Spis treści
- Wyboista droga do kościoła św. Zygmunta
- Kaplica z baraków Wehrmahtu
- Drobne nieposłuszeństwa i małe sukcesy
- Sześciu architektów projektuje nowy kościół
- Na scenę wchodzi ksiądz Grygielko
- Mniej miejsca, inny projekt. Ale architekci (z grubsza) ci sami
- Kościół budują wszyscy - nawet dzieci i seniorzy. Ale służby nie śpią
Wyboista droga do kościoła św. Zygmunta
Kościół miał tu powstać już w międzywojniu. Zebrano pieniądze, zamówiono drewno. Ale kiedy wybuchła wojna, stało się jasne, że kościół na Bielanach będzie musiał poczekać. I czekał - prawie 40 lat, z czego 30 to walka kolejnych proboszczów (a później i parafian) z władzami komunistycznymi utrudniającymi budowę niemal na każdym etapie. Był to czas, gdy nawet rozpisanie konkursu architektonicznego na projekt - samo w sobie przecież pozytywne - w przypadku świątyni stało się narzędziem politycznym.
Zobacz także: Wygląda jak namiot. Ten kościół w Tychach zaprojektował Stanisław Niemczyk, a autor polichromii to Jerzy Nowosielski
W tej historii przewijają się pożar i podpalenie, intrygi polityczne, oddolne inicjatywy i nieposłuszeństwo obywatelskie, zerwane umowy i ponowne ich zawieranie. Projekt architektoniczny wykonali ostatecznie (po raz drugi zresztą) Zbigniew Pawelski i Duszan Poniż, konstrukcję projektował Andrzej Żurawski. Kościół wzniesiono metodą gospodarską, a stawiali go budowlańcy i parafianie w całym przekroju wiekowym.
Architekta Zbigniewa Pawelskiego kojarzyć będą nie tylko mieszkańcy Warszawy (np. dzięki Hotelowi Victoria) - to on projektował Nowohuckie Centrum Kultury w Krakowie; ponadto ambasadę RP w Brasílii czy absolutnie kultową fabrykę mebli w Wyszkowie.

i
Kaplica z baraków Wehrmahtu
Działkę pod budowę kościoła przy placu Konfederacji w Warszawie przyznano parafii jeszcze w trakcie wojny - w 1944 roku. Niedługo po wyzwoleniu oddolnie wybudowano nową, tymczasową kaplicę św. Zygmunta. Do budowy wykorzystano drewno z rozebranych baraków Wehrmahtu stojących na terenie Instytutu Wychowania Fizycznego.
Zobacz także: Kościół w Kaliszu w betonowej łupinie cieniutkiej jak tkanina. Zaprojektowali go młodzi architekci
Końcem 1947 roku zawarto umowę, na mocy której Kościół otrzymał działkę pod budowę przy Al. Zjednoczenia. W międzyczasie ustanowiono parafię Bielany i wybrano proboszcza, ks. Władysława Wiąckiewicza, który w 44. "wychodził" parcelę pod budowę kościoła; XX wiek wszedł w drugą połowę. Ale budowa wciąż się nie rozpoczęła.
Po 7 latach oczekiwań do parafii przyszło pismo: umowa z 1947 roku jest nieważna, a działkę przekazano pod budowę szkoły - Technikum Ekonomicznego nr 5.
Drobne nieposłuszeństwa i małe sukcesy
Nowy proboszcz parafii rozbudował świetlicę w drewnianym kościele i dobudował kostnicę, a władza ekspresowo, jeszcze w trakcie prac, nakazała rozbiórkę. Kiedy stało się jasne, że proboszcz nie ma w planach nakazu wykonywać, a prace ukończono, ostatecznie przyszedł i nakaz rozbiórki. Powoływano się na względy estetyczne i bezpieczeństwa. Skończyło się grzywną.
W 1955 roku przyszła osobliwa decyzja Ministerstwa Gospodarki Komunalnej, w której, owszem, podtrzymano nakaz rozbiórki, ale po wybudowaniu właściwego kościoła. Tym samym odraczając ją na czas nieokreślony.
