Architektura - męski klub?

i

Autor: Archiwum Architektury

Architektura – męski klub?

2016-03-07 14:44

Jury nagrody Pritzkera odmówiło ostatnio przyznania się do błędu, jakim było pominięcie w werdykcie z 1991 roku Denise Scott Brown. Wówczas to prestiżowe wyróżnienie otrzymał tylko jej mąż – Robert Venturi. Mimo swoich osiągnięć amerykańska architektka, często doświadczała dyskryminacji. Czy płeć w jakikolwiek sposób wpływa na karierę projektantek? Co zmieniło się w ciągu ostatniego stulecia? Jak jest w Polsce, a jak za granicą?

Wiosną tego roku Martha Thorne, szefowa komitetu nagrody Pritzkera, otrzymała petycję przygotowaną przez grupę studentek architektury z Graduate School of Design Harvard University. Zaczynała się od słów: Kobiety w architekturze zasługują na takie samo uznanie, jak ich partnerzy płci męskiej, a domagano się w niej, by komitet po blisko 20 latach przyznał się do błędu, jakim było pominięcie Denise Scott Brown w werdykcie z roku 1991. Wtedy to szacowne jury przyznało nagrodę Robertowi Venturiemu, mężowi i wieloletniemu partnerowi Scott Brown. W uzasadnieniu werdyktu z 1991 roku znalazło się wprawdzie miejsce dla utalentowanej partnerki Venturiego, podkreślono, że małżeństwo wspólnie projektowało i pisało książki, skład sędziowski na tym jednak poprzestał. „Żona”, która przez ponad trzy dekady grała zasadniczą rolę przy tworzeniu projektów pracowni Venturi Scott Brown and Associates, zbulwersowana sytuacją nie pojechała na wręczenie nagrody, zażenowany był laureat.

Nietypowa sytuacja

Pod petycją zamieszczoną na portalu change.org zebrano ponad 18 tysięcy podpisów – 9 od innych laureatów Pritzkera, między innymi Roberta Venturiego, Zahy Hadid, Rema Koolhaasa, Jacques’a Herzoga, Pierre’a de Meurona. Denise Scott Brown jest dla mnie inspirującym i równorzędnym partnerem – napisał Venturi. W pełni popieram tę inicjatywę. Jeden z najbardziej twórczych i produktywnych związków, jakie kiedykolwiek istniały w architekturze, został raczej zerwany niż uhonorowany przez jury nagrody Pritzkera. To zawstydzająca niesprawiedliwość. Wspaniale byłoby móc ją naprawić - skomentował Rem Koolhaas. Niestety w czerwcu jury Pritzkera głosem przewodniczącego Lorda Petera Palumbo odmówiło przyznania wstecz nagrody Denise Scott Brown, tłumacząc, że skład sędziowski jest obecnie inny niż w 1991 roku i nie może zmienić decyzji poprzedniego jury. Zasugerowało również, by Scott Brown poczekała na swoją kolej. Skład jury rzeczywiście się zmienił, ale proporcje zostały z grubsza te same – obecnie wśród 9 członków jury są 2 kobiety, w 1991 roku – członków było 8, a kobieta 1. Na facebooku i twitterze wrze, a studentki Harvardu nie składają broni i tworzą nową grupę Design For Equality.

Kto wymyślił postmodernizm?

Osiągnięcia Scott Brown stawiają ją w jednym rzędzie z najważniejszymi postaciami powojennej światowej architektury i urbanistyki. Karierę uniwersytecką potwierdzoną licznymi publikacjami i stopniem associate professor zaczęła na długo przed ślubem z Venturim. Wykładała m.in. na University of California w Los Angeles, Yale University i Harvard University – w Graduate School of Design. W biurze Venturi Scott Brown and Associates stworzyła wiele projektów. Jest jednym z najbardziej wpływowych współczesnych teoretyków architektury, a przenikliwość sądów łączy z poczuciem humoru. To ona wpadła na pomysł podróży badawczej do Las Vegas, która zakończyła się przygotowaną wspólnie z Venturim i Stevenem Izenourem publikacją zatytułowaną Uczyć się od Las Vegas. Zapomniana symbolika formy architektonicznej – radykalnym, wręcz bluźnierczym podważeniem modernistycznych norm i jednym z najważniejszych tekstów teoretycznych dwudziestowiecznej architektury, bodaj najważniejszym dla postmodernizmu.

