David Crowley: Firma Foster and Partners działa na globalnym rynku, zatrudnia wielu architektów, a jednak wciąż utrzymuje wysoki poziom kreatywności i innowacji. Jaka jest recepta?
Norman Foster: Nie potrafię udzielić prostej odpowiedzi. Pracują dla nas ludzie mówiący pięćdziesięcioma siedmioma językami, średnia wieku wynosi trzydzieści dwa lata. Nasze biura są czynne przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, W dwudziestu pięciu krajach, jeśli chodzi o skalę działalności: z jednej strony w przyszłym tygodniu jedziemy do Pekinu, gdzie znaleźliśmy się, z dwoma innymi firmami, w finale konkursu na budowę lotniska. To będzie, po ChekLap Kok w Hongkongu, jeden z największych portów lotniczych na świecie. Dowiedzieliśmy się, że projekt otrzymał znacznie więcej punktów niż prace konkurencji. Teraz konkurs wchodzi w fazę decyzji politycznych. Z drugiej strony sami zaprojektowaliśmy krany, kurki i przełączniki w naszej pracowni. Natomiast na poziomie projektów miejskich, dokonaliśmy właśnie małej rewolucji w centrum Londynu, zmieniając system sygnalizacji świetlnej i przejść dla pieszych, tak by zapewnić przechodniom więcej przestrzeni w północnej części Trafalgar Square.
W ciągu tych wszystkich lat wspólnie wypracowaliśmy w firmie pewien zespół wartości. Ja sam przyznaję się do jednego tylko wynalazku: wprowadzenia zebrań przy okrągłym stole. To więcej niż symboliczne, że siadamy właśnie w taki sposób. Dokonuje się dzięki temu twórcza wymiana myśli między osobami o różnych doświadczeniach. Kreatywność jest nicią łączącą inżyniera, architekta i ekonomistę. To różni się bardzo od modelu nauczania, w myśl którego architekt projektuje w izolacji, a potem przekazuje tylko wyniki swej pracy inżynierom i innym specjalistom. Jeśli dostrzegasz, że poszczególne elementy budynku pozostają ze sobą w interakcji i potrafisz patrzeć całościowo, to projektując nie musisz ograniczać się wyłącznie do myślenia o tym, jak coś po prostu zbudować. Wielkie znaczenie może mieć na przykład sposób ogrzewania lub chłodzenia budowli. W ten sposób przechodzimy do kwestii o szerszym znaczeniu – ekologii. Wiąże się ona z tym, że budynki pochłaniają pięćdziesiąt procent energii wytwarzanej w zindustrializowanym społeczeństwie, a proces jej produkcji często skutkuje zanieczyszczaniem środowiska. Trzeba zatem zbadać każdą możliwość zmniejszenia zużycia energii w budynku, a także wszelkie inne sposoby produkcji energii, odmienne od tych, które polegają na wykorzystywaniu paliw kopalnych i innych nieodnawialnych surowców. Druga połowa energii pochłaniana jest przez infrastrukturę, szczególnie przemysłową. Infrastruktura miejska jest jednak – choć twierdzenie takie może budzić spory – ważniejszą częścią problemu. Rozumiem przez tę infrastrukturę mosty, autostrady, drogi, place i ścieżki, innymi słowy szlaki, którymi poruszamy się w obrębie miast i pomiędzy nimi. Wyzwanie – wobec przyrostu populacji – gwałtownego w krajach Pacyfiku, ale odczuwanego także w Europie – polega na tym, jak poradzimy sobie z zagęszczeniem (biorąc pod uwagę, że teren jest dziś bardzo cennym dobrem), zapewniając jednocześnie wyższą jakość życia w mieście.
Czy zasadą działania firmy Foster and Partners jest przywiązywanie wagi do specyficznych warunków lokalizacji?
