Tworzenie, ukrycie i odnalezienie archiwum – te trzy etapy składają się na opowieść, jaką jest ekspozycja stała w Żydowskim Instytucie Historycznym. Zbiory te należą do najcenniejszych dokumentów w dziejach ludzkości i jako takie wpisane są na listę UNESCO „Pamięć Świata”. Na świadectwo Holocaustu składa się 2,5 tysiąca archiwaliów zawierających około 30 tysięcy kart. Całość określa się popularnie jako archiwum nieocalonych. Dominują w nim relacje i świadectwa ludzi, którym nie udało się przeżyć wojny.
Inicjatorem archiwum był historyk dr Emanuel Ringelblum, a tworzeniem zajmowała się grupa konspiratorów Oneg Szabat. Dokumenty ukryto w trzech częściach i różnych miejscach na terenie getta. Do poszukiwań przystąpiono już w 1945 roku, ale dopiero w następnym roku robotnicy natrafili na dziesięć metalowych skrzynek – pierwszą część archiwum. Kolejną skrytkę odnaleziono w 1950 roku podczas budowy fundamentu pod blok przy Nowolipkach 68. Dokumenty schowane były w dwóch metalowych konwiach po mleku. Pozostałych świadectw pomimo ponawianych poszukiwań nigdy nie odnaleziono. Wystawa Czego nie mogliśmy wykrzyczeć światu znajduje się na pierwszym piętrze zabytkowego gmachu Instytutu przy ulicy Tłomackie 3/5 w Warszawie. Autorem koncepcji jest Tomasz Pietrasiewicz animator kultury, reżyser teatralny, zaś projektantami Aneta Faner i Piotr Duma. Jak mówi Anna Duńczyk-Szulc, jedna z kuratorek wystawy, twórcom ekspozycji zależało na pokazaniu emocji towarzyszących powstawaniu, ukrywaniu, ale też poszukiwaniu i ratowaniu archiwum. Jej sercem jest instalacja zlokalizowana na wprost wejścia na piętro. Jest to rodzaj szczeliny w gruzowisku, czy korytarza piwnicznego. Na jego końcu, niczym relikwiarz, umieszczono jedną z baniek po mleku, w których odnaleziono część archiwum. Pomysł nie jest nowy. Szczelina przeprowadzona przez cmentarzysko pomordowanych Żydów jest najmocniejszym akcentem pomnika-muzeum na terenie niemieckiego obozu zagłady w Bełżcu (proj. Andrzej Sołyga, Zdzisław Pidek, Marcin Roszczyk, „A-m” 9/2004), a także Muzeum Katyńskiego w warszawskiej Cytadeli (proj. BBGK, „A-m” 1/2016) symbolizującego przejście przez groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w 1940 roku.
Autorzy ekspozycji archiwum Ringelbluma w ