Integracja z miejscem – o koncepcji Muzeum Susch Chasper Schmidlin i Lukas Voellmy
Zadanie polegało na przebudowie na współczesne muzeum zabytkowego kompleksu, w skład którego wchodzą obiekty przemysłowe dawnego browaru (Bieraria i Bieraria Veglia) oraz plebania (Chasa della Santa). Wraz z sąsiadującym kościołem tworzą niewielki zespół klasztorny. Budynki znajdują się w sercu engadyńskiej wsi. Musieliśmy więc opracować strategię, która z jednej strony zachowałaby objętą ochroną historyczną tkankę, a z drugiej – stworzyłaby przestrzeń, spełniającą wymogi współczesnego muzeum. Aby struktura wioski została nienaruszona, nowe sale wystawowe wydrążono w skale pod ziemią. Kontrastują one ze starymi grotami i sklepieniami. Tzw. „suche mury” modelują krajobraz wokół budynków, tworząc tarasy i drogi. Wejście i trasa prowadząca przez muzeum zostały zaaranżowane. Do właściwych przestrzeni wystawowych wiedzie wąski tunel. Centralnym elementem jest, wysoka na 18 metrów, dawna chłodnia kominowa browaru, która stanowi ważny punkt orientacyjny wśród labiryntowo rozmieszczonych sal. Dzięki nadbudowaniu jednego piętra światło dzienne dociera aż do parteru – korona z przemysłowego szkła w nocy przypomina swego rodzaju latarnię morską. Całą różnorodną przestrzeń muzealną spajają jednolite podłogi i schody. Wykorzystane materiały mają albo lokalne, albo przemysłowe odniesienia. Powtarzającymi się motywami są surowa stal poręczy, masywne drewno w rozbudowanych wnętrzach oraz miedź dachów i fasad. Do betonu domieszano lokalną skałę, dzięki czemu uzyskano specyficzny, ciemny, lekko zielony kolor. Niektóre detale, m.in. armaturę i klamki, wykonali miejscowi rzemieślnicy. Elewacje wszystkich budynków odrestaurowano z wykorzystaniem tego samego białego tynku wapiennego. W ten sposób zapewniono czytelność muzeum jako zespołu. Pozornie minimalistyczna modernizacja jeszcze mocniej zintegrowała architekturę z miejscem.
Slow Art Slow Architecture – o Muzeum Susch Grażyna Kulczyk
Muzeum Susch położone jest z dala od zgiełku współczesnej art-turystyki, z którą stykamy się w instytucjach światowych metropolii. Tu wizytujący otrzymuje możliwość refleksji. Kiedy trzy lata temu zaczynałam budowę, nie mówiło się wiele o takiej potrzebie i takim podejściu do następnej czy może alternatywnej generacji muzeów. Głosy te przybierają jednak na sile. Slow art i slow architecture, z którymi mamy do czynienia w Suschu, to niewątpliwie jeden z ważnych kierunków, w którym zmierza nowe myślenie o sztuce i architekturze. Nie bez powodu przez ostatnie dwieście lat zjeżdżali do tej części Alp w poszukiwaniu refleksji i inspiracji do budowania europejskiego Bildungsbürgertum, wielcy pisarze i filozofowie, których twórczość stanowi dzisiejszy fundament myślenia o człowieku: Tomasz Mann, Fryderyk Nietzsche, Hermann Hesse, Martin Heidegger czy Ernst Cassirer. Susch, ten niegdyś tętniący życiem ośrodek na trasie do Santiago de Compostela, benedyktyński klasztor oraz miejsce historycznej debaty z czasów reformacji, nie mógł nie poruszyć wyobraźni.
Obiekt w tej „pozaczasowej” lokalizacji łączy nową architekturę z historyczną, jednocześnie dobrze współgrając z osadzoną tam sztuką. Metamorficzne skały zatopione w strukturze budynków, historyczne detale, minimalne architektoniczne interwencje z dziełami sztuki site-specific – to wszystko kreuje niepowtarzalne emocjonalne doznania. A wokół monumentalne góry, które w naturalny sposób skłaniają do głębszej refleksji, zaburzają poczucie skali i czasu, trochę jak w Pikniku pod wiszącą skałą. Podczas trwających trzy lata prac, każdego dnia odkrywałam to miejsce na nowo. To fascynujące zadanie krok po kroku przywracać energię starym obiektom i ich otoczeniu. Budżet kompleksu w Susch pozwoliłby na realizację większego, klasycznego miejskiego obiektu. Pytanie tylko, czy zależało mi na tysiącach “InstaArt’owiczów” czy na skupionych i przygotowanych odbiorcach sztuki współczesnej. Dla mnie sztuka jest indywidualnym, bardzo głębokim przeżyciem i dlatego tak, a nie inaczej myślę o architekturze muzeów.
