Nie od dziś wiadomo, że słabą stroną warszawskiej polityki przestrzennej (określonej w 2006 roku w Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, które w kwietniu 2018 roku uznano za nieaktualne) jest polityka wysokościowa, określana często jako sky is the limit. Formalnymi podstawami do projektowania większości wieżowców realizowanych w stolicy są osławione wuzetki, od lat uznawane za główną patologię systemu planowania przestrzennego, często niezgodne z zapisami Studium, albo „przyklepywane” planami uchwalanymi post factum… Fascynujące są specyficzne wyścigi beneficjentów takich decyzji (zabiegających o ich wykorzystanie do uzyskania pozwoleń na budowę) i planistów (starających się doprowadzić do uchwalenia planów miejscowych, uchylających, co najmniej te najbardziej kontrowersyjne, decyzje WZ).Niestety, równoczesne opracowywanie ponad dwustu planów, do tego bez wieloletniego programu ich sporządzania i bez priorytetyzacji adekwatnej do problemów przestrzennych miasta, skutkuje wieloletnimi procedurami i stawia planistów na przegranej pozycji. Przy tym pojawiają się tezy o charakterze naukowym (np. doktorat na WA PW), dotyczące nowej tożsamości zachodniej części Warszawy kształtowanej przez taką bezplanową wysokościową zabudowę. Krytycy określają coraz bardziej azjatycką Warszawę „jeżem Europy”, zaś z wystawy Archikolaże dowiedzieć się można, że stolica jest miastem idealnie nieidealnym, gdyż wszystko tu jest możliwe, bo nie jest projektem skończonym.
To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy cyfrowej „Architektury-murator”.Chcesz dalej czytać ten tekst?