Rok później, po odwilży, w sprawę budowy zaangażował się episkopat. Na stronie parafii znajdziemy fragment listu biskupa Zygmunta Choromańskiego do dyrektora Urzędu do Spraw Wyzwań:
Na Polach Bielańskich w Warszawie historia budowy świątyni i plebani parafii św. Zygmunta przechodzi dziwne koleje - w 1945 zbudowano kaplicę, w 1947 roku wyznaczono teren pod budowę kościoła, ale z budową nie można było ruszyć z powodu braku pozwolenia; 6 lipca kuria wystąpiła do Urzędu Do Spraw Wyznań z prośbą o interwencję - otrzymała odpowiedź, że «urząd nie widzi podstaw do interwencji».
Po odwilży szanse na zdobycie pozwolenia na budowę kościoła w Polsce znacznie wzrosły. Ale nie dla Bielan. W tym przypadku nie pomagało nic. Pojawił się jednak sukces - miasto przyznało działkę. Wprawdzie nie tę, o którą wnioskowano, ale niedaleko, a do tego wystarczającą nie tylko pod kościół, ale i pod plebanię oraz dom parafialny.

i
Sześciu architektów projektuje nowy kościół
Wkrótce, w 1958 roku, przyszedł pierwszy duży wydatek. Z Wydziału Architektury Nadzoru Budowlanego i Geodezji Miasta Stołecznego Warszawy przyszła wiadomość: skoro parafia chce kościoła, niechże parafia rozpisze konkurs architektoniczny. Koszt: 200 tysięcy złotych.
Choć wymóg odebrano jako kolejną umyślną obstrukcję ze strony władz, dobrze się stało - dzięki konkursowi przyszły kościół zyskał zaangażowanie Zbigniewa Pawelskiego.
W założeniu konkursu oczywiście interweniowano - nie był to jednak los wyłącznie obiektów sakralnych. Władza, ku frustracji architektów, wtrącała się w proces projektowy na niemal każdym jego etapie. W przypadku Bielan nie wyrażono zgody na budowę sali parafialnej. Ostatecznie, po interwencji, stanęło na 100-osobowej. Zmniejszono wysokość kościoła. Projekty napływały przez miesiąc - łącznie 46.
Pierwszego miejsca nie przyznano.
Z dwóch równorzędnych drugich nagród, Komitet Budowy Kościoła wybrał jeden - podpisali się pod nim Andrzej Dzierżawski, Dorota Karczewska, Teresa Kruszewska, Zbigniew Pawelski, Duszan Poniż i Jan Ziółkowski. Zlecono wprowadzenie kilku poprawek, a następnie złożono do zatwierdzenia u Naczelnego Architekta Warszawy. Następny krok - pozwolenie na budowę.
Wydawało się, że budowa ruszy już niedługo. Przygotowano plac budowy, za 3 miliony kupiono materiały.
Jeszcze w 1961 roku wprowadzano w projekcie kolejne poprawki. Parafia czekała, w związku z rozbudową Bielan wiernych stale przybywało, władze kościelne interweniowały, a miesiące zamieniały się w lata. USW odsyłało duchownych do innych instancji - przekonując, niezgodnie z prawdą, że wydawanie decyzji w sprawie budowy nie leży w kompetencji urzędu. Tak upłynie 13 lat.
Drewniany tymczasowy kościół dawno już przestał mieścić parafian, których liczba urosła do kilkunastu tysięcy - w niedziele i święta msze odprawiano aż 14 razy, a i tak większość z nich stała na zewnątrz. Kiedy wybudowano dla nich zadaszenia - a jak - wpłynął nakaz rozbiórki. Proboszcz opracował więc dokumentację, którą zatwierdzono jako prawidłową. Nakaz wycofano, ale dołożono kolejną grzywnę.

i
Na scenę wchodzi ksiądz Grygielko
W parafii zmieniali się proboszczowie, a Gomułkę zastąpił Gierek. Również do Urzędu do Spraw Wyznań przychodzili kolejni dyrektorzy.