Nad wieloma projektami pracowaliśmy poza Londynem. Jedną z zasad jest radykalna mobilność. Jesteśmy znani z tego, że bardzo szybko wyruszamy w nowe miejsce, by podjąć tam prace...(Norman Foster przerywa i wskazuje na położoną nieopodal, nad Tamizą, budowlę Albion Riverside z charakterystycznym, obejmującym obiekt z trzech stron -– zakrzywionym dachem. Ten wielofunkcyjny obiekt to projekt jego nowej pracowni. Zostanie ukończony jeszcze w tym roku – przyp. David Crowley).Widzi Pan tę budowlę? Choć to zaledwie parę kroków stąd, zespół zajmujący się projektem nie pracuje w siedzibie firmy, jest na placu budowy. Wszyscy chodzą w kaskach, żółtych kurtkach i ciężkich butach. Żyją tym projektem. Ale nie ma znaczenia, czy plac budowy znajduje się pięć minut stąd, czy w dżungli w Malezji, czy na zachodnim wybrzeżu Ameryki.Współpracujemy także z lokalnymi specjalistami i architektami. Mamy nadzieję, że wszyscy wyniosą z tego pewną naukę i korzyść. Zakładamy, że wiele zyskamy dzięki świeżemu, nowemu spojrzeniu, a jednocześnie nauczymy się czegoś od naszych współpracowników. Na tym właśnie polega twórcze współdziałanie. Chodzi o to, że jedne rzeczy są wspólne dla całego globu, a inne wyraźnie lokalne. W malezyjskiej dżungli potrzebujemy przede wszystkim ochrony przed słońcem i deszczem, bo o tej porze roku codziennie o czwartej po południu otwierają się niebiosa i wyrzucają z siebie strugi wody. Musimy zadbać o ochronę przed żywiołami. Trzeba zatem kampus politechniki w Petronas w Malezji – jeden z naszych projektów, zostanie ukończony w 2004 roku – zasłonić przed spiekotą i wodą. Dlatego część infrastruktury tego projektu stanowią olbrzymie sklepienia, budynki ukrywają się pod nimi. Jest to działanie tak samo typowe dla konkretnego miejsca jak w przypadku projektu Maison Carre d'art. w Nimes, wpisanego w średniowieczny układu ulic, znajdującego się w sąsiedztwie rzymskiej świątyni. Ten budynek nie mógłby powstać w innej przestrzeni.
Zapytam o stosunek do historii. Zawsze chodzi o dialog?
Tak, o dialog. Ale właściwie stosunkowo niedawno zaczęliśmy się nad tym zastanawiać. Myślę, że pierwszym impulsem była praca nad Sackler Galleries w Akademii Królewskiej w Londynie. Mógłbym może przywołać jakieś wcześniejsze realizacje, ale były nieliczne i rozłożone w dużych odstępach czasu. Natomiast po Akademii Królewskiej pracowaliśmy nad Reichstagiem i Muzeum Brytyjskim. Teraz zajmujemy się dworcem kolejowym w Dreźnie, pracujemy nad renowacją budynku, odsłaniamy konstrukcję dachu, by ujawniać jego dziewiętnastowieczną strukturę. Zanim zająłem się Akademią Królewską, było nie do pomyślenia, aby współcześni architekci, uważający się za przedstawicieli głównego nurtu nowoczesnej architektury, chcieli mieć do czynienia z historycznymi budynkami. A przecież budynek historyczny to w gruncie rzeczy miasto w miniaturze, złożone z elementów pochodzących z różnych epok i zbudowane z odmiennych materiałów. Dobrze to widać na przykładzie naszego projektu w Warszawie, ulokowanego w historycznym kontekście biurowca Metropolitan. Projekt uległ w Warszawie poważnym przeobrażeniom. Pierwotnie miała to być „uniwersalna” budowla. Dialog z lokalizacją oraz ludzie, z którymi rozmawialiśmy mieli bardzo pozytywny wpływ na ostateczną wersję projektu. Jestem pewien, że znajdą się tacy, którzy uznają, iż ten budynek wygląda jakby nie powstał w naszej pracowni. Świadczy to tylko o tym, że wciąż potraf my sprawić, by ludzie na widok naszych prac mówili nie spodziewałem się tego…
Czy realizacje Pana projektów stanowią wyzwanie? A jeśli tak, czy jest to wyzwanie dla klientów, czy dla kolegów po fachu?