Denise Scott Brown

i

Autor: Archiwum Architektury Denise Scott Brown w muzeum neonów i szyldów w Las Vegas

Proszę się przesunąć, zasłania pani architektów

Mimo tych osiągnięć, wielokrotnie doświadczała dyskryminacji. Wypraszano ją z oficjalnych obiadów (To spotkanie tylko dla architektów, moja droga), grupowych fotografii, a na rozmowach z potencjalnymi klientami jako „żona architekta” drażniła rady nadzorcze. Regularnie pomijano jej nazwisko w tekstach krytycznych na temat wspólnie z Venturim napisanych książek, albo umieszczano je tylko raz w najmniej widocznym miejscu, na przykład w przypisach, a w tekście głównym odnoszono się już tylko do Venturiego. Niektórzy krytycy przypisywali Venturiemu projekty, których autorem była Scott Brown. Gdy szacowna oficyna wydawnicza Praeger, specjalizująca się w literaturze naukowej, opublikowała wywiady ze znanymi architektami, nazwisko Scott Brown nie pojawiło się na okładce, chociaż wzięła ona udział w rozmowie razem z Venturim. Po upomnieniu wysłanym do wydawcy, naprawił on błąd, narzekając, że popsuło to wygląd obwoluty książki. Na wewnętrznym skrzydełku wciąż jednak widniało osiem zamiast dziewięciu nazwisk. Pojawiły się niepewność i zwątpienie we własny talent, listy do krytyków, które ich złościły. Architekt nie może sobie pozwolić na wrogo nastawionych krytyków. Ja w każdym razie zaczynałam być wrogo nastawiona do samej siebie – wspomina Scott Brown w eseju z 1975 roku zatytułowanym Room at the top? Sexism and Star System in Architecture. Mówi tam wręcz o traumie. Znaczące, że z publikacją tego tekstu zwlekała ponad dekadę, przekonana, że w środowisku architektonicznym poglądy feministyczne spotkają się ze zbyt ostrą reakcją i mogą zaszkodzić zarówno jej własnej karierze, jak i negatywnie wpłynąć na pozycję Venturi Scott Brown and Associates.

Jak w Hollywood

Mogłoby się wydawać, że w latach 90., gdy przyznawano Venturiemu Pritzkera, feminizm dobrze już okrzepł. Nawet kraje tak konserwatywne jak Szwajcaria, dały kobietom prawa wyborcze (w Szwajcarii nastąpiło to w 1971 roku). Z punktu widzenia ruchów równościowych, nie była to era kamienia łupanego – badacze feminizmu mówią raczej o jego trzeciej fali,która najwyraźniej do architektonicznej branży docierała ślamazarnie. Scott Brown jako jedną z przyczyn gorszej pozycji kobiet w zawodzie architekta wskazuje funkcjonujący w nim system gwiazdorski, który analogicznie jak w Hollywood jest dziwnym amalgamatem miłości własnej, entuzjazmu, stylu i obietnicy seksualnego spełnienia (według definicji scenarzysty Budda Schulberga). W branży tak silnie uzależnionej od współpracy projektantów i specjalistów różnych dziedzin, przez lata panował mit Architekta z Wielkim Ego. Do dziś jest on podtrzymywany przez prasę i kolorowe magazyny, które każdą, nawet najbłahszą, informację chcą prezentować „od strony człowieka”, a gdy jest to „sławny człowiek” spirala uwielbienia lub/i nienawiści, silnych emocji gwarantujących poczytność nakręca się szybciej. System gwiazdorski, wielokrotnie podważany przez samych architektów, zaczął się kształtować w latach 70. XX wieku – z herosów architekci zamieniali się w celebrytów. Ale główne gwiazdorskie role w tym zawodzie zagrano już w Biblii. Pierwszym Architektem w kulturze Zachodu był Bóg Ojciec, a pierwsze ludzkie schronienie zbudował Adam, po czym dopiero zaciągnął do niego posłuszną Ewę. Jak podkreśla profesor Marta Leśniakowska, historyk sztuki PAN, prekursorka polskich badań nad rolą kobiet w architekturze, do przełomu XIX i XX wieku dyskursowi w dziedzinie architektury nadawali ton wyłącznie mężczyźni.

– Związane to było z kwestią ideologii płci i realizowanym w tym obszarze fallocentrycznym scenariuszem władzy. Zgodnie z nim tworzenie kultury należało do mężczyzn, kobieta, lokowana w sferze biologii, była w pozycji podporządkowanej – tłumaczy profesor Leśniakowska. Są i chlubne wyjątki. W 1405 roku Christine de Pisan, francuska literatka uchodząca za pierwszą feministkę, opublikowała Le Livre de la Cité des Dames (Księgę o Mieście Kobiet). Na wspaniałych ręcznie kolorowanych drzeworytach kobiety prowadzą wykłady dla mężczyzn, dźwigają cegły i budują miasta. Jednak to nie Pisan określiła oficjalny dyskurs w dziedzinie teorii architektonicznej na kolejne stulecia, lecz Leon Battista Alberti, twórca De re aedificatoria, jednego z najbardziej znaczących traktatów architektonicznych nowożytności, wydanego pół wieku po Mieście Kobiet. Typowej dla jego czasów mizoginii Alberti dał wyraz w traktacie poświęconym rodzinie Quattro libri della familia. Zaznacza tam, że przestrzeń przeznaczona dla mężczyzn musi być reprezentacyjna i otwarta na świat (publiczna), podczas gdy ta przeznaczona dla kobiet – zamknięta i wyizolowana (prywatna). Dla utrzymania tej stratyfikacji praktyki kulturowe wypracowały szereg metod kontrolnych, zwłaszcza tzw. dyskurs doktorów, definiujący kobietę jako „niższą” biologicznie, intelektualnie i społecznie, a nawet jako „podczłowieka”– relacjonuje profesor Leśniakowska. – Lekarze w oparciu o pogląd o zdeterminowanej biologicznie niższości intelektualnej kobiet lansowali np. tezę, że edukacja kobiety wpływa negatywnie na jej zdrowie biologiczne i zdolności prokreacyjne, jest źródłem histerii i neurastenii. Na tej „naukowej” podstawie blokowano kobietom dostęp do edukacji, w tym artystycznej i architektonicznej – dodaje.

