Działacie na rynku nieprzerwanie od ćwierć wieku, pomimo różnych zawirowań. W tym czasie wiele biur upadło, wiele się podzieliło.
Tym, co mnie interesuje i fascynuje zarazem, jest aspekt przemian gospodarczych, kierunków ekonomicznych. Staram się przewidywać to, jak rynek będzie się zachowywał. Takie perspektywiczne myślenie jest bardzo istotne dla biura, które realizuje w istocie tylko projekty komercyjne. Nasz zawód jest bardzo uzależniony od koniunktury ekonomicznej. Architektura pojawia się dopiero wtedy, kiedy jest już wybudowana. Do tego momentu istnieją tylko projekty, a one nie wpływają na przestrzeń.
Jaka jest miara waszego rynkowego doświadczenia?
Mamy za sobą już ponad pół miliona metrów kwadratowych powierzchni biurowej, zarówno zaprojektowanej, jak i tej w budowie, czyli tak zwanej sprzedawalnej powierzchni użytkowej. Oddanych do użytku zostało przeszło 250 tysięcy metrów. Ale to znowu są liczby i z punktu widzenia architekta, który patrzy na architekturę wyłącznie jako sztukę, to być może rzeczy mniej istotne. My podchodzimy jednak do tego równoważnie. Jesteśmy przecież przedsiębiorstwem architektonicznym. Zrobiłem sobie niedawno takie szacunkowe przeliczenie, ile swoich pieniędzy nasi klienci powierzyli nam we wszystkich wykonanych projektach w ciągu 25 lat działalności biura. Oczywiście zostało to nieco uśrednione, ale sumując dość precyzyjnie policzone budżety, wyszło około czterech miliardów złotych! To tyle, co roczny budżet Krakowa. Trzeba sobie uświadamiać, że ten zawód wiąże się z olbrzymią odpowiedzialnością i jest ważny dla gospodarki. Architektom powierza się olbrzymi kapitał, za który odpowiadają. Ta odpowiedzialność może przygniatać. Wszystkie realizowane zlecenia wykonujemy solidnie i rzetelnie, bez miejsca na jakieś fanaberie. Na przestrzeni lat widać, że nie mają one usterek, które wpędzają klientów w tarapaty. Zdobyliśmy duże doświadczenie w liczeniu i wydawaniu pieniędzy prywatnych inwestorów. Myślę, że inwestorzy widzą i czują, że postępujemy racjonalnie i dlatego do nas wracają. Jesteśmy na wskroś krakowską pracownią i tak zostanie.
Kamienica przy ul. Jana 12, w której działacie, to mieszczański budynek należący dawniej do Klemensa Bąkowskiego, współzałożyciela Towarzystwa Miłośników Historii Krakowa. Wejścia strzegą kamienne odboje, wchodzi się przez wielkie, XVI-wieczne, drewniane drzwi z klamką na nienormatywnej już wysokości, dalej kryją się krzyżowo- -żebrowe sklepienia sieni i wytarte schody. Przez okna pracowni, gdzie projektujecie dziś nowoczesne biurowce, wdziera się hejnał z wieży mariackiej. Gdziekolwiek spojrzeć, stare styka się z nowym.
Nasze biuro mieści się na Starym Mieście, kilka kroków od Rynku Głównego, i choć trudno tu zaparkować, nie zdecydowałbym się na zmianę tego miejsca na żadne, nawet najbardziej nowoczesne aluminiowo-szklane biuro gdzieś w luksusowym biurowcu. Nawet, jeśli kiedyś przyszłoby nam projektować w najodleglejszych zakątkach świata, to nasze miejsce zawsze będzie tutaj.
Dzisiaj architektura, dużo bardziej niż kiedykolwiek w historii, jest zróżnicowana. Dlatego projektując, poszukujemy równowagi między dwiema potężnymi siłami rozwojowymi – nowoczesnymi ambicjami inwestorów i tradycją poprzednich pokoleń. Biurowce są produktami współczesności, ale powstają na podstawach tworzonych przez stulecia. Nasze biuro od przeszło dwóch dekad uczestniczy w tym procesie, starając się wpisać we współczesne potrzeby, a jednocześnie zachowując ducha i tradycję miejsca.
