Jak pisze Jacek Dehnel w wydanej niedawno książce Proteusz, czyli o przemianach. Spacerownik po historii Muzeum Narodowego w Warszawie, muzeum w swoich zaledwie stuletnich dziejach było już schronem, konspiracyjną komórką, koszarami, składnicą resztek, tubą propagandową i instytucją krytyczną. Czym jest dzisiaj?
To na pewno jedno z najstarszych muzeów w Polsce, które ma ogromne zbiory, liczące blisko 840 tysięcy obiektów. Instytucja, która chyba coraz lepiej spełnia rolę muzeum zapraszającego, otwartego na rozmaitych odbiorców, a jednocześnie wciąż pełniąca funkcję przechowawcy sztuki narodowej i światowej. Jest przy tym zaniedbane przez wszystkich decydentów, którzy po 1989 roku reformowali Polskę. Podczas gdy na przestrzeni ostatnich lat wybudowane zostały różne nowe muzea, to nasze, jedno z najstarszych, jak wspomniałam, i najcięższychpod względem wagi i wielkości zbiorów, dusi się w swoim gmachu. Ma coraz mniejsze możliwości rozwoju ze względu na brak miejsca.
Już w 2001 roku w jednym z wywiadów wspomniała pani, że Muzeum Narodowe nie może spełniać swoich zadań, ponieważ nie ma odpowiednich warunków. A jego głównym zadaniem powinna być dbałość o galerie stałe. Zamiast tego musi gonić od jednej wystawy do drugiej, bo to jedyny sposób na pozyskanie sponsorów i obecność w mediach. Jak to widzi pani dziś? Od objęcia funkcji dyrektora w 2010 roku konsekwentnie modernizuje pani kolejne galerie.
Modernizuję galerie stałe, ale nie podtrzymałabym w tej chwili swojego zdania. One są oczywiście bardzo ważne, ale równie ważne są wystawy czasowe. Obecnie zmieniają się zupełnie oczekiwania publiczności w stosunku do muzeum. Ludzie nie chcą oglądać ciągle tego samego, jak to się zdarzało dawniej – były osoby przychodzące do muzeum tylko po to, żeby popatrzeć na swój ulubiony obraz, który wisiał w tym samym miejscu od zawsze. Dziś, żeby ludzie chcieli przyjść do muzeum, musi w nim coś się dziać. Muszą mieć jakiś powód, aby je odwiedzić. Już kiedy dyrektorem został Ferdynand Ruszczyc mówiłam, że w muzeum absolutnie musi być wydzielona większa przestrzeń na wystawy czasowe. Nie może być tak, że one odbywają się na dwóch podestach i ludzie nie wiedzą, czy są jeszcze na wystawie czasowej, czy już weszli do galerii stałej. Pierwszą decyzją, jaką podjęłam po objęciu funkcji dyrektora, zresztą z ogromnymi trudnościami, bo koledzy kuratorzy czuli się uwłaszczeni na swoich terytoriach, było zwolnienie ciągu, gdzie mieściło się malarstwo włoskie na galerię wystaw czasowych. Ta decyzja uratowała ich program. Przede wszystkim dlatego, że to jest dająca się ograniczyć przestrzeń, w której można było zrobić klimatyzację i doprowadzić to miejsce do takiego stanu, który usprawiedliwiałby nasze prośby o wypożyczenie dzieł sztuki z innych muzeów. Wielu obiektów po prostu by nam nie pożyczono, gdybyśmy mieli ustawiać je na podestach czy w korytarzach.
Jak udało się rozpocząć tę rewolucję? Projekty zlecaliście różnym pracowniom, m.in. WWAA.
