I chętnie wspominają młodość. Dla takich osób niska stawka to już postęp – komentuje Jelizarow.

Jego zdaniem, praktyki studenckie powinny być płatne. Nawet jeżeli ktoś nie ma doświadczenia, to przecież poświęca swój czas, płaci za dojazdy. Przynajmniej to powinno mu się wynagrodzić. Wprawdzie jemu udawało się wynegocjować niewielkie wynagrodzenie, normą są jednak praktyki darmowe. A te czasem przeciągają się z korzyścią dla pracodawcy. Słyszę o studentce, która po zakończonych darmowych praktykach w jednej z pracowni, pracowała tam dalej przez trzy miesiące za darmo, bo nie upomniała się, a zależało jej na przeszkoleniu. Można by to zrozumieć, gdyby przez te trzy miesiące na koszt pracodawcy biegała po sawannie, ale najprawdopodobniej robiła karty katalogowe w niewietrzonym, źle oświetlonym pomieszczeniu. Kiedy zaczynałem pracować, myślałem, że wszyscy muszą się dostosować do minimalnej stawki. Okazało się, że pracodawcy albo ją ignorują, albo nie sprawdzają, czy się zmieniła. A przecież nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności. Z drugiej strony, studenci są niezadowoleni ze stawek, ale oczywiście jako ludzie ambitni i energiczni, mogą przeceniać swoje umiejętności – komentuje Jelizarow. 

Pamiętam, że podczas jednej rozmowy o pracę proponowano mi 15 zł, podczas gdy minimalna stawka godzinowa w kraju to było wtedy 18 zł. Myślę, że praca za taką stawkę, jest formą wyzysku. Co ciekawe, działo się to w dużej firmie, która zatrudniała ponad 50 architektów, ale mimo to nikt się nie wstydził robić takich propozycji – wspomina Aleksandra. Z jakich stawek studenci są zadowoleni? Gdy zarabiają np. 22 zł za godzinę, a jeśli zrobią w miesiącu więcej niż 5 projektów, ich stawka rośnie, osiągając 30 zł za godzinę. Niektórzy pracodawcy płacą procent od realizowanego zlecenia. Problemem nie są jednak tylko stawki, ale też śmieciowe umowy, czasem ustne, nie zawsze dotrzymywane. Osoby, które bardzo potrzebują pieniędzy na utrzymanie, godzą się na takie warunki, a firmy wykorzystują ich podbramkową sytuację. Widzę jednak zmianę na korzyść. Dziś studenci bardziej się stawiają, nie przyjmują bardzo złych propozycji. Nie zawsze jednak dysponują odpowiednią wiedzą na temat swoich praw na rynku pracy, system edukacyjny im tego nie zapewnia, a przepisy prawa pracy są bezkarnie łamane – oświadcza Jelizarow. Tu z pewnością pole do działania miałby samorząd studencki. Sprawdzam więc pod tym kątem stronę FB Wydziałowej Rady Samorządu Studentów Architektury Politechniki Warszawskiej – są ogłoszenia o pracę, ale informacji z zakresu prawa pracy nie znajduję. Zresztą, kto miałby cierpliwość szukać ich na FB albo na Instagramie, bo strony internetowej WRSSA nie znajduję. Podobne formy kontaktu ze studentami wybrał jej gdański odpowiednik. Samorząd Studencki Politechniki Krakowskiej stronę ma, informuje na niej o studenckich kredytach i pożyczkach, jednak o prawie pracy już nie. Dla kontrastu obszerne informacje na temat prawa pracy zamieszcza na swoich stronach internetowych samorząd studencki na University College of London. Sprawdzam, bo zamierzam mu zadać kilka pytań.

Z relacji, które słyszę, wynika, że niektórym młodym ludziom jeszcze kilka lat temu zdarzało się pracować za 13-14 zł za godzinę. Są szefowie, którzy sami, żeby zdobyć doświadczenie, pracowali za darmo. I chętnie wspominają młodość. Dla takich osób niska stawka to już postęp – komentuje Jelizarow.

Trzy euro za godzinę

Kluczowe wydaje się bowiem, jak kwestia pracy studentów wygląda na uczelniach w tych państwach Europy, które do grupy krajów rozwiniętych należą od dawna, a nie od czterech lat. Weryfikuję pod tym kątem uczelnie najbardziej prestiżowe, licząc na dobre wzory do naśladowania. Konkretne wytyczne dotyczące pracy zawodowej podejmowanej przez studentów studiów dziennych ma uniwersytet w Stuttgarcie. Karin Hanika z wydziału architektury i urbanistyki tej uczelni podkreśla w mejlu, że są one takie same dla wszystkich niemieckich uniwersytetów. Podczas roku akademickiego studenci mogą pracować maksymalnie 20 godzin tygodniowo, podczas wakacji i innych przerw – dłużej. Regulamin przewiduje tzw. pracę krótkoterminową, co oznacza, że student może być zatrudniony maksymalnie przez 3 miesiące w wymiarze 5 dni tygodniowo lub łącznie przez 70 dni na rok. I nie ma znaczenia, czy pracę podejmuje w kawiarni czy w studiu architektonicznym – pisze.

