Moje życie w architekturze: Ewa P. Porębska

i

Autor: Archiwum Architektury Ewa P. Porębska; fot. Jerzy Porębski

Moje życie w architekturze: Ewa P. Porębska

2020-07-22 16:42

Uczenie się to jedna z moich największych przyjemności. Miałam szczęście, bo na początku swojej kariery spotkałam bardzo wiele ciekawych osób, które stanowiły dla mnie wzorzec. Zresztą wciąż poznaję kolejnych fascynujących ludzi związanych z architekturą.

Agata Twardoch: Chciałam porozmawiać z Tobą o Twoich zawodowych historiach. O tych ciekawych rzeczach, o których rzadko się mówi, bo zazwyczaj nie ma na to czasu. No i chciałam porozmawiać o tym, co Ci się udało – a udało Ci się bardzo wiele – żeby pokazać, jak wiele rzeczy można zrobić, jak wiele mogą zrobić kobiety. Chciałabym, żeby to była taka rozmowa w kontrze do wszechobecnego marazmu, że nic się nie da zrobić.Ewa P. Porębska: No to dobrze się składa. Ja jestem zdecydowaną przeciwniczką zdania, że nic się nie da zrobić. Wszystko się da i wszystko się uda!Dlatego jesteś doskonałą adresatką tej rozmowy! Zacznijmy od początku Twojej kariery – studiowałaś architekturę?Studiowałam architekturę. Pierwszy rok byłam w Krakowie, a potem przeniosłam się do Warszawy, dzięki czemu od samego początku miałam środowiskowe znajomości i w Krakowie i w Warszawie. Uczelnię krakowską wspominam bardzo ciepło, do dziś czuję się z nią związana. Czasem mam w ogóle takie wrażenie, że pomimo, że studiowałam w Krakowie zaledwie rok, to wiele osób uważa, że tam właśnie skończyłam szkołę. To pewnie trochę w związku z odbywającym się tam Międzynarodowym Biennale Architektury, na którym zawsze byłam obecna.Jaką byłaś studentką?Chyba byłam nietypową studentką. Starałam się poważnie podchodzić do zajęć, ciężko pracowałam, ale cały czas wydawało mi się, że studia architektoniczne nie dają wystarczająco szerokiej wiedzy o świecie, kulturze, historii, aspektach społecznych, które mnie wtedy bardzo interesowały i których oczekiwałam.Były za bardzo techniczne, jednostronne?Raczej jednostronne. Ja jestem „techniczna” i ta techniczna strona mi odpowiadała. Brakowało mi natomiast tej drugiej ścieżki. W związku z tym zaczęłam chodzić na dodatkowe zajęcia na inne uczelnie, tam, gdzie – mniej lub bardziej oficjalnie – można było brać udział w zajęciach jako wolny słuchacz. Na przykład chodziłam regularnie na seminaria dla doktorantów w Zakładzie Antropologii Uniwersytetu Warszawskiego u prof. Andrzeja Wiercińskiego. Była to interdyscyplinarna grupa, w której naukowcy dyskutowali o najnowszych odkryciach z bardzo różnych dziedzin – od matematyki po kwestie społeczne. Profesor zgodził się, żebym na te zajęcia przychodziła i to było dla mnie ogromnie ważne doświadczenie. Wtedy nie było Internetu, nie mogłam sobie tak po prostu sprawdzić różnych rzeczy. W czasie studiów spotkałam także świetnego nauczyciela – asystenta, Andrzeja Krzesińskiego, który stał się moim mistrzem – i to nie tylko w dziedzinie architektury. Zauważył moje zainteresowania i poszukiwania. Sam zajmował się urbanistyką i dzięki niemu zrozumiałam, jak wiele zjawisk kryje się w strukturze miasta, a potem właśnie z urbanistyki zrobiłam dyplom.

Z Krzesińskim prowadziliśmy wielogodzinne rozmowy, podsuwał mi książki z różnych dziedzin. Czasem zaskakujących. Skłonił mnie na przykład do przeczytania kilku tomów niewydanego jeszcze wtedy po polsku Castanedy – kontrowersyjnego amerykańskiego antropologa, który pisał o szamanizmie i zjawiskach magicznych. Potem się okazało, że to co pisał częściowo jest jednak fikcją. Ale książki Castanedy mówiły o wychodzeniu z materialności w duchowość, czym byłam wtedy bardzo zainteresowana. Więc to był okres, gdy czytałam bardzo dużo, od filozofii, poprzez podręczniki psychologii, antropologię, wiedzę o genetyce, semiotykę kultury, bardzo interesowała mnie symbolika. No wiesz, takie poszukiwania naturalne dla okresu młodości. Robiłam mnóstwo notatek i próbowałam szukać rozmaitych powiązań. Chyba przez to, gdy zaczęłam robić dyplom, postanowiłam go napisać, a było to jednak dosyć nietypowe na wydziale architektury. Lubiłam pisać i wszystkie rzeczy, które mnie otaczały w czasie studiów postanowiłam przelać na papier. Tych przemyśleń było bardzo dużo – pisałam, pisałam i pisałam. Moim promotorem został prof. Jerzy Skrzypczak, przy asystenturze Andrzeja Krzesińskiego, który nakłonił mnie, żebym jednak to pisanie uzupełniła projektem. Projekt okazał się bardzo wielowarstwowy, składał się z analiz rożnych warstw miasta. Wtedy nie było komputerów, na plansze nakładałam kolejne kalki. Każda kalka była innym elementem postrzegania: miasto symboliczne, miasto emocjonalne, itd. Powstawały nakładki, które składały się na wielopłaszczyznowy obraz miasta.

KUP DOSTĘP