Od początku kierowaliśmy się modernistyczną regułą „mniej znaczy więcej”, która doskonale pasuje do Krakowa, i – jak szybko się okazało – również do całego kraju. Bardzo nam schlebia, kiedy jest to dostrzegane i doceniane. Do tego dążymy – by w umiejętny sposób kontynuować tradycję wzbogacania starego o nowe, tak zwanej architektury ciągłości, jaką propagował w Krakowie Adolf Szyszko-Bohusz.
Bez potrzeby nie ruszasz się poza Stare Miasto?
Mam tutaj wszystko, co potrzeba. W Krakowie, w przeciwieństwie do innych dużych polskich miast, większość tego, co ważne dostępne jest na piechotę. Tu da się funkcjonować bez samochodu, a ludzie na co dzień spotykają się na kawie. Choć z perspektywy Warszawy wygląda to jak leserstwo, z tych spotkań bardzo wiele wynika. Zawsze tak to funkcjonowało i nie trzeba było wcale pokonywać w tym celu dużych dystansów.
To dlatego, kiedy Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego ogłosił plany budowy miasteczka muzyki wraz z nowym gmachem filharmonii na zielonych bulwarach Wisły, przy moście Kotlarskim, protestowałeś. Choć to zaledwie dwa kilometry od Rynku Głównego, narzekałeś, że to koniec świata.
Kraków to przecież średniowieczne miasto, którego centrum jakimś zrządzeniem losu przetrwało w niezmienionej strukturze do dziś. Oczywiście w XXI wieku musi spełniać wszystkie funkcje i potrzeby nowoczesnego, wielkomiejskiego organizmu. Nie wyobrażam sobie jednak, aby do filharmonii jeździć gdzieś na Grzegórzki. Taki obiekt powinien znaleźć się w ścisłym centrum, tak żeby po koncercie można było swobodnie przejść spacerem na Stare Miasto. Wyobraź sobie te nobliwe pary w strojach galowych wychodzące z filharmonii i jadące tramwajem na Stare Miasto. Nierealne.
W archiwalnym wydaniu „Dziennika Polskiego” z 1974 roku na pierwszej stronie znalazłem informację o sukcesie krakowskich architektów w Damaszku. Pierwsza nagroda w konkursie na projekt Biblioteki Narodowej trafia w wasze ręce. Na zdjęciu obok ciebie są również Wojtek Miecznikowski, Małgorzata Mazurkiewicz i Jan Meissner.
To było dla nas wielkie przeżycie. Nie zapomnę tamtych emocji. Współpraca z tymi ludźmi, w tamtym czasie, nad tym projektem wpłynęła na mnie i na racjonalność moich dalszych działań. Konkurs odbywał się zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu studiów, byliśmy niedoświadczeni, za to pełni emocji i pragnień. Wygraliśmy międzynarodowy konkurs jako jeden z pierwszych polskich zespołów po wojnie. Początkowa euforia szybko przerodziła się w lekcję życia. Aby odebrać nagrodę, musieliśmy polecieć do Damaszku. Bilety były drogie. Wojtek Miecznikowski musiał sprzedać fortepian. Na miejscu okazało się, że zdobywca drugiej nagrody, profesor Wydziału Architektury w Damaszku, wraz z architektami z Berlina chciał wysadzić nas z siodła. Musieliśmy bronić swego, nauczyliśmy się twardych negocjacji. Ostatecznie projekt został zrealizowany.
Z emocją opowiadasz o tłumach wypełniających hotele przypominające pałace i sale koncertowe wznoszone w Las Vegas przez gwiazdy światowej architektury. Sam jednak nie projektujesz tak wystawnych budynków. Wasze realizacje są raczej powściągliwe, minimalistyczne.