W 1973 roku parafię na Bielanach objął ks. Grygielko - jego wybór nie mógł być przypadkowy. Wcześniej był proboszczem na Żeraniu i wybudował tu kościół bez pozwolenia. Z tego powodu USW przez kolejne cztery lata odmawiał zatwierdzenia go jako proboszcza parafii. Formalnie był więc jedynie jej administratorem.
Nie miał łatwego startu - musiał zwolnić pracowników. Wśród parafian coraz szersze kręgi zataczała informacja o defraudacji budżetu na budowę kościoła. Parafia nie precyzuje, czy zarzuty były prawdziwe. Na domiar złego, teren budowy i leżące odłogiem przez ponad dekadę materiały w większości do niczego się już nie nadawały. Proboszcz zarządził więc uporządkowanie działki i rozpoczął ofensywę - regularnie zasypywał urzędy i władze pismami.
A kiedy to nic nie dało, osobne pismo przekazał nawet wysłannikowi papieża Pawła VI i Edwardowi Gierkowi. Pisał, gdzie tylko mógł. W międzyczasie episkopatowi udało się uzyskać deklarację sekretarza KC PZPR, że zezwolenie na budowę zostanie wydane. A proboszczem zainteresowały się służby bezpieczeństwa.
Pod pierwszym listem do Gierka podpisało się 8 tysięcy parafian. Pod drugim, do Jaroszewicza - 10 tysięcy. Cisza.
Grygielko się nie zniechęcał. Regularnie informował wiernych o stanie negocjacji z partią. Rosły nastroje krytyczne wobec władzy, podsycane przez nią samą. Na jednym ze spotkań parafianie zaoferowali pomoc - od tej pory też będą chodzić po urzędach. Kilkunastoosobowe delegacje interweniowały ponad 20 razy u najwyższych rangą urzędników państwowych. Drugie tyle - sam ksiądz Grygielko. Interwencje zaczęła też milicja i SB, zapraszając parafian z Bielan na przesłuchania.
Pierwszy sekretarz i premier nie przyjęli delegacji, a w Urzędzie do Spraw Wyznań bez zmian - według podanej parafianom historii, wydanie pozwolenia na budowę zablokowała kuria, nie zaś partia, która nie ma nic przeciwko budowie. Tę wersję osobiście dementował na Bielanach sam biskup. Na spotkaniach i mszach regularnie gościli agenci służb.
W 1974 roku, 16 lat po rozstrzygnięciu konkursu architektonicznego, dyrektor USW odwiedził drewniany kościół na Bielanach i obiecał poprzeć budowę. Ale dopiero na jesień. Proboszcz, zniecierpliwiony i zachęcony zbliżającą się 30. rocznicą PRL, zapowiedział, że wraz z parafianami urządzi pod trybuną honorową prowokację, domagając się wydania pozwolenia. Informacja o zamiarach niepokornej parafii szybko powędrowała na samą górę. Zaledwie trzy dni przez rocznicą - przełom. Wydano zgodę na budowę.

i
Mniej miejsca, inny projekt. Ale architekci (z grubsza) ci sami
Nie mogło przecież pójść zbyt łatwo. Po złożeniu wymaganych dokumentów znów trzeba było starać się o lokalizację. Kiedy po interwencjach wreszcie otrzymano decyzję, okazało się, że nie podtrzymuje ona postanowień z 1957 roku - parcela była już znacznie mniejsza. A przecież potrzeby parafii zamiast się zmniejszyć, wielokrotnie się zwiększyły. Skrócono okres dzierżawy terenu do 40 lat i podniesiono opłatę.
Do nowej rzeczywistości trzeba było dostosować projekt architektoniczny. Poproszono o to Zbigniewa Pawelskiego i Duszana poniża z oryginalnego zespołu. Stworzyli zupełnie nową koncepcję, a konstrukcję zaprojektował Andrzej Żurawski. Skondensowali geometryczne bryły, a sam kościół nakryli "harmonijką" o lekkiej konstrukcji z drewna klejonego. Słońce do wnętrza świątyni miały wtłaczać potężne, trójkątne, mierzące 60 m² okna.
Każdy krok to miesiące kolejnych opóźnień.
