Willa pod Jedlami

i

Autor: Archiwum Architektury Fot. Egipskie.ciemnosci, [CC BY-SA 3.0 pl], źródło: Wikimedia Commons

Mój ulubiony budynek - Willa pod Jedlami

2017-02-22 13:59

Teraz w moim osobistym jubileuszu siedmiu dziesiątków lat od chwili zapamiętania i pierwszego przeżycia pejzażu tatrzańskiego dostrzegam wyraźnie to źródło, które pokierowało mymi losami i różnymi kolejami potyczek z architekturą - pisał Tadeusz Przemysław Szafer przedstawiając swoje ulubione dzieło architektury - Willę pod Jedlami.

Droga Ewo,

Wybacz proszę, że to, co noszę w sercu wymyślił i zaprojektował nie architekt, a malarz, a zrealizowała nie firma, a małopiśmienni budarze Wojciecha Roja. Działo się to w latach 1896-1897, gdy w ciągu ośmiu miesięcy stanął przestronny dom rodzinny i od tej chwili do dziś służący polskiemu rodowi o wspaniałych tradycjach i narodowej kulturze. Piec „kamyczkowy" z ceramiczną kapą w jadalni, kominek z niedźwiedziem w salonie i zaglądająca w okna, jak chochoł u Rydlów, gontem obita studnia – towarzyszą niezmiennie od stu już lat życiu jednej rodziny i wszystkiemu co ona i jej goście dobrego przynieśli przyrodzie i ludziom.

Dobrze Pan zrobi, jeżeli przyjedzie ucieszyć się tym nowym okazem góralskiego budownictwa – pisał 1 kwietnia 1897 roku z Zakopanego do Dublańskiej Akademii Rolniczej Stanisław Witkiewicz. Pisał do jej profesora Jana Gwalberta Pawlikowskiego, taternika, pioniera ruchu ochrony przyrody, entuzjasty zakopiańskiego stylu i właściciela Domu pod Jedlami, bo o nim właśnie jest tu mowa. I dalej w liście: zawczoraj wszystkie szczyty, to znaczy całe wiązanie dachu, już stało – ogromna chorągiew łopoce z frontowego szczytu, budarze wypili piwa, a w studni na głębokości piętnastu metrów bogate źródło wody się znalazło. (...) Góra jest tak zbudowana, że nie ma żadnych zimnych poddaszy. Cztery świetne izby, korytarz i przechodni pokój, a obok wschody na poddasze oświetlone z przyłapu. Będzie dobrze. I było. Chociaż może nie zawsze i wielu materialnych świadków historii bezpowrotnie opuściło wnętrza Jedli. Nie opuściło jednak to, co w mogilańskich konwersatoriach lat osiemdziesiątych ich uczestnicy nazwali sferą osobistą i sferą pamięci.

Obie one odżyły, gdy profesor Jacek Woźniakowski zechciał wyróżnić mnie zaproszeniem do współudziału w rocznicowym jubileuszu domu na Kozińcu. To i Twoje, droga Ewo, zaproszenie do publicznego przyznania się w „ARCHITEKTURZE" co lubię najbardziej, stało mi się szczególnie bliskie. Niewielką bowiem cząstkę tego, co wyemanowały Jedle w ciągu swego stuletniego istnienia noszę zawsze w sobie. Noszę od bardzo wczesnego dzieciństwa – cudownych wakacji w Ornaku profesorstwa Sokołowskich i tradycyjnych spacerów pod opieką naszej mądrej Babuni na kozieniecką – bardzo wielką wtedy – górę, z przytuloną do niej tajemniczą gontyną, o stu okienkach, wykuszach, wyglądach, balkonach i schodkach. Jej Gazda, szanowany nadzwyczaj w całej naszej rodzinie, odbywał ważne na-rady goszczony przez mego Ojca, zarówno w tymże Ornaku, jak wielokrotnie później na wysokim pięterku krakowskiego Instytutu Botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie znalazły swą pierwszą siedzibę ministerialny urząd i Państwowa Rada Ochrony Przyrody. Gazda spod Jedli był już wtedy dla mnie – ucznia, najpierw podstawowej „ćwiczeniówki" przy ulicy Straszewskiego a potem VIII Gimnazjum imienia Augusta Witkowskiego na Studenckiej – postacią nieco odmienną od całego szacownego grona przyrodników, walczących z pasją o przetrwanie ojczystej przyrody. Jan Gwalbert Pawlikowski był tym kimś pierwszym, który mówił o życiu jak gdyby innym językiem, mówił zawsze w kontekście człowieka, jego kultury i związków z naturą.

