Wojciech Jakubowski

i

Autor: Archiwum Architektury Wojciech Jakubowski; Fot. Marcin Czechowicz

Wojciech Jakubowski

2019-06-24 19:19

W Polsce zaledwie 6% wody deszczowej pozostaje w gruncie, a resztę spuszczamy rzekami do morza. Cały świat ceni sobie mokradła i tereny podmokłe, my się wody pozbywamy – rozmowa z Wojciechem Jakubowskim, współautora projektu wykonawczego Parku Stacja Wisła.

Tereny zdegradowane czy poprzemysłowe bywają przyrodniczo cenne, ich ekosystemy wspierają różnorodność biologiczną, pełnią rolę korytarzy ekologicznych, mogą być siedliskiem zagrożonych gatunków. Jak było w przypadku parku Stacji Wisła?

Zrobiliśmy inwentaryzację przyrodniczą. Nie było na tych terenach gatunków chronionych za wyjątkiem ptaków: kosa, kapturka, bogatki i sroka oraz ślimaka winniczka, który jest w Polsce objęty częściową ochroną i musiał zostać przeniesiony w inne miejsce. Jeśli chodzi o roślinność to gatunki rodzime były w mniejszości, natomiast dominowały te inwazyjne, m.in. klon jesionolistny i robinia akacjowa. W ich przypadku dopuszczane jest wycięcie – inwentaryzacje skupiają się na gatunkach chronionych. Założyliśmy na tym terenie dwie strefy. Jedną, przyrodniczo zupełnie nietkniętą, naturalną i aktywną, do której zresztą wykonawca podszedł nieco nadgorliwie i najpierw ją „uporządkował”, a potem próbował przywrócić stan wyjściowy. W drugiej strefie mamy przykład sukcesji wtórnej, gdzie rośliny przejęły obszar wcześniej zaprojektowany przez człowieka. Porządkowanie takich terenów może prowadzić do upraszczania układów roślinnych i monokultur. Mieliśmy to na względzie – wszędzie, gdzie się dało zachowywaliśmy istniejący drzewostan. Specjalnie zrobiliśmy wijącą się ścieżkę, żeby zachować wiśnię czy śliwę. Warto podkreślić, że cały ten projekt to była inicjatywa oddolna, co moim zdaniem jest w nim najcenniejsze.

Jako pracownia koncentrujecie się na projektach krajobrazowych. Projektujecie rewitalizację parku Lotników, park w Czyżynach, zrealizowany jest wasz skwer Konika Zwierzynieckiego. Jakie wyzwania stoją przed projektantami terenów zielonych?

W 2013 roku przygotowując projekt skweru Konika Zwierzynieckiego myśleliśmy o łące kwietnej i farmie miejskiej. Odpowiedź miasta była negatywna, stwierdzili, że nikt nie będzie chciał tam przychodzić, więc nie dadzą na to pieniędzy. Dziś wiemy, że byłoby inaczej – w Stacji Wisła rosną warzywa i ludzie chętnie z tego korzystają. Potężnym wyzwaniem było przełamanie stereotypu myślenia, że łąka i warzywa to są na wsi, nie w mieście. Pokutuje przekonanie, że przestrzeń publiczna oznacza zabetonowanie terenu. Oprócz tego są też wyzwania ekologiczne, dziś modne, ale jeszcze 10-15 lat temu przeważająca większość architektów w ogóle nie brała ich pod uwagę. Weźmy na przykład problem retencji, zdolności do zatrzymywania wody w gruncie. Takie kwestie zostawia się meliorantom. Tymczasem uważam, że to jest też problem do rozwiązania dla architektów. W Polsce zaledwie 6% wody deszczowej pozostaje w gruncie, a resztę spuszczamy Wisłą, Odrą i innymi rzekami do morza. Cały świat ceni sobie mokradła i tereny podmokłe, my się wody pozbywamy. W efekcie nie mamy rezerw wodnych, borykamy się z suszami, a krajobraz już miejscami pustynnieje. W parku Lotników stworzyliśmy rezerwuar wodny na terenie, który zawsze był podmokły. 60% powierzchni projektowanego tam oczka wodnego, będzie pokryte roślinnością w naturalny sposób filtrującą wodę. Tam też zaprojektowaliśmy dwie strefy, jedną dla ludzi – z plażą i alejką, drugą, gęstą, zarośniętą – dla ptaków i innych dzikich stworzeń.

Dzikie Planty to plac zabaw, na którym udało się zrealizować autorską koncepcję, zamiast standardowej kolorowej ciuchci. Były trudności z realizacją tego projektu?

Ogromne. Najpierw konserwator w ogóle nie zgadzał się na robienie czegokolwiek na Plantach, obawiał się formy i w ogóle samej ingerencji. Zabiegi o jego zgodę trwały kilka lat. Ostatecznie zgodził się, ale kategorycznie kazał ogrodzić plac gęstym żywopłotem grabowym. A przecież na Plantach brakuje takich miejsc, traktowane są wyłącznie jako ciąg komunikacyjny. Utrzymujemy stałą współpracę z artystą Olafem Cirutem i Kasią Piszczkiewicz z Muzeum Etnograficznego i staramy się zawsze robić autorskie, niekonwencjonalne place. Przeskalowane, nierealne grzyby oraz owady powstały z inspiracji, choć bez dosłowności, pracami Józefy Kogut ze zbiorów Muzeum Entograficznego oraz komiksami autorstwa Tadeusza Baranowskiego.

Pracujecie na terenach pokolejowych, polotniczych, teraz także pod mostem. Ciekawią Was takie obrzeża cywilizacji, miejskie nisze?

Pod mostem robimy projekt dla warszawskich skejtów, Stowarzyszenia Szaber Bowl, które przekonało miasto do odtworzenia dla nich betonowej niecki, tzw. bowla pod Mostem Poniatowskiego. Inny bowl, zwany Szaber Bowlem, własnoręcznie zrobiony przez skejtów, znajduje się kilka przęseł dalej, ale jako samowola budowlana, niezgodna z planem zagospodarowania, musi zostać rozebrany. Jest szansa, że uda się zachować miejsce, które skejci takim wysiłkiem i ciężką pracą przywrócili miastu. Nie będę czarował, że wyłuskujemy takie tematy. Może one nas lubią. To trochę przypadek, ale oczywiście są to ciekawe rzeczy: praca w innym kontekście, w innych warunkach brzegowych.