Słychać plotki, że we Wrocławiu architekci świetnie sobie radzą. W innych miastach działają społecznie tzw. miejscy aktywiści, a u was podobno ich rolę przejęła Izba Architektów. I zamiast, wzorem tych działaczy, prowadzić niekończące się dyskusje i spotkania o radościach i troskach miejskiego życia, buduje całą nową dzielnicę. Wspólnymi siłami z urzędnikami miejskimi i deweloperami. Skąd pomysł na nową dzielnicę Wrocławia?
Czy to powtórzenie przedwojennej WuWY – niemieckiej wystawy modelowych domów z 1929 roku? A może nawiązanie do tej idei, czy też coś zupełnie nowego? Ta idea wynika z tradycji naszego miasta. Wrocław był jednym z kilku miast w Europie, gdzie skupiający architektów, artystów i inżynierów Deutscher Werkbund organizował progresywne, eksperymentalne wystawy architektury w końcówce lat 20. XX wieku. We Wrocławiu organizacja ta projekty zleciła miejscowym architektom. Pretekstem był fakt, że miasto ma specyficzny klimat, więc trzeba zatrudniać lokalnych projektantów, bo oni znają jego uwarunkowania. Chodziło głównie o czas. WuWA powstała w ciągu 4 miesięcy. Zbudowano ponad 200 mieszkań, 38 budynków we wszystkich typologiach: domy wielorodzinne z przestrzeniami wspólnymi, szeregówki, bliźniaki, wille, modelowe przedszkole. To i dziś powala na kolana. My w tej materii żyjemy i nadal mieszkamy. Wiemy o WuWA jako Wrocławianie od zawsze, na niej się wychowaliśmy jako architekci. Więc nasz pomysł wyniknął trochę z zapatrzenia się w ten historyczny przykład. Tylko że, to co my robimy, to nie jest wystawa. To mają być domy, które są normalnie sprzedawane.
Czym więc realizacja nowej dzielnicy różni się od zwykłego rozwoju miasta opartego na komercyjnej działalności deweloperskiej?
Na co dzień „tłuczemy” ten – nie waham się powiedzieć – produkt, jakim stało się mieszkanie. Produkt wypracowany jak w fabryce. On już odkleił się od realnych potrzeb ludzi. Stał się wypadkową abstrakcyjnej zdolności kredytowej, która zamienia się w powierzchnię, której ma wystarczyć na 2-5-osobową rodzinę. Wszyscy zaczęliśmy jako architekci pracować jakby w działach produkcyjnych. Katalizatorem dla naszego przedsięwzięcia stała się rocznica 80-lecia WuWy. Równocześnie my, jako Izba Architektów, szukaliśmy dla siebie siedziby. Po tych obchodach, wpadłem wraz z dwoma kolegami na pomysł, aby odbudować spalone przedszkole – jeden z budynków WuWY – i zorganizować tam siedzibę Dolnośląskiej Izby Architektów. Prezydent miasta poparł ten pomysł i już wkrótce byliśmy u niego w gabinecie z konkretnymi planami. Dał nam działkę za darmo, a my zdobyliśmy pieniądze z funduszy Unii Europejskiej.
Wtedy też powstał pomysł na budowę dzielnicy Nowe Żerniki?
To był pomysł prezydenta Wrocławia – Rafała Dutkiewicza. Byliśmy u niego we trójkę jako zarząd Izby Architektów – ja, Andrzej Poniewierka i Piotr Fokczyński – i kiedy ustaliliśmy, że odbudujemy dawne przedszkole na naszą siedzibę, usiedliśmy luźniej w fotelach, a on zaczął nas wypytywać, co to jest ta WuWa. Oczywiście wiedział, ale miał okazję poznać opinię profesjonalistów. Opowiadaliśmy mu historię eksperymentalnych domów, wspominając jak to ciężko jest teraz z deweloperami. Wtedy rzucił jedno zdanie: – A czemu wy dzisiaj nie jesteście w stanie takiej WuWy zrobić? No jak to? Oczywiście, że jesteśmy w stanie! – odpowiedzieliśmy. Z rozmowy wyszliśmy podekscytowani. Zaczęliśmy intensywne dyskusje, najpierw w gronie 3-4 osób. W ciągu roku napisaliśmy program, jak przygotować to przedsięwzięcie organizacyjnie. Problem podstawowy polegał na finansowaniu projektu. Jest różnica między nami, a Werkbundem, który miał swoje środki finansowe. My mieliśmy tylko dobre chęci. Wymyśliliśmy wehikuł finansowy, który, miałem nadzieję, „zaskoczy” i wciągnie do przedsięwzięcia komercyjnych deweloperów. Spotkaliśmy się ponownie z prezydentem. Powiedział: – Róbcie! Daję wam swój patronat, grunty, i ruszamy.
