Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Zespół sportowy z salą koncertową, Erywań, Armenia, 1976-1984, projekt: Koryun Hakobyan, Spartak Khachikyan, Gurgen Musheghyan, Hrachik Poghosyan, Artur Tarkhanyan, Armgosproyekt. Fot. Simona Rota, serwis prasowy AZW

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

2016-11-11 7:00

Dietmar Steiner, dyrektor Wiedeńskiego Centrum Architektury (AZW), twierdzi, że odkrywając radziecki modernizm zyskujemy nową perspektywę, dzięki której możemy na nowo przyjrzeć się architekturze lat 60. i 70., i to po obu stronach żelaznej kurtyny. Wystawa Radziecki modernizm 1955- 1991. Nieznane historie i towarzyszący jej kongres stanowią pierwszą naukową próbę spojrzenia na to zjawisko. Badacze z Wiednia skoncentrowali się na architektonicznych dokonaniach 14 radzieckich republik, uznając, że to nie Moskwa, a peryferia imperium zrodziły unikalne rozwiązania.

Historię radzieckiej architektury charakteryzuje bezprecedensowy brak kontynuacji i zwroty narracji. Zmiany języków architektonicznych odbywały się w atmosferze terroru, architekci z dnia na dzień zmuszani byli do projektowania w nowym, popieranym przez władze stylu. Epoka konstruktywizmu trwała 12 lat (1920-1932), socrealizmu 23 lata (1932-1955), a powojennego modernizmu blisko 36 lat (1955-1991). Punktem zwrotnym między socrealizmem i modernizmem była słynna mowa wygłoszona przez Nikitę Chruszczowa 7 grudnia 1954 roku podczas otwarcia Konferencji Budownictwa na Kremlu, w której oskarżył on architekturę socrealistyczną o to, że nie sprostała postulatom budownictwa socjalnego. Na przełomie lat 40. i 50. kraj zalały taśmowo produkowane pięciopiętrowe bloki do dziś zwane chruszczowkami. Budowane były na akord, często wyrastały na źle skomunikowanych z centrami miast błotnistych nieużytkach.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Stołówka wioski ormiańskich pisarzy nad jeziorem Sewan w Armenii, 1965-1969, projekt: Gevorg Kochar, Yerevanproyekt, fot. Eduard Gabrielyan (CNA FPSR). Fot. serwis prasowy AZW

Kosmiczny impuls

Wystrzelony na orbitę 4 października 1957 roku pierwszy sztuczny satelita Ziemi Sputnik oraz późniejszy o cztery lata start statku kosmicznego Wostok 1 stają się początkiem wyścigu kosmicznego między ZSRR a USA. W rywalizację włączono także radziecką architekturę, której przypisano zadanie ilustrowania możliwości światowego zdobywcy kosmosu. Władze w ekstrawagancki sposób starały się udowodnić zarówno Zachodowi, jak i radzieckiemu obywatelowi, że Rosjanie „potrafią”. Potrafią nie tylko „jak Zachód”, ale lepiej, bo są forpocztą postępu. Efektem tych wysiłków była niezwykła architektura – intrygujące kosmiczne, nierealne konstrukcje, na które często nie mógł i nie chciał sobie pozwalać pragmatyczny Zachód. Warto tu przypomnieć choćby Muzeum Kosmonautyki w Kałudze oraz „technologiczną katedrę” – Wieżę Telewizyjną Ostankino w Moskwie, wraz z ich klonami w Rydze i Taszkiencie. Inspirowane astronautyką budynki nie zawsze należą do najciekawszych rozwiązań radzieckiego modernizmu, jednak to ich pojawienie się zaważyło na dalszym jego rozwoju.

Wraz z „kosmicznym ożywieniem” architekci w poszczególnych republikach otrzymali przepustkę do oficjalnych studiów nad architekturą zachodnią. Władze zaczęły organizować dla projektantów wyjazdy studialne i praktyki w zagranicznych biurach. Nawet oddziałowe biblioteki KGB otrzymały fundusze na abonamenty najważniejszych pism architektonicznych, a w Moskwie wychodziła rosyjskojęzyczna wersja „L’architecture d’aujourd’hui”. Mimo że władze Kraju Rad nie tylko zaczęły tolerować, ale i promować zachodnią architekturę, to wobec pozostałych sztuk plastycznych, z racji ich bezużyteczności w technologicznym wyścigu, zachowały bezwzględną cenzurę. Jednak to nie Moskwa, a peryferia imperium zrodziły rozwiązania unikalne, wymykające się centralnie forsowanej ikonografii. W poszczególnych regionach z modernizmem wiązano różnorakie ambicje i nadzieje. W przypadku republik nadbałtyckich stał się on wehikułem zbliżającym do skandynawskiego Zachodu, na Kaukazie szansą na narodowe odrodzenie, w Azji Środkowej zdefiniował na nowo zacofane średniowieczne miasta. Nie sposób tu nie wspomnieć o konkurencji pomiędzy poszczególnymi republikami. Sięgano po środki ostateczne, z notorycznym oszukiwaniem centrali włącznie. Prym wiódł Erywań – podczas wizyty komisji z Moskwy, która rozpatrzeć miała decyzję o budowie erywańskiego metra, lokalne władze zorganizowały korki uliczne.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Plac Lenina, Taszkient, Uzbekistan, 1969-1975, projekt: Boris Mezentsev, B. Zaritsky, Yevgeny Rozanov i inni. Fot. archiwum Farkhada Tursunova, serwis prasowy AZW

