Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców

i

Autor: fot. Maciej Landsberg/archiwum Izy Rutkowskiej 1 | Fotografia z realizacji projektu Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców

Wejście od podwórza Iza Rutkowska

2021-06-24 14:25

Architekci zbytnio otaczają się profesjonalnymi makietami i technicznymi rysunkami, żeby zbliżyć się do ludzi, tak jak ja to robię – na spontanie, przebierając się na przykład za cegłę. Artystka Iza Rutkowska w rozmowie z Agatą Twardoch o współprojektowaniu polskich miast wraz z ich mieszkańcami, dawniej i w czasach pandemii [W WYDANIU CYFROWYM WIZUALIZACJE NOWYCH PROJEKTÓW IZY RUTKOWSKIEJ].

Agata Twardoch: Kim jesteś?

Iza Rutkowska: Wypracowanie tej nazwy trochę mi zajęło, ale definiuję się jako artystka, która współprojektuje przestrzenie wspólnie z użytkownikami. Używam narzędzi z pogranicza dizajnu, sztuki performatywnej i architektury. Najbliższe są mi działania w dziedzinie architektury, ale z zastosowaniem innych metod niż te wykorzystywane przez architektów. Architektura jest dla mnie narzędziem do budowania więzi społecznych; na pierwszym planie stawiam zawsze jej aspekt społeczny. Pod pretekstem projektowania przestrzeni staram się jednoczyć ludzi i tworzyć warunki, by mogli się lepiej poznać. To jest prawdziwy cel moich działań, a nie ładne podwórko. Ładne podwórko może być efektem ubocznym.

Czyli jesteś artystką od kształtowania relacji międzyludzkich?

Częściowo tak. Czuję się artystką od kształtowania przestrzeni, w których ludziom może się lepiej współżyć ze sobą. Forma tych miejsc jest dla mnie jako twórcy równie ważna, ale tworzę ją w oparciu o budowanie relacji międzyludzkich.

Jedną z Twoich najważniejszych prac, o której często wspominasz i która doskonale spełnia te założenia jest Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców. Opowiedz, jak rozpoczął się ten proces i co spowodowało, że zajęłaś się podwórkiem na wrocławskim Przedmieściu Oławskim.

Do Wrocławia zostałam zaproszona w ramach Europejskiej Stolicy Kultury jeszcze przed działaniami głównymi, czyli w 2015 roku. Dostałam bardzo dużą swobodę, jeżeli chodzi o wybór lokalizacji i formy aktywności. Jedynie zasugerowano mi dzielnice, gdzie powinnam znaleźć lokalizację. Wiedziałam też, że moje działanie ma być częścią programu Wrocław – wejście od podwórza, którego założeniem jest to, by artyści wchodzili w interakcje z mieszkańcami. Zaproponowałam wtedy interaktywną instalację, ułatwiającą im integrację – dmuchanego i składanego z wielu elementów jeża. Poszukując miejsca zauważyłam, że mieszkańcy w ramach podwórek zazwyczaj się nie znają, mimo że mieszkają tak blisko siebie.

Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu

i

Autor: Il. archiwum Izy Rutkowskiej Artystyczna koncepcja rewitalizacji Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu Izy Rutkowskiej wraz z funkcjonalnościami wypracowanymi wspólnie z mieszkańcami widocznymi na wizualizacjach

Czyli znalazłaś podwórko, przyszłaś pewnego dnia i powiedziałaś: „Cześć, nazywam się Iza, jestem artystką i przyniosłam wam jeża”?

Tak, choć w zasadzie najpierw przyszłam bez jeża. Najpierw spędziłam na tym podwórku trochę czasu, siedząc tam i obserwując. Potem wróciłam, usiadłam do maszyny i zaczęłam szyć to, co czułam. I wyszedł mi z tego jeż. Potem wróciłam na podwórko i zaczęłam „się zapowiadać”. Zawsze robię tak, że pukam do wszystkich mieszkań, przedstawiam się i opowiadam, co będę robiła. Bo poza tym, że pracuję z obiektem, to pracuję też sobą jako animatorką. Ludzie na początku trochę nie wiedzieli o co chodzi z tym jeżem, ale to też było fajne, bo lubię takie działania, które mogą wyrywać z obiegu codzienności.

Jeż był na podwórku przez miesiąc. Co się dookoła niego działo?

