Każda edycja organizowanego przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej we współpracy z Muzeum Warszawy cyklu Warszawa w budowie poświęcona jest innej tematyce. Przedostatnia z 2015 roku Spór o odbudowę – uhonorowana Nagrodą Architektoniczną Prezydenta m. st. Warszawy – dotyczyła powojennych koncepcji odbudowy stolicy. Ostatnia, ósma z kolei, pod hasłem Wreszcie we własnym domu. Dom polski w transformacji w październiku i listopadzie odnosiła się do kwestii mieszkaniowych po 1989 roku i – wbrew nazwie – nie skupiała się wyłącznie na Warszawie.
Prawdopodobnie miał na to wpływ „międzymiastowy” zespół kuratorski, w skład którego weszli członkowie krakowskiego Instytutu Architektury (Dorota Jędruch, Marta Karpińska, Dorota Leśniak-Rychlak, Agata Wiśniewska i Michał Wiśniewski, współpraca: Kacper Kępiński) oraz Tomasz Fudala i Szymon Maliborski z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (współpraca: Szymon Żydek, Cezary Lisowski).
Tytuł zaczerpnięto z otwierającego wystawę telewizyjnego spotu z 1989 roku – Artyści dla Rzeczypospolitej. Krystyna Janda, apelując o poparcie dla nowego rządu, recytuje w nim fragment wiersza Ernesta Brylla, mówiąc jednak o „własnym”, a nie „wspólnym” domu. Ta „własność” pojawiała się na ekspozycji w różnych odsłonach – od dominacji mieszkalnictwa własnościowego, przez dążenie deweloperów do osiągnięcia jak największych zysków, aż po brak poszanowania ładu przestrzennego. Pokazano pierwsze zachwyty prywatyzacją lat 90., ale także jej konsekwencje. Kuratorzy prześledzili, jak związane z nią ekonomiczne i społeczne zjawiska ukształtowały współczesną strukturę i zasoby mieszkaniowe oraz estetyczne i konsumpcyjne aspiracje.
Zamierzenie było czytelne, lecz ogromna liczba wątków i struktura wystawy nie pozwalały na jasne odczytanie tych zależności. Podczas debaty inauguracyjnej zespół kuratorski zapowiedział, że jego celem jest zarysowanie wiodących idei ekspozycji, a miejscem ich rozwinięcia miały być równoległe debaty i seminaria. W przypadku interpretacji tak złożonego tematu sprawdza się jednak zasada: mniej znaczy więcej. Chociaż komponenty wystawy przestrzennie łączyła udana aranżacja autorstwa biura BudCud (we wnętrzu dawnej drukarni projektanci ustawili przykrywający i spajający poszczególne części ekspozycji dach), ścieżek narracyjnych było co najmniej tyle, ilu kuratorów. Wśród nich pojawiały się między innymi mieszkaniowe dramaty związane nieuczciwością deweloperów, nieludzkie warunki zamieszkania w kontenerach socjalnych czy polskie krajobrazy z domami niedokończonymi z przyczyn przypuszczalnie ekonomicznych (Underconstructed Agaty Pankiewicz i Marcina Przybyłko) lub w wyniku porzucenia przez podhalańskich górali marzeń o powrocie z amerykańskiej emigracji (To wszystko Ameryka Natalii Dołgowskiej). Mało skuteczne okazały się próby spinania różnych wątków serią kolaży z przewodnimi hasłami oraz Tryptykiem o polskiej transformacji, czyli animacjami wyjaśniającymi historię i konsekwencje neoliberalnej gospodarki.
Najskuteczniej różnorodne tematy łączył wywiad z Ewą P. Porębską, której narracja o zjawisku transformacji widzianym z perspektywy środowiska architektonicznego układała się w spójną historię oraz obiektywne porównanie sytuacji w Polsce i zagranicą. Z dystansem została w tej wypowiedzi oceniona twórczość projektowa i budownictwo tamtego okresu – kiedy to polska architektura pomimo rozbudzonych dzięki nowym możliwościom ambicji nie była ani awangardowa, ani wybitna, jednak stworzyła fundament dla dzisiejszych standardów.
Mocniejszego wyeksponowania domagało się na wystawie zestawienie dwóch wizji zamieszkania – osiedla domków jednorodzinnych z blokowiskiem (zilustrowane makietami i fragmentami filmów – Alternatywy 4 oraz Wojny polsko-ruskiej), a także temat deweloperskich nadużyć. Ten ostatni przedstawiono w postaci makiet z wyodrębnieniem poszatkowanych, niepełnowartościowych powierzchni biologicznie czynnych czy symulacją dostępu światła słonecznego, którego ilość zredukowana jest do dolnych granic norm obowiązującego prawa.