Domowe inżynierki

Uderzenie w dogmat nastąpiło w połowie XIX wieku. Ruch tzw. domowych inżynierek podważał męskie porządki panujące w domach. Abolicjonistki i reformatorki społeczne Harriet i Catherine Beetcher opublikowały podręcznik dla kobiet The American Woman’s Home, w którym zaproponowały zlikwidowanie sztywnego podziału na części reprezentacyjne i zaplecze gospodarcze przy pomocy parawanu za niecałe 20 dolarów, który elastycznie kształtowałby przestrzeń domu w zależności od pory dnia i potrzeb mieszkańców. Niepotrzebne pomieszczenia przeznaczane zwyczajowo na kuchnię, hol wejściowy, korytarze, schody gospodarcze, spiżarnie, schowki, komórki i składziki mogą w ten sposób zostać wykorzystane i powiększyć duży pokój, którego będzie można używać zarówno w dzień jak i w nocy – pisały. Ta pierwsza bodaj próba wprowadzenia wolnego planu odbyła się na 70 lat przed Le Corbusierem.

Dziewczyny na politechniki

Na początku XX wieku kobiety zaczęto przyjmować na wydziały architektury, najpierw otworzyła się na nie Finlandia. Lawina ruszyła. Na Politechnice Warszawskiej pierwsza studentka architektury pojawiła się w 1915 roku. Politykę równego traktowania kobiet i mężczyzn otwarcie prowadził Bauhaus. Ale nawet tam, w praktyce większość studentek trafiała do pracowni tkactwa jako zajęcia typowo kobiecego. Co bardziej przebojowym chłopczycom udawało się dostać do pracowni ceramiki (Grete Marks) czy metalurgii (Marianne Brandt), a nawet nimi kierować (Marianne Brandt). W przypadku mniej awangardowych uczelni było gorzej. Profesor Leśniakowska wylicza: kobiety były szykanowane na zajęciach, dręczone na egzaminach. Sugerowano wprost, że poszły na studia architektoniczne tylko po to, by znaleźć mężów. Sadzano je w pierwszych ławkach „żeby dobrze wszystko zrozumiały”. Zdaniem profesor Leśniakowskiej, na przykład Stanisław Noakowski był czystej wody mizoginem, otwarcie mówił, że nie lubi brzydkich studentek. Stefan Bryła, słynny „kat z geometrii”, pytał studentki, czy nie musi „specjalnie dla nich czegoś powtórzyć”. Lech Niemojewski, też dziekan WA PW, w książce Uczniowie cieśli z 1948 roku, uczył studentów, jak wystrzegać się kontaktów z koleżankami, które wyłudzają rysunki flirtem. Jest to jedyny fragment tej głęboko umoralniającej książki, w którym kobiety się pojawiają. Przecież to, że szarmancki kolega zrobi rysunek za ładną koleżankę jest oszustwem (...) Kolega zrobił rysunek, bo miał w tym swoje wyrachowanie. Koleżanka nabiera wiary w płatniczą moc swoich uśmiechów – czytamy. Jeżeli kolega chce być prawdziwym kolegą pięknej koleżanki, to zamiast wyręczać ją w pracy, udzieli jej wskazówek, nauczy ją rysować, zamiast uczyć handlu uśmiechami.