Uczelnia nie posiada natomiast informacji, jak duża jest liczba pracujących studentów. Podejrzanie krótką odpowiedź dostaję z Uniwersytetu Technicznego w Delft. Program nauczania na wydziale architektury jest pełnowymiarowy, dlatego nie zalecamy studentom podejmowania pracy zawodowej równolegle do studiów dziennych. Z tego powodu nie znamy przypadków studentów, którzy by podejmowali pracę w biurze lub studiu architektonicznym – czytam w rzeczowym mejlu z biura prasowego holenderskiego uniwersytetu. Gdy próbuję drążyć temat, zostaję odesłana do ARGUS, lokalnego stowarzyszenia studentów architektury. W ARGUS owszem znają przypadki pracujących studentów, wykazują się też większym dla nich zrozumieniem. Uczelnia nie zachęca do podejmowania pracy w trakcie studiów, co dla wielu studentów jest dużym problemem, ponieważ pozostają zależni finansowo od swoich rodzin albo biorą duże pożyczki studenckie od rządu, które muszą spłacać przez całe swoje życie. Na studiach magisterskich dług niektórych sięga nawet 80 000 euro. Dlatego niezależnie od zaleceń, część studentów pracuje w kawiarniach, studiach architektonicznych lub na uniwersytecie – wyjaśnia mi Maria Heinrich z ARGUS. Dodaje, że płace w pracowniach architektonicznych są na ogół niskie. Zna osobiście osoby, które w studiu pracują jeden dzień w tygodniu, zarabiając 3 euro za godzinę. Na tak źle płatną pracę decydują się więc raczej ci, którzy chcą zdobyć doświadczenie, a nie ci, którzy naprawdę potrzebują pieniędzy.

Najczęściej jednak studenci robią sobie przerwę w trakcie studiów i poświęcają ją na pracę zawodową. Uczelnia dopuszcza też dla studentów pracę w roli tzw. asystenta, który zajmuje się organizowaniem zajęć i pomaga wykładowcom w kontaktach ze studentami. Taka praca, jak pisze Heinrich, jest trochę lepiej płatna od pracy w studiu, zajmuje przeważnie 8 godzin w tygodniu. To spory problem, że tylko osoby z pewnym zapleczem finansowym mogą studiować na uniwersytecie – konkluduje Heinrich. Trzecią uczelnią, którą pytam o regulacje w tej kwestii, jest londyński Bartlett, czyli Wydział Architektury na University College London, kolejna z czołowych europejskich uczelni architektonicznych. Od przedstawiciela samorządu studenckiego UCL dowiaduję się, że nie mają żadnych danych, na temat tego, ilu studentów łączy edukację z pracą, ale wielu studentów UCL pracuje; niektórym z nich liczbę dopuszczalnych godzin pracy wykonywanych równolegle ze studiami reguluje prawo wizowe. Czy zatem uprawniony jest wniosek, że regulacje dotyczą tylko studentów międzynarodowych, a sama uczelnia nie ma ustalonych w tej sprawie zasad postępowania? Nie udaje mi się tego potwierdzić. Mimo licznych mejli, w biurze prasowym Bartlett nie ma nikogo, kto chciałby udzielić mi odpowiedzi.

Szara strefa

A ilu studentów architektury w Polsce łączy studia z pracą zawodową? Również nie wiadomo. Czy procent takich osób radykalnie zwiększył się w ostatnich latach, jak sugeruje Rembarz, wraz z dynamicznym rozwojem branży budowlanej? Trudno powiedzieć. Niemal każda osoba, z którą rozmawiam, czy to wykładowca czy student, podaje inne przybliżenia. Jedni mówią o 80%, inni o 20%. To szara strefa. Nie zbieraliśmy takich danych. Według moich szacunków ok. 10% pracuje w czasie studiów I stopnia, na studiach II stopnia ok. 20% – stwierdza Magdalena Podwojewska, prodziekan ds. studenckich Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Tłumaczy, że praca na pełen etat na pewno jest niemożliwa, choć w pandemii, gdy nawet zajęcia projektowe odbywały się online, wiele osób to robiło. Jest naszą bolączką, że nie poświęcają całej uwagi studiom, ale nie można nikogo zmusić, by włączył kamerę – ubolewa. – Nie prowadzimy takich statystyk, lecz zamierzamy się tym zająć – zaznacza Iwona Szustakiewicz, prodziekan ds. studenckich WA PW. Póki co, według naszego samorządu, udział pracujących studentów jest różny i wynosi od 20-60% w zależności od środowiska czy sytuacji rodzinnej studenta – dodaje.

