Trwalsze niż obraz
Żyjemy w cywilizacji obrazkowej, w czasach kiedy fotografie budynków wykonywane przez „magików obiektywu” stają się niezależnymi bytami wypierającymi realne funkcjonowanie obiektów i obcowanie z nimi. Zapominamy, że architektura postrzegana jest wszystkimi zmysłami, że pamięć dotyku, zapachu i dźwięku może niekiedy zostać w nas dłużej niż obraz. Skromny esej genialnego fińskiego architekta Juhaniego Pallasmy Oczy Skóry. Architektura i zmysły od wielu lat pozostaje dla mnie najważniejszą książką o architekturze i polecam ją nie tylko projektantom. Czy można powiedzieć coś nowego na jej temat po przedmowach Stevena Holla i Macieja Miłobędzkiego, które otwierają polskie wydanie? Wypada się tylko przyłączyć do wielu entuzjastycznych opinii architektów z całego świata. W pogoni za spektakularnym efektem, wykorzystując narzędzia do szybkiej fotorealistycznej wizualizacji projektów, zapominamy, że przestrzeń, w której funkcjonują budynki ma nie tylko trzeci, ale i czwarty wymiar – czas. Materiały się starzeją, a wraz z tym procesem zmienia się ich wygląd, faktura powierzchni, a nawet zapach. Kto nie wyczuwa różnicy między płytką imitującą kamień a marmurem wyszlifowanym butami tysięcy przechodniów, kto nie może sobie przypomnieć odgłosu kroków na deskach podłogi górskiego schroniska lub zapachu starej drewnianej cerkwi nie musi czytać tej książeczki. Dla wszystkich innych powinna to być lektura obowiązkowa.
MAREK WAWRZYNIAK
Istota podróży
Fenomen książki Roberta M. Pirsiga Zen i sztuka obsługi motocykla polega chyba na tym, że może być odczytywana z perspektywy różnych doświadczeń, poziomu i rodzaju wykształcenia. Polecił mi ją Fin zajmujący się marketingiem i stała się jedną z tych pozycji, które rozwinęły mnie zawodowo, mimo że nie ma w niej mowy bezpośrednio o architekturze. Książka jest zapisem podróży motocyklem przez Stany Zjednoczone odbywanej przez ojca i jedenastoletniego syna. Podczas wędrówki buduje się między nimi więź i zrozumienie. Patrząc na przemykające krajobrazy, bohater snuje myśli o stosunku do rzeczywistości i sposobach jej kształtowania. Sporą część zajmują rozważania na temat definicji pojęcia „jakość”. Chociaż mówi się tu raczej o jakości przedmiotów i utworów literackich, to przecież równie dobrze wszystko to można odnieść do architektury. Racjonalne i romantyczne podejście bohaterów do technologii przypomina postawy architektów, z których część nie liczy się z nią prawie wcale, pozostawiając ten aspekt specjalistom z różnych branż, podczas gdy inni, przytłoczeni rozwiązywaniem problemów technicznych i prawnych, zapominają o estetycznych i kulturowych konotacjach architektury. Mimo że od czasu, kiedy książka została napisana, motocykle przeszły technologiczną rewolucję, to istota wielodniowej podróży, w której zmieniające się miejsca i krajobrazy oraz nowo poznani ludzie ułatwiają uporządkowanie myśli, pozostaje taka sama.
MAREK WAWRZYNIAK
Teoria widzenia i architektura
Powidoki Andrzeja Wajdy skłoniły mnie do powrotu do postaci Władysława Strzemińskiego, który w czasach studenckich był dla mnie prawdziwym guru. Chciałem się upewnić, że do słabości filmu nie przyczyniła się osoba głównego bohatera. Ponownie sięgnąłem po Teorię widzenia, która choć zestarzała się w warstwie światopoglądowej, znowu wydała mi się fascynującą lekturą. Pewien radykalizm i jednoznaczność w wyrażaniu opinii można wybaczyć, kiedy rozumie się ducha epoki. Czytając, ze zdziwieniem stwierdziłem, że wiele sądów, które od lat uważałem za swoje, w rzeczywistości przywłaszczyłem sobie z tej młodzieńczej lektury. To, jak patrzę na dzieła z różnych epok również w znacznym stopniu zawdzięczam Teorii widzenia. Jedną z podstawowych tez Strzemińskiego jest zależność między zdolnością postrzegania a „świadomością” wzrokową, którą buduje się m.in. poprzez kontakt ze sztuką i dobrą przestrzenią architektoniczną. Stosujemy tę teorię w praktyce, przedstawiając klientowi w początkowym stadium pracy przykłady dobrych rozwiązań i wyjaśniając, jakimi środkami został osiągnięty taki efekt. Przy braku odpowiednich doświadczeń intuicyjne rozumienie architektury zwykle nie wystarcza. Zastanawiam się również, ile w moich decyzjach projektowych jest doświadczenia, a ile wpływu tego, co oglądam. Teoria widzenia to wspaniała ponadczasowa książka warta ponownego czytania.