Kaukaska radość życia

Mało jest regionów byłego Związku Radzieckiego, które w dziedzinie architektury wytrzymują konkurencję z Armenią. W latach 1960-1975 ta mała republika przeżyła prosperitę budowlaną na niespotykaną skalę. Niecodzienna poetyckość i oniryzm charakteryzowały przede wszystkim małą architekturę i bliskie były ówczesnej estetyce krajów Ameryki Łacińskiej. Budowano entuzjastycznie, oryginalnie... i tanio. Liczne kawiarnie-muszle w stylistyce Félixa Candeli, usytuowane na cyplach skalnych punkty obserwacyjne, miejskie rogatki, zawieszone ponad szosą przydrożne kawiarnie – wszystkie te realizacje łączy przekraczanie granicy pomiędzy architekturą i rzeźbą. Słynna Mewa (Hovhannes Hakobyan, Van Khachatour, 1960) – nierealna betonowa struktura unosząca się ponad północną szosą wyjazdową z Erywania – rozsierdziła przebywającego z oficjalną wizytą w Armenii Chruszczowa. Poddał on ostrej krytyce wyrzucanie pieniędzy przez Yerevanproyekt na takie burżuazyjne konstrukcje w państwie o jasno zdefiniowanych i poważnych priorytetach architektonicznych. Podobnie eksperymentalna jest architektura Domu Pracy Twórczej Ormiańskich Filmowców w Dilijan (Spartak Khachikyan, Lia Safaryan, Hrachik Poghosyan, 1976- 1983, Armgosproyekt) czy położonej na półwyspie nad jeziorem Sewan stołówki w wiosce rekreacyjnej Związku Ormiańskich Literatów (Gevorg Kochar, 1965-1969).

Uderza niefunkcjonalny aspekt większości rozwiązań. Projekty Ormian cechuje element zbędności, irracjonalności, naddatku. Wydają się estetycznym fajerwerkiem wśród mas ponurego sowieckiego betonu i wraz z wybitną produkcją studiów Armenfilm stanowią żywą pamiątkę po armeńskich sweet sixties. Drugi nurt tamtejszego modernizmu nawiązuje do lokalnej, wielowiekowej tradycji budowlanej (podobnie jak rosyjska bizantyjskiej, ale o kilkaset lat starszej), a zastosowanie na szeroką skalę tradycyjnego budulca – jasnobordowego i łososiowego tufu – nadaje mu wyjątkowy, nostalgiczny charakter. Manifestem tego stylu stało się Muzeum Etnograficzne w Armawirze (Rafael Israelyan, 1968-1978), którego surowa bryła sprawia wrażenie odizolowanego, ufortyfikowanego założenia klasztornego z czasów kaukaskiego średniowiecza. W dzisiejszej Armenii obiekty modernistyczne mają się stosunkowo dobrze, głównie z powodu ich wspomnianego narodowego charakteru. Decyzja władz Erywania o skreśleniu z listy zabytków kina Moskwa zaowocowała przeprowadzoną przez tamtejszych obrońców socmodernizmu ogromną akcją na facebooku.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Ministerstwo Transportu, Tbilisi, Gruzja, 1974, projekt: Giorgi Chakhava, Z. Jalaganiya, T. Tkhilava, V. Kimberg, fot. Simona Rota, serwis prasowy AZW  

Namiastka Europy

Tallin i Ryga to średniowieczne miasta hanzeatyckie, kiedyś zamieszkiwane przez niemieckojęzyczne elity. Estończycy i Łotysze szybko zaczęli być postrzegani w Kraju Rad jako specjalny gatunek obywateli – depozytariusze staroeuropejskiej tradycji. Od początku lat 60. miało miejsce niezwykłe zjawisko, które określić można jako wygodne wzajemne oszukiwanie się. Ryga i Tallin – legendarne wyspy europejskości – gwarantują ersatz zachodniego stylu życia spędzającym tu weekendy moskiewskim elitom. Oświetlone latarniami zaułki, wąskie brukowane uliczki, klimatyczne kawiarnie z widokiem na ceglany gotyk, w końcu wieczory w saunie. Również bałtyckie wzornictwo staje się synonimem komfortu. Interesujący wydaje się szczególnie przypadek estoński. W latach 60. nastąpił w tej republice wyraźny zwrot w kierunku Skandynawii. Był to proces w pełni kontrolowany przez Moskwę, która widząc w Finlandii mniej wrogą wersję Zachodu, zaczęła wydawać swoim obywatelom wizy na kilkudniowe pobyty w tym kraju i otworzyła połączenie promowe Tallin – Helsinki. Swoje znaczenie miała również zostawiana przez Finów w stolicy Estonii zachodnia waluta. Tamtejsza architektura okazała się nieobojętna na te zjawiska: mieszkania tallińskich architektów wypełniły szwedzkie, duńskie, fińskie periodyki i czasopisma. Ponieważ republika stanowiła mimo wszystko region peryferyjny, Moskwa nie wysyłała do Estonii swoich najlepszych architektów. Powstały „czyste etnicznie” państwowe biura projektowe, w murach których zaczęto otwarcie – po estońsku – krytykować radziecką architekturę.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Pomnik i Muzeum 9. Fortu, Kowno, Litwa, 1984, projekt: Gediminas Baravykas, Vytautas Vielius, Alfonsas. Fot. Ekaterina Shapiro-Obermair, serwis prasowy AZW