Z kolei „wyrzucona” poza wspólny dach część poświęcona wnętrzom sama w sobie stanowiłaby wyczerpującą opowieść o zmieniających się schematach zamieszkania. Od wydania 13 pięter Filipa Springera (Czarne 2015, „A-m” 1/2015) dyskusja o mieszkalnictwie w Polsce zmierza w niebezpiecznym kierunku. Zamiast chłodnego obiektywizmu, koniecznego dla postawienia trafnej diagnozy, dominują populistyczne opinie oraz tęsknota do zachodnich standardów (mimo że polska struktura lokatorsko-własnościowa przypomina bardziej tę w krajach południowo- i wschodnioeuropejskich). Praktycznie nie mamy ekspertów w dziedzinie polityki mieszkaniowej, chociaż zagadnienia socjologiczne i antropologiczne są nieźle rozpoznane.
Na wystawie zabrakło mi zwłaszcza badawczego spojrzenia młodszego pokolenia naukowców, takich jak Katarzyna Kajdanek czy Marcin Jewdokimow. Oprócz szczegółowo przedstawionych danych statystycznych dotyczących rozwoju warszawskiej Białołęki, nie podjęto też próby kwantyfikacji opisywanych zjawisk (oprócz kilku danych liczbowych na kolażach). Tak powszechne historie, jak dziedziczenie mieszkań czy ich masowy wykup – rodzaj uwłaszczenia, które odbyło się po 1989 roku – pojawiły się głównie w instalacji stylizowanej na teleturniejowe Koło Fortuny, wskazującej, jak wiele scenariuszy mieszkaniowych jest kwestią przypadku. Temat wszechobecnej w krajobrazie polskich miast i miasteczek wielkiej płyty widoczny był w kilku pracach, między innymi Mileny Banaszewskiej o mieszkańcach gdańskiego falowca, ale zabrakło wyjaśnienia, dlaczego pomimo przepowiedni z lat 90., że nasze blokowiska – podobnie jak te w zachodniej Europie – szybko staną się slumsem, jednak nim nie są. Ich stan techniczny jest systematycznie poprawiany, docenia się istniejącą infrastrukturę społeczną i dostępność transportową, a ceny mieszkań wcale nie maleją.
Nawet silnie podkreślone na ekspozycji kontrowersyjne kwestie estetyczne związane z architekturą mieszkaniową ewoluują. Styl dworkowy to już tylko niewielki odsetek gotowych projektów domów – stały się one prostsze, mniejsze i projektuje się je w sposób bardziej racjonalny. Temat wystawy okazał się szansą na spojrzenie z dystansem na lata 90. – czas, kiedy wchodzili na rynek deweloperzy, domy miały kolumny i wieżyczki, a szary popeerelowski krajobraz był upstrzony siermiężnymi reklamami. Później zaczęła się masowa suburbanizacja, deweloperskie osiedla-sypialnie, grodzenie i billboardy. Wiele z tych patologii udaje się stopniowo ograniczać, ale mimo coraz wyższej jakości architektury, standardów budownictwa czy myślenia o infrastrukturze na osiedlach mieszkaniowych, wydźwięk wystawy okazał się jednoznacznie negatywny.
Marcin Wicha – autor książki Jak przestałem kochać design – stwierdził, że oglądanie jej było nieprzyjemne i męczące, ale że taka przypuszczalnie była intencja kuratorów. Od 1989 roku minęły jednak już prawie trzy dekady. Najwyższa pora, aby zacząć przyglądać się zjawisku mieszkalnictwa z pomocą obiektywnego „szkiełka i oka”. Z drugiej strony, emocjonalne podejście do tematu jest nie do uniknięcia, bo kwestia zamieszkania dotyczy wszystkich. Podczas gdy w wielkomiejskich apartamentach peerelowskie meblościanki powracają jako klasyki polskiego wzornictwa, w wielu lokalach stoją nie z powodu upodobań właścicieli, ale z ekonomicznej konieczności. Podział na beneficjentów transformacji i tych, którzy na niej w mieszkalnictwie nie skorzystali, widoczny jest szczególnie ostro – to jeden z najtrafniejszych aspektów wystawy.