MAREK WAWRZYNIAK
Podstawowa lektura
Pierwszy dom jednorodzinny zaprojektowałem i zrealizowałem w czasie studiów. Wtedy poznałem różnicę pomiędzy projektem studenckim a takim, który ma być zbudowany. Problemem było wszystko: układ cegieł w kominie, izolacja i wentylacja dachu, warstwy w podłodze na gruncie. Przez kilka tygodni moją jedyną lekturą był Poradnik majstra budowlanego. Potem, przez pierwsze lata w zawodzie, poprzez codzienne użycie „rozczytałem na strzępy” dwa wydania Majstra. Teraz nie sięgam już po tę książkę, bo po prostu znam ją na pamięć. Ale ciągle zajmuje miejsce na półce, zaraz koło Podręcznika projektowania architektoniczno-budowlanego Ernsta Neuferta. Architekt musi stać na dwóch nogach: teorii i praktyce. Nowe eksperymenty, materiały i narzędzia projektowe, parametryzacja, recykling, ślad węglowy, kulturowa i społeczna rola architektury – o tym trzeba pisać i warto poczytać. Zanim jednak nasz budynek stanie się początkiem nowej typologii i kopernikańskim przełomem w architekturze warto zadbać o mostki termiczne i prawidłowe zakładki w izolacji, czego życzę sobie i kolegom z branży.
MAREK WAWRZYNIAK
Drugie życie Wyrobów
Najpierw była Duchologia, teraz Wyroby, następstwem których jest nominacja autorki do paszportu „Polityki". Olga Drenda, etnolożka i antropolożka kultury, konsekwentnie bada nieodległą przeszłość. Nie jest trudno: w witrynkach, w szufladach „pomocników”, na półkach regałów nadal tkwią przedmioty jej pożądania – ostentacyjnie niepraktyczne durnostojki, gównidełka nieporadnie odgrywające rolę dawnych bibelotów. Trzeba tylko wiedzieć, do których drzwi zapukać, a potem jak ze zrozumieniem przetłumaczyć świat kiczu na opowieść z krainy łagodności, spod klosza bezpieczeństwa, czyli wspomnień z dzieciństwa. Autorka dobrze wie, że jako badaczka nie jest sama. Z bagażu swego wykształcenia sięga po najwyższe autorytety: wspiera się słowem Romana Reinfussa i Rocha Sulimy, przywołuje Marcina Czerwińskiego z jego „polskim domkiem”, fotograficznym archiwum Władysława Hasiora i odbitkami z czarno-białych negatywów Zofii Ryted. Odpowiedzialnością za kształtowanie gustu obarcza samego Adama Słodowego, guru majsterkowiczów, a także Irenę Gumowską, gospodynię kreatywną, która wiedziała jak ze starych szmat i rajstop zrobić praktyczny dywanik. Autorka Wyrobów śmiało porusza się po tamtym zamierzchłym czasie, ale jest na tyle młoda, że nie może sama pamiętać uroku plastikowych Myszek Miki i Kaczorów Donaldów – tych z pierwszego obiegu, ślubnych monideł, grających pocztówek i lusterek z Brigitte Bardot. A jednak wyczuwa ich urok, właściwie reaguje na przejrzałą urodę oferty budek RUCHU-u, dziś wyzutą z kontekstu i naturalnego środowiska. Żongluje słowem, żartem, świetnie zna tamtą krainę radosnej twórczości. Poprzez świat zewnętrzny, z wątpliwą podmiejską urodą „architekturek” samowolnych projektów, poprzez pokryte tłuczoną ceramiką (to nieświadomi kuzyni Gaudiego) mieszkalne „segmenty”, czy przez zdobne metalowe ogrodzenia działek, dociera do wnętrz. Ciekawi ją nie dzisiejsza kreatywność, lecz pomysłowość wynikająca, co tu kryć, z biedy, nadmiaru wolnego czasu, ale i z potrzeby serca, a więc ze szczerej podświadomej miłości do kiczu. Mimo natłoku myśli, bo warte uwagi przykłady atakują autorkę zewsząd, porządkuje swoją książkę w wartką opowieść o naturze, tworzywach czy nagiętym do estetycznych potrzeb żelastwie. Ale rupiecie rządzą się swoim prawem. Z kart książki straszą opowieści o smutnych dziewczynkach z oczami jak u sarny – prace niestrudzonej malarki Danuty Muszyńskiej, oleodruki z Chrystusem nauczającym z łodzi, fosforyzujące na różowo „bozie” z jarmarków wokół sanktuariów, krasnale z pogranicza polsko-niemieckiego czy ogromne stwory z dinozaurolandów. Dodajmy, że autorka nie ogranicza się do naszego podwórka. W celach badawczych rusza do krajów tak odległych, jak Australia, by porównać