Drobiowy modernizm

Przypadek szczególny stanowią masowo budowane na estońskiej prowincji państwowe gospodarstwa rolne. Tamtejsze kołchozy w pełni uniezależniły się od Moskwy dzięki wyłonieniu w 1960 roku wewnętrznej struktury: Kołchozowego Biura Projektowego. W ten sposób moskiewskie władze zostały wyeliminowane z łańcucha klient – architekt – wykonawca. Było to możliwe z racji nieprestiżowego charakteru samych projektów, do których opracowania zatrudniać zaczęto mniej znanych architektów. Część z nich stanowili absolwenci międzywojennych wydziałów architektury krajobrazu, kierunku zamkniętego przez Stalina z powodu burżuazyjnego charakteru. Wokół starszej kadry, o wyraźnie przedwojennym funkcjonalistycznym profilu, gromadzić się zaczęła grupa młodych niedoświadczonych projektantów-entuzjastów. Tak powstała niezależna enklawa architektów, efektem pracy której są farmy drobiu mające dziś status zabytku architektury. Najciekawsze rozwiązania pojawiały się w budynkach administracyjnych, które dzięki sprytnemu zarządzaniu budżetem zaopatrywano w audytoria, sale projektowe, kawiarnie, kryte boiska, a nawet sauny. Wymienione wnętrza opracowywano w każdym detalu z pietyzmem, stosując głównie drewno i kamień.

Wybitnym przykładem „kołchozowej moderny” jest farma w Kurtna (1965-1966), zaprojektowana przez pierwszą estońską architektkę – Valve Pormeister – przedwojenną absolwentkę architektury krajobrazu i agronomii. Jednopiętrowy budynek z wyczuciem wpisany został w krajobraz. Na zewnątrz i wewnątrz zastosowano te same materiały wykończeniowe, zwraca uwagę lekkość, organiczny charakter, otwartość i ludzka skala. Polmeister nie kryła swojej fascynacji architekturą Richarda Neutry, w zręczny sposób „prześlizgiwała się” pomiędzy własnymi pomysłami, a oczekiwaniami Moskwy. Kilkakrotnie zaprojektowała nawet pawilony na odbywające się w stolicy Kraju Rad wystawy ogrodnictwa. Estońskim ewenementem są także projektowane na zamówienie domy prywatne. Ich właścicielami byli najczęściej sami architekci. Moskwa ograniczyła powierzchnię użytkową prywatnych budynków do 60 metrów kwadratowych. Były to więc najczęściej skromne, drewniane, jednopiętrowe konstrukcje. Analizując kilkadziesiąt domów estońskich architektów z lat 60. i 70. bez trudu można się dopatrzeć bezpośrednich wpływów Alvara Aalto czy Arne Jacobsena. Spuścizna budowlana okresu ZSRR jest w Estonii w najlepszym stanie. Jej dokumentacja i ochrona to jedno z zadań Estońskiego Muzeum Architektury.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Park Pamięci (krematorium), Kijów, Ukraina, 1968-1980, projekt: Avraam Miletskyi, Volodymyr Melnychenko, Ada Rybachuk. Fot. Oleksiy Radynski, serwis prasowy AZM

Socorient

Jedną z ciekawszych odsłon radzieckiego modernizmu stanowi próba nowego zdefiniowania stolic republik środkowoazjatyckich: Tadżyskistanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i Kirgistanu. Należy zdać sobie sprawę, że żadna z nich nie była przed przyłączeniem do ZSRR niezależnym państwem. Niespotykany rozmach wizje totalnej reorganizacji przyjęły szczególnie w uzbeckim Taszkiencie, gdzie ich katalizatorem stały się zniszczenia spowodowane trzęsieniem ziemi w roku 1966. W celu realizacji ambitnego planu Moskwa przywiozła do Taszkientu ekipy specjalistów. Autorów wyłonionych projektów odznaczono lukratywnymi, wieloletnimi kontraktami i osiedlono w mieście (Andrey Kosinskiy, Gennady Korobovtsev, Georgy Grigoryants). By przeprowadzić przebudowę zniszczono większą część starego miasta.