Czy coś więcej nam powie liczba osób ubiegających się o Indywidualny Plan Studiów? O IPS ubiega się ok. 15% rocznika, ale argumentują to głównie chęcią podjęcia studiów na drugim kierunku, a nie pracą zawodową. W tym drugim przypadku ich podanie zostałoby odrzucone – zaznacza dziekan Podwojewska. Podobnie widzi to dziekan Szustakiewicz: Student może złożyć podanie o Indywidualną Organizację Studiów, gdy jest niepełnosprawny, spodziewa się dziecka, ma wybitne osiągnięcia albo rozpoczął studia na drugim kierunku. Wtedy może zmienić tempo studiowania. Podjęcie pracy nie może być uzasadnieniem dla IOS. Natomiast, jeśli student chce się oddać pracy zawodowej, może wziąć urlop okolicznościowy, roczny lub półroczny. Jest u nas taka możliwość formalna choć wyłącznie w przypadku podjęcia pracy w biurze architektonicznym, i część się na to decyduje, nie stara się godzić wszystkiego na siłę – mówi. Najtrudniej odpowiedzieć na pytanie, jaka część studentów przypłaca przepracowanie zaburzeniami psychicznymi? Temat jest grząski, zawieszony między niepokojącymi sygnałami, tajemnicą zawodową, na którą powołują się psycholodzy, a wciąż relatywnie silnym społecznym tabu. Samorząd Studencki WA PG w lutym wysłał do studentów ankietę dotyczącą zdrowia psychicznego. Na mejla z pytaniem, ile osób wypełniło tę ankietę i czy wyniki zostały w jakiś sposób opracowane, nie dostaję żadnej odpowiedzi. Szacunki? Zdaniem jednych 10%, zdaniem innych 20% osób okresowo lub trwale leczy się psychiatrycznie. Nie wnikam w przyczyny, dla których studenci biorą urlop zdrowotny, decyduje o tym lekarz orzecznik, do którego daję im skierowanie. Ale z moich rozmów wynika, że pandemia bardzo obciążyła ich psychicznie. Liczba tych, którzy potrzebują pomocy wzrasta – mówi dziekan Szustakiewicz. Choć po pandemii temat zdrowia psychicznego Polaków jest gorący, a kolejki do psychologów i psychiatrów w całym kraju długie, uczelnie, z którymi nawiązałam kontakt, albo nie zbierają tych, drażliwych przecież, danych, albo nie chcą się nimi dzielić. Można ich powściągliwość zrozumieć. Łatwo sobie wyobrazić antyranking wydziałów architektury z największą liczbą studentów „na przepustce ze szpitala psychiatrycznego”. Z pewnością jednak dydaktycy mierzą się z tym problemem w zaciszu gabinetów. Uczelnia widzi problem. Kiedyś świadomość zdrowia psychicznego była mniejsza, a stygmatyzacja społeczna osób borykających się z takimi problemami większa. Dziś głośno się o tym mówi. Nasza uczelnia zapewnia bezpłatną opieką psychologiczną dla wszystkich zainteresowanych. A dodatkową inicjatywą wydziału są webinaria psychologiczne dla chętnych, a także zajęcia doszkalające dla pracowników wydziału, na których uczymy m.in. komunikacji ze studentami. Chodzi o to, by uszanować ich wrażliwość, krytykować w taki sposób, który ich zmotywuje, a nie zniszczy emocjonalnie – potwierdza Szustakiewicz.

Błędne koło

Widzę u studentów nadmierne dążenie do optymalizacji. Wiele celów do osiągnięcia i chęć ich realizacji w najkrótszym możliwym czasie. Próbują pogodzić prestiż wyróżniających wyników na studiach dziennych z atrakcyjną pracą i niezależnością finansową, okrasić to garścią weterańskich wspomnień. Nie ma mowy, aby dokonać tego bez kosztów własnych. Ryzykują permanentne przemęczenie, nadwyrężenie zdrowia, a co najmniej słaby nastrój. Są wkręcani w sytuację, która zmusza ich do stałego lawirowania, nie daje satysfakcji ze studiów, a nierzadko wprost deprecjonuje wyższe wykształcenie – stwierdza Rembarz. Najwyższy czas na rozwiązania strukturalne wspierające tych, których wyróżnia talent, a sytuacja życiowa zmusza do godzenia pracy ze studiami. Na uczelniach zachodnich funkcjonują różne modele, z których korzystają także polscy studenci. Oprócz tematu specjalizacji w profilu wykształcenia architektonicznego, warto przemyśleć system różnych prędkości studiowania, który byłby czymś więcej niż indywidualnym programem studiów. Musimy zainicjować dyskusję w tej sprawie. Potrzebne są systemowe rozwiązania, współdziałanie branży i akademii przy stworzeniu regulacji, które określą zasady zatrudniania studentów. A przede wszystkim wyeliminują rodzaj podszytego hipokryzją błędnego koła, z którym mamy na razie do czynienia – konkluduje.