Wyjaśnij proszę na czym polegał ten organizacyjno-finansowy mechanizm?
W skrócie: władze dały teren w dobrym miejscu Wrocławia, to znaczy w takim, które pozwoli to miasto sensownie dogęszczać. Chodziło nam tu o aspekt zrównoważonego rozwoju, a nie budowanie wydzielonej enklawy. My przygotowujemy plany, a miasto sprzedaje potem grunty z pełnym uzbrojeniem deweloperom. Główną siłą nabywczą są wciąż deweloperzy, co pozostaje w kontrze do naszych pierwotnych refleksji. Ale ważniejsze stało się to, że miasto inwestuje w pełną infrastrukturę społeczną. Czyli: dom kultury, szkołę, żłobek, przedszkole, lekarza rodzinnego, bazarek, a przede wszystkim w przestrzenie publiczne i publiczną komunikację: szybki tramwaj, autobusy i kolej. Ten cały pakiet nazwaliśmy roboczo WuWA-2. Deweloperzy wchodzą w to dlatego, że dostają uzbrojone, atrakcyjnie położone tereny i jasną wizję rozwoju całego obszaru. Sprzedają więc mieszkania we fragmencie miasta, a nie w pustce. Tu infrastruktura publiczna nie powstanie dziesięć lat później, jak to teraz jest regułą: krajobraz księżycowy – ani ulicy, ani szkoły, do sklepu i do innych miejsc trzeba jeździć samochodem. Deweloperzy mają też potężną wartość dodaną w postaci efektu marketingowego. To miasto promuje teren nazwą Nowe Żerniki, nie muszą się więc ogłaszać w gazecie, zatrudniać długonogich hostess podczas targów, rozdawać cukierków albo baloników, szukać chwytliwych nazw typu Malinowe Wzgórza. Jest jedno hasło: Nowe Żerniki, które promuje miasto. Wyliczyliśmy, że to wszystko da inwestorom ok. 30% oszczędności na inwestycji i znaczek przynależności do elitarnego klubu. Uznaliśmy, że będzie to inwestycyjne koło zamachowe dla rozwoju. I że deweloperzy w ten projekt wejdą. I rzeczywiście weszli.
Sprzedaż deweloperom działek w atrakcyjnych, uzbrojonych miejscach to nie nowość, robią to wszystkie miasta. Co odróżnia wasz pomysł od innych takich dzielnic?
Staramy się teraz dokładać elementy, które zywersyfikują ofertę deweloperską w stronę bardziej przyjaznej społecznie. Mamy cztery filary zapewniające przełamanie monokultury deweloperskiej. Przygotowaliśmy projekt TBS dla spółki miejskiej. Konkurs wygrali architekci z Warszawy. Planujemy Dom Seniora – z własnościowymi mieszkaniami i dużym programem przestrzeni wspólnych. Dokładamy do tego jeszcze kooperatywy..
Co rozumiesz pod tym pojęciem?
To 4-5 rodzin tworzących małe spółdzielnie inwestorów, którzy zbierają się, żeby zbudować sobie dom. Przeanalizowaliśmy, jak taki system działa w Berlinie. Byliśmy tam i rozmawialiśmy z agendami rządowymi, które takie programy prowadzą.
Chcecie stworzyć system na wzór berlińskich Baugruppen? W Polsce były już takie próby, ale modelowo to nikomu dobrze nie wyszło.
