Jerzy Jorge Zalszupin (1922-2020) był autorem domów i biurowców w São Paulo oraz wielu mebli. W 1959 roku założył firmę L’Atelier, która w szczytowym okresie zatrudniała ok. 300 osób i wytwarzała przedmioty uznawane dziś w Brazylii za ikony wzornictwa. W 2012 roku w Muzeum Oskara Niemeyera w Kurytybie miała miejsce monograficzna wystawa podsumowująca dorobek projektanta.
Kuratorzy zakończonej właśnie wystawy Pańskich mebli, która miała miejsce w Muzeum Oskara Niemeyera w Kurytybie, uznają Pana za jednego z najważniejszych współczesnych projektantów brazylijskich. W Polsce prace te są jednak mało znane. Do Warszawy przyjechał Pan po raz pierwszy po siedemdziesięciu latach.
Jorge Zalszupin: Warszawa to dziś już zupełnie inne miasto. Nie poznaję ani jednego metra kwadratowego. Nawet ulicy Oboźnej, przy której mieszkałem. Po jednej stronie był Teatr Polski, a po drugiej moja kamienica. Nie poznaję niczego. Wyemigrowałem tuż po rozpoczęciu wojny, we wrześniu, wyjechaliśmy razem z ojcem i siostrą, matka już nie żyła. Najpierw przez Lwów, tam byliśmy parę dni. Ktoś nam powiedział, że Sowieci przekroczyli granicę Polski. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Rumunii. Tam skończyłem studia architektoniczne.
Dlaczego właśnie Brazylia? Co zadecydowało o wyjeździe do tego kraju?
Jorge Zalszupin: Z Rumunii pojechałem w końcu do Francji, prosiłem o wizę do Ameryki i kilku innych państw. Z tych, które mi ją przyznały, najbardziej interesującym wydawała mi się Brazylia. Wychowałem się na „L’Architecture D’Aujourd’hui”, a tam ciągle pojawiały się jakieś artykuły związane z Brazylią, z Niemeyerem itp. Uważałem, że to musi być kraj nadzwyczajny dla architektów, kraj, który ma potencjał. W 1949 roku przyjechałem do Rio de Janeiro – myślałem, że Rio jest jedynym miastem, w którym warto żyć i pracować – ale odezwał się do mnie polski architekt Lucjan Korngold. On mieszkał w São Paulo i właśnie przygotowywał jakiś konkurs. Nie miał dosyć ludzi do wykonywania rysunków, więc zaproponował, żebym mu pomógł. Pojechałem, pomogłem mu w tym konkursie, którego nota bene nie wygrał, i zakochałem się w São Paulo. Wcześniej planowałem wrócić do Francji, miałem już nawet bilet powrotny, ale po przyjeździe do São Paulo zmieniłem zdanie.
Od czego zaczął Pan tam pracę? W jaki sposób pozyskuje się pierwsze zlecenia w obcym kraju?
Jorge Zalszupin: Dzięki współpracy z Korngoldem, zacząłem projektować domy jednorodzinne. Z czasem stałem się dość rozpoznawalny i miałem coraz więcej klientów. Gdy kończyła się budowa, oni zwykle mieli problem, gdzie kupić meble, które by pasowały do tej nowoczesnej architektury, więc prosili, żebym zaprojektował też wyposażenie wnętrz. W ten sposób zacząłem projektować meble. W końcu zorientowałem się, że nie warto rysować każdego z osobna, że lepiej by było robić małe serie – 25-35 sztuk. Ale żaden z wykonawców, z którymi współpracowałem, nie chciał wejść ze mną w spółkę. Ostatecznie w 1959 roku sam otworzyłem firmę L’Atelier i zacząłem produkować meble w krótkich seriach. Obecnie jeszcze od czasu do czasu pracuję. Czasami nawet w nocy myślę o jakimś meblu i rano już nie mogę wytrzymać, żeby wstać i zaraz wszystko zanotować. W zasadzie dla mnie to nie jest praca, ale przyjemność. W ogóle uważam, że architektura nie jest pracą. Nawet w trakcie studiów nie miałem poczucia, że ciężko pracuję, że się uczę, tylko że robię sobie przyjemność.
Jak wyglądał proces produkcji mebli w L’Atelier?
Jorge Zalszupin: Początkowo to była bardzo mała firma, pracowało tam 25-30 osób. Najpierw robiłem wstępny model z gliny i siadałem na nim, żeby sprawdzić, czy jest wygodny. To mi pomagało wyrzeźbić kształt. Często wykorzystywałem brazylijskie drewno jacarandá, które stosowane bywa również do wyrobu gitar.
Czy jest jakiś okres w historii architektury lub wzornictwa szczególnie Panu bliski? W Polsce w latach 60. nastąpił powrót do nowoczesności, próbowano na nowo interpretować Corbusierowskie idee. Niektóre z Pańskich mebli wydają się nawiązywać do tych pomysłów.
Jorge Zalszupin: Le Corbusier to nie my cup of tea. On jest po prostu „poza wygodą”, robił rzeczy zimne i niewygodne. Oskar Niemeyer nie jest taki zimny, ale jest zupełnie nielogiczny. Mnie najbardziej inspirował Arne Jacobsen i inni duńscy architekci. W latach 60. wiele inspiracji czerpałem z „Mobilii”, duńskiego magazynu poświęconego wzornictwu. Prawdopodobnie dlatego, że koniec końców nie jestem Brazylijczykiem, nie mogę myśleć jak oni, muszę myśleć jak Europejczyk. Zwracać uwagę na ekonomię, dostępność i tego rodzaju problemy, które dla Brazylijczyków nie istnieją. Oni nie mają pojęcia o wartości tego materiału, który mają w lasach Amazonii, nie wiedzą, że to się kiedyś skończy. Naturalnie, gdy sam projektuję, muszę pamiętać, że palisander to bardzo drogie drewno, które też trzeba wykorzystywać z umiarem.
Co poradziłby dziś Pan młodym projektantom, którzy dopiero wchodzą na rynek?
Jorge Zalszupin: Pojechać do Brazylii!
Zdjęcia dzięki uprzejmości Muzeum Oskara Niemeyera