Po interwencji biskupów u prezydenta Jerzego Majewskiego sprawy przyspieszyły. Działkę przekazano w wieczyste użytkowanie. Zatwierdzono plan zagospodarowania, obniżono opłatę za dzierżawę i założono księgę hipoteczną. Można było zacząć prace. Był 1976 rok. Od konkursu minęło 18 lat.
Kościół budują wszyscy - nawet dzieci i seniorzy. Ale służby nie śpią
5 maja 1976 r. to historyczny moment dla parafii. Wtedy ruszają prace budowlane. Uwijają się przy nich wszyscy parafianie, niezależnie od wieku. Pomagają nawet dzieci, a nad wszystkim czuwa ksiądz Grygielko.
Po miesiącu postanowiono przypomnieć parafii, że na optymizm jeszcze za wcześnie. W wyniku podpalenia spłonęło wszystko, co znajdowało się na placu budowy - łącznie z materiałami. Straty wyceniono na 200 tysięcy. Szybko wrócono jednak do pracy, z przerwą na srogą zimę. Po roku przyszła ostatnia konieczna decyzja - akceptacja projektu technicznego.
W 1978 roku zakupiono trzy dzwony i nazwano je Stanisławem, Reginą i Zygmuntem.
O ile kościół można było budować metodą gospodarczą, ząbkowany dach kościoła wymagał zaangażowania podnośnika. Gdyby sprawa wymagała decyzji urzędników, budowa prawdopodobnie utknęłaby na kolejne miesiące. Grygielko dogadał się jednak z dyrektorem jednego z państwowych przedsiębiorstw. Nieoficjalnie wypuścił z pracy operatora razem z podnośnikiem na kilka godzin. W 1978 roku kardynał Stefan Życiński wmurował kamień węgielny. Dwa lata później powstała wieża, a wewnątrz zawisły dzwony.
8 grudnia 1980 roku, po ponad 30 latach od pierwszych deklaracji władz i po 4 latach budowy, otwarto kościół św. Zygmunta na Bielanach. Biskup Modzelewski, który jako pierwszy odprawił tu mszę, dziękował proboszczowi Grygielce, nazywając go "duszą i sercem tej budowy".
Dopiero w kolejnych latach do wnętrza wprowadzono elementy dekoracyjne i konieczne wyposażenie. Z czasem obiekt otynkowano. W 1982 roku rozebrano zgodnie z nakazem starą kaplicę - pojechała na Gocław, by tam służyć jako tymczasowy kościół (przez kilkanaście lat). Na miejscu kaplicy ks. Grygielko postawił krzyż. Prowadziła do niego droga w kształcie litery V. Mimo nakazów rozbiórki, krzyż został na miejscu. W 1986 roku proboszcz zmarł. Kościół stoi dalej.
Źródło: Parafia św. Zygmunta w Warszawie
- Drzewo i architektura. Czas na nowe podejście?
- Ładnie, tylko lepiej. Gruz, dzikość i narracja
- Nie chcę, ale… Konieczny i Grodzicki o realiach pracy w architekturze
- Piotr Zbierajewski: Mieszkaniówka po duńsku
- Polski pawilon na Biennale Architektury w Wenecji. Świetny, potrzebny czy zbyt błahy?
- Lary i penaty. O bezpiecznej czułości architektury
- Czesław Bielecki. Architektura déjà vu
- Kto i dlaczego zakaże Ci budowy nowego domu?
- Piotr Grochowski. Architekt, który bywa przedsiębiorcą
- Ahrend. Przyszłość biur jest cicha, modułowa i używana
- Groza, propaganda i odszpecanie. Architektura nazistowska
- Fest Srogi Familok: kulisy reportażu o katowickiej Superjednostce
- Equitone. Pracujemy z architektami i dla architektów
- Produkt mieszkaniopodobny
- Michał Sikorski. Architektura z odzysku
- Przemo Łukasik i Łukasz Zagała: Misja, prawo, kapitalizm
- Kamil Domachowski. W kontekście i w emocji.
- Ewa Kuryłowicz: o praktyce i teorii.
- Michał Murawski: Budynek z ideologią
- Szymon Wojciechowski - Architektura jako biznes