Tak. Chcemy nawet przejąć ten sam model prawny. Widzimy tu dużą rolę dla miasta, które będzie koordynatorem tego przedsięwzięcia. Uważamy, że nie uda się ono bez współudziału miejskich władz. Ludzie sami z siebie się nie zorganizują. Wkładem miasta musi być tani grunt, ale też inicjatywa, głos: – Poprowadzimy was! Ziemia zostanie sprzedana po niskiej cenie ze względu na prawo własności w formie użytkowania wieczystego. Mamy przygotowane projekty pod 3 kooperatywy, każda od 6 do 10 rodzin. Pomysł ma wystartować, a potem chcemy go rozwijać. Pierwsi lokatorzy będą apostołami dobrej nowiny, że można mieć mieszkanie o 30-40% taniej. Bez zysku dewelopera, kosztów marketingu, z płatnością za ziemię rozłożoną na długie lata. Będą znali swych sąsiadów i mieszkali w domu zbudowanym na swoją miarę, a nie według deweloperskich standardów. Powstanie fajne, obywatelskie, bezpieczne, czyste miasto. Kolejnym naszym filarem będą mieszkania na wynajem. Pojawił się właśnie program rządowy pod egidą BGK, który ma je uczynić atrakcyjnymi. Chcemy, aby bank zainwestował w jeden kwartał takich mieszkań. I wreszcie czwarta propozycja to indywidualne projekty domów na wydzielonych działkach. Zgodnie z postulatem zrównoważonego rozwoju, jakim jest integracja nowego osiedla z otaczającą zabudową. Mamy 21 działek, gdzie powstaną te domy. Inwestorzy będą mogli wybierać projekty, trochę jak z katalogu.
Miasto obiecało wam tereny, ale kto stworzył dla nich plan zabudowy? Architekci w ramach społecznej pracy i dobrej współpracy z władzami?
We Wrocławiu wszystkie plany miejscowe przygotowuje miejskie Biuro Rozwoju Wrocławia. W połowie 2011 roku zainicjowaliśmy cykliczne warsztaty, które mogą potrwać i kilka lat. Zaprosiliśmy do wspólnej pracy architektów oraz wszystkich, którzy mają potencjał twórczy i są związani z naszym miastem. Przez pierwsze lata zakładaliśmy pracę społeczną, bez wynagrodzenia. Grupa architektów, która się w warsztaty zaangażowała, opracowała koncepcję planu, po czym biuro miejskie nadało jej formę miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, gotowego do uchwalenia. Autorami więc jesteśmy my – łącznie 40 osób biorących udział w warsztatach.
Czy ten plan jest uchwalony?
Tak, w 2012 roku plan stał się prawem. Na jego podstawie wdrażane są kolejne projekty i przeprowadzane konkursy architektoniczne
Gdzie znajdują się Nowe Żerniki? Jaka to część Wrocławia?
To teren w okolicach stadionu zbudowanego na Euro 2012, tuż za obwodnicą autostradową. Długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca.
Prezydent poprosił was, żebyście sami znaleźli sobie teren do realizacji waszych pomysłów?
Powiedział: – Pokażcie mi, gdzie. W naszym zespole inicjatywnym był i jest nadal Piotr Fokczyński – architekt miasta.
Czyli można założyć, że on dokładnie wiedział, które tereny należą do miasta i są strategicznie zlokalizowane, dobre by ulokować tam nową dzielnicę? Szukaliśmy terenu dobrze skomunikowanego, w całości miejskiego, aby uniknąć spekulacji gruntami; takiego, który ma odpowiednią wielkość, aby projekt nie był tylko działaniem punktowym. Zaproponowaliśmy kilka lokalizacji. Wybraliśmy teren, z którym był od lat problem. Wrocław ma kształt niesymetryczny. Wyciągnięty jest na zachód poprzez włączone jeszcze przed wojną w jego granice osiedle Leśnica. Między Leśnicą a obwodnicą, stadionem i historycznym centrum są puste pola. Wyrwa, która jednak jest dobrze skomunikowana z miastem poprzez szybki tramwaj. Mamy też w pobliżu dwie linie kolejowe przewidziane do włączenia w system aglomeracyjnego transportu. Zgodnie z istniejącą we Wrocławiu strategią policentryczności, jednym z punktów ciężkości powinny stać się okolice nowego stadionu. Planowane jest tu centrum o funkcjach rozrywkowo -biznesowych. I to właśnie między stadionem a Leśnicą znaleźliśmy odpowiedni teren o powierzchni 60 ha. Nowe Żerniki to nazwa, która wygrała w konkursie na identyfikację wizualną osiedla, nawiązująca do pobliskiego obszaru. Wyznaczyliśmy główną oś osiedla, którą chcemy docelowo przedłużyć kładką nad jezdnią w kierunku sąsiednich terenów rekreacyjnych – glinianek i lasów.
