Gdy spojrzeć na domy budowane dziś w naszym kręgu kulturowym – czy to realizowane według katalogów z gotowymi projektami, czy na indywidualne zamówienie – przeważa jeden schemat funkcjonalny. To tak zwane mieszkanie rozkładowe, gdzie poszczególne pokoje połączone są przez korytarze. Toaleta przy wejściu, garaż blisko kuchni, pokój dzienny zorganizowany wokół telewizora, podział na strefę dzienną i nocną, oddzielne sypialnio-pokoje dla dzieci i rodziców. Pokoje wyposażone są w niemal identyczne w każdym domostwie meble (od zabudowy kuchni, przez mniejszy lub większy stół jadalny, kanapę w salonie, łóżko w sypialni, biurko do pracy, szafę lub garderobę na ubrania) oraz sprzęt (odkurzacz, lodówkę, mikser, kuchenkę, telewizor, radio, komputer). Dziś taki stan rzeczy wydaje się oczywisty i niepodważalny. Mieszkańcy mają zapewnione wszelkie wygody, praca w kuchni jest zoptymalizowana, sprzątanie ułatwiają automatyczne odkurzacze, ergonomiczne fotele pozwalają na relaks, a armatura umożliwia hydromasaże. Dzisiejszy typowy dom to luksus jeszcze kilka dekad temu niedostępny nawet najzamożniejszym. Ludwik XIV to troglodyta w niedogrzanej, zdobnej jaskini, zwanej Wersalem. Malownicza willa wiktoriańska to mroczne, umorusane sadzą wnętrze. Czyste mieszkania z siedemnastowiecznych obrazów holenderskich to śmierdzące budy, których właściciele ubrani „na cebulę” rzadko rozbierali się do mycia… Witold Rybczyński, brytyjsko-kanadyjski architekt i publicysta polskiego
pochodzenia, w sposób przystępny opisuje ewolucję sposobów zamieszkiwania w kulturze zachodniej – od średniowiecza do lat 80. XX wieku, kiedy to książka powstała (pierwsze angielskie wydanie pochodzi z 1986 roku). Na marginesie warto zauważyć, że pisząc ją w czasach, kiedy królował w architekturze postmodernizm, uległ modzie na ostrą krytykę dokonań projektantów modernizmu, włącznie z demonizacją Corbusierowskiej idei maszyny do mieszkania. Za jednym zamachem dostaje się też – częściowo pewnie słusznie – Marcelowi Breuerowi, Miesowi van der Rohe czy nawet Eamsom, których meble – według autora – są niewystarczająco wygodne i skonstruowane bardziej w celach estetycznych. Taki jednostronny, choć bez wątpienia interesujący, punkt widzenia jest typowy dla przełomu lat 70. i 80. XX wieku (podobnie pisali na przykład Leon Krier, Peter Blake, a w Polsce Jakub Wujek) i trochę razi pozostawiony bez komentarza w wydaniu z 2015 roku. Słowem kluczem Domu… jest komfort. Rybczyński śledzi narodziny tego pojęcia. Nie istniało ono w średniowieczu. Dopiero w XVII wieku pojawiły się miękkie, tapicerowane meble, zastępujące drewniane ławy. Co ciekawe, współczesną, wygodną organizację domu zawdzięczamy mniej architektom, a bardziej dziewiętnastowiecznym poradnikom dla pań. Ich autorki to Ellen Richards, pisząca na temat edukacji dzieci, prowadzenia gospodarstwa domowego i gospodarki oraz Catharine Beecher zajmująca się usprawnieniami sanitarnymi. Dwudziestowieczna modernizacja, powojenna odbudowa Europy, typizacja i prefabrykacja stanowiły według autora regresywne działanie w rozwoju komfortu domostw. Publikacja wydana po polsku po raz drugi (wcześniej w 1996 roku przez Oficynę Wydawniczą Volumen) jest ciekawym i zwartym esejem. Autor nie epatuje opisem form, ale zagląda za fasady budynków. Przybliża nam nasze przyzwyczajenia i standardy zamieszkania. Te cechy są jednak zmienne. Dlatego książka Rybczyńskiego pozwala także zastanowić się nad tym, jak w przyszłości będą ewoluować nasze domy. Od średniowiecznych domostw pozbawionych prywatności, przeszliśmy długą drogę do izolowania się PRZEGLĄD CZYTELNIA w indywidualnych pokojach dzisiejszych mieszkań. Ale funkcjonalistyczne oddzielenie kuchni od części mieszkalnych zastąpiły powszechnie dziś stosowane otwarte kuchnie, w których praca staje się przyjemnością. Historia zawarta w książce trwa, a autor wyczula nas na zauważanie zmian w najbliższym otoczeniu i poszukiwanie własnego komfortu zamieszkiwania.