Przez miesiąc, co drugi dzień, przywoziłam jeża na podwórko i z nim towarzyszyłam mieszkańcom. Co drugi dzień, najpierw brali udział w pompowaniu i składaniu go w całość. Była wspólna praca przed wspólną zabawą. Ze złożonym już jeżem robiliśmy szereg warsztatów, oglądaliśmy filmy, bajki – wszystko w tematyce jeżowej. To, co robiliśmy musiało być spójne, ale różnorodnie. Mieliśmy na przykład zmywalne jeżowe tatuaże dla dzieci, bo to był sierpień, wszyscy w krótkich spodenkach, i mieszkający w tym kwartale byli więźniowie robili sobie te jeżowe tatuaże między więziennymi dziarami. Symbolicznie to się fajnie układało. Dzień po dniu jeż, a właściwie ja za jego pomocą, coraz bardziej wszystkich integrował i stawał się częścią wspólnoty. Pytałam, co chcieliby jeszcze z nim zrobić i na przykład wyprowadzaliśmy go na spacery. Gdy wyjeżdżałam, powiedzieli, że chcieliby go zadomowić w swojej kamienicy. Wtedy powstało zdjęcie jeża wystającego z okien budynku. Dzieci robiły trochę to, czego wcześniej nauczyły się ode mnie – same pukały do sąsiadów i pytały, czy mogą z kolcem jeża wyjrzeć przez okno. To miał być krótki, miesięczny projekt, ale pod koniec już wiedziałam, że ja tego podwórka tak łatwo nie opuszczę.

Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu

i

Autor: Il. archiwum Izy Rutkowskiej Artystyczna koncepcja rewitalizacji Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców Izy Rutkowskiej wraz z funkcjonalnościami wypracowanymi wspólnie z mieszkańcami widocznymi na wizualizacjach

I co się wtedy stało? Jak zamieniłaś krótki, miesięczny projekt artystyczny na stałą, kilkuletnią współpracę z mieszkańcami?

Okazało się, że ESK bardzo się to działanie spodobało. Chcieli mnie zaprosić, żebym w 2016 roku „zrobiła” kolejne podwórko, z nowym obiektem. Z tym że dla mnie obiekty są tylko pretekstem do integracji ludzi, projektuję cały proces. Nie chciałam zaczynać nowego działania, chciałam dalej pracować z tymi samymi ludźmi, chciałam pociągnąć do przodu to, co już się udało osiągnąć. Ponieważ ESK nie bardzo podobał się ten pomysł, a mnie do działania potrzebne było jakiekolwiek finansowanie, bo to jest przecież także moja praca, więc wspólnie z mieszkańcami postanowiliśmy zebrać pieniądze „crowdfundingowo”. Pierwszym celem był wyjazd dzieci do ośrodka rehabilitacji jeży w Kłodzku, bo wcześniej często wspominały, że chciałyby jeża zabrać na wakacje. W proces zbierania środków zaangażowało się bardzo wielu mieszkańców, co było o tyle ważne, że oni do tej pory żyli w przekonaniu, że wszystko jest niemożliwe, że nic się nie da zrobić, więc gdy udało się zebrać te pierwsze pieniądze, to odkryli w sobie nowe poczucie sprawczości. Kiedy wyjechałam z dziećmi, wielu mieszkańców robiło sobie w tym czasie długo odkładane remonty, bo dzieci nie było w domu. Stałam się wtedy też osobą zaufaną, przecież zabrałam je na wakacje. Powstała między nami zupełnie inna relacja: mieszkańcy bardziej się otworzyli i zaczęli szczerze opowiadać, czego im w ich miejscu zamieszkania brakuje, co by chcieli zmienić. Wróciłam wtedy do ESK i zaproponowałam, że zrobimy dokument na temat odbywającego się tam procesu.

Czytaj też: Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców według Hugona Kowalskiego |

