Wyroby. Pomysłowość wokół nas

i

Autor: Archiwum Architektury Olga Drenda, Wyroby. Pomysłowość wokół nas, Karakter 2018

Wyroby. Pomysłowość wokół nas

Olga Drenda porządkuje swoją książkę w wartką opowieść o naturze, tworzywach czy nagiętym do estetycznych potrzeb żelastwie. Ale rupiecie rządzą się swoim prawem. Z kart książki straszą opowieści o smutnych dziewczynkach z oczami jak u sarny – prace niestrudzonej malarki Danuty Muszyńskiej, oleodruki z Chrystusem nauczającym z łodzi, fosforyzujące na różowo „bozie” z jarmarków wokół sanktuariów, krasnale z pogranicza polsko-niemieckiego czy ogromne stwory z dinozaurolandów – recenzja Hanny Faryny-Paszkiewicz.

Najpierw była Duchologia, teraz Wyroby, następstwem których jest nominacja autorki do paszportu „Polityki”. Olga Drenda, etnolożka i antropolożka kultury, konsekwentnie bada nieodległą przeszłość. Nie jest trudno: w witrynkach, w szufladach „pomocników”, na półkach regałów nadal tkwią przedmioty jej pożądania – ostentacyjnie niepraktyczne durnostojki, gównidełka nieporadnie odgrywające rolę dawnych bibelotów. Trzeba tylko wiedzieć, do których drzwi zapukać, a potem jak ze zrozumieniem przetłumaczyć świat kiczu na opowieść z krainy łagodności, spod klosza bezpieczeństwa, czyli wspomnień z dzieciństwa. Autorka dobrze wie, że jako badaczka nie jest sama. Z bagażu swego wykształcenia sięga po najwyższe autorytety: wspiera się słowem Romana Reinfussa i Rocha Sulimy, przywołuje Marcina Czerwińskiego z jego „polskim domkiem”, fotograficznym archiwum Władysława Hasiora i odbitkami z czarno-białych negatywów Zofii Ryted. Odpowiedzialnością za kształtowanie gustu obarcza samego Adama Słodowego, guru majsterkowiczów, a także Irenę Gumowską, gospodynię kreatywną, która wiedziała jak ze starych szmat i rajstop zrobić praktyczny dywanik.

Autorka Wyrobów śmiało porusza się po tamtym zamierzchłym czasie, ale jest na tyle młoda, że nie może sama pamiętać uroku plastikowych Myszek Miki i Kaczorów Donaldów – tych z pierwszego obiegu, ślubnych monideł, grających pocztówek i lusterek z Brigitte Bardot. A jednak wyczuwa ich urok, właściwie reaguje na przejrzałą urodę oferty budek RUCHU-u, dziś wyzutą z kontekstu i naturalnego środowiska. Żongluje słowem, żartem, świetnie zna tamtą krainę radosnej twórczości. Poprzez świat zewnętrzny, z wątpliwą podmiejską urodą „architekturek” samowolnych projektów, poprzez pokryte tłuczoną ceramiką (to nieświadomi kuzyni Gaudiego) mieszkalne „segmenty”, czy przez zdobne metalowe ogrodzenia działek, dociera do wnętrz. Ciekawi ją nie dzisiejsza kreatywność, lecz pomysłowość wynikająca, co tu kryć, z biedy, nadmiaru wolnego czasu, ale i z potrzeby serca, a więc ze szczerej podświadomej miłości do kiczu. Mimo natłoku myśli, bo warte uwagi przykłady atakują autorkę zewsząd, porządkuje swoją książkę w wartką opowieść o naturze, tworzywach czy nagiętym do estetycznych potrzeb żelastwie. Ale rupiecie rządzą się swoim prawem. Z kart książki straszą opowieści o smutnych dziewczynkach z oczami jak u sarny – prace niestrudzonej malarki Danuty Muszyńskiej, oleodruki z Chrystusem nauczającym z łodzi, fosforyzujące na różowo „bozie” z jarmarków wokół sanktuariów, krasnale z pogranicza polsko-niemieckiego czy ogromne stwory z dinozaurolandów. Dodajmy, że autorka nie ogranicza się do naszego podwórka. W celach badawczych rusza do krajów tak odległych, jak Australia, by porównać polskiego łabędzia z opony, wygiętych wstęg metalowych i kawałków szlauchu do jego pobratymca z antypodów. W kraju natomiast dociera do świata kolekcjonerki Kory Tei Kowalskiej, by utwierdzić się w przekonaniu, że potrzeba zbierania niegdyś wszechobecnych „wyrobów” jest przymiotem, a nie oznaką poszukiwania „kiczu w kiczu”. Temu też służą niezwykłe ilustracje: fotografie oryginalnych PRL-owskich durnostojek, ale przede wszystkim precyzyjne oleje na płótnie pędzla Marka Rachwalika, sławiące drugie, surrealistyczne życie fragmentów opon, drutów, plastikowych paprotek, grabi i bóg wie czego.