Las Vegas to emanacja cichych i skrytych pragnień ludzkiej natury. Ludzie wielokrotnie wstydzą się do tego publicznie przyznać. Uważają nawet, że nie jest to w dobrym tonie, a nie wiedzą, że oszukują swoje instynkty. Dlaczego mimo tego projektujemy inaczej? Ponieważ uważam, że dziś na świecie wszystkiego jest za dużo. Ludzie potrzebują ponadczasowych wartości. Nawiązując do nich w swojej architekturze, staramy się dać im poczucie równowagi. Oczywiście architektura powinna uśmiechać się do ludzi, wzbudzać w nich pozytywne emocje, a nie tylko wyrażać ambicje czy waleczną naturę architektów, których dążeniem jest, by rzucić świat na kolana. Jeśli są średnio uzdolnieni, a mimo to czują misyjność swojego zawodu, to oznacza katastrofę dla przestrzeni. W przypadku warszawskiego osiedla na Muranowie staraliśmy się zachować charakterystyczną dla śródmieścia różnorodność.
Zależało nam na podkreśleniu, że miasto to nawarstwienia, pewne wartości żywe w pamięci zbiorowej, w tradycji i przestrzeni, takie jak chociażby socrealizm, najlepszy okres warszawskiej architektury. Nie chcieliśmy jednak dopuścić do tworzenia kopii, tylko rozwijać zastane wartości. Z kolei Lusławice, gdzie zrealizowaliśmy Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, to wieś, typowo polski krajobraz, proste budynki, szopy, stodoły, a jednocześnie dworki. Zależało nam na wpisaniu w ten klimat współczesnej formy i udało się. To ze względu na potrzebę podkreślenia walorów tego otoczenia użyliśmy do budowy jasnego kamienia i drewna, materiałów kojarzących się z polską tradycją i z naturą. Z kolei projektując „Szkieletora”, spojrzeliśmy na Kraków jak na miasto eklektyczne, w którym wyraźnie daje się odczytać wszystkie warstwy historyczne. Nasz projekt jest tego odbiciem.
Wasze budynki przetrwają próbę czasu?
Sądzę, że tak. Wydaję mi się, że nie są pretensjonalne i odpowiadają potrzebom rynku.
A jeśli potrzeby rynku się zmienią, a funkcje, które dziś pełnią te budynki staną się przebrzmiałe?
Działamy na zasadzie dialogu z inwestorami. Naszym zadaniem jest zaprojektować taki budynek, który zamknie się w rachunku ekonomicznym. A generalnym mottem jest to, żeby budynki były proste, przejrzyste, zachowywały porządek przestrzenny i dyscyplinę. Jeżeli jednak nowy właściciel uzna, że budynek nie pracuje, nie przynosi odpowiednich dochodów, czy nie nadaje się już do tego, aby pełnić swoją pierwotną funkcję i zapadnie racjonalna decyzja, aby zamienić go na inny, nie będę protestował. Upieranie się, że coś jest dziełem ponadczasowym i nie można go tknąć, jest w moim przekonaniu zadufaniem architektów chcących pozostawić po sobie pomniki, niejednokrotnie wątpliwej wartości.
Ty nie chcesz pozostawić po sobie żadnego pomnika?
Oczywiście, że chciałbym, aby coś po mnie pozostało, ale to, czym się zajmuję, to rzeczy robione dla ludzi, za ich pieniądze i to oni mają prawo decydować o losie budynku, a nie wybrana garstka znawców, którzy uważają się za wyrocznie. Peter Zumthor powiedział kiedyś: mam prawo wypowiadać się jako mieszkaniec miasta, ale nie jako architekt, któremu płacą za to, co projektuje i buduje. I tego się trzymam.
Marek Dunikowski szef biura DDJM, które prowadzi wspólnie z Wojciechem Miecznikowskim i Jarosławem Kutniowskim. Wszyscy trzej są absolwentami WA PK i to w stolicy Małopolski zrealizowali najwięcej obiektów, m.in. KrakChemię, pierwszy hipermarket w mieście (1995), Centrum Biurowe Lubicz (2000) czy zespół Globe Trade Center (2003). Pracownia ma też w dorobku kompleks Apartamenty Murano w Warszawie (2012), a także wielokrotnie nagradzane mauzoleum na terenie dawnego obozu w Bełżcu (2004) oraz Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach (2012). Za ten ostatni otrzymała m.in. Nagrodę Roku SARP 2012 oraz Nagrodę Województwa Małopolskiego im. Stanisława Witkiewicza (2014). W 1998 roku Marek Dunikowski znalazł się w gronie 25 najbardziej wpływowych Polaków według tygodnika „Wprost”. W 2004 odebrał Honorową Nagrodę SARP