Architektura już dawno została odarta z godności przez tę koszmarną technobiurokrację, która przyrasta w zawrotnym tempie – twierdzi Maciej Miłobędzki, wybitny architekt i wspólnik w pracowni JEMS (cytat z wywiadu opublikowanego przez „Rzeczpospolitą”, 30-31.07.2016). Odarcie architektury z godności – trudno o trafniejsze określenie sytuacji, w której współcześnie znajduje się architektura, a proces ten nie tylko trwa od lat, ale wręcz przyspiesza i trudno dziś przewidzieć, do czego doprowadzi. Ci, którym architektura jest bliska, patrzą w przyszłość z oczekiwaniem i niepewnością, czasem pewnie też z pesymizmem, graniczącym z frustracją. Z rozmów, które zdarza nam się prowadzić z kolegami po fachu, można wnioskować, że taka postawa nie zależy od geografii i kraju pochodzenia interlokutora.
Gdyby chcieć szukać miejsc bardziej przyjaznych, gdzie uprawianie architektury bliższe jest ćwiczeniom intelektu i emocji, na pograniczu techniki i sztuki, niż generowaniu kolejnych elaboratów/operatów/ instrukcji/charakterystyk/raportów/ analiz/specyfikacji – bez wątpienia wskazalibyśmy uczelnie architektoniczne. Świat akademicki, stojąc na uboczu realiów dzisiejszego uprawiania zawodu (co ma oczywiście także mnóstwo negatywnych aspektów) daje schronienie przed uciążliwościami codziennych i żmudnych wysiłków, których nie przewiduje większość absolwentów szkół średnich decydujących się na wybór tej profesji
Gdyby chcieć szukać miejsc bardziej przyjaznych, gdzie uprawianie architektury bliższe jest ćwiczeniom intelektu i emocji, na pograniczu techniki i sztuki, niż generowaniu kolejnych elaboratów/operatów/ instrukcji/charakterystyk/raportów/ analiz/specyfikacji – bez wątpienia wskazalibyśmy uczelnie architektoniczne. Świat akademicki, stojąc na uboczu realiów dzisiejszego uprawiania zawodu (co ma oczywiście także mnóstwo negatywnych aspektów) daje schronienie przed uciążliwościami codziennych i żmudnych wysiłków, których nie przewiduje większość absolwentów szkół średnich decydujących się na wybór tej profesji.
Większość z nas wspomina studia architektoniczne jako przyjemną przygodę, czas pracy i twórczej zabawy, gorączkowych poszukiwań i radosnych odkryć. Okres kształtowania świadomości zawodowej, wyrabiania wrażliwości na świat zewnętrzny, formowania własnej wobec niego postawy jako architekta. Osoby, która szuka odpowiedzi, porządku i zasady, a te wykraczają poza kwestie wyłącznie estetyki. Nieprzypadkowo postać, którą grał Henry Fonda w filmie Lumeta Dwunastu gniewnych ludzi, była z zawodu architektem.
Sympatyczną cechą edukacji w szkole architektonicznej jest jej podobny przebieg na każdej szerokości geograficznej. Nieprzespane noce, ręce usmarowane od rysowania, nieudane próbne wydruki, powtórki i te same piosenki słuchane na okrągło.
101 Things I Learned in Architecture School to napisany lekko, syntetyczny i praktyczny zestaw prawd pozornie oczywistych dla każdego projektanta. Tezy – niezależnie od długości, rangi czy stopnia złożoności – obrazowane są tekstem i towarzyszącym mu rysunkiem.
Są tu kanoniczne cytaty (choćby Less is more) i porady praktyczne (kiedy zwijasz kartkę z rysunkiem, treść obrazka winna być na zewnątrz). Są wyłożone zasady, którymi rządzi się architektura i kształtowanie przestrzeni. Są wreszcie zabawne sugestie, które przydadzą się nie tylko młodym adeptom zawodu (zarządzaj swoim ego).
Tę podręczną książeczkę, o niewielkim formacie i kojarzącej się ze szkicownikiem twardej okładce, chętnie weźmie do ręki każdy student architektury. My, którzy broniliśmy dyplom ponad ćwierć wieku temu, także wertujemy ją z przyjemnością. Przywodzi beztroskie – dziś tak je wspominamy – lata na Politechnice. Pozwala uwierzyć, że mimo koszmarnej technobiurokracji architektura jest warta, by się jej poświęcić, jest zawodem, który daje satysfakcję i sposobem na życie, dostarczającym chwil radości i wzruszenia