Fantasía para un gentilhombre, tytuł finezyjnej, gitarowej kompozycji Joaquína Rodrigo, zawsze kojarzył mi się z Teodorem Talowskim i jego hojnymi inwestorami. Niektórzy nazywają architekta polskim Gaudim (lecz ja wolałabym nazwać Gaudiego katalońskim Talowskim). Inni, jak krakowski historyk sztuki, Zbigniew Beiersdorf, używają sformułowania malowniczy eklektyzm. Te i inne określenia: historyzm, neomanieryzm, czy secesja, są trafne. Jednak rozmach Talowskiego, brak konwencji, brawura w operowaniu stylami i materiałami (z własnej, zresztą, cegielni), zawierają się w słowie fantazja. Fantazja, polot, wirtuozeria – tak można by najkrócej ująć istotę jego architektury.
Dokumentację tego fenomenu stanowi wydany ostatnio pokaźny album autorstwa Tadeusza Bystrzaka. To ciekawa zbieżność z opublikowaną niedawno, omawianą tutaj wcześniej książką o Sasie-Zubrzyckim autorstwa Jerzego Wowczaka („A-m” 1/2018). Jednak mimo świetnej dokumentacji – setek reprodukcji listów, szkiców i zdjęć – charakter tej nowej pracy jest inny. To nie naukowa dysertacja architekta, lecz szczery efekt zachwytu miłośnika twórczości Talowskiego, jak określa sam siebie Tadeusz Bystrzak, absolwent krakowskiej ASP i autor wielu realizacji plastycznych.
Intensywną pracą, która dała owoce, Talowski zajmował się niespełna 25 lat. (...) architekt do samego końca starał się panować nad własnym „dzieckiem”. Bardzo ważne było dla niego zarówno otoczenie, jak i wyposażenie budynków, które projektował. Pozostawił po sobie prawie 200 obiektów, w tym ponad 80 sakralnych – stwierdza autor. W czasach, gdy rola architekta zredukowana została do jednego z bardzo wielu elementów procesu inwestycyjnego, a sam termin architektura oficjalnie ginie wśród nazw innych dziedzin z tym procesem związanych, Talowski jawi się wręcz jako tytan twórczej wolności i determinacji. Wystarczy zacytować jeden z jego listów do klientów – księdza kanonika w Krościenku Wyżnym: Także nadmienić muszę, że Kościół, aby dobrze wyglądał, musi mieć dach tak jak na planie ściśle, a na żadne zmiany dachu się nie zgadzam.
Faber est suae quisque fortunae, każdy jest kowalem swego losu – inskrypcja na domu własnym Talowskiego w Krakowie ma swoje mocne uzasadnienie. Wielkim walorem książki Bystrzaka, abstrahując od wspomnianych reprodukcji, jest pokazanie, że taka postawa architekta przyniosła sukces, ale też demonstracja gustu ufających mu inwestorów. Rezultaty ich wspólnej fantazji można podziwiać w dawnej Galicji Wschodniej i Zachodniej, dziś po obu stronach granicy polsko-ukraińskiej, a nawet w Chorwacji, niedaleko Rovinja, gdzie znajduje się pałac Ignacego hr. Korwin- Milewskiego (obecnie niestety opuszczony). Architektura Talowskiego była i jest tak lubiana, że, podobnie jak wersy współczesnego mu Wyspiańskiego, weszła do obiegu popularnej kultury, stając się symbolem miasta: Z daleka widać już niestety/wieże kościoła Elżbiety – śpiewano w sławnym Marszu lwowskich dzieci, ruszających na front pierwszej wojny. Na szczęście w Bochni, Jarosławiu, Krakowie i wielu innych miejscach nadal widać dzieła Talowskiego całkiem z bliska.