Udany kompromis – o Muzeum Susch Piotr Sarzyński
Długa jest tradycja tworzenia muzeów w zmodernizowanych i adaptowanych na ten cel budynkach. Od Musée d’Orsay w Paryżu, przez Tate Modern w Londynie, po Ruhr Museum w Zollverein. I Polska dorzuciła tu swoje skromne, ale błyszczące trzy grosze, by przypomnieć choćby Muzeum Katyńskie i Muzeum Powstania Warszawskiego w stolicy, Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, Muzeum Współczesne we Wrocławiu czy ms2 w Łodzi. Muzeum Grażyny Kulczyk w malutkiej wsi w szwajcarskiej Gryzonii zapewne nie osiągnie popularności dzieła pracowni Herzog & de Meuron, ale jest przykładem oryginalnego i budzącego szacunek pomysłu na to, jak starą, a nawet bardzo starą, tkankę architektoniczną zamienić w nowoczesną instytucję kultury.
Wyjściowa idea była skromna. Grażyna Kulczyk kupiła w malutkiej, liczącej 210 mieszkańców, wiosce Susch opustoszałe i zaniedbane zabudowania małego browaru z myślą, by stworzyć w nim nieduże laboratorium wystawiennicze. Miało ono stanowić rodzaj suplementu do wielkiego muzeum, które planowane było w Warszawie. Fiasko rozmów z władzami stolicy sprawiło, że projekt należało gruntownie zredefiniować, a funkcje przewidziane początkowo w Polsce przenieść do Szwajcarii. Teoretycznie wszystko działało na niekorzyść projektu: mała powierzchnia zakupionych budynków (łącznie około 1200 m²), labirynt korytarzy z niewielkimi pomieszczeniami, surowe oko konserwatora zabytków niechętnego wielu zmianom – trudno się dziwić, skoro najstarszy z obiektów, przynajmniej w części, pochodzi z XII wieku – bijące przy budynku źródła, niestabilne geologicznie skały. A w końcu także nieufna wobec przybyszy miejscowa góralska ludność. I wręcz szalony zamysł, by całość ukończyć w 2-3 lata. A jednak udało się.
Grażyna Kulczyk szybko dokupiła dwa sąsiadujące z browarem budynki. Oba w bardzo złej kondycji i gdy zwiedzałem to miejsce półtora roku temu, z przerażeniem patrzyłem na skalę niezbędnych prac porządkowych i modernizacyjnych. Ponadto zdecydowała się na rozwiązanie wymagające wielkiego wysiłku, ale też budzące uznanie – pozyskanie dodatkowej przestrzeni wystawienniczej poprzez wkopanie się w głąb góry, przy której znajduje się browar. Bryły budynków uległy więc zmianom wręcz niedostrzegalnym, a jednak powierzchnia całkowita muzeum powiększyła się do 3600 m². To jednak oznaczało m.in. prace górnicze, polegające na wydobyciu 9 tysięcy ton skał. Niezależnie od tych działań z góry było wiadomo, że nie ma szans, by nowa placówka stała się miejscem prezentacji całej kolekcji sztuki Grażyny Kulczyk, a choćby nawet znaczącej jej części.
Ostateczny programowy kształt muzeum jest rodzajem kompromisu między artystycznymi wizjami a możliwościami. Dodajmy, że kompromisu udanego i dla postronnego widza niemal niezauważalnego. Otóż w jedenastu niedużych pomieszczeniach, których z różnych względów (konstrukcyjnych, konserwatorskich) nie można było przebudować, zdecydowano się na stałe prezentacje pojedynczych, w większości site-specific, prac wybranych artystów. W ten sposób w muzeum znalazły się, zyskując imponujący entourage, m.in. dzieła Piotra Uklańskiego, Magdaleny Abakanowicz czy Mirosława Bałki. Niekiedy są to dzieła imponujące, jak 14-metrowa instalacja Moniki Sosnowskiej czy 7-tonowa rzeźba Adriana Villar Rojasa. W tych pomieszczeniach zachowano, a niekiedy wręcz podkreślono urok historycznych detali (drewniane stropy, ceglany mur, a nawet kanaliki odprowadzające niegdyś nieczystości z dawnej stajni) oraz przyrodniczych fenomenów (skalne ściany). Pozostałe, większe pomieszczenia w przebudowanej części zamieniono na tradycyjne muzealne white cube’y i przeznaczono do organizacji tematycznych, czasowych, zmienianych co pół roku wystaw.