Moskiewski był nie tylko program, ale i sama typologia budynków, na którą „nałożono” orientalizującą – niekoniecznie o uzbeckiej proweniencji – dekorację. Wbrew deklaracjom architektów, iż główną inspirację dla monumentalnego placu Lenina stanowiły dziedzińce meczetów z dynastii Timuridów, przestrzeń ta od samego początku pomyślana została jako scenografia gigantycznej moskiewskiej choreografii. Wykorzystano prefabrykowaną płytę Camusa, tworząc jej lokalną odmianę, i nawiązano do carskiego „orientalizmu”. W efekcie bloki pokryte zostały od strony monumentalnych bulwarów przeskalowanymi, arabizującymi mozaikami. Dostawą wzorów zajmowali się rzeźbiarze – bracia Zharscy. Nad dekoracją jednej płyty pracowało pięć kobiet, przedstawicielek uzbeckiego związku artystów ludowych, wykonujących swoje zadanie w zaledwie pięć godzin. W pełnym megalomanii programie socorientu nie na próżno doszukać się można radzieckiej odpowiedzi na pozaeuropejskie projekty Niemeyera, Kahna i Le Corbusiera. Taszkientowi Moskwa przypisała specyficzną rolę, tu odbywać się miały festiwale, konferencje, zjazdy i szczyty, na które władze ZSRR zapraszały przedstawicieli Bliskiego i Dalekiego Wschodu.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Bazar, Baku, Azerbejdżan, 1983, projekt: Uruzmag Revazov, P. Yarinovsky. Fot. Simona Rota, serwis prasowy AZW

Świątynie nowej wiary

Stosunkowo najmniej kłopotów sprawia próba odtworzenia typologii budynków sowieckiego modernizmu. Pojawienie się nowych typów architektonicznych odzwierciedlało pakiety reform z połowy lat 60.: wprowadzenie zmian w przepisach dotyczących handlu, normalizację czasu pracy, obowiązkowe nadmorskie urlopy, promocję sportu. Wraz z reformami Aleksieja Kosygina powróciły – jako czytelne symbole władzy – hale targowe i kryte bazary. Te w miastach azjatyckich otrzymały orientalizujący kostium, który w większości wypadków opracowali nie lokalni architekci, ale wieloosobowe zespoły moskiewskich projektantów. Jednym z ambitniejszych projektów był plan wyposażenia bałtyckich i czarnomorskich wybrzeży w hotele, sanatoria i pałace pionierów. Na stolicę „radzieckiej Kalifornii” wybrano Jałtę, którą zaopatrzono w rekordową liczbę kompleksów z taką infrastrukturą jak windy z plaży do miasta ze stacjami przesiadkowymi w parku. „Zarządzanie szczęściem” odbywało się przez sieć przejmujących rolę zamkniętych świątyń pałaców ślubów (nad scenariuszem sowieckich zaślubin pieczę pełnił lokalny oddział Konsomołu), pałaców dziecka, pałaców szachistów, domów tańca. Na Litwie z racji silnej katolickiej tradycji, pojawiły się pałace smutku, w których miały miejsce świeckie pogrzeby.

W momencie rozpadu Związku Radzieckiego na jego terenie istniało 70 stałych cyrków. Rządowa instytucja SojuzGosCirk regulowała zasady funkcjonowania tej ponadklasowej, a przez to uprzywilejowanej rozrywki. W strukturach SojuzGosCirku działało olbrzymie biuro projektowe, które czuwało nad produkcją monumentalnych budynków cyrkowych. Prezentowany w nich centralnie ustalany program trwał cztery godziny i wypełniały go w dużej mierze propagandowe treści. Interesującą grupę stanowią przystanki autobusowe i parkingi-zatoki przy najważniejszych trasach przejazdowych pomiędzy byłymi republikami. Na przekór drastycznym ograniczeniom w podróżowaniu i wyjątkowo słabo rozwiniętej sieci samych połączeń „architektura drogi” mamiła atmosferą magicznej przygody. Do dekoracji przystanków zatrudniano artystów ludowych i dzieci, a często po prostu cytowano architekturę z Zachodu. W efekcie przyjmować one zaczęły formę kolorowych, przeskalowanych pisanek i haftów (Ukraina, Mołdawia), tradycyjnych nakryć głowy (Kirgizja, Tadżykistan), wiklinowych koszy (Białoruś, Uzbekistan) czy olbrzymich glazurowanych kafli (Turkmenistan, Uzbekistan, Tadżykistan).

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Cyrk, Taszkient, Uzbekistan, 1976, projekt: Genrikh Aleksandrovich, Gennady Masyagin, Tashgiprogor. Fot. Ekaterina Shapiro-Obermair & Wolfgang Obermair, serwis prasowy AZW

Dlaczego radziecki modernizm?

Badacze, którzy podejmują obecnie pierwsze próby opracowania pejzażu radzieckiego modernizmu, napotykają niezliczone przeszkody. Jesteśmy na początku drogi, na etapie kiedy badania mają więcej wspólnego z przygodą niż z nauką, na etapie rekonstrukcji i stawiania nierzadko sensacyjnych tez, ale przede wszystkim w momencie, kiedy można jeszcze rozmawiać z niektórymi projektantami. Dokumentacja techniczna jest w dużej mierze niedostępna lub niekompletna. Sprawę komplikują nie należące do rzadkości zmiany projektów podczas prac budowlanych, a nawet wysyłanie do Moskwy innych rysunków niż te, według których później realizowano budynek. Lokalna mentalność, brak otwartości i negowanie przeszłości nie tylko utrudniają przeprowadzanie obiektywnych rozmów na temat tej architektury, ale częstokroć na starcie je blokują. W kilku przypadkach obecna sytuacja polityczna uniemożliwia jakiekolwiek badania terenowe, w tym nawet nieskomplikowaną dokumentację fotograficzną.

