Mario Botta w latach 80., kiedy studiowaliśmy na Politechnice Krakowskiej, był na firmamencie architektonicznych gwiazd jedną z tych najjaśniejszych, wymienianych jednym tchem obok takich twórców, jak Aldo Rossi, Rob Krier, Richard Meier czy – już wtedy – Rem Koolhaas. Wykłady naszych profesorów często ilustrowane były zdjęciami realizacji Botty. Kanton Ticino zdawał się kameralnym rajem architektury, tam właśnie usytuowana była większość obiektów, których fotografie chłonęliśmy oczami głodnymi widoków z zachodniego, bogatego, a więc lepszego, świata.
Dla ówczesnych studentów Mario Botta nie tylko należał do ścisłej światowej czołówki. Był też w pewnym – towarzyskim – sensie nam bliski, dzieliły nas od niego raptem dwa uściski dłoni, by odwołać się do znanej teorii (tzw. sześciu stopni oddalenia). Do konkursu na dzielnicę mieszkaniową na Campo di Marte w weneckiej Giudecce zaproszono parę zespołów z Europy. Uczestniczyli w tym wydarzeniu m.in. wspomniany Aldo Rossi, Álvaro Siza, oczywiście Mario Botta i krakowski zespół architektów Tomasza Mańkowskiego, naszego profesora.
Botta był też autorem koncepcji jednego z budynków wchodzących w skład wioski dziecięcej, której realizację zaplanowano w Oświęcimiu. Udział szwajcarskiego architekta w tym projekcie zawdzięczać należy właśnie Tomaszowi Mańkowskiemu, a przyjazd mistrza do Polski stanowił też sposobność, aby poprosić go o wygłoszenie wykładu na Politechnice. Sala pękała w szwach, choć było to w czasach, kiedy nie znaliśmy jeszcze pojęcia starchitekt. Historia rodem z XX wieku…
Jak to się stało, że Mario Botta wspiął się na wyżyny naszej profesji? Przecież nikt nie rodzi się architektem, jak przypomina tytuł książki. Aby zrozumieć genezę projektów swego bohatera, Marek Pabich sięga do źródeł jego twórczości. Nie ma w postawie artysty podążania za przemijającymi modami, uderza natomiast konsekwencja. Mario Botta zdaje się budowniczym poza czasem, który wprawdzie narodził się w ubiegłym stuleciu, ale realizacje jego autorstwa kontynuują tradycje gmachów epoki średniowiecza czy późniejszych przykładów solidnego rzemiosła budowlanego zachodniej Europy.
Architekci naszego pokolenia z przyjemnością sięgną po bogato ilustrowany przewodnik po obszernym dorobku Botty. Lektura ma wymiar edukacyjny, będzie pożyteczna nie tylko dla młodych adeptów zawodu, ale i starszych projektantów, którzy w codziennym natłoku spraw mają coraz mniej czasu na spotkanie ze sztuką – a kiedy ta znika z naszego życia, trudno też o nią w bieżącej produkcji kolejnych dokumentacji. Intymne szkice Maria Botty stanowią klucz do treści zakodowanych w projektach jego budynków, przyjemnie te tajemnice odkrywać na własną rękę, to prawdziwe spotkanie z Architekturą.
Książka ukazała się po raz pierwszy w 2013 roku. Obecne, czyli drugie wydanie – pod auspicjami Narodowego Instytutu Architektury i Urbanistyki – jest dla nas pretekstem do osobistych wspomnień sięgających czasu złotej młodości, kiedy mogliśmy sobie pozwolić na zajmowanie się tylko architekturą.
Czytaj też: Kolegium Polonijne w Przegorzałach jak klasztor La Tourette Corbusiera |