polskiego łabędzia z opony, wygiętych wstęg metalowych i kawałków szlauchu do jego pobratymca z antypodów. W kraju natomiast dociera do świata kolekcjonerki Kory Tei Kowalskiej, by utwierdzić się w przekonaniu, że potrzeba zbierania niegdyś wszechobecnych „wyrobów” jest przymiotem, a nie oznaką poszukiwania „kiczu w kiczu”. Temu też służą niezwykłe ilustracje: fotografie oryginalnych PRL-owskich durnostojek, ale przede wszystkim precyzyjne oleje na płótnie pędzla Marka Rachwalika, sławiące drugie, surrealistyczne życie fragmentów opon, drutów, plastikowych paprotek, grabi i bóg wie czego. HANNA FARYNA-PASZKIEWICZ
Urbanista wczoraj i dziś
W przedmowie do trzeciego wydania drugiego tomu swej fundamentalnej pracy Urbanistyka, Tadeusz Tołwiński pisze m.in.: Pragnąłbym, aby niniejsza praca oświetliła w sposób właściwy zagadnienia struktury i formy miasta, aby umożliwiła nowoczesnemu urbaniście stworzenie, na podstawie nowych warunków społecznych i gospodarczych, nowych kształtów miasta jako odwiecznego dzieła sztuki. Pisał te słowa w 1948 roku, wkrótce po zakończeniu hekatomby drugiej wojny światowej, świadom ogromu zniszczeń i wobec konstytuowania się w Polsce nowego ładu, jakże odmiennego od tego, który upadł w roku 1939. Próbujemy sobie wyobrazić jak specyficzne warunki panowały tuż po wojnie, jakie zadania stały przed urbanistami i jak oni sami definiowali swoje powołanie i misję. Jakże inne są realia siedem dekad później, sytuacja zawodowa urbanistów, oczekiwania rynku dotyczące ich działań… Niedawno ukazała się Epoka spektaklu Toma Dyckhoffa (recenzja „A-m” 3/2019). W tej pełnej sarkazmu książce można trafić na gorzką konstatację, iż urbanista to osoba o losie nie do pozazdroszczenia, przygotowana zawodowo do wykonywania prac na ogół nikomu niepotrzebnych, ubezwłasnowolniona przez lokalne uwarunkowania społeczno-polityczne, pracująca często wbrew różnym grupom nacisku i w związku z tym – na ogół sfrustrowana. Pisze to Anglik: nasuwa się podejrzenie, że w Polsce mamy do czynienia z podobną sytuacją. Designing Change to zbiór wywiadów z urbanistami, dwanaście ciekawych rozmów z projektantami pochodzącymi z różnych krajów (Chiny, Francja, Holandia, Kanada, Niemcy, USA, Wielka Brytania, Włochy). Tekstom towarzyszą ilustracje, tworzące komentarz do poruszanych wątków. Po każdym z wywiadów znajdziemy wybór projektów autorstwa rozmówcy – są tu koncepcje wstępne i dzieła kompletne, prace zrealizowane, a czasem opracowania teoretyczne i o charakterze utopijnym. Za każdym razem mamy do czynienia z kreacją architektoniczną, trójwymiarową wizją przestrzeni. I jeśli zwykliśmy utyskiwać w Polsce na brak pośredniej skali między opracowaniami planistycznymi (studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego) a projektami budowlanymi, na których podstawie wydawane są pozwolenia na budowę i powstaje fizyczna przestrzeń – to właśnie o tej pośredniej skali zdaje się być ta książka. Projekt urbanistyczny – o nim mowa. Choć niezbyt często, także w Polsce zdarzają się projekty urbanistyczne. Świetna propozycja dla Wolnych Torów w Poznaniu (Mycielski Architecture & Urbanism), celna koncepcja zagospodarowania Łasztowni w Szczecinie (Maćków Pracownia Projektowa) – obie prace wyłonione w drodze ważnych konkursów; można by podać wiele innych przykładów. Dobre i ciekawe przestrzennie rozwiązania, noszące znamiona postulowanego przez Tołwińskiego „dzieła sztuki”, trafiają potem na ścieżkę planistyczno-administracyjną, grzęzną w procedurach przewidzianych ustawami i rozporządzeniami, by któregoś dnia oddalić się od klarowności pierwotnej wizji albo – co gorsza – całkiem upaść, gdy po zmianie lokalnych władz zmienią się też priorytety. Designing Change to książka nie tylko dla urbanistów. Zainteresuje także architektów, urzędników, tzw. miejskich aktywistów i innych, którym kształt miasta jest nieobojętny. PIOTR LEWICKI, KAZIMIERZ ŁATAK