6 książek na 6 wymieranie: Dobrze nastrojone miasto
Co robić wobec kryzysu ekologicznego? Zacznij od Bacha — twierdzi Jonathan F. P. Rose, autor książki „Dobrze nastrojone miasto”, przedstawiany jako nietuzinkowy deweloper i producent muzyczny. Czwarta recenzja w ramach cyklu Krzysztofa Średzińskiego na (niekończące się) lato.

Zacznijmy więc od Bacha.
Już sam tytuł The Well-Tempered City (Dobrze nastrojone miasto) odwołuje się do dwutomowego dzieła Johanna Sebastiana Bacha ― Das Wohltemperierte Klavier (Dobrze nastrojony klawesyn), które napisał „na użytek młodzieży muzycznej chcącej się uczyć, a szczególnie dla tych, którzy już są zaawansowani w nauce”. Również książka Rose'a ma charakter edukacyjny (prowadzi wręcz czytelnika za rękę), ale nawiązania na tym się nie kończą. Rozpoczyna ją wspomnienie, do którego pasowałaby słynna, wzruszająca kompozycja Bacha Preludium C-dur, otwierająca pierwszą część Dobrze nastrojonego klawesynu: ojciec autora, amerykański architekt i doradca gubernatora Nelsona Rockefellera, stojąc na „zachwaszczonych i zaśmieconych” ruinach szpitala psychiatrycznego i więzienia na wyspie w Nowym Jorku, zapytał syna: „A ty co byś z tym zrobił?”. Na wyspie nadal są te same ruiny, a syn jak większość jego rodziny zajął się pracą na rynku nieruchomości. Stał się urbanistą i deweloperem, znanym z projektów zrównoważonych mieszkań dla osób o zróżnicowanych możliwościach finansowych. Został także producentem muzycznym zafascynowanym muzyką Johanna Sebastiana Bacha. Muzyczne inspiracje włączał w refleksję nad miastami i architekturą, czego najgłębszym przykładem jest omawiana tu książka, wydana po raz pierwszy w 2016 roku. Polskie tłumaczenie opublikowano trzy lata później, więc nie zdążyła się zestarzeć, choć nie mogła się zestarzeć (będąc już książką bardzo starą jednocześnie), ale o tym później. Rose oparł konstrukcję na pięciu częściach, nawiązując do koła kwintowego ― opracowany przez Bacha strój dobrze temperowany umożliwił swobodne poruszanie się pomiędzy 24 tonacjami, które można rozpisać na kole o 12 tonach oddzielonych kwintami. Koncepcja Bacha przyczyniła się również do uzyskania większej swobody w komponowaniu, odchodząc od dominującego przez 2000 lat stroju pitagorejskiego. Dobra temperacja bywa mylona z równomierną temperacją, co przeoczył Rose. Różnice są subtelne, tak jak pomiędzy strojem Bacha i Werckmeistera, czego autor również nie zauważył. Sprawę jeszcze komplikuje to, że Rose przez większą część książki używa terminu „strój temperowany”. Ponadto w wydaniu polskim pojawia się błędna reprezentacja koła kwintowego (na str. 36 nie zgadza się kilka dźwięków). Według autora intencją Bacha było znalezienie złotego środka i boskiej harmonii. Rose także stara się być reformatorem, ale jego wykorzystanie Bacha jest jedynie naciąganą metaforą, podobną do tych stosowanych w marketingu deweloperskim, np. Piano House na warszawskim Powiślu albo Chopin Apartments na Woli.
Podczas czytania tej książki, a szczególnie jej początkowej części, nie opuszczało mnie poczucie, że autor starał się napisać ją jako swoje magnum opus. Muzyczna inspiracja barokowym mistrzem od początku wydała mi się elitystycznym, barokowym nadmiarem, a forma literacka za bardzo kojarzyła się z marinizmem (mdłym, barokowym konceptyzmem).
Zostawmy na razie Bacha, choć zachęcam do włączenia sobie w tle Toccaty. Autor porusza się po historii całego świata, od prehistorii, pradawnych cywilizacji po współczesną naukę i zagrożenia wynikające z globalnego ocieplenia. Jakby tego było mało, pod lupę bierze również naturę ludzką. Ten epicki przegląd epok, kontekstów i ścieżek służy prezentacji autorskiej koncepcji dobrze nastrojonego miasta. Wpisuje się zatem w liczne przykłady projektów utopijnych, miast szczęśliwych, idealnych, które starają się wielowymiarową i różnorodną rzeczywistość ująć w zamkniętą strukturę o walorach matematycznych. Swoje miasto Rose ufundował na pięciu kategoriach: spójność, kołowość, odporność, wspólnotę i współczucie. Można z nich utworzyć osobne koło kwintowe, jeśli byłoby pięciobokiem z gwiazdą pitagorejską w środku, ale może zbyt dosłownie traktuję coś, co jest tylko metaforą i literackim konceptem. Ale miało nie być o Bachu. Według Rose'a dzisiaj żyjemy w czasach, które może symbolizować skrót VUCA, używany (o zgrozo) przez amerykańskie wojsko. VUCA to: zmienność, niepewność, złożoność i niejednoznaczność (volatility, uncertainty, complexity, ambiguity). Dodajmy do tego jeszcze jeden wspomniany w książce skrót ― FACES, opracowany przez lekarza psychiatrii klinicznej Dana Siegela, opisujący zdrowy umysł: elastyczność, zdolność adaptacji, koherencja, aktywność energetyczna i stabilność (flexible, adaptive to changes, coherent, energized, stable). I wyobraźmy sobie teraz, że zespół FACES wskakuje na scenę z dobrze nastrojonym klawesynem i gra koncert przed publicznością w mieście VUCA. Piękna wizja! Ale miało nie być o Bachu.