Zwiedzając Muzeum Susch, warto zwrócić uwagę na kilka szczegółów. Po pierwsze na perfekcyjnie wykonane elementy wykończenia (tynki, drzwi, klamki, podłogi itd.), które wyszły niemal wyłącznie spod rąk lokalnych rzemieślników i budowlańców. Po drugie na oryginalny pomysł, by dwa muzealne pomieszczenia pozostawić bez dzieł sztuki. Zamiast nich w jednym podziwiamy monumentalną skalną ścianę, po której spływają górskie wody. W drugim – dobrze zachowane ślady dawnej aktywności człowieka (osmolona powała, ujmujące prostotą drewniane łuki sklepienia). Po trzecie na świadome zachowanie okien z otwierającymi się pięknymi widokami na otaczające góry, będące kontrapunktem dla prezentowanych eksponatów. Po czwarte wreszcie na oryginalne rozwiązania architektoniczne, jak podziemny korytarz łączący dwa główne budynki kompleksu, zespolenie dwóch sąsiadujących obiektów w całość z zachowaniem wewnętrznej, dzielącej je niegdyś wąskiej uliczki czy śmiałe otwarcie ścian jednej z największych sal dwoma oknami o łącznej powierzchni 60 m². Wszystko to sprawia, że Muzeum Susch zdecydowanie sytuuje się w kategorii slow art'u, służącego kontemplacji, powolnemu odkrywaniu i delektowaniu się niuansami aniżeli efektownemu „zaliczeniu”.
Duże okna otwierają widoki na otaczające skały, będące kontrapunktem dla prezentowanych eksponatów
Jak w szwajcarskim zegarku – o Muzeum Susch Werner Huber
Grażyna Kulczyk dokupuje w najbliższym sąsiedztwie kolejne zabytkowe obiekty, m.in. XVI-wieczny dom mieszkalny, a muzeum obudowuje rozlicznymi funkcjami, jak instytut naukowo-badawczy, biblioteka, ośrodek tańca współczesnego, rezydencje artystyczne, ale też hotel i restauracja. Muzeum pełni oczywiście w tym kompleksie rolę najważniejszą, ale coraz wyraźniej widać, że piękna, surowa i zabytkowa tkanka engadyńskiej doliny ma powrócić do życia w bardzo nowoczesnej roli.
Otwarcie Muzeum Susch odbiło się szerokim echem w światowych mediach. Jednak ten, kto jadąc do niewielkiej wsi w Dolnej Engadynie liczy na spektakularny gmach, na początku nie zobaczy nic. Dopiero wnikliwa obserwacja pozwoli zauważyć zmodernizowany zespół budynków: wąski dom położony bezpośrednio nad rzeką, składający się z wielu części obiekt po przeciwnej stronie ulicy oraz kolejny tuż obok. Bielone fasady, więźby z modrzewia oraz jednolite pokrycie dachów miedzianą blachą łączą je w jeden kompleks – Muzeum Susch. Jak może się tu zmieścić instytucja o takich ambicjach? Z zewnątrz trudno jednak dostrzec, że za solidnym kamiennym murem ukrywa się duża sala oraz przestrzenie wystawowe, sięgające w głąb wydrążonej góry.
Swobodnie opadająca rampa prowadzi do holu wejściowego w budynku tuż nad rzeką, a więc nie w tym, który mógłby uchodzić za główny. Architektom Chasperowi Schmidlinowi i Lukasowi Voellmy’emu udało się nie tylko zachować to, co dawne, lecz także poprzez swoją interwencję osiągnąć twórcze napięcie. Najstarsze tutejsze mury pochodzą z XII wieku. Nowo wstawiony portal prowadzi do znajdującej się pod jezdnią starej piwnicy o kolebkowych sklepieniach, która następnie przechodzi w wąski korytarz. Po przejściu przez to „ucho igielne” na drugą stronę ulicy przed gośćmi otwierają się przestrzenie muzealne. Za rogiem surowa ściana skalna kieruje ku wąskim schodom prowadzącym na górę. Wieża dawnego browaru stanowi kręgosłup budowli. Architekci obniżyli podłogę o cztery metry poniżej poziomu ulicy i umieścili na zwieńczeniu murów szklaną nadbudowę. Oś pionową w imponujący sposób podkreśla stalowa rzeźba Moniki Sosnowskiej Schody. Jeden korytarz łączy różne przestrzenie. Główne pomieszczenie to klasyczny white cube, który jest klimatyzowany i wyposażony w specjalnie zaprojektowany system oświetlenia. Tuż obok znajduje się grota z XIV wieku. Po skalnych ścianach ścieka krystalicznie czysta woda – przyczyna powstania browaru. Schody pomiędzy dwiema częściami budynku prowadzą do dalszych sal muzealnych na górnych piętrach. Tutaj drewno podłóg i konstrukcji dachu tworzy szczególną atmosferę.
