Spis treści
Jaki jest etos pracy architekta? "Rośnie znaczenie work-life balance"
Od kilku miesięcy, a może i lat, w eterze toczy się dyskusja o wartości naszej pracy, o tym, że jesteśmy niedoceniani, niezrozumiani, a nasze życie zawodowe jest do d... Ostatnio też w „Dużym Formacie” „Gazety Wyborczej” opublikowano tekst oparty na wywiadach z młodymi architektami, którzy rezygnując z własnych marzeń i celów, poddali się chorym pomysłom patodeweloperów. Przykro się go czytało. W środowisku mówi się, że problemy byle jakich projektów, standardów i jakości produkowanej przez nas dokumentacji rozwiąże poprawa naszych zarobków.
Czytaj także: ArchiTV, czyli wakacje przed telewizorem. Felieton Doroty Sibińskiej z cyklu „Bomba w toalecie”
Nie do końca zgadzam się z tą tezą i pewnie narażam się w tym momencie wielu z Was. Uwiera mnie jednak to, że zmienia się etos naszej pracy – przez lata oparty na wartościach kolektywnych, przeszedł wyłącznie w indywidualne pragnienia i aspiracje. Rośnie znaczenie work-life balance, a co za tym idzie – świadomość tego, że pasja stanowiąca siłę napędową dla wielu z nas, dla innych staje się zwykłą roboczogodziną. Może dlatego w ramach pracy wykonujemy swoje obowiązki nie zawsze z najwyższą starannością, często tłumacząc to pośpiechem i niską płacą.
Ten delikatny temat ostatnio poruszono na organizowanym przez Oddział Warszawski SARP spotkaniu pt. Wartość pracy architekta 4.0, na które zaproszono przedstawicieli deweloperów. Opowiadali oni, że czasami jesteśmy nierzetelni, robimy błędy w dokumentacji, często brakuje nam wiedzy... Hm, rzadko ktoś mówi o tym głośno, ale jest w tym ziarno prawdy. Spójrzmy czasem w lustro. Żeby nie być gołosłowną, przytoczę trzy krótkie historie, których byłam świadkiem, a Wy sami oceńcie, czy choć trochę nie mam racji...
Historia nr 1: między sekretariatem a elewacją
Idę do urzędu załatwić sprawy związane z projektem. Przekraczam próg i słyszę:
- Och, jak dobrze, że pani jest. Może nam pani pomoże?
- A co się stało tym razem?
- Musimy wybrać kolory elewacji.
- A czemu nie zrobi tego autor projektu?
- Och, nie miał czasu przyjechać, wysłał nam próbki tynków pocztą, nie odbiera telefonu...
Wchodzę do pokoju naczelnika. Pod ścianą stoją duże próbki różnych odcieni bieli i żółcieni. W tym czasie wpada sekretarka z kawą.
- I jak się pani podoba mój wybór?
Oniemiałam, w tym momencie zrozumiałam, że o doborze kolorów na elewacji zdecydowała pani z sekretariatu. Spieszyłam się. Pijąc kawę, podzieliłam kolory na tonacje ciepłe i zimne, a następnie ustawiłam w rzędzie w pokoju, w którym było najwięcej naturalnego światła. Po chwili pytam:
- A gdzie mają być te żółte?
- Nie wiemy, w projekcie ich nie ma, ale może pomalujemy pilastry? Bo wie pani, mają być trzy kolory...
Historia nr 2: strażak sam... odjedzie
Kolejny urząd i spotkanie z przedstawicielami wydziału architektury. Projektujemy budynek przedszkola za nowo projektowaną szkołą. Działka długa, łanowa bez dojazdu, pytam więc, jak mam dojechać?
- Jakoś przez teren szkoły, bo drogi szybko nie będzie.
- Ale jak może nie być drogi, skoro potrzebna jest droga pożarowa?
- Droga pożarowa? Nie, chyba nie jest potrzebna...
Kątem oka widzę, jak jednej z pań zaczynają drżeć ręce. Ona już wie. Szybko zmieniam temat, jakoś sobie poradzą, lepiej teraz niż przy pozwoleniu na użytkowanie.
Historia nr 3: następny będzie się martwił
Kolejny urząd, kolejna szkoła, tym razem z przedszkolem, i kolejny architekt przygotowujący projekt termomodernizacji.
- Czy na elewacji jest wyłącznie styropian? – pytam.
- Oczywiście – odpowiada pracownik urzędu.
- Czy przedszkole jest wydzieloną strefą?
- Ależ oczywiście!
- To czemu nikt nie uwzględnił niepalności na styku stref?
- Oj, nieważne. To taki szybki projekt, termin oddania się liczy.
- Jak to??? A co potem?
- A to już następny architekt będzie się martwił.
W późniejszej rozmowie z architektami usłyszałam, że w zakresie zlecenia nie było wydzielenia stref, że strażak projekt podpisał. Tłumaczę, że wystarczy dorysować kawałek wełny, zmienić opis warstw dachu i już będzie lepiej.
- Nie, to są prace dodatkowe, tego nie było w zleceniu, strażak będzie chciał zrobić ekspertyzę, a na to nie ma czasu.
Zamilkłam. Projekt z funduszy unijnych, gwarancja, bezpieczeństwo pożarowe, dzieci... Nie chodzi nawet o to, że autorom nie chciało się tego zmienić. Chodzi o to, że oni zupełnie nie rozumieli, o czym ja mówię!
Ideały odeszły do lamusa
Tak niestety często wygląda nasza szara rzeczywistość. Takich historii spotykam wiele. Opisałam trzy ostatnie, które mną wstrząsnęły. Nie wspomniałam jeszcze o niedawno poznanej architektce „robiącej” kilkadziesiąt przedszkoli rocznie z przetargów na najniższą cenę… Niektóre okoliczności zostały zmienione, nie chcę nikomu robić przykrości.
Czytaj także: Przepisowa karuzela. Felieton Doroty Sibińskiej: Tego trzeba doświadczyć na własnej skórze
To mój subiektywny obraz polskiego architekta w sektorze zamówień publicznych – czasem jego „bohaterem” jest mój kolega, innym razem ktoś zupełnie obcy. Sama też popełniam wiele błędów, choć jak już je zauważę, to robię wszystko, żeby je naprawić. Gdzie się podziały nasze ideały, zasady, etyka zawodu? Mam wrażenie, że słowo „etos” powoli odchodzi do lamusa. W tym miejscu powinnam napisać coś optymistycznego, jak na zabawny felieton przystało... Jakieś pomysły na szczęśliwe zakończenie? Proszę, piszcie.