Przyszłam tu, razem z Elżbietą Sobiecką, późną jesienią 2010 roku. W maju 2012 roku, czyli półtora roku później, przypadało 150-lecie Muzeum Narodowego (rocznica powołania Muzeum Sztuk Pięknych, które w 1916 roku przekształcono w Muzeum Narodowe – przyp. red.). Miałam świadomość, że jest to okres, w którym powinnam zreformować muzeum pod każdym względem, żeby wiadomo było, po co tu w ogóle jestem. Ponieważ nie było czasu na organizację konkursu, zaprosiłam scenografa i rzeźbiarza Roberta Rumasa, który zaprojektował nam dwie galerie – Sztuki XIX Wieku oraz Dawnego Malarstwa Europejskiego. Częścią tych działań była również konserwacja Bitwy pod Grunwaldem, która odbywała się w otwartej Sali Matejkowskiej i publiczność mogła oglądać konserwatorów pracujących na drabinach. To wszystko się udało. W 2013 roku udostępniliśmy jeszcze Galerię Sztuki XX i XXI Wieku i Galerię Sztuki Średniowiecznej, której projekt opracowało WWAA. Doszliśmy do wniosku, że zmienić powinna się także koncepcja pokazywania sztuki dawnej. W 2014 roku ogłosiliśmy zamknięty konkurs, który wygrało biuro 307kilo Jana Sukiennika. Ta galeria zajmie całe drugie piętro muzeum i będzie prezentacją, w której przy pomocy malarstwa, mebli, przedmiotów dekoracyjnych, gdzieniegdzie grafiki, rzeźby, monet, medali, pokażemy pewne kręgi kultury, takie, jak miasto, kościół, dwór i inne monograficzne zagadnienia. To dość trudny sposób pokazywania sztuki. Na pewno trudniejszy i bardziej kosztowny niż zawieszenie obrazów na ścianach. Największy koszt przy takiej wystawie to gabloty. Dzisiejsze wymagania są tak ogromne, że za cenę prawidłowo wykonanej gabloty można byłoby kupić samochód. W tej chwili usiłujemy to spiąć i mam nadzieję, że na koniec roku, prawdopodobnie w listopadzie, otworzymy całe drugie piętro. Jednocześnie pracujemy nad dwiema ostatnimi galeriami, które jeszcze zmieszczą się w tym gmachu: Sztuki Starożytnej, według konkursowego projektu Nizio Design International, i Wzornictwa Polskiego, projektu studia Matosek/Niezgoda, która będzie niestety nieduża, ale będzie, a dotąd jej nie było. W ten sposób całkowicie wypełnimy gmach, nie pozostawiając żadnego wolnego miejsca.
Od pewnego czasu poszczególne galerie modernizuje również Luwr. Jakie są obecnie trendy w muzealnictwie – sposoby prezentowania zbiorów z określonych epok?
Wszyscy modernizują galerie stałe. Ale trudno nam się porównywać z Luwrem, z Metropolitan Museum of Art czy innymi wielkimi kolekcjami na świecie. Nasza jest skromniutka. Myślę, że w ogóle zmieniła się koncepcja muzeum. Ono ma dziś przede wszystkim pełnić rolę służebną, musi sprawdzać się w odbiorze społecznym, a jednocześnie nie może być Disneylandem. Chociaż pewne techniki przyciągania publiczności czy oddziaływania na widzów z pewnością trzeba podpatrywać. Przez moment szalenie modne były muzea narracyjne, z minimalną liczbą eksponatów. One mają swoje zalety, są atrakcyjne, ale są też niezwykle kosztowne w utrzymaniu i bardzo szybko się starzeją. Wydaje się, że muzea, w których mówią przedmioty, udowodniły swoją wartość. W tej chwili muszą udowadniać swoją atrakcyjność. Na pewno to, czego rozpaczliwie brakuje Muzeum Narodowemu, to przestrzeń edukacyjna, przestrzeń na spotkania, na wszystko to, co nazywa się przestrzenią publiczną muzeum. Dostępna i otwarta biblioteka z czytelnią, dostępna i otwarta pracownia dla osób, które chciałyby korzystać z gabinetu rycin, miniatur czy monet i medali. Jest cały szereg zbiorów muzealnych, które nie mogą być stale eksponowane na ścianie, natomiast byłoby cudownie, gdyby był do nich dostęp.
W ciągu kilku lat od objęcia posady dyrektora udało się pani m.in. zracjonalizować strukturę muzeum, przeprowadzić bezprecedensowy remont gmachu głównego, otworzyć dla publiczności dziedziniec Lorentza. Z zadań zapisanych w strategii muzeum z 2014 roku pozostało jeszcze rozpisanie konkursu na nowy budynek.
