Podtytuł książki – 365 akwareli 1990- 2001 – w zasadzie mówi wszystko. Krótki wstęp Stevena Holla z obowiązkowymi cytatami z Wittgensteina, Johna Cage’a i Louisa Sullivana (Holl jako pisarz to intelektualista-„ściemniacz” pierwszej wody...) oraz zaskakujący wywiad na zakończenie: jego autor, Yehuda Safran, zamiast zadać pytania i uzyskać odpowiedzi po prostu dopisał pytania do zdań wypowiedzianych lub napisanych przez architekta. A w środku 365 akwareli lub lawowanych szkiców na grubym, czerpanym papierze.
Ta niewielka książeczka o wymiarach 12,5x17x5 cm jest po prostu pięknym obiektem, który można otworzyć na dowolnej stronie i oglądać, podobnie jak czyta się ulubiony znany na pamięć wiersz – dla samej przyjemności czytania. Szkice, wykonywane oryginalnie przez Holla w spiętym spiralą notatniku, są przekładane co jakiś czas zreprodukowaną kopertą hotelową, pudełkiem papierosów lub biletem do kina – znakami czasu, miejsca, okoliczności. Akwarele Holla, mimo ich roboczego, użytkowego charakteru – zanotowanych na marginesach uwag, opisów, wymiarów – podobnie jak szkice Alvaro Sizy, nadają się prosto pod szkło. Fascynujące jest obserwowanie, jak rodzą się pomysły, jak Holl do nich powraca, jak pracuje nad nimi, by doprowadzić je do stadium, w którym rozpoznajemy jego zrealizowane budynki: Kiasmę, akademik MIT czy Muzeum Knuta Hamsuna. I coś, co sprawi cichą radość każdemu architektowi: budynki Holla są oczywiście mistrzowskie, ale jego akwarele – lepsze.