Gwałt Le Corbusiera

Po ukończeniu studiów, nie było łatwiej. Kobiety stanowiły potencjalną konkurencję dla mężczyzn. Spychano je do roli niewidocznych pomocnic, anonimowych kreślarek, całe projekty przygotowywane przez kobiety były podpisywane męskim nazwiskiem. W praktyce uprawianie zawodu architektki sprowadzało się do grania podrzędnej roli. Ojcowie nowoczesnej architektury znani byli z lekceważącego stosunku do kobiet. Marion Mahoney Griffin, jedna z pierwszych architektek na świecie i autorka m.in. znakomitych pastelowych renderingów, które współtworzyły styl Franka Lloyda Wrighta, nigdy nie została publicznie przez niego doceniona. Nie wyszywamy tu poduszek – powiedział Le Corbusier do młodziutkiej Charlotte Perriand, która szukała u niego pracy. Dopiero gdy podczas Salonu Jesiennego w Paryżu zobaczył zaprojektowany przez nią z chromowanych rurek, szkła i aluminium Bar na poddaszu, wycofał się z szowinistycznych uwag. Perriand pracowała dla niego ponad dekadę i w znaczącym stopniu wpłynęła na styl urządzanych wspólnie wnętrz. Znane jest zdjęcie papieża modernizmu stojącego bez ubrania przy wykonanych przez siebie muralach w domu E1027 na francuskiej Riwierze. Dom należał do Eileen Gray, która zaprojektowała go wspólnie ze swoim kochankiem Jeanem Badovicim. Historia powstania malowideł kryje skomplikowaną mieszankę męskich uczuć. Patrząc na dosadnie erotyczne treści można się dziś tylko domyślać, co czuł Le Corbusier w stosunku do Eileen Gray – tłumioną ciekawość, podziw, zazdrość, niepokój, pożądanie, urażoną ambicję? Murale powstały bez jej zgody. – Czytałam opinie, że Le Corbusier został o nie poproszony przez Jeana Badoviciego. Gdy jednak Gray się o tym dowiedziała, była wściekła, uznała to za akt wandalizmu. Mówiono, że to gwałt – opowiada Michelle Brown, historyk sztuki związana z nowojorską Gering & López Gallery opiekującą się domem E1027. Relacje Gray i Le Corbusiera były bardzo skomplikowane, niewiele osób w pełni je rozumiało. Jest prawdopodobne, że on czuł się zagrożony przez kobietę-architekta. Zwłaszcza, że krytycznie odnosiła się do jego idei maszyny do mieszkania. Opisywała dom jako żyjący organizm, przedłużenie ludzkiego doświadczenia – dodaje. Eileen Gray była wybitną projektantką, jedną z najznamienitszych postaci europejskiego Modern Movement, jednak jej talent przez lata pozostawał niedostrzeżony. O fascynacji Le Corbusiera zaprojektowanym przez kobietę domem świadczy fakt, że swój własny letni dom, spartańską chatę z drewna, postawił tuż obok, na tym samym wzgórzu, w oczywisty sposób konkurując z Gray. – Cabanon Le Corbusiera wydaje się bardziej sztywny i surowy, tymczasem E1027 jest bardziej liryczny i otwarty – komentuje dziś ten „pojedynek” Michelle Brown.

Jadwiga Grabowska-Hawrylak

i

Autor: Archiwum Architektury Jadwiga Grabowska-Hawrylak wraz z kolegą robią pomiary zrujnowanego domy Rybisza na zajęcia z historii architektury polskiej, Wrocław, koniec lat 40. Fot. archiwum Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak

Wrogie przejęcie

Większości architektów tamtego okresu pomysł takiego „pojedynku” nie przyszedłby do głowy. To, co robili mężczyźni było normatywne i określało standardy. Niektórzy z nich nie wahali się przed strategią wrogiego przejęcia. Profesor Leśniakowska opowiada, że Szymon Syrkus projektując Pawilon Nawozów Sztucznych na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu w 1929 roku, dopuścił się plagiatu, wykorzystując unistyczną Rzeźbę przestrzenną 2 Katarzyny Kobro z 1926 roku. Przypominającą konstrukcje wysokościowców formę, Syrkus po prostu skopiował w swoim projekcie, zacierając przy tym źródło inspiracji. Za sprawą fałszerstwa realizacja ta uchodzi za jego szczytowe osiągnięcie, kształtujące obraz awangardy w Polsce.

- Ta historia mówi o czymś więcej niż tylko o negatywnych cechach charakterologicznych Syrkusa i jego etycznie nagannym postępowaniu: odsłania mianowicie mechanizmy rządzące fallocentrycznym modelem kultury, w którym za jedynego twórcę uważa się Autora-mężczyznę jako usankcjonowanego prawnie i społecznie „ojca” – właściciela – swego dzieła, ze wszystkimi wynikającymi z tego faktu prawami – komentuje profesor Leśniakowska. Wiele polskich architektek mogło się realizować tylko dlatego, że wyszły za mąż za architekta. A w mojej ocenie Barbara Brukalska, współautorka pierwszej awangardowej realizacji w Polsce – domu własnego na warszawskim Żoliborzu, Jadwiga Dobrzyńska, pierwsza w Polsce dyplomowana architektka (dyplom w 1922 roku), czy Anatolia Hryniewicka-Piotrowska, autorka rewelacyjnego purystycznego Pawilonu Pracy Kobiet na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, były o wiele zdolniejsze od mężów! Należały do pierwszego pokolenia kobiet-architektek w Polsce i wszystkie reprezentowały i tworzyły najbardziej nowatorską architekturę pierwszej połowy XX wieku – podkreśla. Małżeństwo niosło ze sobą jednak problemy. Dla historyków i krytyków – rzeczywiste trudności z rozstrzygnięciem, kto jest autorem. Projekty powstawały w wyniku burzy mózgów, wzajemnego inspirowania się.

