Warsaw Spire

i

Autor: Archiwum Architektury Plac Europejski, który powstał wokół budynków tworzy nową przestrzeń publiczną; fot. Marcin Czechowicz

Marzenie o wieży – o Warsaw Spire Ewa Kuryłowicz

2016-09-30 11:25

Marzenie o „wieży aż do nieba” przekracza czas, granice i narodowości. Istnieją w obrębie tego typu budynków takie, w których pogodzono zagadnienia interpretacji specyfiki danego miejsca z wymogami związanymi z konstrukcją, ochroną przeciwpożarową, ewakuacją czy szybkością poruszania się w pionie między kondygnacjami – szczególnymi w projektach drapaczy chmur. Moim ulubionym jest 100-piętrowy John Hancock Center z Chicago, nierozerwalnie związany z Windy City, jego nastrojem, kolorytem, jednoczesnym niezwykłym pragmatyzmem i romantyzmem – pisze Ewa Kuryłowicz.

Grupa Ghelamco, która zbudowała wieżowiec Warsaw Spire, jest dużym graczem na stołecznym rynku. Specjalizuje się w realizacji biur, apartamentów, centrów logistycznych i magazynowych, również na terenie Belgii, Ukrainy, Rosji i Francji. Owa międzynarodowość, a może już kosmopolityzm, jest też cechą architektury, która za jej sprawą powstaje. Najbardziej widać to w przypadku wieżowców, choć one wszystkie, wychodzące spod rąk różnych projektantów, są nieco internacjonalne już niejako z definicji.

Marzenie o „wieży aż do nieba” przekracza przecież czas, granice i narodowości. Istnieją jednak w obrębie tego typu budynków takie, w których pogodzono zagadnienia interpretacji specyfiki danego miejsca z wymogami związanymi z konstrukcją, ochroną przeciwpożarową, ewakuacją czy szybkością poruszania się w pionie między kondygnacjami – szczególnymi w projektach drapaczy chmur.

Warsaw Spire

i

Autor: Archiwum Architektury Kompleks Warsaw Spire składa się ze 180-metrowego budynku wieżowego (z iglicami 220 metrów) i dwóch budynków o wysokości 55 metrów stojących po bokach; fot. Marcin Czechowicz

Warsaw Spire w tym kontekście z warszawską Wolą nie jest związany. Projektanci Jaspers–Eyers Architects przy udziale Polsko Belgijskiej Pracowni Architektury Projekt istotę tożsamości dzielnicy złożyli w pewnym sensie na ołtarzu spójności z międzynarodowym budownictwem komercyjnym, w obrębie którego poruszali się dość konsekwentnie.

Wola była to dzielnica przemysłowa, posiadająca jednak swoje architektoniczne wyróżniki jak „szklane domy” przedwojennej fabryki Philipsa przy ul. Karolkowej, fabryka garbarska Temler i Szwede przy ul. Okopowej, piękny zespół gazowni przy ul. Kasprzaka czy browary Haberbusch i Schiele przy ul. Grzybowskiej. Nigdy specjalnie nie komponowana, stanowiła produkcyjne zaplecze stolicy, które w okresie PRL ideologicznie dowartościowane, obok szeregów monotonnych bloków znalazło swoją niezwykłą artystyczną ekspresję: w formie metalowych rzeźb tzw. Galerii Samochodowej na ul. Kasprzaka, wykonanych przez różnych autorów, m.in. Macieja Szańkowskiego, Bolesława Chromego czy Elżbietę Misztal. Dzielnica straciła obecnie swoją przemysłowość, niesie jednak swoją historię, którą można na nowo i ciągle odczytywać. Spire powietrzem Woli jednak nie oddycha. Jest pełen odblasków płynących z chromowanych słupów, zaokrągleń, lśniących szprosów, daszków i różnych gadżetów.