Białe plamy na mapie to też efekt modernizacji według zasad nowobogackiego, orientalnego petrostylu, która dotknęła wszystkie poradzieckie obiekty administracyjne, kulturalne i sportowe w Aszchabadzie w Turkmenistanie, a także wiele w Azerbejdżanie i Kazachstanie. W Gruzji modernistyczne budynki zaopatrzone zostały w nowe fasady, w stylu „gruzińskim”, i zatraciły swoją czystość stylistyczną. Za to na Białorusi reżim Łukaszenki utrzymuje poradzieckie obiekty w praktycznie nienaruszonej formie. Niestety białoruska architektura nie jest tak oryginalna jak na przykład ta z Kaukazu, cechuje ją wtórność wobec projektów moskiewskich. Wiedeńska wystawa, którą oglądać można do 25 lutego, ale też podsumowujący ją katalog, nie oferują zbyt wielu odpowiedzi, stawiają za to kilka interesujących pytań. Samo ich pojawienie się obala pokutujący do dziś mit, iż w przeciwieństwie do rosyjskiego konstruktywizmu, radziecki modernizm „nie spisał się”, że był masową, nudną produkcją. Architektura poszczególnych regionów wymykała się stylistycznej kontroli Moskwy. Na zjawisko spojrzeć można jednak i z innej perspektywy: władzom musiało jednak w jakimś stopniu zależeć na różnorodności i dywersyfikacji dyskursu modernistycznego. Skoro Zachód był zróżnicowany, dlaczego Rosja miałaby pokazywać tylko jedną twarz? To przyzwolenie wywołało swoisty „konkurs modernizmów”.

O ile oczywiste jest, że Związek Radziecki garściami czerpał inspiracje i posiłkował się produkcją architektoniczną „upadłego Zachodu”, nie podjęto jeszcze prób zdiagnozowania na ile ten ostatni podlegał wpływom sowieckim. Czołowi intelektualiści i artyści świata zachodniego odwiedzali przecież imperium. Niezbadany do tej pory wydaje się również wpływ radzieckiego modernizmu na poszczególne kraje Bloku Wschodniego, jego lokalne adaptacje i interpretacje. Na przykład do Rumunii wzorce te dotarły spóźnione o dekadę, w przefiltrowanej już wersji, z dalekiej Korei. Reżim Nicolae Ceauşescu finansował rumuńskim architektom azjatyckie wyprawy badawcze, a przebudowa Bukaresztu po katastrofalnym trzęsieniu ziemi z 1977 roku w dużej mierze inspirowana była rozwiązaniami z Phenianu, którego to z kolei plan modernizacji wzorowany był na stolicach radzieckich republik środkowoazjatyckich. Rumuńska dyktatura przejęła z Korei gotowy model monumentalnego budownictwa mieszkalnego, a kwiaty kimilsungii, w oryginale zdobiące balkony, zamieniła na cytaty z twórczości zrehabilitowanego w czasach Odwilży słynnego, pochodzącego z Rumunii rzeźbiarza Constantina Brâncuşiego. Podczas wiedeńskiego kongresu zaobserwować można było swoisty konflikt: badacze ormiańscy i gruzińscy bronili „rodzimego charakteru” powstałej za radzieckiego panowania architektury (i podkreślali niezliczone metody oszukiwania i wykorzystywania centrali), Rosjanie stali zaś na straży teorii „radzieckiej spuścizny” znajdującej się poza granicami kraju. Inny konflikt pojawia się w przypadku prób łączenia eksperymentu modernistycznego dekad rozciągających się od Odwilży do Pierestrojki z konstruktywizmem.

Rosyjscy badacze, którzy w ostatnich latach zrozumieli siłę zachodniej fascynacji konstruktywizmem, dość łatwo budują pomosty między tymi dwoma nurtami. Tymczasem analiza życiorysów architektów, szczególnie tych z republik azjatyckich, świadczy o tym, że pozbawieni oni byli dostępu do projektów konstruktywistów. Architekci mieli możliwość zaznajomienia się z architektonicznymi dokonaniami Zachodu dzięki czasopismom, jednakże dopatrywanie się w ich twórczości kontynuacji konstruktywistycznego eksperymentu wydaje się fałszującym prawdziwy obraz uproszczeniem. Warto zastanowić się, dlaczego skupiamy dziś uwagę na radzieckim modernizmie. Czy to tylko kwestia słynnych dwudziestu lat perspektywy – czasu potrzebnego, by zyskać badawczy dystans? Bez wątpienia kolekcją sowieckich kuriozów wypełniamy sobie naturalną potrzebę „gabinetu osobliwości”. Egzotyka zawsze jest w cenie, zaś pragnienie odkrycia nieznanych lądów uderza ze zdwojoną siłą, gdyż coraz mniej jest ich wokół nas. Ale to chyba nie jedyny powód. Radziecki modernizm charakteryzuje ekspresja i siła wyrazu, których często brakuje współczesnej architekturze. Jest on nie tylko ostatnim Gesamtkunstwerkiem, ale też symbolem permanentnej kontroli, kiedy o rzeczach decyduje „ktoś” za nas. Wiemy, że obiecuje nierealne, że kłamie, ale chcemy w te kłamstwa wierzyć.