Parą, która w amerykańskiej architekturze słynęła z symbiotycznej współpracy, byli Eamesowie. Gwiazdorstwo męża łączyło się z postępującą frustracją żony, co pokazuje zrealizowany w 2011 roku znakomity film dokumentalny Jasona Cohna i Billa Jerseya Charles & Ray Eames: The Architect and the Painter. On wygadany i przystojny jak hollywoodzki aktor brylował w telewizji i na spotkaniach z klientami. Ona cicha i niepozorna „tworzyła tło” – dosłownie, co można zobaczyć na portalu YouTube w archiwalnej audycji NBC z 1956 roku. Prezenterka uparcie odnosi się do „projektów Charlesa”, choć on cały czas używa formy „my”. To Charles pierwszy wchodzi do studia, a Ray zostaje zapowiedziana następująco: za każdym osiągającym sukcesy mężczyzną stoi jakaś zdolna kobieta. Ray Eames miała powody do frustracji. W 1946 roku nowojorska MoMA urządziła Charlesowi wystawę indywidualną i zaprezentowała na niej... ich wspólne prace – pracownia Eamsów działała już wtedy od kilku lat. Choć Charles, podobnie jak Venturi, zawsze podkreślał udział swojej żony w projektach (– Wszystko, co ja umiem, ona robi lepiej – mówił), patriarchalne społeczeństwo amerykańskie nie było gotowe na partnerski duet. Ray nie przystawała do wizji kobiety obowiązującej w powojennej Ameryce. Jako dawna studentka Hansa Hoffmanna, malarza z nurtu abstrakcyjnego ekspresjonizmu, miała więcej wspólnego z bohemą niż z uładzonym życiem klasy średniej, z kobietami, które prowadziły swoim mężom domy na przedmieściach. Chociaż to właśnie dla nich projektowała meble.

Jednym z bardziej znanych małżeństw architektów w Polsce byli Oskar i Zofia Garlińska-Hansen. W opublikowanej niedawno monografii pióra Filipa Springera poświęconej Hansenom czytamy: Zofię wymienia się raczej w przypisach. W środowisku warszawskich architektów mówi się nawet dziś, że to Oskar był ten wybitny, a Zofia była przy nim. Tymczasem, jak wspomina w tejże książce zaprzyjaźniona z rodziną Katarzyna Nowosad: Trudno o bardziej niesprawiedliwą opinię. Oni się doskonale dopełniali i dopiero razem byli w stanie dokonać tego, co dokonali. On bujał w obłokach, rzucał utopijne pomysły, ona sprowadzała go na ziemię, a te idee przekuwała w praktyczne rozwiązania. Choć Hansen, jak Eames i Venturi, oddawał żonie sprawiedliwość, było to bezskuteczne. – Zbadałam dorobek wszystkich polskich architektek z pierwszej połowy XX wieku i znacznej części tych aktywnych po wojnie. Ich osiągnięcia były w różny sposób deprecjonowane, na przykład przez zacieranie autorstwa i sprowadzanie ich do roli tzw. „niewidocznej pomocnicy”. Dopiero teraz znaczna część tych nazwisk wypływa i ujawnia potencjał twórczy – podsumowuje profesor Leśniakowska.

Zofia i Oskar Hansenowie

i

Autor: Archiwum Architektury Zofia i Oskar Hansenowie, fot. serwis prasowy wystawy Zofia i Oskar Hansenowie. Przestrzenie prywatne