Rose mówi o planowaniu, przeciwdziałaniu eksurbanizacji, o wpływie kredytów subprime na eksurbanizację, o mieszkalnictwie socjalnym, o rasizmie w amerykańskim systemie finansowania mieszkań, o dominacji samochodów i paradoksalnym demontażu transportu publicznego w miastach USA, o megatrendach, przedmieściach, rozwoju regionalnym, o inteligentnym wzroście, o partycypacji, o metabolizmie miast, ekonomii cyrkularnej (kołowość), o miejskim rolnictwie, marnowaniu wody, nadmiernej konsumpcji, o ogrodach społecznych, bioróżnorodności, integrowaniu infrastruktury sztucznej z naturalną, o zielonej urbanistyce, zielonych dachach, pasywnych domach, zdrowych budynkach, ekodzielnicach, o budowaniu relacji społecznych, sieciowaniu, o związku między zaufaniem społecznym a dobrobytem, o traumie, eksmisjach, przeludnieniu, o strategiach walki ze stresem toksycznym (pochodzącym np. ze smogu), o nierównościach społecznych i wielu, wielu innych zagadnieniach.
Każdy z wymienionych wyżej tematów — niewątpliwie istotnych — został skrótowo opisany i wpisany w jedną z pięciu kategorii dobrze nastrojonego miasta, a także symptomów czasu VUCA. Rose postarał się o płynne następowanie wątków. Znalazły się tam bez wątpienia celne uwagi, metody i wskazówki dla działań w czasach kryzysu ekologicznego, głodu mieszkaniowego i nieustającej urbanizacji. Na przykład doświadczenia autora w pracy na rzecz zrównoważonego rozwoju i niedyskryminującego mieszkalnictwa zostały przekute w wartościowe informacje dla zainteresowanych grośbą klimatycznego apartheidu.
Należy natomiast tę książkę pogłębiać o dodatkowe uzupełniające lektury, ponieważ wątków było zbyt wiele i zbyt szczątkowo zostały opisane, mimo poetyki harmonii. Wiedza w pigułce przyjęła tu ciężkostrawną formę pomnika wieloletniej działalności autora, który zdaje się również nie dostrzegać swojej uprzywilejowanej pozycji spadkobiercy rodziny o ugruntowanej pozycji na rynku nieruchomości. Tak szeroko zakrojony projekt jest typowy dla zachodniej perspektywy dziejopisarstwa i autor przede wszystkim z takiej perspektywy snuje opowieść. Nieskromność formy podbija fragmentaryczność analiz. Próba stworzenia podręcznika przypomina szkolne podręczniki usiłujące skanonizować wiedzę, przykrywając pominięcia i sprzeczności patosem. Taką sprzecznością jest na przykład ponadstronicowy podroździał „Imperium świni” poświęcony chińskiej dominacji w produkcji wieprzowiny, w którym Rose dochodzi do wniosku, że w obliczu rosnącej konsumpcji mięsa „istnieje tylko jeden sposób, by wykarmić miasta globu: musimy zwiększyć wydajność produkcji, a zmniejszyć wytwarzanie odpadów, łącząc te procesy na wejściu i wyjściu, naśladując cykl natury”. A może jednak lepiej zrezygnować z jedzenia mięsa? Większa wydajność to większe nakłady na sztuczne nawozy. Ten cytat doprowadza też do absurdu koncepcję gospodarki cyrkularnej, zaprzęgając w kołowość („cykl natury”) retorykę wzrostu. Złośliwie można powiedzieć, że wzrost to zataczanie coraz szerszych kół (np. suburbanizacja).
Książka nie może się zestarzeć, bo jest zbudowana ze spiżu na starych fundamentach. Tym więc, co najbardziej utrudnia jej lekturę, jest myśl przewodnia i schemat narracyjny. Tym w końcu, co moim zdaniem szkodzi debacie publicznej o zmianach klimatu, i co pojawiło się również jako oczywista konsekwencja globalnego kryzysu ekologicznego, jest epickie opowiadanie historii całego świata w prometejskim geście. Jeżeli Jonathan F.P. Rose traktuje Bacha jako ideę harmonizującą, zestrajającą cały świat, uwspólniającą doświadczenie miliardów ludzi, nawet jeśli to tylko metafora, zapomina, że sam ten gest jest typowy dla praktyki kolonialnej (mimo światowej popularności Bacha) i przykrywa pozytywne aspekty demonizowanego i perwersyjnego (armia USA?!) skrótu VUCA (zmienności, złożoności, niejednoznaczności, a także niepewności). Nawet w zglobalizowanym świecie nie warto pomijać faktu, że muzyka Bacha — jakkolwiek uniwersalna — wynikała z uwarunkowań lokalnych, wpływających na kierunki poszukiwań i gusta, tak też było ze strojeniami muzycznymi, różnymi na całym świecie. Zatem książka Rose'a jest zbiorem wielu ciekawych zagadnień, ale ich mnogość i ciężar koncepcji narracyjnej świadczy raczej o tym jak nie należy zestrajać tematów w książce.
Gdybym więc miał wybierać na czym chciałbym skończyć, czy na Bachu, czy na Bachu wg Rose'a, wybrałbym samego Bacha.