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Pałac Sztuki im. Lenina (obecnie Pałac Republiki), Ałma Ata, Kazachstan, 1970, projekt: Nikolay Ripinsky i inni. Fot. Simona Rota, serwis prasowy AZW

Tomasz Ogiński: Czy pośród czternastu republik, których architektoniczne dokonania pokazuje trwająca w Wiedeńskim Centrum Architektury wystawa, istniały takie, którym udało się zachować w dziedzinie architektury własny narodowy charakter, nie zostać zdominowanym przez moskiewską cenzurę?

Dietmar Steiner: Bez wątpienia. I właśnie świadomość tego narodowego wymiaru kierowała nami, kiedy budowaliśmy wystawę i przygotowywaliśmy towarzyszący jej katalog. Jesteśmy w stanie wyodrębnić specyficzne regiony pośród wspomnianych czternastu republik. Ta regionalizacja to nowy podział? Tak – podział na cztery odrębne grupy, cztery sposoby traktowania architektury – to nasza teza. Pierwsza grupa to bez wątpienia kraje bałtyckie okupowane przez Rosję w latach 40. i zarazem pierwsze, które „wypisują się” z radzieckiego układu. Udało im się utrzymać relacje ze skandynawską Europą. Budowano tam prywatne, projektowane przez architektów domy, co było naprawdę wyjątkiem. Drugą grupę stanowią Ukraina i Białoruś, w pełni zależne od Rosji także architektonicznie. Osobiście uważam, że nie ma aż tak wielu wyraźnych czy interesujących różnic między samą Rosją, a tymi krajami, i w pewnym sensie można do tej kategorii przyłączyć także byłą Republikę Mołdawii. W trzeciej grupie – w Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii – podobnie jak w państwach bałtyckich, przeważały inne niż moskiewskie wzorce. Jednocześnie w regionie tym wypracowano nową postawę, która stała się swoistą tradycją. Była to gra z centralą i świadome komplikowanie spraw związanych z zamówieniami architektonicznymi. Kończyło je rozdawanie zamówień lokalnym architektom. Udało nam się przeprowadzić rozmowy z byłymi burmistrzami stolic kaukaskich i z ich dawnymi głównymi architektami. Jak jeden mąż podkreślali swoje sukcesy we wspomnianej grze. Własną aktywność z tamtego okresu opisują jako skuteczne wymigiwanie się z bycia pionkiem Moskwy. Dotyczy to zamówień na budynki publiczne, ale w Armenii nawet budownictwo mieszkalne miało ten lokalny, niemoskiewski rys, choćby dzięki częstemu użyciu czerwonego wulkanicznego tufu. Za Breżniewa doszło do uprzemysłowienia na ogromną skalę. To był dobry czas dla Kaukazu, bo wraz ze wspomnianym uprzemysłowieniem pojawiło się coś w rodzaju przyzwolenia na niekonwencjonalne rozwiązania. Republiki azjatyckie, takie jak Kirgizja czy Tadżykistan, stanowią przypadek specyficzny i wraz z Turkmenistanem, Kazachstanem i Uzbekistanem tworzą czwartą grupę. Część z nich swoją tożsamość zawdzięcza właśnie Związkowi Radzieckiemu, przed którym nie istniały na mapie jako odrębne organizmy. Należy mieć to na uwadze analizując ich architektoniczny dorobek. W połowie lat 70., za Breżniewa, dochodzi tam do poszukiwań lokalnego wymiaru architektury

Czy te „cztery nieopowiedziane historie” potraktować należy jak niesprawiedliwie zapomniane rozdziały historii architektury XX wieku? Czy powinniśmy się teraz czuć zobligowani do szybkiego włączenia ich do jej kanonu? A może to zainteresowanie radzieckim modernizmem, to po prostu następna odsłona zachodniej fascynacji Rosją?

Jestem przekonany, że mamy do czynienia z szerszym problemem, z zupełnie nową perspektywą, dzięki której możemy na nowo przyjrzeć się latom 60. i 70., i to po obu stronach żelaznej kurtyny. Reakcja dyrektor moskiewskiego muzeum architektury na naszą wystawę wprawiła nas w osłupienie. Przyznała się, że nie znała tych obiektów w momencie, kiedy powstawały. Na Zachodzie też nie wiedzieliśmy wówczas wielu rzeczy – bo one działy się „wtedy” i nie posiadaliśmy cennej, dzisiejszej perspektywy.

Czyli trzeba od nowa zająć się tym, co wydawałoby się zostało już raz na zawsze ustalone przez krytyków takich jak Charles Jencks czy Kenneth Frampton...