Kolegom podrabiałam rysunki

Niektóre feministki z dezynwolturą, często cechującą radykalnych reformatorów społecznych, porównywały patriarchalne społeczeństwo amerykańskie do obozu koncentracyjnego. Odżegnując się od podobnych skojarzeń, spróbujmy jednak zestawić doświadczenia amerykańskie z tymi zza żelaznej kurtyny, gdzie założenia ideologiczne ustroju nie przewidywały różnic między mężczyzną, a kobietą. – Nigdy nie odczuwałam jakichkolwiek negatywnych konsekwencji z tego tytułu, że jestem kobietą, a wręcz przeciwnie, w czasie studiów – jako kobieta – się wyróżniałam. Każdy był z czegoś dobry, ja byłam dobra z rysunków, więc kolegom podrabiałam rysunki – jako studentka zostałam asystentką w Katedrze Rysunku Odręcznego. A oni mi dawali notatki z wykładów. Temat feminizmu nie pojawiał się – mówi Jadwiga Grabowska-Hawrylak, wrocławska architektka, która jako pierwsza kobieta dostała dyplom Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Wspomina, że studia zaczęła zaraz po wojnie w zrujnowanym Wrocławiu. Na kilkudziesięciu studentów architektury było 6 kobiet. – Pierwsze wykłady z matematyki, fizyki i chemii sławnych profesorów m.in. Steinhausa, dla wszystkich studentów politechniki, w tym architektury, odbywały się w dużej, zimnej sali, z oknami zabitymi deskami, a wśród wielkiego, różnorodnego tłumu studentów, ubranych w płaszcze, kurtki, czapki i rękawice, bywałam jedyną kobietą. Zbigniew Kupiec, profesor Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, który przed wojną budował Gdynię, powiedział mi: „jeżeli chce pani osiągnąć coś w dziedzinie architektury nie powinna pani wychodzić za mąż” – opowiada. Wbrew ostrzeżeniom za mąż wyszła, założyła rodzinę i ma trójkę dzieci, co nie przeszkodziło jej zostać pierwszą kobietą – laureatką Honorowej Nagrody SARP. Swoje nowatorskie koncepcje realizowała m.in. przy wykorzystaniu betonowych prefabrykatów. Plastycznie ukształtowane formy, z których najbardziej znane są budynki mieszkalne przy pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu, stanowiły nową jakość w powojennej polskiej architekturze. Zatrudniła się w Miastoprojekcie, później kierowała w nim własnym zespołem. – Miastoprojekt był zorganizowany jak każda fabryka i znany z tego, że co ano robiło się wyścigi z panią odnoszącą listy obecności, na których trzeba się było podpisać, a potem często pracowało się długo, nawet w nocy, gdy gonił jakiś termin. Niemniej to tam powstawały projekty odbudowy Wrocławia, Rynku, placu Solnego, a potem wszystkich ważniejszych nowych obiektów. Dla mnie cenne jest to, że studiując we Wrocławiu, mogłam uczestniczyć w jego odbudowie – opowiada architektka.

Praktyka mimikry

Czy architektki w Polsce nie doświadczały dyskryminacji? Trudno uwierzyć, że PRL z hasłami „kobiety na traktory” lepiej niż liberalna Ameryka realizował postulaty feministek, budując wymarzone przez nie androginiczne społeczeństwo, w którym płeć nie byłaby istotnym wyróżnikiem wpływającym na położenie ludzi. – Socjalizm był wyjaławiający jeżeli chodzi o świadomość płci w zawodzie. Przejawiało się to na przykład w warstwie języka: używane w międzywojniu określenie „architektka”, w rodzaju żeńskim, w PRL-u zostało usunięte. Wprowadzono niwelujące różnice genderowe pojęcie „architekt”. Do dzisiaj niektórzy próbują podtrzymywać ten komunistyczny uzus – komentuje profesor Leśniakowska. I wyjaśnia dalej: – W PRL-u i innych krajach komunistycznych było duże zapotrzebowanie na zawód architekta, realizowano wielkie projekty. Kobiety były masowo przyjmowane na studia, gdzie je jednak przyuczano, by naśladowały mężczyzn. Żeby się utrzymać w zawodzie musiały stosować zasadę mimikry. W latach 60. pojawiła się grupa bardzo zdolnych neoawangardowych architektek, która zniknęła z zawodu zaraz po dyplomie. Zaledwie kilkorgu udało się przebić, na przykład dlatego, że łączyły talent z nadaniem politycznym. Syrkusowa jeszcze przed wojną przyjaźniła się z Bierutem i potem została jego doradczynią do spraw architektury, wprowadzając doktrynę socrealistyczną. Skibniewska była posłanką na Sejm i działaczką polityczną, miała więc możliwość pokazania swoich umiejętności. Pozostałe pracowały anonimowo, skoszarowane w państwowych biurach architektonicznych, gdzie pod projektami podpisywał się szef zespołu, zazwyczaj mężczyzna.

Ewa Kryłowicz

i

Autor: Archiwum Architektury Ewa Kuryłowicz, fot. archiwum pracowni Kuryłowicz & Associates

Dopisali męża

Wydziały architektury na świecie przyjmują dziś tyle samo kobiet, co mężczyzn. Wśród wykonujących ten zawód, kobiet jest mniej, zwłaszcza wśród szefów pracowni. Mówi się, że niektóre co zdolniejsze i bardziej ambitne specjalnie ukrywają kobiecą tożsamość za bezosobowo brzmiącymi nazwami biur: SANAA, dawne FOA, UNStudio. Jak jest w Polsce? Czy płeć w jakikolwiek sposób wpływa na karierę polskich projektantek? – Pamiętam tylko jedną historię, która miała być może seksistowski wydźwięk – opowiada profesor Ewa Kuryłowicz. – To był konkurs na nagrobek Sekretarza Generalnego SARPZbigniewa Skrzydlewskiego. Lata 90. Projekt przygotowałam sama, ale do siedziby SARP-u przy ul. Foksal zanieśliśmy go razem z mężem, przy czym dużą teczkę z rysunkami niósł Stefan. Chociaż konkurs był oczywiście anonimowy i jak się okazało później – praca została nagrodzona pierwszym wyróżnieniem, to jakkolwiek byłam jedyną autorką podczas specjalnej uroczystości, gdy odczytywano werdykt jury, ze zdziwieniem usłyszałam: autorzy Ewa i Stefan Kuryłowicz. Dopisali nazwisko męża do mojej pracy, choć nie był ani jej autorem, ani też do tego nie aspirował. Dla kolegów jurorów z SARP-u było nie do pomyślenia, że mogłam zrobić coś sama, bądź, że nazwisko Kuryłowicz miało również płeć żeńską.