Sąsiadujący z muzeum dom gościnny przeznaczony jest dla artystów-rezydentów. Usunięto tu podłogę sutereny, aby wzmocnić konstrukcję betonowym szkieletem. Powyżej znajdują się skromne pokoje wyłożone drewnem, przestrzeń dzienna w dawnej stajni oraz wciąż pachnąca dymem wędzarnia. W domu nad rzeką, nad holem wejściowym są kolejne pomieszczenia, które sprawiają, że muzeum jest jak żywe centrum kultury. Dawna stodoła to obecnie sala przeznaczona na różne wydarzenia, a w dwóch izbach zaprojektowano bistro. Na wyższych kondygnacjach znajduje się wykończona z dużym kunsztem snycerskim biblioteka, biura oraz dwa pokoje na poddaszu. Widać, że budowa muzeum nie była ograniczona budżetem. Projektanci nie narzucili zastanej architekturze obcego i niefunkcjonalnego konceptu, lecz stworzyli wraz z Grażyną Kulczyk instytucję, która wyrasta z ducha miejsca, a jednocześnie spełnia międzynarodowe standardy.
Wprawdzie nie obyło się bez znacznych interwencji w historyczną substancję, jednak zastosowane rozwiązania były szczegółowo konsultowane z konserwatorem zabytków. Do realizacji wykorzystano lokalne zasoby. Drewno pochodzi z okolicznych lasów i zostało przetworzone przez miejscowych cieśli i stolarzy. To samo dotyczy prac ślusarskich i innych fachowych wykończeń – począwszy od poręczy przy schodach, poprzez klamki, ramy okienne, aż po armaturę. Piasek do tynków wydobyto z przepływającej przez Susch rzeki Inn, a skała uzyskana z wykopów i mikro-detonacji znalazła nowe zastosowanie w potrzebnej do budowy mieszance betonu. Szwajcarska architektura jest szczególnie ceniona w świecie za swoje ogromne przywiązanie do detalu i wykończenia. Dzieło Chaspera Schmidlina i Lukasa Voellmy’ego pozostaje wierne tej tradycji. Myśl globalnie, działaj lokalnie – Muzeum Susch łączy w sobie oba aspekty tej dewizy.
Muzeum Susch
Szwajcaria, Susch, ul. Surpunt 78
Autorzy: Schmidlin Architekten, architekt Chasper Schmidlin, Luvo Architekten, architekt Lukas Voellmy
Konstrukcja: Jon Andrea Könz s.c.r.l. Dipl.Ing.ETH SIA
Geolog: Andreas Handke
Powierzchnia terenu: 2600 m2
Powierzchnia zabudowy: 910 m2
Powierzchnia użytkowa: 2250 m2
Kubatura: 14 950 m3
Projekt: 2014-2015
Realizacja: 2015-2018
Nie podano kosztu inwestycji
Większe pomieszczenia w przebudowanej części zamieniono na tradycyjne muzealne white cube’y i przeznaczono do organizacji wystaw czasowych
Architekci musieli opracować strategię, która z jednej strony zachowałaby historyczną tkankę, a z drugiej – stworzyłaby przestrzeń, spełniającą wymogi współczesnego muzeum
W pomieszczeniach, których nie można było przebudować, znajdują się stałe prezentacje pojedynczych, w większości site-specific, prac wybranych artystów. Podkreślono w nich urok historycznych detali oraz przyrodniczych fenomenów
Bryły budynków uległy zmianom niedostrzegalnym z zewnątrz. Jednak za solidnym murem ukryte są przestrzenie wystawowe, sięgające w głąb wydrążonej góry. Dzięki wydobyciu 9000 ton skał powierzchnia całkowita muzeum powiększyła się do 3600 m²
Art collector Grazyna Kulczyk has the largest private collection of contemporary art in Eastern Europe. Having failed to persuade Warsaw and Poznań authorities to give her space to display it, she decided to build her museum in a tiny (200 inhabitants) Swiss village in the Engadine Valley. She bought two buildings of an old brewery and a parsonage. Since the buildings are listed (some parts date back to the 12th cent.), all works had to be carried out very carefully. In order to enlarge the exhibition area, it was decided to go underground by excavating 9,000 tons of rock; thus the area was tripled without disturbing the layout and charm of the village. Two main buildings of the complex are connected by an underground corridor. A former 18m high brewery cooling tower is now the main hall of the museum, surrounded by a maze of rooms. Some rooms, which could not have been enlarged, now house site-specific works of art. In the reconstructed buildings, larger rooms are traditional white cubes intended for temporary exhibitions. Local materials were used in construction, and many details were produced by local craftsmen.