Wtedy pojawił się pomysł na zgłoszenie przebudowy do budżetu partycypacyjnego, ale mieszkańcy zupełnie nie mieli pojęcia jak się za to zabrać. Więc zostałam z nimi znowu na trochę, tym razem już bez żadnego finansowania i pomogłam im ogarnąć całość: jak mają wyglądać formalności, jak się zbiera głosy, co trzeba zrobić w ramach remontu. I to, jak oni się w końcu ogarnęli, to było niesamowite. Zwróciło nawet uwagę Wrocławskiej Rewitalizacji (była to zajmująca się rewitalizacją miejska spółka – przyp. red.), że mieszkańcy „Trójkąta” potrafią się tak zorganizować. Własnoręcznie drukowanymi plakatami obkleili pół miasta. Pech chciał, że zajęli wtedy drugie miejsce, więc finansowania nie otrzymali, wydawało się, że to jest klęska. Ale wtedy Wrocławska Rewitalizacja zgłosiła się do mnie, żebym kontynuowała proces współprojektowania. Konsultacje przeprowadziłam z grupą swoich studentek, a mieszkańcy nie czuli się dzięki temu opuszczeni. Wspólnie wypracowaliśmy uszczegółowiony program funkcjonalny, a w kolejnym roku wystartowali po raz drugi do budżetu partycypacyjnego. Tym razem wygrali i dostali 750 tys. zł. Była zatem koncepcja przebudowy podwórka i część finansowania. Dla mnie problemem okazał się fakt, że ja nie mogę zająć się projektem architektonicznym, że zgodnie z założeniami budżetu partycypacyjnego w ramach przetargu trzeba teraz wybrać architekta, a ja miałam poczucie, że kolejny etap powinien być spójną kontynuacją tego, co już zrobiliśmy.

Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu

i

Autor: Il. archiwum Izy Rutkowskiej Artystyczna koncepcja rewitalizacji Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców Izy Rutkowskiej wraz z funkcjonalnościami wypracowanymi wspólnie z mieszkańcami widocznymi na wizualizacjach

A nie było możliwości współpracy z tym wyłonionym w przetargu architektem? Znam kilka takich realizacji i wiem, że architekci starają się brać pod uwagę koncepcje przedstawione przez mieszkańców.

Tak, tylko że ja mam swoją przestrzenną wizję wypracowaną z mieszkańcami i nie chciałam, żeby przyszedł ktoś z zewnątrz i zrobił to po swojemu. Ja na przykład za punkt wyjścia przyjęłam, żeby oprócz założonych funkcji całość układała się z lotu ptaka w formę jeża, bo to było bardzo ważne w kontekście społecznego odbioru całego procesu.

Nie można było dograć takich rzeczy z architektem? Przecież efekt może być tylko lepszy, jeżeli połączy się know how obu stron?

Pracujemy teraz nad uspójnieniem wizji artystycznej i architektonicznej. No i pojawia się kwestia praw autorskich: czyje to jest w końcu dzieło? Dla mnie to frustrujące, że pracowałam nad projektem kilka lat i wymyśliłam z mieszkańcami główne założenia, a zgodnie z prawem autorem ma być architekt. Nie mogę się z tym zgodzić. W każdym razie, o tym jak wszystko uda się ostatecznie, będziemy mogli mówić dopiero po realizacji. Do sierpnia mamy uzyskać pozwolenie na budowę, we wrześniu mają się zacząć prace. Na razie za sukces uważam, że mieszkańcom udało się poznać i zintegrować, i że robią coś wspólnie.

Czy tę metodę projektowania przez działania artystyczne traktujesz jako wzorzec do powielania i uczysz tak pracować swoje studentki i studentów na SWPS? Czy może uważasz ją za niemożliwą do powielenia, jednorazową i unikatową, jak dzieło sztuki właśnie?

Kiedyś tak miałam, że traktowałam każde swoje działanie jak własne dziecko, ale proces Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców wiele w moim podejściu zmienił. Po pierwsze, dlatego, że dużo o nim mówię publicznie i już przez to się nim dzielę, po drugie, dlatego, że nie pracowałam przy nim sama. Konsultacje robiłam z dziewczynami ze swojej Szkoły Pukania do Drzwi. Tę nieformalną szkołę założyłam po to, żeby integrować studentki i studentów z różnych dziedzin – socjologii, antropologii, dizajnu i architektury, żeby uczyli się myśleć interdyscyplinarnie. No i po to, żeby mogli te doświadczenia wykorzystywać w kolejnych działaniach. Taką współpracę z grupą doceniam szczególnie przy działaniach, które prowadzę za granicą, gdy nie mogę cały czas być na miejscu. Zaczynam wtedy proces, uczę i „puszczam”, żeby lokalna grupa prowadziła dalej to, co zaczęliśmy wspólnie. Widzę wtedy jednak, że efekty są już mniej „moje”, bo metoda to jedna sprawa, ale te procesy, które prowadzę sama bardzo przepuszczam przez siebie. Fajne jest to, że dziewczyny, z którymi pracowałam we Wrocławiu, są teraz rozchwytywane wśród urzędników, bo są dobrymi facylitatorkami, które potrafią wyjść do ludzi i z nimi współdziałać.