Trudno rodzimych architektów oceniać po anegdocie, nawet tak wyrazistej. Usiłuję z moich rozmówczyń wydobyć nazwiska seksistowskich kolegów – przeważnie milczą. Gdy spojrzeć na laureatów Honorowej Nagrody SARP, Polska też wypada nie najgorzej – są wszak na liście dwa architektoniczne małżeństwa: Hanny Adamczewskiej-Wejchert i Kazimierza Wejcherta (nagroda z 1982 roku) oraz Małgorzaty Handzelewicz-Wacławek i Zbigniewa Wacławka (1987). Dwie nagrody indywidualne przyznano kobietom: Jadwidze Grabowskiej-Hawrylak (1974) i Halinie Skibniewskiej (1978). Na 61 nagrodzonych – 4 to kobiety. Proporcje podobne jak w przypadku Pritzkera, gdzie na 38 nagrodzonych – 2 to kobiety.

Natalia Paszkowska

i

Autor: Archiwum Architektury Natalia Paszkowska i jej mąż Marcin Mostafa podczas zorganizowanego przez "Architekturę-murator" balu. Fot. Konrad Kalbarczyk

Kariatydy systemu?

Przekonanie, że architektki były i są w Polsce traktowane na równi ze swoimi kolegami, powraca w rozmowach. Magdalena Staniszkis: – Oczywiście zetknęłam się w życiu zawodowym z przejawami lekceważenia czy krytyki, ale nigdy, jak sądzę, nie wiązało się to z płcią. W każdym razie nigdy tego tak nie odczułam. Nie uważam, by fakt bycia kobietą utrudnił mi bycie architektem czy architektką. Dziś jest może tylko trudniej pogodzić karierę zawodową z macierzyństwem, ale to moim zdaniem dotyczy wszystkich aktywności, nie tylko architektury i wynika z szerszych polityczno-gospodarczo-społecznych uwarunkowań. Profesor Ewa Kuryłowicz tak wspomina kopenhaski kongres kobiet architektek, na który pojechała w latach 90.: – Amerykanki, które tam wystąpiły, skarżyły się na lekceważenie i dyskryminację ze strony mężczyzn. Z kolei my, przedstawicielki tzw. demoludów, w ogóle nie rozumiałyśmy tych pretensji. Na studiach można było oczywiście znaleźć szowinistów wśród starszych profesorów. Zdarzało się też już po studiach, że zawistni koledzy dezawuowali moje osiągnięcia, twierdząc, że są zasługą męża. Ale generalnie byłyśmy wychowywane w duchu równości w sensie Rewolucji Francuskiej i w takim poczuciu trwałyśmy.

Podobnego zdania jest również przedstawicielka młodszego pokolenia – Natalia Paszkowska z biura WWAA, które prowadzi wraz z mężem. – Jeżeli ktoś dysponuje odpowiednimi kwalifikacjami, to płeć nie stanowi żadnej bariery. Ja przynajmniej bycie kobietą-architektem sobie chwalę. Architekt oczywiście działa na granicy kilku światów, trafia też w miejsca, gdzie wiszą na ścianach roznegliżowane panie, słyszy różne niewybredne dowcipy. Ale moim zdaniem bycie kobietą w takich środowiskach nawet pomaga. Kobieta nie ma problemu z zadawaniem głupich pytań, nie boi się oskarżenia o brak wiedzy technicznej, więc w konsekwencji, popełnia mniej błędów. Chciałabym, żebyśmy już byli na etapie, gdy nie trzeba dbać o damskie końcówki w nazwach zawodów, żeby nie miało to już znaczenia. I prawdę mówiąc, sądzę, że ten etap jest bardzo blisko. Architektura przestaje być zmaskulinizowana. W biurach architektonicznych ponad połowa pracowników to kobiety, chociaż niekoniecznie na kierowniczych stanowiskach – zaznacza.