Teraz w moim osobistym jubileuszu siedmiu dziesiątków lat od chwili zapamiętania i pierwszego przeżycia pejzażu tatrzańskiego dostrzegam wyraźnie to źródło, które pokierowało mymi losami i różnymi kolejami potyczek z architekturą. Zaczęło się od Kozińca i bajkowej sylwety witkiewiczowskich Jedli na tle najpiękniejszej na świecie panoramy górskiej. Rozwinęło w tatrzańskich lekturach docierających do rodzinnego domu, a zwłaszcza we wszystkim, co otwierało świat podhalańskich budarzy i ich mistrzostwa. Wzburzało, gdy świat ten okazał się tak bardzo zagrożony i ginący już wtedy w oczach.

Znika chata góralska nie odpowiadająca wymogom kulturalnego gościa, a na jej miejsce wstępują budowy rozmaitego rodzaju, zlepek pierwiastków przyniesionych ze wszystkich stron świata, często potworny, a zawsze duchowi ludu i krajobrazu obcy. Chcąc ocalić styl tej ziemi, trzeba było w zgodzie z jego duchem przekształcić prymitywną chatę góralską w obraz wyższego rzędu, odpowiadający wyższym wymogom kultury, a przecież zachowujący rysy pokrewieństwa ze swym pierwowzorem i zestrojony jak on ze środowiskiem. Z potrzeby zachowania stylu ziemi powstał styl budowlany zakopiański – tak walczył w dziewiątym tomie „Wierchów" o zachowanie oblicza regionu ich redaktor a zarazem jedlański Gazda.

A co dzisiaj? Mamy doskonałe publikacje źródłowe do dziejów zakopiańskiego stylu Michała Jagiełły – też taternika. Mamy celnych teoretyków i badaczy wątków historycznych w architekturze ziem górskich, a wśród nich darzących mnie przyjaźnią i bardzo mądrych Zbigniewa Gądka, Stefana Mtillera i Krzysztofa Chwaliboga. Mamy historyków sztuki Zbigniewa Moździerza, Barbarę Tondos i tak poczytnych publicystów jak Marek Grocholski. Mamy wreszcie projektujących dziś „w drzewie" pod Tatrami wybitnie uzdolnionych: Krzysztofa Gądka, Zenona Remi i najmłodszą z nich parę autorską Adama Bukowskiego-Tyrałę i Zbigniewa Nawarę. Jest też Zyta Kusztra, która corocznie lideruje tradycyjnym warszawskim peregrynacjom na bukowińskie polany i mamy Krzysztofa Piesiewicza, którego Tatry „łagodzą obyczaje" i „kreują miejsca duszą". Co czeka ten specyficzny styl, zwłaszcza w chwili, gdy ostatnia realizacja pod Krokwią to znowu drewno, to znowu „brak kolizji i sprzeczności" z górskim pejzażem. I do tego wszystkiego autor znowu artysta i bez dyplomu na Koszykowej.

Pozwól Ewo, przyjąć na koniec należną Ci cześć i szacunek za znalezienie sposobu na ujawnienie, co architekci tak naprawdę lubią. Jurkowi Gurawskiemu dziękuję za wskrzeszenie ducha gmachu, który został jako marzenie, wspomnienie młodości, ułuda. Romkowi Loeglerowi za pamięć o naszej wspólnej uczelni, ulicy Retoryka i domu, który został wpisany w istniejący kontekst nie za sprawą naśladowania otoczenia. Andrzejowi Kicińskiemu za miejsce, które znaleźć się powinno w podręcznikach architektury. I wreszcie Wojtkowi Obtułowiczowi za przypomnienie leśnej kawiarni przy Żubrowej alei z tarasu, której dalekie plany Wisły i wzgórza Twardowskiego oglądane są z największym zachwytem.

Z największym zachwytem patrzyło dziecko na tajemniczą gontynę w tajemniczym ogrodzie Jedli i bardzo bliskich tatrzańskich turni. Nie jest sprawą zwykłą, że to wszystko istnieje nadal, że ciągle jest jak było.

prof. dr hab. inż. arch. Tadeusz Przemysław Szafer (1920-2017) - polski architekt, krytyk i historyk architektury. W 1949 roku ukończył Politechnikę Krakowską, członek SARP (od 1952), w latach 1966-72 i 1989 redaktor naczelny czasopisma "Architektura". Autor wielu tekstów i publikacji, w tym: Polska architektura współczesna (1977), Współczesna architektura polska: antologia czterdziestolecia (1987). Współautor kościoła wotywnego p.w. św. Piotra Apostoła w Wadowidach (1984-1991). Założyciel i prezes Polskiego Klubu Ekologicznego (1979-82). Odznaczony medalem 40-lecia Komisji UiA (2007).