Jak wasza idea wpisała się w wizję Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury na 2016 rok?
Wymyśliliśmy Nowe Żerniki bez żadnego sztandaru. Sami z siebie, z poparciem naszego prezydenta. W środku tego procesu jednak wydarzyło się coś takiego jak wygrana na loterii. W połowie 2011 roku Wrocław został wybrany Europejską Stolicą Kultury na 2016 rok. Prezydent zobaczył, że nasze warsztaty trwają i gromadzą ludzi. Mam wrażenie, że dzięki temu architektura stała się jedną z dziewięciu wyróżnionych dziedzin, które otrzymały swoich kuratorów w ramach przygotowań na 2016 rok (za architekturę odpowiada właśnie Zbigniew Maćków – przyp. red.). A projekt Nowych Żernik stał się projektem flagowym idei Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury. Dostał dzięki temu dodatkową siłę organizacyjno-promocyjną od urzędu miasta. Pojawił się też konkretny termin na realizację przedsięwzięcia, którego na początku w ogóle wstępnie nie przewidywaliśmy.
Co chcecie pokazać w 2016 roku?
Chcemy wytworzyć masę krytyczną, pokazać, że nasze założenia teoretyczne działają w praktyce. Skoncentrowaliśmy się na tym, aby wzdłuż głównej osi założenia, tam gdzie jest projektowany dom kultury i bazarek, wybudować kwartały mieszkaniowe. To da zaczątek dalszym procesom.
Jakie inwestycje przygotuje miasto Wrocław?
Dzięki działaniom Piotra Fokczyńskiego, architekta miasta, uda się zorganizować nowoczesne formy obsługi technicznej terenu. Spółki miejskie podchodzą do tematu eksperymentalnie. Będzie ciepło miejskie, system przydomowych węzłów cieplnych, śmietniki zagłębione w ziemi z odsysanymi komorami, lokalny autobus elektryczny, oświetlenie terenu lampami umożliwiającymi rozpoznawanie kolorów po zmierzchu. Wreszcie będzie pełna retencja wód opadowych, bez osobnej kanalizacji deszczowej. Planujemy sieć zbiorników retencyjnych, które wkomponowujemy w naszą architekturę. Na wielką ekologię typu geotermia czy fotowoltaika nas nie stać. Ale proste, tanie rozwiązania chcemy wcielać w jak najszerszym zakresie.
Dzięki waszemu społecznemu zaangażowaniu po trzech latach przygotowań i uchwaleniu planu miejscowego miasto mogło zacząć sprzedawać na przetargach kolejne fragmenty terenów pod zabudowę. Gdzie zysk dla architektury i architektów?
W tych przetargach nie chodzi tylko o cenę gruntu. Deweloperzy nie mogą tu kupić działki i zrobić czego tylko chcą. W ramach trwających już trzeci rok warsztatów przygotowaliśmy zestaw projektów na każdą z możliwych działek nowej dzielnicy. Przetargi prowadzone są w ten sposób, że oprócz ceny elementem oferty jest też koncepcja zabudowy kwartału oraz referencje gwarantujące możliwość dotrzymania założonych standardów jakości budowy. Te dwa ostatnie elementy są oceniane podobnie jak sama oferowana cena. Czyli: jeśli koncepcja inwestora jest zgodna z projektem opracowanym jako nasz warsztatowy manifest założeń Nowych Żernik, może on liczyć na maksymalną liczbę punktów i zyskuje w przetargu przewagę.
Czy inwestor może przygotować własne koncepcje?
