Tomasz Żylski: Razem z partnerką, Agatą Chmielowską, jest Pan nowym właścicielem domu igloo. Dlaczego zdecydowaliście się na zakup tego obiektu?
Zbigniew Maćków: Jakieś dwa lata temu dotychczasowa właścicielka, Bożena Lipińska, czyli wdowa po profesorze, przeprowadzała się do innego miasta i była zmuszona dom sprzedać. Początkowo pomagałem jej znaleźć jakąś instytucję, która zaopiekowałaby się tym obiektem. Tak byłoby najlepiej. To budynek absolutnie wyjątkowy: ikona, której należy się nie tylko ochrona i rewitalizacja, ale też popularyzacja i udostępnienie zwiedzającym. Odbyłem szereg rozmów. To trwało dobre pół roku, ale ostatecznie nie udało się. Nawet, jeżeli gdzieś podejmowano temat zakupu, to horyzont czasowy był bardzo odległy. Powiem szczerze: to był raczej odruch niż plan. Wiedzieliśmy od pani Lipińskiej, że budynek nie jest objęty żadną ochroną, nie jest nawet w ewidencji zabytków. Stoi natomiast w miejscu niezwykłym, na Zalesiu, tuż przy Stadionie Olimpijskim, w jednej z najdroższych dzielnic Wrocławia. Jako wrocławianin obserwuję już od dawna, że domy z lat 60. są tu wykupywane pod nowe inwestycje. W ich miejsce powstają kompaktowe, cztero-, sześciorodzinne apartamentowce w skali dużej niemieckiej willi. Decyzję podjęliśmy chyba późnym wrześniem. A o tym, że była słuszna świadczy fakt, że gdy już zostaliśmy właścicielami kilkukrotnie dostawaliśmy propozycje, żeby dom odsprzedać, bo „działka ma duży potencjał”.
TŻ: W jakim stanie był obiekt?
ZM: Kiedy go kupowaliśmy, wydawało się, że jest w bardzo przyzwoitym stanie i wymaga tylko niewielkiej kosmetyki: coś tam podtynkować, załatać jakieś pęknięcie. Wiedzieliśmy, że w fatalnym stanie jest oranżeria, która była później dobudowana, że czeka nas trochę prac w ogrodzie. Natomiast, kiedy zaczęliśmy tam pomieszkiwać i przyglądać się dokładniej, zauważyliśmy, że problemy są poważniejsze. Przede wszystkim przeciekała kopuła. Pojawiała się nie tyle wilgoć, ile woda, która wręcz wyciekała nam z kontaktów. Zrobiliśmy dosyć dużą odkrywkę od wewnątrz. Trzeba wiedzieć, że ten dom to kopuła murowana z jednej warstwy cegły, wozówkowo, ale z ocieplania z dwóch stron. Z zewnątrz jest bardzo cienka warstwa, położona na cegle, potem otynkowana i pokryta taką substancją chlorokauczukową z domieszką aluminium. Potem zamieniona na gont, a potem na blachę aluminiową. Natomiast od środka kopuła posiadała pustkę powietrzną. Bezpośrednio w cegły wbite były długie gwoździe, na których rozpięto siatkę o różnych oczkach, powiedzmy 30 na 30 i 50 na 50 centymetrów, i na tym dopiero wykonane było ocieplenie. Trochę, wydaje się, domową metodą spienionego poliuretanu grubości 5-6 centymetrów. Na tym jest jeszcze siatka o drobniejszych oczkach i to wszystko było pokryte gruboziarnistym tynkiem. Opowiadam tak szczegółowo, bo to miało duży wpływ na kondycję techniczną domu. Woda, która z uwagi na nieszczelność pokrycia dostawała się do wnętrza, pozostawała w obrębie kopuły, przez co cegła ulegała erozji. W paru miejscach kopuła bardzo poważnie pękła. Właściwie wszystkie nadproża są pęknięte w kluczu. Jest bardzo duże spękanie nad otworem wyjściowym na taras, można powiedzieć w fazie awarii budowlanej. Pęknięcie pod spojeniem, z przemieszczeniem fragmentu kopuły, który tak naprawdę oparł się na stolarce PCV.