Marzyliśmy i nawet robiliśmy pewne przymiarki przestrzenne do tego, żeby na naszym terenie, od strony ul. Książęcej, wybudować nowy gmach Muzeum Narodowego. Planowaliśmy, że pomieści cały dział edukacji, łącznie z dużą salą odczytową, salami warsztatowymi, z biblioteką, z wydzieloną częścią dla dzieci i salami na wystawy czasowe. To, co było bardzo ważne w tej koncepcji to mój pomysł międzymuzealnego instytutu konserwacji. W dzisiejszych czasach konserwacja stała się oddzielną, bardzo skomplikowaną dziedziną wiedzy. Obecnie konserwator nie powinien przystępować do obrazu ze szmatką i skalpelem dopóki nie dowie się, jak on jest zbudowany, czym był malowany, w jakim jest stanie, itd. Żeby tego wszystkiego się dowiedzieć, konieczne jest bardzo wyrafinowane laboratorium. Całe oprogramowanie i oprzyrządowanie jest oczywiście niezwykle kosztowne. Poza tym trzeba zatrudnić fizyków, chemików, analityków. Warszawy nie stać, żeby każde muzeum oddzielnie aspirowało do stworzenia tego rodzaju instytutu. Myślałam, że moglibyśmy to zrobić razem, we współpracy z innymi placówkami, władzami miasta i Wydziałem Konserwacji Akademii Sztuk Pięknych, ale ten pomysł – podobnie jak budowa nowego gmachu – pozostaje na razie w sferze marzeń. Natomiast bliższe rzeczywistości są dwa inne projekty. Jeszcze w 1983 roku zapisem testamentowym Bronisława Krystalla muzeum odziedziczyło kamienicę w Alejach Jerozolimskich 59, znaną jako siedziba British Council. Budynek jest teraz naszą własnością. Chcielibyśmy podwyższyć go o dwa piętra, bo o tyle jest niższy od całej pierzei, i przenieść do niego działy dokumentacji i fotografii. Planujemy stworzyć tam muzeum fotografii i ogólnodostępną bibliotekę na wzór placówek amerykańskich, które są czynne całą dobę i mają taki nieformalny charakter: można leżeć na matach i czytać książki, jest łatwy dostęp do półek. Kolejny pomysł to poprawa obsługi publiczności – szatnie, informacja i toalety, których liczba jest absolutnie niedostosowana do liczby odwiedzających nas dzisiaj gości. Jedyny ratunek, jaki widzę, to budowa nowych pomieszczeń pod dziedzińcem głównym. Na jednej czy dwóch kondygnacjach podziemnych powinno się tam urządzić przestrzenie publiczne. Niestety na przygotowanie wstępnej dokumentacji, która pozwoliłaby nam na przebudowę dziedzińca i kamienicy Krystalla potrzebowalibyśmy od ministerstwa kultury ok. 3 mln złotych. Jesteśmy ciągle w trakcie rozmów i dopiero, kiedy te środki otrzymamy, będziemy mogli ogłaszać konkursy.
A co z planowanym od lat przejęciem skrzydła zajmowanego przez Muzeum Wojska Polskiego?
Jestem sceptyczna. Gdy byłam na studiach, przy tym stole, który znajduje się za nami profesor Stanisław Lorentz prowadził zajęcia z muzealnictwa. Mówił nam o historii Muzeum Narodowego, o tym, jak wyłoniło się Muzeum Wojska, jak na 25 lat otrzymało to skrzydło i jak już zaraz, zaraz je odzyskamy. Od tego czasu minęło 55 lat. W momencie, kiedy obejmowałam funkcję dyrektora, przekazanie tej części obiecywał nam minister Zdrojewski. Wciąż czekamy. To już na pewno nie stanie się za mojej kadencji, ale są miraże o wyprowadzce Muzeum Wojska Polskiego do 2020 roku.