Wciąż stawiamy wyzwania sami sobie, a to w związku ze skalą naszych przedsięwzięć. Żeby poważnie myśleć o obiektach typu port lotniczy w Hongkongu czy Pekinie, sprostaniu wymogom czasowym i kosztom inwestycji, trzeba podjąć ogromne wyzwanie menadżerskie. Aby robić to wszystko ze stuprocentową wiarygodnością. Wprowadzamy oczywiście innowacje. Pewna część naszych projektów przesuwa granice architektury, stanowi wyznawanie, jest badaniem nowych możliwości. Weźmy za przykład niewielki dom mieszkalny Chesa Futura w St. Moritz w Szwajcarii. Po raz kolejny, nikt nie spodziewał się budynku z ćwierć milionem ręcznie przycinanych gontów.Można by rzec, że ten budynek ma wyjątkowy sznyt! A jednocześnie inne nasze projekty przypominają plomby w miejskiej zabudowie Niektórzy mogą zresztą określać to nie tak radykalnie… Z drugiej strony, sądzę, że idea takich obiektów jako powszechnego typu budynków mogłaby się nie upowszechnić, gdyby nie gmach biurowy Willis Faber i Dumas. Ten budynek stał się modelowym przykładem przywoływanym później przez deweloperów.
Gmach Willis Faber i Dumas (przeszklona siedziba wielkiej firmy ubezpieczeniowej w Ipswich, ukończona w l975 roku) wydaje się ważny w odniesieniu do sposobu, w jaki oferuje użytkownikom przestrzeń publiczną. W Europie Wschodniej przestrzeń publiczna przez długie lata była zaniedbywana. Fakt, że rdzeniem biurowca Metropolitan w Warszawie jest właśnie przestrzeń publiczna wydaje się szczególnie ważny. Czy może Pan zatem przedstawić swoje podejście do przestrzeni publicznej?
Niektórzy, obserwując kolejne etapy rozwoju warszawskiego projektu, pamiętający o wczesnym wariancie z wewnętrznym atrium, mogliby uznać, że zostaliśmy nieco zastraszeni przez konserwatorów. Chciałbym stanowczo zaprzeczyć. Prowadziliśmy naprawdę interesujący dialog z ludźmi stamtąd, którzy czuli się w obowiązku, aby sprzeciwiać się naszym pomysłom. Utworzenie ogólnodostępnej przestrzeni publicznej, zamiast atrium, to wspaniałe osiągnięcie, tak jak plan, zapewniający łatwy dostęp do obiektu. jesteśmy zadowoleni ze współpracy z miastem i deweloperem oraz atmosfery pracy wokół projektu.
Widzę, że nie ma Pan wiele czasu...
Tak, zaraz muszę iść.
Jakie, Pana zdaniem, możliwości otwierają się przed architekturą i jakie są najbardziej palące problemy, z którymi musi się ona zmierzyć?
Zagęszczenie i jakość życia w mieście. Przestrzeń publiczna. Produkcja energii i ograniczanie jej zużycia w budynkach. Tworzenie obiektów biorących udział w pozyskiwaniu energii, takich, które mogłyby pomagać w przetwarzaniu własnych odpadów. Budynków pozostających w harmonijnej interakcji ze środowiskiem, czyniących metropolię, miasto czy osiedle lepszym miejscem do życia. Obiektów zintegrowanych z otoczeniem, podnoszących jakość życia.
To wspaniale humanistyczne cele. Czy nie uważa Pan, że mogą one rodzić pewne napięcia?
Nie sądzę, żeby tak było. Dla przykładu, naturalne światło ma wymiar poetycki i można kierować je do wnętrza budynków bez towarzyszącego mu źródła ciepła. Myślę, że dobrze to widać w obiektach takich jak Reichstag czy lotnisko Stansted.
Czy sądzi Pan, że zaszły duże zmiany w praktykowaniu zawodu architekta?
Odkąd zacząłem uprawiać ten zawód, bardzo wiele zmieniło się na lepsze, Dzięki procedurom konkursów na projekty obiektów użyteczności publicznej. otwierają się przed młodymi architektami szczególnie możliwości. Ale dostrzegam też regres, na przykład w postaci nieproduktywnej i zawadzającej biurokracji.