TŻ: Gdyby jej tam nie było, mogłoby dojść do katastrofy?
ZM: Zapewne tak. To wszystko ukazało się nam, kiedy zrobiliśmy odkrywkę. Ocieplenie okazało się kompletnie mokre. Poliuretan był jak gąbka, przez lata po prostu chłonął wodę. Natomiast do domu przylega jeszcze garaż i on jest właściwie w stanie katastrofy budowlanej. Powłoka pękła w trzech miejscach w całości i doszło do przesunięcia jej fragmentów. W zasadzie to nawet nie są pęknięcia, tylko szczeliny, które mają po 5-6 centymetrów. Widać przez nie gwiazdy.
TŻ: Czy jest szansa, żeby uratować tę oryginalną substancję, czy garaż będzie trzeba rozebrać?
ZM: Robimy wszystko, żeby nic nie rozbierać. Wydaje się, że kopuła domu jest do uratowania, natomiast jeżeli chodzi o garaż, to po ekspertyzie konstrukcyjnej, którą przeprowadzili dla nas specjaliści z Politechniki Wrocławskiej, można powiedzieć, że rozbiórka na pewno ma uzasadnienie ekonomiczne. Oczywiście będziemy próbowali to ratować. W tej chwili jesteśmy w trakcie rozmów z kilkoma firmami, które mają odpowiednie technologie naprawy tego typu powłok, stosują je na przykład do ratowania kopuł we Włoszech, na terenach aktywnych sejsmicznie. Rozważamy wykorzystanie jednego z czterech konkretnych rozwiązań. Wszystkie mają na celu pozostawienie obu powłok. Piąte rozwiązanie to rozbiórka i odtworzenie z tego samego materiału, ale na razie go nie dopuszczamy.
TŻ: Co z finansowaniem remontu? Planujecie Państwo jakąś publiczną zbiórkę czy pozyskanie partnerów wśród firm specjalizujących się w tego typu modernizacjach?
ZM: Na razie wychodzimy z założenia, że skoro zdecydowaliśmy się na taki krok, to sami powinniśmy sfinansować remont. Aczkolwiek nie znamy jeszcze ostatecznych kosztów. Technologie, o których wspominałem, mają to do siebie, że te bardziej inwazyjne są przyjazne kosztowo, a te mniej inwazyjne są dosyć drogie. Natomiast rzeczywiście, będziemy być może próbowali znaleźć jakichś partnerów. W planach jest też założenie fundacji, która opiekowałaby się budynkiem.
TŻ: Jesteście Państwa w posiadaniu oryginalnych rysunków profesora?
ZM: Po części tak, ale głównie odbitki. Mamy oryginał projektu budowlanego z 1962 roku i drugiego, z końca lat 90., który dotyczył oranżerii. Rysunków czy szkiców nie mamy, natomiast dysponujemy dużą liczbą zdjęć. Jesteśmy też w stałym kontakcie z panią Bożeną Lipińską. Liczymy, że jakieś rzeczy uda się jeszcze odnaleźć w albumach rodzinnych i je zeskanować. Trzeba podkreślić, że w domu igloo autor mieszkał do śmierci. Są tu więc częściowo oryginalne meble czy elementy wystroju. Jest nawet zegar, który powstał ze wskaźnika szybowca, bo jedną z pasji profesora było lotnictwo. Nie ukrywam też, że sam proces rewitalizacji domu jest dla nas bardzo interesujący. Agata jest z wykształcenia historykiem sztuki, z zawodu konserwatorem. Ja jestem architektem, więc ufam, że jakieś kompetencje w tej materii mamy. Nie znamy w Polsce podobnych obiektów z tego okresu, które poddane byłyby rewitalizacji w sposób kompleksowy. Może poza Szuminem.
TŻ: Do jakiego momentu z historii domu będziecie się Państwo odnosić?