Warsaw Spire

i

Autor: Archiwum Architektury Po prawej otwarta galeria sztuki – tunel o długości 57 metrów, zbudowany z 20 segmentów z obłymi oknami, autor projektu: Przemysław „Mac” Stopa; fot. Marcin Czechowicz

Raczej każe się podziwiać niż rozmawia z sąsiadami, których wyraźnie onieśmiela. Jego architektura, momentami przywodząca na myśl pojazd kosmiczny, nie odnosi się ani Warszawy, ani do Woli. Mógłby stanąć w zupełnie innym miejscu. Dla amatorów nowoczesności w wydaniu glamour tam też byłby ładny. Jego wnętrza, epatujące efektownymi, modnymi rozwiązaniami, mogą się niektórym podobać, ale byłyby bardziej odpowiednie do funkcji handlowej, wymagającej pełnych blasku atraktorów. Jednocześnie zestawienie tego demonstracyjnego bogactwa budynku głównego z tarkettową posadzką niższego biurowca jest deprymujące...

Wysoki trzon, przewężający się „w pasie”, wsparty na podporach w kształcie litery V, wchodzi w warszawskie niebo, demonstrując żagle osłaniających górne tarasy, wyciągniętych ścian kurtynowych i dwa 40-metrowe maszty, wyglądające z daleka jak wdzięczne różki. Ładne te maszty. Inżynierskie, techniczne – jak na Woli trzeba.

Warsaw Spire

i

Autor: Archiwum Architektury Wnętrze budynku wieżowego; dominującymi materiałami są szkło i metal; fot. Marcin Czechowicz

Moim ulubionym jest 100-piętrowy John Hancock Center z Chicago (proj. SOM, 1969), nierozerwalnie związany z Windy City, jego nastrojem, kolorytem, jednoczesnym niezwykłym pragmatyzmem i romantyzmem. Pięknie zestrojony z miastem poprzez obecność widocznych, pracujących stalowych stężeń na elewacji, byłby niemożliwy do bezkarnego przeniesienia w inny rejon świata. Styk z miejską przestrzenią zapewnia mu frontowy placyk z otoczonym ławeczkami basenem, w którym odbija się sylweta 344-metrowego olbrzyma, łagodząc nieco jego wysokość.

O ile sylwetka wieżowca na tle innych warszawskich niebotyków prezentuje się jako element pewnej układanki, o tyle z poziomu przechodnia i wobec przestrzennego układu tego fragmentu miasta zespół wydaje się indyferentny. Dwie niższe części nie pomagają w zbliżeniu ogromu budynków do skali człowieka; plac z tyłu wydaje się za duży. Cztery tysiące metrów kwadratowych wymagane decyzjami administracyjnymi trudno jest bowiem zagospodarować, choć starania ku temu są widoczne. Efektownie rozwiązane fontanny na razie nie przyciągają przechodniów, zamierzona galeria ekspozycyjna zamykająca plac od północy, falujące trawniki, kaskady, ławki – wszystko to czeka jeszcze na ożywienie.

Warsaw Spire

i

Autor: Archiwum Architektury Wnętrze budynku wieżowego; dominującymi materiałami są szkło i metal; fot. Marcin Czechowicz

Ornamentalny, biały pawilon o krzywopłaszczyznowych ścianach zapewne ma być kolejnym bogatym „meblem” tej przestrzeni. Szkoda jednak, że autorzy projektu placu nie odwołali się do tradycji rzeźby w metalu, tak dla Woli charakterystycznej, skoro już postawili na promocję sztuki. Wspomniana Galeria Samochodowa, efekt I Biennale Rzeźby w Metalu z 1968 roku, mogłaby mieć swoją współczesną kontynuację. Nie trzeba byłoby zaglądać do nowych, białych, plastikowych gablot – można byłoby wręcz tej sztuki dotknąć. A może i sam plac by inaczej wyglądał?

Zespół Warsaw Spire nie wprowadził do tego fragmentu miasta ani porządku, ani specjalnego szacunku dla przestrzeni. Przy podziwie dla opanowania trudnej konstrukcji wysokiego budynku, uznaniu dla rozmachu i kontroli nad wszystkimi skomplikowanymi zagadnieniami projektowania wysokościowców, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pomimo dumy z posiadania kolejnego drapacza chmur (należę bowiem do grupy ich entuzjastów), trzeba będzie ten obiekt długo oswajać.