Pomimo oczywistych faktów dowodzących przewagi kolektywnego zamieszkiwania w intensywnie zagospodarowanej przestrzeni miejskiej społeczne marzenia o własnym domku na przedmieściach pozostają niezachwiane. Samorządowi włodarze zdają sobie sprawę z rosnących kosztów utrzymywania miejskiej infrastruktury, komunikacji, systemu usług publicznych itp. Skłaniać ich to powinno do wstrzemięźliwości w planowaniu ekstensywnej zabudowy na przedmieściach. Z drugiej strony są demokratycznymi przedstawicielami tej zazwyczaj milczącej większości, która minusy zamieszkiwania w gęsto zabudowanych śródmieściach bądź w ekstensywnie zabudowanych blokowiskach uznaje za oczywiste. Pragnieniem jest własny dom na przedmieściach. Współczesne społeczeństwo, jak lubią określać to zjawisko ekonomiści, zostało złapane w pułapkę „średniego rozwoju”. I musi sobie radzić. Średni rozwój nie pozwala na mieszkanie w willach na przedmieściu. Ale jest motorem kreatywności, która w architekturze polskich przedmieść wykształciła nową, hybrydową typologię budynków. Oto ułomne prawo budowlane rozmywa skutecznie granicę między zamieszkiwaniem indywidualnym i kolektywnym. To rozmycie umożliwia znaczącej grupie społecznej spełnienie ukrytych pragnień. A przed architektami stawia zadanie kreatywnego rozwiązania problemu budynku, który wyglądać ma jak pojedynczy, ewentualnie bliźniaczy dom, a w rzeczywistości mieścić spiętrzone nad sobą segmenty mieszkalne.
To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy cyfrowej „Architektury-murator”.Chcesz dalej czytać ten tekst?