Musimy pamiętać, że historia dwudziestowiecznej architektury zdominowana jest przez spojrzenie zachodnie. Jej trzon stanowią przykłady amerykańskie i zachodnioeuropejskie, czasem odnoszono się do Japonii, ale na tym też na ogół kończono. Brakowało komunikacji, publikacji. W wykluczeniu z tego dyskursu zjawiska radzieckiego modernizmu jeszcze jeden czynnik odegrał kluczową rolę, mianowicie tamtejszy brak prywatnych praktyk architektonicznych. Projektowanie odbywało się przez ogromne biura, wielkie kombajny z tysiącami zatrudnionych. Trudno więc wskazać jednego autora. Ale gdy „wwiercimy się” w te zagadnienia, okaże się, że tak wcale nie było. Autorzy istnieli, ale i sposób zarządzania informacjami na ich temat był zupełnie inny od zachodniego. Dzięki naszym podróżom odkryliśmy – dopiero teraz, po tylu latach – lokalne gwiazdy, takie jak Abdullah Akhmedov, Rafael Israelyan, Spartak Khachikyan czy Raine Karp. Każda z republik poszczycić się może przynajmniej dwoma legendarnymi postaciami, głównymi graczami tamtejszych scen architektonicznych. Lata 80. przyniosły cykl rosyjskojęzycznych monografii na temat tych wybitnych projektantów.

Jak oni dziś żyją?

Większość z nich to emeryci, najczęściej mieszkają w blokach. Ale spotkaliśmy się też na przykład z byłym burmistrzem Erywania w jego luksusowym biurze, wśród ochroniarzy. Wracając jednak do przeszłości – mnie osobiście zaskoczyło jeszcze inne podobieństwo problemów, z którymi borykano się po obu stronach żelaznej kurtyny. Bardzo wyraźnie pamiętam naszą frustrację, tu w Wiedniu, ale również moich kolegów we Francji, spowodowaną masową produkcją mieszkaniową. Notorycznie ubolewaliśmy nad jej bylejakością i brakiem indywidualizmu. Równie nieciekawie wyglądała sytuacja w Niemczech. Walczyliśmy, aby stworzyć nową typologię, wypracować nowe modele zamieszkania. I nie było to łatwe. Tymczasem, przemierzając byłe republiki radzieckie, w prawie każdym mieście odkryliśmy przynajmniej jeden eksperymentalny zespół mieszkaniowy. Zatem próby przełamywania masowych modeli nie są wcale domeną Zachodu, okazuje się, że tam też miały miejsce.

Jak poradziliście sobie logistycznie z tak ogromnym materiałem, skąd wiedzieliście od czego zacząć?

To było bardzo trudne. W czasie moskiewskich rozmów nieraz słyszeliśmy: tam się nie wybierajcie, tam nic ciekawego nie ma, skarby są tu, w Rosji. Do tego dodam problemy językowe, wszystkie nowe języki, które teraz funkcjonują w tych państwach, konieczność zatrudnienia tłumaczy...

Prawda i kłamstwo radzieckiej architektury

i

Autor: Archiwum Architektury Muzeum Lenina (obecnie Muzeum Historii), Biszkek, Kirgistan, 1984, projekt: V. Anistratov, S. Abyshev i inni. Fot. Simona Rota, serwis prasowy AZW

Czy należy się spodziewać dalszych odsłon „nieznanego”? Zachód czeka odkrycie polskiej, rumuńskiej, węgierskiej, bułgarskiej, czeskiej wersji modernizmu?

Po zimnej wojnie przychodzi globalne ocieplenie. Na pewno dojdzie do takiej wymiany i będziemy robić wszystko, żeby ją przyspieszyć.

W Polsce mamy obecnie do czynienia ze zjawiskiem wyburzania ikon naszego socmodernizmu. Niebezpieczna asocjacja tej architektury z epoką komunizmu skazuje częstokroć wybitne realizacje na śmierć. To zjawisko, które krajów takich jak Austria zapewne nie dotyczy?

Borykamy się z tym samym problemem. Zresztą nie tylko my. Przywołam tu sytuację z Niemiec i przypadek masowo budowanych w latach 60. i 70. ratuszy. To często wybitna i niestety jeszcze częściej bardzo źle zarządzana architektura. Lokalne komisje zajmujące się zabytkami mają wielkie problemy z przekonaniem miejscowych polityków, że te obiekty są wartościowe. Jakiś czas temu w Wiedniu zniszczyliśmy Miasteczko Dzieci (centrum socjalne dla dzieci z trudnych rodzin, Anton Schweighofer, 1972-1974 – przyp. aut.) – o jego losie zadecydował brak wpisu do rejestru zabytków. Wspomniana asocjacja z „tymi latami” ma miejsce również na Zachodzie. Nie szanuje się dorobku architektonicznego tego okresu, bo jest on nielubiany z powodu budowlanej monotonii i masowych rozwiązań. Broni go u nas na ogół mała grupka ciągle żyjących, aktywnych wtedy architektów.

W państwach dawnego Bloku Wschodniego obok tej powojennej architektury stawiany jest nie tylko znak równości z komunizmem. Jest ona też niejednokrotnie odczytywana jako wzniesiona przez okupanta.