Tak. W dotychczas przeprowadzonych przetargach połowa deweloperów startowała z własnymi koncepcjami, a druga połowa skorzystała z pomysłów wypracowanych podczas warsztatów. Dostają je od nas za darmo, ale pod warunkiem podpisania umowy na dalsze projektowanie z autorami danej koncepcji, jeśli przetarg wygrają. Po etapie pracy społecznej architekci uczestniczący w naszym przedsięwzięciu mają szansę na realizację swoich projektów na czysto komercyjnych zasadach. Ale dotyczy to tych, którym się powiedzie w przekonaniu inwestorów do wartości swoich pomysłów.
Te pieniądze przychodzą jednak do zespołów projektowych z dużym opóźnieniem, po kilku latach wspólnych działań. Jeżeli przystąpili do warsztatów projektowych w 2011 roku, to dopiero po trzech latach mają szansę na prace objęte honorarium.
Zapowiadaliśmy taką sytuację uczciwie na samym początku naszej przygody. Gwarantowaliśmy pewnego rodzaju zwrot kosztów, dla tych którzy wytrwają. Natomiast tych, którzy liczyli wyłącznie na cel komercyjny, odwodziliśmy od udziału w przedsięwzięciu. To nie jest miejsce dla nich. Nawet jeśli po trzech latach przygotowań można podpisać umowę na projektowanie, zespół projektowy stanowi najczęściej konsorcjum 2-3, a czasem nawet 8 pracowni. W tym widzę najistotniejszą wartość naszej pracy: partycypację i skupienie na procesie. Na końcu naszych dyskusji jest konkretna umowa na projektowanie, ale poprzez ilość pracy, jaką trzeba w nie włożyć, uczestnik warsztatów może liczyć raczej jedynie na swego rodzaju zwrot kosztów. Lecz to niesamowite przeżycie, gdy kilka pracowni wspólnie konfrontuje swoje, jakże zróżnicowane, poglądy na architekturę. Ten proces jest najfajniejszy.
Chodziło więc o to, żeby skupionych zazwyczaj na swoim sukcesie zawodowym architektów zachęcić, aby zrobili coś społecznie pożytecznego dla swojego miasta, niekoniecznie licząc na bezpośredni zysk, tylko na stworzenie nowych wartości miejskich.
Właśnie tak. Tych spotkań warsztatowych przeprowadziliśmy już ponad 50, z reguły w odstępach dwutygodniowych. Każde z nich trwa w zasadzie cały dzień. Bardzo dużo nam dały. Dbaliśmy, aby zawsze był 3-4 godzinny blok teoretyczny przygotowywany przez socjologów, ekologów, firmy inżynierskie, itd. Socjologowie robili dla przykładu badania profilu typowego Wrocławianina. Potem dyskutowaliśmy nad tym, czego taka osoba może dziś oczekiwać. Pokazywano nam przekroje społeczne prowadzące do wyłowienia zróżnicowanych grup na rynku potencjalnych nabywców mieszkań. Odsłaniano potrzeby, o których nie mielibyśmy pojęcia.
Kto organizował spotkania warsztatowe? Ktoś przecież wymyślał program, zapraszał gości, znajdował odpowiednie miejsce?
My, czyli Dolnośląska Izba Architektów we współpracy z wrocławskim oddziałem SARP-u. Dużo pomaga Piotr Fokczyński, który jest architektem miasta. Splot okoliczności sprawił też, że mamy mądrego i otwartego prezydenta miasta, który potrafi słuchać. Więc te trzy czynniki dają nam możliwości współdziałania: otwarta władza, architekt miasta, w którego rękach skupiają się wszystkie decyzje przestrzenne i Izba Architektów, w której się znalazłem i to wykorzystałem. U nas nie ma sporów. Nikt nie przeszkadza, a raczej wielu pomaga. Trochę jakbyśmy żyli w innym państwie.
Poszerzasz zakres działalności Izby. Samorządy architektów w innych miastach to raczej urzędy od wydawania zaświadczeń i pieczątek.
