Zdarzało mi się bez przerwy pracować po 30 godzin, potem odsypiać i z powrotem pracować przez długie godziny, wspomagając się dużymi ilościami kawy. Mój rekord to 36 godzin bez snu – stwierdza Paweł Jelizarow, student Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Pochodzi z Grodna i w Polsce utrzymuje się sam. Rozmawiamy o tym, jak udaje się mu godzić studia z pracą zawodową, dlaczego zdecydował się na takie podwójne obciążenie i jak to znosi. Już same studia architektoniczne słyną przecież z tego, że są wymagające. Gdybym umarł i poszedł prosto do piekła, zajęłoby mi tydzień, żeby się zorientować, że nie jestem na wydziale architektury – żartuje się w środowisku.
Karkołomne sytuacje
Grzegorz Stiasny, warszawski architekt i wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, nie ma wątpliwości, że studenci są przemęczeni, studia – ciężkie i pracochłonne, a wymagania – duże. Uczelnia, ustalając tak obciążający program, testuje umiejętności przetrwania w tym zawodzie. To jest czarna robota, którą jako wykładowcy wykonujemy. Studenci muszą się nastawić na to, że przez całe życie będą mieć do czynienia z totalną konkurencją. Wielu z nich sądzi, że żartuję, gdy o tym mówię. Nie chcą zrozumieć. A tak po prostu jest. Nie wiem, czy mamy w Polsce wyścig szczurów, ale chciałbym, żeby był. Służyłby architekturze – podkreśla. Od razu zaznacza też, że studenci zawsze pracowali w trakcie studiów, wielu musiało się przecież samodzielnie utrzymać. W czerwcu 1999 roku Polska wraz z innymi krajami europejskimi przyjęła deklarację bolońską, która wprowadziła trzy stopnie kształcenia, w przypadku architektury są to kolejno stopień inżynierski, magisterski i doktorancki. Pozwala to studentowi zrobić sobie przerwy między poszczególnymi etapami i zdobywać w tym czasie doświadczenie zawodowe, spłacać kredyt zaciągnięty na naukę.
W Polsce, jak słyszę, niewielu studentów decyduje się rozdzielić dwa pierwsze etapy, a pracę zawodową podejmują równolegle ze studiami. W efekcie są ogromnie przeciążeni, przebodźcowani. Zwłaszcza ci ambitni chcą być aktywni w biurze projektowym 24 godziny na dobę, a z drugiej strony wykonać plan studiów dziennych. Prowadzi to do frustracji, bo naprawdę multitasking w takim zakresie nie jest możliwy. To są karkołomne sytuacje. Pojawiają się depresje i problemy zdrowotne wynikające z przemęczenia – stwierdza z mocą Gabriela Rembarz, adiunkt w Katedrze Urbanistyki Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. To ona przed kilkoma miesiącami przysłała do redakcji „Architektury-murator” mejl, w którym zwracała uwagę na, jej zdaniem, niepokojące aspekty łączenia studiów z pracą zawodową. Wykłada na uczelni od 20 lat i w jej ocenie opisywane zjawisko nasiliło się ostatnio wraz z rozwojem rynku budowlano-architektonicznego, a dodatkowo przybrało na sile podczas pandemii. Zajęcia online poszerzyły grono studentów podejmujących pełnoetatowe zatrudnienie. Znalezienie pracy ułatwia boom w branży budowlanej. Rośnie liczba przedsiębiorstw, które działają trochę jak fabryki. Nie mam tu na myśli wszystkich pracowni architektonicznych. Jednak szereg z nich, nastawionych na masową produkcję dokumentacji technicznej, stale oferuje pracę niemal dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o architekturze, choćby tylko oznaczało to sprawność w obsłudze programów graficznych – mówi Rembarz.
To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy cyfrowej „Architektury-murator”.Chcesz dalej czytać ten tekst?