Czytaj też: Wąż w służbie rewitalizacji – polski projekt w Madrycie! |

Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu

i

Autor: Il. archiwum Izy Rutkowskiej Podwórko im. Wszystkich Mieszkańców, orientacyjna sytuacja w tkance miejskiej Wrocławia

Wydaje mi się, że jest to pytanie, które wszystkich dzisiaj nurtuje – jak prowadzić partycypacyjne projekty w roku epidemii i lockdownu?

To bardzo ciekawe, ale procesu przy pracach nad Podwórkiem im. Wszystkich Mieszkańców ten lockdown właściwie nie zmienił. Ja już wtedy tych wszystkich ludzi znałam, miałam do nich numery telefonów i kontakt w mediach społecznościowych, i po pierwszym szoku, gdy nikt nie wiedział co będzie, zaczęłam ich obdzwaniać i pytać jaka forma działań byłaby dla nich najlepsza. Część decydowała się na rozmowę przez telefon, ale większość zapraszała mnie do siebie, gdzie przy ciastkach spotykaliśmy się w mniejszych grupach. Na koniec, gdy trzeba było skonfrontować poszczególne pomysły zrobiliśmy zebranie online i to było na tym etapie nawet łatwiejsze. Wszyscy czuli się bezpieczniej, bo każdy siedział w swoim znanym, domowym środowisku, a ja miałam wszystkich na jednym ekranie i łatwiej było mi rozmowę moderować. Pewnie nie można by od tego zacząć, ale gdy już wszyscy się znali, było to całkiem ok. Choć teraz, już w pandemii, zaczęłam proces współprojektowania nowej siedziby BWA we Wrocławiu i też uważam, że jest to do zrobienia („A-m" patronowała temu projektowi pod nazwą Przestrzenie integracji. Czy BWA musi być budynkiem? – przyp. red.). Z ekspertami prowadziliśmy warsztaty w mniejszych grupach online, a do ludzi na ulicę wychodziliśmy normalnie, po prostu w przestrzeni publicznej, bo nie wyobrażam sobie innej opcji. Przygotowałam trzy mobilne makiety, odpowiadające trzem scenariuszom rozwoju, które z pracownikami BWA, urzędnikami, ekspertami i środowiskiem twórczym rozwijaliśmy. Woziliśmy je po ulicach. Przy nich rozmawialiśmy z ludźmi. Nie było tu potrzebne wchodzenie ludziom do domów, bo temat dotyczy sfery publicznej.

Przestrzenie integracji

i

Autor: fot. Maciej Landsberg/archiwum Izy Rutkowskiej 2 | Iza Rutkowska podczas konsultacji społecznych w ramach akcji Przestrzenie integracji. Czy BWA musi być budynkiem?

Nie obawiasz się, że w dobie pandemii ludzie będą bardziej sceptycznie podchodzili do takiej rozmowy?

Nie zauważam takich obaw. Raczej widzę, że ludzie teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebują takich kontaktów, że z ulgą przyjmują pretekst, żeby się z kimś spotkać. Mam w sobie jakąś energię, gdy idę przez miasto z makietą i uśmiecham się do ludzi, to oni nawet sami z ciekawości podchodzą. Ja nigdy nie miałam tak, że ludzie uciekają przede mną, bo idzie ktoś z ankietą i pyta ich o coś. I nie boję się, że teraz będzie inaczej. Może gorzej by było rzeczywiście, gdybym chciała chodzić po domach.

A kwestia higieny? Twoje instalacje zazwyczaj wymagają bezpośredniego kontaktu: jeż, którego dzieci nosiły, niedźwiedź, do którego można się było przytulać, koń, na którego się wchodzi. Myślisz, że tu się coś zmieni?

Po pierwsze, wydaje mi się, że w ludziach nie ma tak dużo strachu przed kontaktem. Po drugie, mam kilka pomysłów jak dostosować swoje instalacje do nowych czasów. Wymyśliłam nawet samodezynfekującą się instalację w postaci słonia z płynem antybakteryjnym w brzuchu. Po naciśnięciu jego trąby, każdy będzie mógł dezynfekować ręce. Taki słoń mógłby pojawiać się w miejscu badań performatywnych, które prowadzę i przyciągać ludzi, jak jeż czy inny z moich dotychczasowych obiektów. No i po trzecie, już jakiś czas temu odeszłam od robienia dużych przytulanek, a same rzeźby, których trzeba dotykać, są przecież jak artykuły w sklepie. Gdy wchodzisz do sklepu, to też dotykasz powierzchni. Nie dajmy się zwariować, trzeba zachować w tym wszystkim jakiś rozsądek.