ZM: To najważniejsze pytanie, jakie sobie teraz zadajemy: którą warstwę uznać za wiodącą. Dom igloo był eksperymentem, który profesor Lipiński prowadził na przestrzeni wielu lat. Widać, jak ten eksperyment ewoluował: z estetyki brutalnego minimalizm w kierunku rodzinnego siedliska o anturażu górskiego schroniska, z ciepłymi, drewnianymi boazeriami, piaskowcem przy kominku, elementami metaloplastyki. Na fotografiach z lat 60. to był brutalny minimalizm – białe ściany, kubistyczny kominek, biała posadzka na płycie wiórowej, własnoręcznie robione meble, ogród, który wyrasta na gruncie rodzimym w środku domu. I nic poza tym. Musimy podjąć decyzję, do jakiego okresu, do jakiej warstwy się odwołujemy. Czy do ostatniej, co ma ten walor, że wnętrze jest autentyczne, zrobione rękami autora, czy do pierwotnej, która już nie istnieje i trzeba by ją de facto zrekonstruować, z nowych materiałów i przy pomocy współczesnych technologii. Byłoby idealnie, gdyby w Polsce istniały instytucje albo wielkie fundacje zajmujące się tego typu dziedzictwem, ale ich nie ma. Sami musimy podjąć to wyzwanie.
TŻ: Jaką funkcję będzie pełnił budynek?
ZM: Planujemy trzy podstawowe rodzaje aktywności. Po pierwsze, chcielibyśmy, aby ta realizacja stała się rozpoznawalna. Chcielibyśmy upowszechniać spuściznę profesora Lipińskiego. O ile jego absolutnie wyjątkowa twórczość jest we wrocławskich środowisku architektonicznym dosyć znana, o tyle na arenie ogólnopolskiej już mniej. Na pewno wiedza o projektach profesora Lipińskiego powinna być szerzej dostępna. I to zamierzamy robić między innymi poprzez organizowanie dni otwartych i udostępnianie domu zwiedzającym. Pierwsze takie wydarzenie mamy już zresztą za sobą. Na początku października miała tu miejsce kilkudniowa prezentacja przygotowanej przez SARP Wrocław wystawy „Witold Lipiński: Konstelacje”, podczas której można było też dom dokładnie obejrzeć.
Czytaj też: Zbigniew Maćków ratuje dom igloo Witolda Lipińskiego |
Ponadto przewidujemy publikację, która zaprezentuje dokładnie wszystkie nasze zmagania z rewitalizacją. Coś w rodzaju case study. Mamy już dużo materiałów, a pewnie będzie więcej. Kolejna rzecz to organizowanie w domu kameralnych spotkań czy dyskusji na temat szeroko rozumianej architektury, a trzecia – pobyty rezydencjonalne. Przeżycia związane z noclegiem tam są absolutnie wyjątkowe. Pewien pilotaż takiego programu też już przeprowadziliśmy, zapraszając do igloo rożnych przedstawiciele świata kultury, którzy w ostatnim czasie przyjeżdżali do Wrocławia. W celu organizacji rezydencji i spotkań chcemy również zmienić przeznaczenie garażu i zaadaptować go na przestrzeń warsztatową.
TŻ: Można już nakreślić jakiś horyzont czasowy, kiedy to wszystko nastąpi?
ZM: Rewitalizacja trwa. Teraz będziemy uszczelniać pokrycie. Po długich poszukiwaniach udało się wreszcie znaleźć odpowiedniego blacharza, bo są tam dość nietypowe prace do wykonania. Potem bierzemy się za konstrukcję. Liczymy, że przed zimą zabezpieczymy dom tak, aby nie ulegał dalszej degradacji. Przez zimę przygotujemy dokumentację projektową i wykonamy różne dodatkowe ekspertyzy, a na wiosnę przystąpimy do wzmacniania konstrukcji. Najprawdopodobniej za rok o tej porze najważniejsze rzeczy zostaną już zrobione. Na pewno to nie będzie jeszcze pełna rewitalizacja, będziemy ją realizować etapami, ale można wstępnie założyć, że jesienią 2022 roku dom igloo znów otworzy się dla zwiedzających.