To, mówiąc szczerze, trochę wywrotowe działanie, ale uświadomiłem sobie, że Izba jest teraz wehikułem dla środowiska dającym możliwości szerszego działania, bo ma na to środki. Uznałem, że zgodnie z jednym z naszych celów statutowych możemy działać na rzecz promocji i rozwoju architektury, ale nie w sejmie, bo to się nie uda z poziomu Wrocławia. Sensowne dla mnie są pozytywistyczne działania oddolne, czyli podnoszenie rangi naszego zawodu w hierarchii społecznej. Uświadamianie, że dzięki naszym działaniom ludziom żyje się lepiej, a wówczas gratyfikacja w postaci pieniędzy, uznania, lepszego prawa, sama na koniec przyjdzie. Wykorzystałem Izbę Architektów właśnie do tego celu.
Czy Twoje działania stały się też szansą na większą integrację środowiska architektonicznego Wrocławia?
Integracja ma dla mnie znaczenie bardziej towarzyskie, a tu chodziło o wymianę profesjonalnych poglądów. Po raz pierwszy od wielu lat środowisko spotykało się regularnie przez trzy lata, co dwa tygodnie i przez osiem godzin dyskutowało o architekturze. O tym, jak ludzie powinni dzisiaj mieszkać i dlaczego właśnie tak. I to jest największa wartość, a druga jest taka, że w warsztatach uczestniczyli też mieszkańcy, media i instytucje miejskie. Wszyscy przeszliśmy przez szkołę – system samokształcenia, który sami sobie zbudowaliśmy. Ja cały czas powtarzam, że to nie te domy, które powstaną będą istotne, bo to nie będzie EXPO, ale normalne miejsce do mieszkania. Być może z dużą atencją w stronę ekologii, zrównoważonego rozwoju i jakości przestrzeni publicznych i ich gradacji. Najważniejszy w tym wszystkim jest jednak proces partycypacyjny, który wciąż się toczy. Od idei, poprzez stworzenie planu zagospodarowania przestrzennego, poprzez wielkie dyskusje, na przykład gdzie ma być kościół na osiedlu, i czy w ogóle ma być. Gdzie i jaka ma być szkoła. Jedna duża, czy kilka małych. Wszystkie te aspekty, o których nie mamy czasu na co dzień dyskutować, bo robimy projekty, dzięki którym musimy po prostu przeżyć. Myślę, że podobny proces edukacyjny przechodzą też uczestniczący w przedsięwzięciu deweloperzy i jednostki miejskie. Podczas warsztatów nie ma podziału na nas – oświeconych architektów – i ciemny lud, który tylko zarabia pieniądze. Komunikacja jest wielostronna. Rachunek ekonomiczny musi być przez nas – projektantów – brany pod uwagę. Pewne rozwiązania projektowe są sensowne dla obu stron, a inne są formalizmami, które tylko podrażają koszt budowy. Oni też uczą się od nas, że nie liczy się wyłącznie ilość sprzedażnej powierzchni. Czasami warto dodać coś więcej, a zysk będzie ten sam. My wierzymy, że oni po tym ćwiczeniu staną się lepsi.
Uważasz, że naprawdę zależy im na czymś więcej niż zysk? Część przetargów nie dała podobno żadnych rezultatów?
Mniej więcej połowa propozycji deweloperskich została odrzucona. Urzędnicy odrzucają oferty, które nie mieszczą się w ustalonych zasadach. W miejscu, które ma być sztandarowym projektem mieszkaniowym Wrocławia, czymś specjalnym, obowiązują specjalne reguły. Bardziej niż pieniądze liczy się wsad intelektualny. Oceniane są koncepcje, a część deweloperów chce iść na skróty. Nie chce niczego włożyć, tylko skorzystać ze stworzonych warunków. Przygotowują oferty wyłącznie za pomocą swoich działów inwestycyjnych, powielając standardowe, oszczędnościowe rozwiązania. Nie o to nam chodzi.
Rozumiem, że chodzi o to, aby pokazać, że w XXI wieku można w ramach stniejących i powszechnie stosowanych w Polsce procedur ekonomicznych i administracyjnych zbudować kawałek sensownie zaplanowanego miasta.
Tu przestrzegamy ustalonych wcześniej zasad. I ta konsekwencja jest cenna. Stąd część nierozstrzygniętych przetargów.