Czy sama szyjesz i tworzysz swoje makiety?

Kiedyś to robiłam, bo kończyłam projektowanie ubioru, więc umiem szyć i do tej pory sama szyję i wykonuję prototypy. Ale same obiekty muszą być wykonywane z trwałych materiałów, więc jeżeli jestem zadowolona z prototypu, to przeskalowuję projekt i mam podwykonawców, którzy szyją całość na przemysłowych maszynach z innych materiałów. Tak samo w przypadku drewnianego konia – sama zrobiłam tekturowy prototyp i na jego bazie, wraz z teamem technicznym, pracowaliśmy nad tym jak całość przenieść na drewno i inną skalę. Tak naprawdę system mojej pracy jest trochę jak system pracy architekta, pracujemy bardzo podobnie: zaczynamy od szkiców i koncepcji, współpracujemy z branżystami – ja też współpracuję z konstruktorem, a potem sztab ludzi to realizuje. Poza tym zawsze pracuję w zespołach. Mogę wykonać rzecz sama, ale ona nigdy nie będzie taka fajna, jak ta stworzona w większym zespole ludzi, gdzie każdy ma inne kompetencje. Często współpracuję na przykład z Robertem Czajką, który również jest projektantem i złotą rączką. Razem wymyślamy rzeczy, ale on jest dużo dokładniejszy w ich wykonywaniu. Metodę produkcji dużych dmuchanych elementów też wymyśliłam kiedyś wspólnie z panem, który miał firmę wykonująca obiekty reklamowe. Po drodze się zaprzyjaźniliśmy, a on – mam nadzieję, że nie od współpracy ze mną – zamknął biznes, ale pomysł obszywania elementów dmuchanych pozostał nasz wspólny. Choć teraz staram się już z powodów ekologicznych nie robić rzeczy z plastiku, a poza tym coraz bardziej kręci mnie architektura. Chcę tworzyć rzeczy trwałe i duże.

Zmieniasz skalę swoich działań?

Tak, zmieniam skalę, ale także dlatego właśnie, że zależy mi na trwałości tego, co robię. Chcę prowadzić procesy architektoniczne, związane z przestrzenią, bo mnie to kręci i umiem to robić. Chociaż widzę, że mam inne metody i inne podejście niż architekci. Nie znam architektów polskich, którzy tak aktywnie wychodzą do ludzi, którzy tak bardzo wczuwają się w ich potrzeby. Wiesz, że na wizualizacjach Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców umieściłam zdjęcia konkretnych osób – przyszłych użytkowników, a nie stockowe rysunki? Który architekt by to zrobił? Architekci zbytnio otaczają się profesjonalnymi makietami i technicznymi rysunkami, żeby zbliżyć się do ludzi, tak jak ja to robię – na spontanie, przebierając się na przykład za cegłę. Mam poczucie, że architekt jest uznawany wśród przeciętnych ludzi za specjalistę, „który wie”, więc ludzie wstydzą się obstawać przy swoich wizjach. Mnie natomiast mogą powiedzieć wszystko, co jest dla nich ważne, i to może potem wpłynąć kreatywnie na formę miejsca. Chcę współpracować z architektami, mieć ich w teamie, cenię ich techniczne podejście, ale dla mnie ważne jest zachowanie ciągłości procesu, mojej pełnej za niego odpowiedzialności i również wpływu na formę, która z tego procesu wynika, a nie jedynie z głowy architekta, który pojawił się niemalże na sam koniec i uważa, że „on wie lepiej”. To zaburza istotę działań procesualnych. Liczę na to, że przeprowadzony do końca proces Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców pozwoli pokazać ułomności systemu i wprowadzać zapisy zabezpieczające prawa artystów zajmujących się projektowaniem przestrzeni publicznych, również w relacjach z architektami. I robię to nie tyle dla siebie, co dla rzeszy moich studentów, którzy zmagają się z tego typu problemami.

Biogram

Iza Rutkowska, projektantka, założycielka Fundacji Form i Kształtów oraz Studia Zoochitecture, wykładowczyni School of Form. Prowadzi procesy projektowe dotyczące przestrzeni i jej użytkowników. Efekty jej prac prezentowane były na całym świecie. Wspólnie z dziećmi stworzyła plac zabaw w Madrycie w postaci 120-metrowego węża, a od 5 lat prowadzi proces przekształceń Podwórka im. Wszystkich Mieszkańców we Wrocławiu, zainicjowany umieszczeniem tam 7-metrowego jeża.