Twierdzi Pan tak, mimo że w ostatnich kilku latach miał Pan możliwość efektywnej pracy w obrębie Londynu?
Londyn uległ poważnemu przekształceniu za sprawą wielu architektonicznych interwencji. Firma Foster and Partners odpowiada za niektóre z nich. Bardzo ciekawą rzeczą jest przyjrzeć się finalnemu efektowi tych działań. Jeśli wyruszy się z Leicester Square przez Trafalgar Square, Northumberland Avenue, Hungerford Bridge, London Eye, Tate i dalej przez most do St. Paul… niezwykłe.
To szczególnie uderzające dla zagranicznych gości, ponieważ panuje przekonanie, że Brytyjczycy są zasadniczo negatywnie nastawieni do nowoczesnej architektury.
Owszem.
A czy tak nie jest?
Nie, nie sądzę. Są dwa punkty widzenia, czasem nakładają się na siebie częściowo, czasem są zbieżne, a czasem kompletnie sprzeczne. Jest więc punkt widzenia opinii publicznej oraz opinia mediów, które uważają, że reprezentują społeczeństwo. W przypadku architektury te dwa punkty widzenia rzadko się pokrywają. Jeśli prześledzimy reakcję mediów na niedawną wystawę wieżowców w Akademii Królewskiej (byłem jej kuratorem), można dostrzec, że połowa niedzielnych gazet napisała o samej wystawie, a druga połowa o życiu mieszkańców wysokościowców. To było całkiem pozytywne.Nie jestem akwizytorem wysokich budynków, ale kocham wieżowce. Uwielbiam iść na lunch (wybieram się za chwilę) i podziwiać Londyn z ósmego piętra. Równie dobrze mogłoby to być piętro osiemdziesiąte ósme. Trzeba sobie tylko uświadomić, że czas spędzony w windzie wydłużyłby się wtedy nie o sekundy, ale o minuty. Ale nie zamierzam nikomu wmawiać, że wieżowce to recepta na wszystkie problemy. Nie jest to nawet jedyny możliwy sposób radzenia sobie z zagęszczeniem populacji. To tylko jedno z rozwiązań. Jeśli architekt idzie porozmawiać z mieszkańcami wysokościowca, jak to zrobili moi współpracownicy, którzy odwiedzili dziewiętnasto- i dwudziestojednopiętrowe domy w Elephant and Castle (bardzo krytykowane centrum handlowe i komunikacyjne w południowym Londynie, wybudowane w latach sześćdziesiątych – przyp. David Crowley), dowiaduje się, że ludzie wcale nie chcą, by wyburzono ich domy, w zamian za szansę zamieszkania w niskim budynku. Oczywiście, niektórzy mogą tego chcieć, na przykład mieszkańcy Haygate (jedno z najgorszych w Europie osiedli mieszkaniowych – przyp. David Crowley). Ale w domach, o których mówię, ludzie chcieli poprawy infrastruktury, zieleni wokół budynków, powietrza niezanieczyszczonego spalinami, lepiej zaprojektowanych łazienek i kuchni, To interesujące, bo tego samego dnia w wielkiej londyńskiej gazecie codziennej przeczytałem, że nikt nie chce mieszkać w wysokościowcach, że nie nadają się one do zasiedlania przez rodziny…(Odwołując się do faktu, że mieszka nad pracownią, w której rozmawiamy, Foster kontynuuje – przyp. David Crowley) Wszyscy moi przyjaciele mówili: Norman, masz zamiar zamieszkać na ósmym piętrze? Masz roczne dziecko, drugie niedawno obchodziło piąte urodziny. Zwariowałeś. Przecież lepiej ci będzie w małym londyńskim domu z ogrodem. To bzdury.
Rozmowa odbyła się w pracowni Foster and Partners w Londynie 11 lipca 2003 roku.
Tłumaczenie: Katarzyna Sendecka
Czytaj też: Najważniejsze realizacje Normana Fostera: 130 projektów z 60 lat pracy |