Jak wyobrażasz sobie modelowe Nowe Żerniki w 2016 roku? Ile kwartałów chcecie mieć wybudowanych? Ile jest w tej chwili sprzedanych?
Chcemy mieć gotowych siedem kwartałów. Trzy z tych siedmiu są już w rękach deweloperów. Jeden jest przeznaczony pod miejski TBS. Przy domu kultury planujemy kooperatywy. Czekamy też na sprzedaż terenów pod dwa kolejne kwartały, być może jeden z nich będzie z mieszkaniami na wynajem. Chcemy zacząć również sprzedawać działki pod domy szeregowe i jednorodzinne. Chciałbym, żeby powstała masa krytyczna zabudowy pozwalająca na to, by proces realizacji nadal się toczył, być może i bez nas. Wyobrażam sobie, że ta masa krytyczna otwiera ludziom oczy, że odkrywają oni nową jakość zamieszkania dzięki publicznej komunikacji, usługom i infrastrukturze społecznej. Pod ręką jest wszystko, co zapewnia wysoki poziom życia. To wszystko niby takie zwykłe, a dobrze działa.
Jaka będzie ta infrastruktura społeczna?
W wyniku przeprowadzonego konkursu przygotowywana jest dokumentacja domu kultury, którego część będzie stanowił istniejący schron przeciwlotniczy zaprojektowany przez znanego wrocławskiego architekta Richarda Konwiarza dla mieszkańców pobliskiego osiedla lotników. Konkurs polegał na adaptacji tego obiektu i jego rozbudowie. Wygrała go wrocławska pracownia ch+ architekci. To będzie centrum pierwszego etapu budowy osiedla. Główna oś zepnie dom kultury z targowiskiem planowanym od strony obwodnicy autostradowej. Przede wszystkim jednak chcemy uświadomić tym, którzy będą tu kupowali mieszkania, że wybierając z komercyjnej oferty nie powinni się kierować wyłącznie czynnikiem ceny. Chcemy udowodnić, że za takie same sumy można nabyć mieszkanie w dobrym kawałku miasta: przyjaznym dla wszystkich, z bliskością usług, przedszkola, przystanku, sklepu. Brakuje tego przy obecnie stosowanych modelach zabudowy, przypominającej patchwork, gdzie każdy od innych odwraca się plecami i jeszcze na dodatek grodzi. Pieniądze tam zainwestowane przez końcowych odbiorców – mieszkańców – są zmarnowane, nawet jeśli domy są ładne. Nie ma kontaktów międzyludzkich, nie ma przestrzeni wspólnych, nie tworzą się więzi społeczne. To patologia. Chcemy pokazać, że jest sensowna alternatywa dla takiej sytuacji. Nie epatujemy więc architekturą poszczególnych domów. Domy będą w Nowych Żernikach zwykłe. Przestrzenie i relacje między nimi mają sprawić, że będzie się w nich mieszkało lepiej niż w wielu droższych budynkach. Mamy nadzieję, że jak się pokaże i nagłośni te fakty w ramach Europejskiej Stolicy Kultury, wskoczymy na inny próg świadomości społecznej. Bo my chcemy przede wszystkim ułatwić sobie i innym życie w przyszłości.
Nie do wiary! To chyba możliwe tylko we Wrocławiu. Normalnie architekci pracują dla honorariów, a nie dla nieprzewidywalnej przyszłości.
To prawda, nie słyszałem o takich inicjatywach w innych miastach. Jak opowiadam naszą historię na przykład na konwentach regionalnych Izb Architektów, koledzy patrzą na mnie jak na kosmitę. Działaliśmy w systemie minimalnych nakładów. Za pieniądze Izby co najwyżej kupowaliśmy uczestnikom warsztatów kawę, herbatę albo zupę. Cała reszta to praca społeczna. Praca prowadząca do sukcesu w postaci efektu promocyjnego i wizerunkowego. Do poczucia, że architekt, to jest ktoś ważny, ktoś kto wie „jak to się robi”. Pozytywista, który potrafi dobrze zbudować kawałek miasta, a przy okazji też i pojedynczy dom.
Co za piękna wizja naszego zawodu! Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ GRZEGORZ STIASNY