Oczywiście – na Wschodzie, który przeszedł doświadczenie totalitaryzmu, sytuacja jest o wiele gorsza. Myślę, że w ciągu najbliższych pięciu lat zniknie nawet około połowy pokazanych na wystawie budynków. Istotne są tu kwestie ekonomiczne. Część krajów powstałych po rozpadzie ZSRR jest naprawdę biedna. Armenia i Kirgistan nie dysponują środkami pozwalającymi na ingerencje w te budynki, ale zamożniejsze państwa już je przeprowadziły. Są wśród nich i takie, które mają ogromne zasoby finansowe. Po rozmowach z niektórymi politykami austriackimi skreśliliśmy z naszych badań Turkmenistan. Również Tadżykistan, zbyt mały i położony zbyt daleko, nie znalazł się na liście wyjazdowej, którą sobie przygotowaliśmy. Pamiętam nasze reakcje, kiedy odkryliśmy, że część z rekomendowanych nam budynków na terenie Azerbejdżanu i Kazachstanu, z racji zupełnie nowych fasad, jest niemożliwa do identyfikacji. Z tego co wiem w Turkmenistanie wszystkie socmodernistyczne obiekty pokryto marmurem i złoceniami.

Powodem wielu porażek z konserwacją budynków modernistycznych, przynajmniej w Polsce, jest to, że jest ona tak kosztowna, przede wszystkim z racji różnic technologicznych.

Nie wydaje mi się, żeby to był kluczowy problem. Wszystko zależy od priorytetów. Niemcy na przykład mają wybitnych specjalistów od konserwacji betonu. Skutecznie zajmują się żelbetonowym dorobkiem tamtejszego brutalizmu. Widzę tu rolę teoretyków architektury i zadanie, którego powinni się podjąć. W porównaniu do poprzednich okresów ostatnie sześćdziesiąt lat pozostawiło ogromną spuściznę architektoniczną. Teraz należy od nowa wypracować metody zajmowania się nią w taki sposób, aby można było dokonać selekcji: co ocalić, bo stanowi ważne świadectwo czasów, a czego nie.

Banalne pytanie, ale zadam je, czy ma Pan jakiś ulubiony projekt wśród tych, które znalazły się na wystawie?

Mam ich tak dużo, że nie wiem od którego zacząć! Myślę, że wybrana na okładkę katalogu stołówka wioski ormiańskich pisarzy nad jeziorem Sewan w Armenii jest taką niezwykłą strukturą, wobec której po prostu nie sposób pozostać obojętnym. Przebywali tam Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir. Dodałbym wioskę filmowców w kurorcie Dilijan, w której znów gościł sam Tarkowski, dziś w wołającym o pomstę do nieba stanie. Pierwsza z lat 60., druga z początku lat 80. Dalej oczywiście Ministerstwo Transportu w Tbilisi, prawdziwy landmark. Według informacji, jakie do nas ostatnio dotarły, zostało zakupione przez Narodowy Bank Gruzji i będzie zaadaptowane na centrum kulturalne. Nie mogę zapomnieć o rozlokowanych na czarnomorskim wybrzeżu obozach pionierów, niestety dziś poddawanych okropnym przeróbkom. Także kijowskie hale targowe tworzą grupę unikalnych budynków. Były opracowywane przez tamtejszy Instytut Architektury Eksperymentalnej, który pozostawał w stałym kontakcie z Ove Arupem i Freiem Otto. No i jeszcze arena sportowa koło Ałma Aty, umiejscowiona w dramatycznym, górskim pejzażu.

Jest Pan bardzo mocno związany z tymi obiektami...

Może mój entuzjazm wynika z faktu, że nic nie wiedziałem o ich istnieniu? Kiedy jedziesz, powiedzmy, zobaczyć budynek Le Corbusiera, podróżujesz z całym bagażem stworzonym przez niezliczone reprodukcje. W naszym przypadku była to prawdziwa przygoda. Poza tym fascynujące jest też jak krążą style, estetyki; fakt, że w różnych miejscach o zupełnie odrębnym charakterze, nagle pojawiają się te same formy i pytanie dlaczego właśnie te, a nie inne. To chyba były także czasy, zarówno dla Wschodu jak i dla Zachodu, ostatniego bardzo intensywnego poczucia odpowiedzialności za całe społeczeństwo, inwestycji zamawianych przez rząd, przez miasto. Zanim oddaliśmy nasze miasta deweloperom, którzy myślą kategoriami zwrotu kosztów w ciągu trzydziestu lat. To prawdopodobnie też swoiste sentymentalne wracanie do bardziej homogenicznych wersji społeczeństwa. A dziś proszę zobaczyć stację kolejową Wien Mitte – zamiast stacji mamy... mall. Jeszcze w latach 80. prowadzono dotyczące jej studia, które sugerowały nieprzekraczanie powierzchni 90 000 metrów kwadratowych, tymczasem mamy 160 000 metrów kwadratowych. To nie jest słaby budynek, tylko za duży. W dyskusji, która toczyła się w związku z jego realizacją, ciągle słyszeliśmy dane na temat powierzchni. Tak wygląda dziś często rozmowa o architekturze. W takich czasach żyjemy.