Sprawdzam na przykładzie dwóch największym pracowni: w Kuryłowicz & Associates, gdzie obecnie kobieta jest szefową, kobiety stanowią około połowę zespołu, dwie znajdziemy wśród partnerów. JEMS wypadają gorzej – 1/3 kobiet i żadnej wśród partnerów. Czynnych i wykonujących zawód kobiet zarejestrowanych w Izbie Architektów RP jest 4005. Mężczyzn – 6524 (dane z lipca 2013 roku). Dysproporcja wyraźna, ale czy wystarczająca, by mówić o nieuzasadnionym optymizmie lub „fałszywej świadomości” polskich architektek? Gdy spojrzeć na grono uznanych architektów w Polsce nie zobaczymy wielu kobiet. – Kobiety owszem są aktywne w zawodzie, lecz nadal pełnią głównie funkcje wykonawcze, rzadko awansują, jeszcze rzadziej otwierają własne pracownie. Mają mniej determinacji, w przeciwieństwie do swoich kolegów nie myślą o tym, by założyć własną pracownię – komentuje Aleksandra Wasilkowska, też przedstawicielka młodego pokolenia, wiceprezeska warszawskiego oddziału SARP. – Kończyłam studia we Francji. Wiele moich koleżanek tuż po nich otworzyło własne pracownie. Tam architektki są bardziej wyemacypowane, nie boją się zabierać głosu publicznie. Mała, ale własna pracownia nie jest dla nich abstrakcją. Gdy przygotowywaliśmy z SARP-em i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie prezentacje młodych architektów w ramach cyklu Import-Export, i chciałam w ramach parytetu pokazać tyle samo kobiet co mężczyzn, wszyscy mieli wątpliwości, skąd wezmę te architektki. „No wymień mi dwie” – słyszałam. Mężczyzna-architekt wciąż jest postrzegany jako bardziej kompetentny niż kobieta. Ale nie sądzę, żeby to mężczyźni blokowali swoje koleżanki. Dziewczyny po prostu mniej w siebie wierzą. W pewnym sensie to często one same są kariatydami tego patriarchalnego systemu – podsumowuje.

Obecne, ale dziwnie niewidzialne

Skoro architektki same nie dążą do emancypacji może świadomość płci nie jest w ogóle potrzebna architekturze. – Napisałam kiedyś, że architektura jest kobietą, że jest rodzaju żeńskiego, ale nie dzielę budynków na męskie i kobiece. Nie sądzę nawet, że da się to zrobić. Jest tylko architektura dobra i zła, przyjazna i arogancka, piękna i niestosowna – odpowiada Magdalena Staniszkis. – Świadomość płci jest jak najbardziej potrzebna w tym zawodzie – zaprzecza Wasilkowska. - Kobiety mogłyby popchnąć architekturę na zupełnie nową ścieżkę. Mogłyby wnieść do tego zawodu zaangażowanie społeczne, architekturę bardziej kontekstualną, nastawioną na budowanie więzi. Architektki mają większą empatię, ich projekty mogłyby być dzięki temu bardziej relacyjne, bliżej codzienności i natury – zaznacza. – Projekty kobiet są inne. Mają więcej wdzięku – stwierdza profesor Ewa Kuryłowicz. – Kobiety myślą inaczej o architekturze, inaczej operują kolorem. Ich budynki nie są nastawione na dominowanie w przestrzeni, mogą przez to być mniej fotogeniczne, wymagają bezpośredniego kontaktu. Proszę spojrzeć na dematerializujące się obiekty Kazuo Sejimy. Również projekty Denise Scott Brown, na przykład założenia parkowe Franklin Court czy Welcome Park w Filadelfii z ich rozmaitością faktur, są przykładem architektury, której zalety nie zawsze widać na zdjęciach.

Krytyczki o feministycznym nastawieniu za bardziej kobiecą uznają architekturę haptyczną i angażującą wszystkie zmysły, a nie tylko organ wzroku. Złośliwi – tę mniej falliczną, mniej rywalizującą, nie domagającą się tytułu „Samca Alpha ze Stali i Żelbetu”. Nieuchwytna problematyka sprawia, że rozważania te ocierają się o kulturowe klisze. Beatriz Colomina, znana historyk architektury z Princeton University i autorka słynnej publikacji Sexuality and Space napisała niedawno w katalogu do wystawy Modern Woman w MoMA: Kobiety są duchami nowoczesnej architektury, wszędzie obecne, ważne, ale dziwnie niewidzialne. Kilka miesięcy temu na mizoginię i seksizm brytyjskiej branży architektonicznej skarżyła się „Observerowi” Zaha Hadid. O seksizmie na wielką skalę mówiła Christine Murray, redaktorka brytyjskiego „Architectsʼ Journal”, wspierając się badaniem sondażowym opublikowanym w tym piśmie. Na tym tle nastawienie polskich architektek wydaje się wyjątkowo koncyliacyjne. Można z niego wywnioskować jedno – nie grozi nam w tej dziedzinie wojna płci.

Magdalena Staniszkis

i

Autor: Archiwum Architektury Magdalena Staniszkis, fot. Marcin Czechowicz