Problem mieszkaniowy jest w Polsce niewątpliwie bardzo ważny. Brakuje dostępnych mieszkań i dobrej przestrzeni do życia, a wadliwe mechanizmy ich tworzenia sprzyjają różnego rodzaju patologiom. Dlatego ciekawie zapowiada się książka, która we wstępie obiecuje, że opisuje, skąd wzięło się zjawisko patodeweloperki, co umożliwia jego trwanie i na czym polega jego społeczna szkodliwość. A jako że styl jest lekki i barwny, zapowiada się, że lektura będzie interesującym i pouczającym przeżyciem...
Sztuczki deweloperów, ale bez wnikliwej diagnozy
Niestety, książka rozczarowuje. Po ciekawym wstępie, niezbyt trafny wydaje się pomysł rozpoczęcia wywodu od omówienia sytuacji mieszkaniowej w PRL-u. W rozdziale drugim autor słusznie pisze o wskaźnikach i parametrach warunkujących powstawanie zabudowy mieszkaniowej. Wskazuje słabość normatywów, brak skutecznych standardów i możliwe sztuczki deweloperów, pozwalające w realiach złego prawa wycisnąć z przestrzeni jak najwięcej, bez dbałości o jakość. Choć autor słusznie widzi problem w przepisach prawa budowlanego i innych, to wiele przywoływanych parametrów i pojęć stosuje nieprecyzyjnie i zdecydowanie nie wyczerpuje tematu. Zabrakło bardziej wnikliwej diagnozy nieskutecznego prawa oraz omówienia roli i nieskuteczności instrumentów planowania przestrzennego...
Rozpoczynający czwarty rozdział kilkustronicowy opis życia prywatnego jednego z polskich deweloperów przypomina artykuły z tabloidów. Ponieważ, jak wreszcie autor zauważa w kolejnym rozdziale książki, patodeweloperka nie jest nieprawidłowością w całym tym systemie, tylko jego naturalnym produktem.
Patodeweloperka: od grodzenie osiedli do tworzenie pseudoluksusowych produktów mieszkaniowych
Mniej więcej w połowie książka robi się niezła. W piątym rozdziale znajdziemy opis ekonomicznych aspektów działalności deweloperów, co oczywiście jest kluczowe dla tematu, i szkoda, że pojawia się dopiero tutaj. Dalej pojawiają się obowiązkowe wątki w pisaniu o polskiej mieszkaniówce: grodzenie osiedli, suburbanizacja, wywłaszczenia właścicieli kamienic czy tworzenie pseudoluksusowych „produktów mieszkaniowych” żerujących na „szlacheckich” aspiracjach nabywców. Wszytko to słuszne, ale znowu brakuje głębszej analizy i wniosków.
Bardzo ciekawy jest za to ostatni rozdział, w którym autor opisuje temat z perspektywy branży deweloperskiej, przywołuje kilka dobrych praktyk, możliwych do realizacji w polskich realiach. Mocną stroną książki są cytaty z tekstów i wypowiedzi osób zajmujących się profesjonalnie podejmowaną problematyką, takich jak Katarzyna Kajdanek, Agata Twardoch, Joanna Erbel czy Zbigniew Maćków. Z lektury nie wynika, czy autor miał okazję na potrzeby książki z cytowanymi osobami porozmawiać, czy odwołuje się tylko do ich publikacji i wypowiedzi w mediach.
Reasumując, książka podejmuje bardzo ważny społecznie temat, ale jest napisana nierówno i za mało do niego wnosi. Można ją czytać jako zbiór wrażeń i esejów na temat „patodeweloperki”, napisanych dość wartkim i żywym językiem. Jednak wobec postawionego sobie przez autora zadania jest zbyt powierzchowna. Być może było ono zbyt trudne. Może zabrakło ze strony wydawnictwa redakcji merytorycznej, która nie tylko zadbałaby o poprawność poszczególnych akapitów, lecz także przypilnowałaby spójności, kompletności i logiki wywodu. Niestety, mam wrażenie, że autor nie napisał w temacie niczego więcej niż Agata Twardoch w Systemie do mieszkania czy Joanna Erbel w Poza własnością. Obawiam się, że czytelnik „Architektury-murator”, interesujący się zagadnieniem polskiej mieszkaniówki i znający wcześniejsze publikacje, nie znajdzie tu nic nowego. Jednak dla kogoś, kto nie zetknął się jeszcze z tematem, być może lektura jest warta uwagi.
Przeczytaj także: Budynek Grodzieńska 19 w Warszawie najlepszą realizacją mieszkaniową stolicy |