Gdy przejmowała pani muzeum, instytucja była zadłużona. Dziś nie ma już długów, a liczba odwiedzających się potroiła. Aby pozyskać środki rozwijacie sponsoring korporacyjny i mecenat indywidualny. Galerię Faras udało się na przykład przebudować wyłącznie dzięki prywatnej dotacji. W jaki sposób utrzymują się podobne placówki na świecie?
Niedawno był u nas z wizytą dyrektor Muzeum Narodowego w Liverpoolu, dr David Fleming, światowy autorytet w dziedzinie muzealnictwa. Jego muzeum jest finansowane w 90% ze środków skarbu państwa. Jednocześnie ma on pełną swobodę działania, a wstęp do muzeum jest bezpłatny. Nie mam nic przeciwko pozyskiwaniu funduszy ze źródeł prywatnych, ale może powinniśmy się zastanowić, czy narodowa instytucja, która sprawuje opiekę nad tak niebywałym majątkiem nie powinna być lepiej finansowana. Spodziewamy się, że biznesmeni wyręczą rząd, ale oni nie mają żadnej motywacji, żeby przekazywać pieniądze, nie ma ulg podatkowych. W Anglii na przykład, jeżeli ofiarowuje się coś do zbiorów narodowych ze spadku, to jest się zwolnionym ze znacznej części opłaty spadkowej. U nas, żeby składać dary tego rodzaju trzeba mieć naprawdę wyjątkowo miękkie serce dla kultury i silne poczucie obywatelskiego obowiązku.
Gmach muzeum planowano dla około 100 tysięcy obiektów. Teraz, jak pani wspominała, zbiory liczą 840 tysięcy. Gdzie mieszczą się te wszystkie dzieła sztuki?
Magazyny muzeum to następna odsłona dramatu. Znajdują się w gmachu głównym, w pałacu w Otwocku i w wilii w Tarczynie, wynajętej przez moich poprzedników. Obecnie mamy nóż na gardle, dlatego że skarb państwa, do którego należy obiekt w Otwocku, najprawdopodobniej przegra sprawę ze spadkobiercami poprzednich właścicieli i będziemy musieli się stamtąd wynieść. I o ile sam pałac stanowi dla nas spore obciążenie, o tyle magazyny są w tej chwili ratunkiem. W przyszłym roku kończy się ponadto wynajem wilii w Tarczynie. Szukamy nowej przestrzeni, ale wynajmowanie to ogromny, powtarzający się wydatek. Była koncepcja, żeby władze Warszawy we współpracy z ministerstwem kultury wybudowały profesjonalne magazyny dla wielu muzeów. Muzeum Sztuki Nowoczesnej traci pawilon Emilia, też będą musieli podziać się gdzieś ze swoją kolekcją. Problemy ma Muzeum Warszawy, Muzeum Literatury, właściwie wszyscy cierpimy na niedostatek przestrzeni magazynowej. Ale to wymaga poważnych, bardzo świadomych decyzji.
Budowa magazynu nie jest tak medialna jak nowego, spektakularnego budynku?
Wszystko zależy od tego, jak to zrobimy. Równie dobrze można by urządzić w magazynie przestrzeń, która od czasu do czasu byłaby dostępna dla zwiedzających. Tu jest naprawdę duże pole do popisu dla wyobraźni, potrzeba tylko dobrych chęci i świadomości wagi tematu. Mam żal do władz miasta. Ponieważ jesteśmy muzeum finansowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, władze Warszawy w ogóle nie widzą powodu do współpracy z nami. Mimo że działamy na terenie miasta i na pewno przyczyniamy się do tego, jak ono jest postrzegane.
Agnieszka Morawińska, historyk i krytyk sztuki, w latach 1976-1993 kurator Galerii Sztuki Polskiej Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie stworzyła Galerię Malarstwa Polskiego. Pełniła również funkcje podsekretarza stanu w ministerstwie kultury (1991-1992) oraz ambasadora RP w Australii, Nowej Zelandii i Papui Nowej Gwinei (1993- 1997). W 2001 wygrała konkurs na dyrektora Zachęty, którą prowadziła do października 2010 roku. Choć w 2011 roku planowała odejść na emeryturę, na prośbę ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego zgodziła się kandydować na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego. Instytucją tą kieruje od listopada 2010 roku.