Warszawa w budowie – to nazwa cyklicznego wydarzenia organizowanego od 2009 roku przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Impreza startowała niegdyś jako seria spotkań i dyskusji, ostatecznie przyjmując coraz bardziej charakter wystawy, której pretekstem jest fenomen miejskości, a kontekstem lokalnym – Warszawa. Jednak od kilku lat festiwal zamierał, tonąc w dość bełkotliwie zarysowywanych tematach. Przykładowo – przewrotnym hitem piątej edycji Zawód: Architekt nieoczekiwanie stała się wielka makieta planowanej przed drugą wojną dzielnicy im. Marszałka Piłsudskiego w Warszawie. To monumentalne założenie urbanistyczne ze Świątynią Opatrzności Bożej pośrodku sprowadzało człowieka do skali mrówki lub co najwyżej uczestnika totalitarnych parad. W tym roku siódmą już edycję festiwalu, która odbywała się od 10 października do 10 listopada, zatytułowano Spór o odbudowę. Jest to temat w stolicy nośny i głośno dyskutowany od czasów społeczno- politycznej przemiany sprzed 25 lat. Przez cztery powojenne dekady odbudowa miasta była bezdyskusyjnym mitem. Można było co najwyżej półgębkiem sarkać, że podnosząc się z ruin Warszawa ogołociła ze średniowiecznej cegły Wrocław, uszczupliła stan posiadania szczecińskich pomników, a z Poznania zabrała sobie stylowe meble.
Komercyjny dziś budynek przy „pomniku palmy" w środku miasta ma wszak wyrytą w kamieniu podniosłą sentencję: Cały naród buduje swoją stolicę. Mit odbudowy od połowy lat 90. XX wieku odbrązawiali varsavianiści: Jerzy S. Majewski i Tomasz Markiewicz w cyklu prasowych artykułów, wydawanych następnie w formie książkowej w serii Warszawa nieodbudowana. To oni rozpętali gorącą dyskusję, w której przeglądają się autorzy kolejnych prezentacji i publikacji. O tym, że temat jest nośny do dziś, świadczy też to, że równolegle w Warszawie trwa druga wystawa podejmująca podobne wątki zatytułowana Zaraz po wojnie, a prezentowana w konkurencyjnej dla warszawskiego MSN Narodowej Galerii Sztuki – Zachęta (czynna do 10 stycznia 2016 roku). Jednak to właśnie ekspozycja Spór o odbudowę była nie do pominięcia wśród jesiennych propozycji kulturalnych. Napakowana informacjami, atrakcyjna wizualnie, zorganizowana w ścisłym centrum miasta, w budynku opuszczonej szkoły, który wkrótce zniknie pod naporem komercyjnych deweloperów, oferowała kulturalną strawę dla szerokiej publiczności.
Prezentacja była skrojona tak, że każdy mógł zobaczyć w niej, co zechciał. Dla fanów historii i architektury bezcenne były oryginalne dokumenty i rysunki wydobyte głównie ze zbiorów współorganizatora wystawy – Muzeum Warszawy. Zaangażowany społecznie elektorat nowej lewicowej partii mógł fascynować się przedstawianymi tu meandrami stołecznych reprywatyzacji, a grupkę młodych architektów spotkałem zapatrzonych w migające slajdowisko złożone z reporterskich zdjęć warszawiaków mijających narożnik przy obecnym rondzie de Gaulleʼa. Miny, ekstrawaganckie fryzury i wyszukane ubiory utrwalił ponad pół wieku temu niedawno zmarły legendarny fotograf powojennej Warszawy – Zbyszko Siemaszko. W ramach Warszawy w budowie i z okazji 100-lecia nauczania architektury w Warszawie, w sali wystawowej Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej można było oglądać prezentację projektu badawczego amerykańskiej historyczki i teoretyczki architektury Beatriz Colominy z Uniwersytetu Princeton, zatytułowaną Radykalne nauczanie (więcej na str. 30-35). O ile Spór o odbudowę w swym wyrazie plastycznym przemawiał konwencją kontrolowanej ruiny, to Radykalne nauczanie było klasyczną galeryjną aranżacją przestrzeni. W pierwszej sali z czterech ustawionych naprzeciw siebie ekranów przekrzykiwali się ogłaszający swe manifesty studenci i wykładowcy.
Pojawiał się wśród nich też Jerzy Sołtan, oprowadzający dostojnie po pracowniach Uniwersytetu Harvarda (z przeciwnego ekranu jednak zagłuszali go hiszpańscy radykałowie). Druga sala, zaaranżowana w formie rotundy, to obrazkowe „otwarte archiwum” blisko już stu udokumentowanych, niezwykle zróżnicowanych form nauczania architektury. Na wykładowców i ich przekaz ma tu wpływ historia, polityka, przemiany społeczne i technologiczne. Pośród „radykalnych” nauczycieli nie brakowało i polskich reprezentantów. Przedstawiona została na przykład działająca podczas drugiej wojny Polska Szkoła Architektury w Liverpoolu, w której wykładali Oskar Sosnowski, Zbigniew Dmochowski czy Bolesław Szmidt. Mogliśmy natknąć się także na dokumentację krótkiego epizodu profesorskiego Macieja Nowickiego na Uniwersytecie w Raleigh. Dzięki wkładowi profesora Sławomira Gzella, udokumentowano też wieloletnią pracę dydaktyczną Kazimierza Wejcherta z warszawskiego wydziału architektury. Profesora, który zaszczepił w stołecznych urbanistach przekonanie, że planowanie przestrzenne jest sztuką kształtowania scenografii ludzkiego życia, a nie bezdusznym stebnowaniem linii na planach zagospodarowania pod dyktando ekonomicznych optymalizacji. Nie zabrakło także Oskara Hansena – architekta, któremu nie wystarczała sama skończona architektura. Przez kilka dziesięcioleci nauczał na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych kompozycji, a następnie struktur wizualnych.
To bardzo dobrze, że wystawę zainstalowano wewnątrz prawdziwej architektonicznej uczelni. Gratisowe ulotki opisujące podstawowe idee radykalnych nauczycieli, to dodatkowy wykład oferowany studentom. Mnie przypomniały one moich „radykalnych” wykładowców. Profesora Macieja Gintowta, który nie tylko był autorem hal katowickiego Spodka i gdańskiej Oliwii. Potrafił też bez wahania wyciągać swoich studentów z łap policji w burzliwych latach 80. A także profesora Konrada Kucza-Kuczyńskiego – dziekana, który udostępniał nam, ówczesnym studentom, na samokształcenie puste pomieszczenia gmachu wydziału. Nocne dyskusje, redagowanie studenckich wydawnictw, działalność parateatralna czy muzyczna miały miejsce długo po godzinach zajęć. Wystawę Beatriz Colominy traktuję jako apel. Architektoniczne studia dają niektórym możliwość zdobycia lukratywnego zawodu. Nie można jednak dopuścić do ich przekształcenia w zawodową szkołę, gdzie powtarzanie zaklętych formuł prowadzić ma do późniejszej kariery. Uczelnie muszą pozostawać, jak pisał Czesław Miłosz, wyspami pływającymi po morzu komercji i codziennej pospolitości. A stać się tak może tylko dzięki „radykalnemu nauczaniu”.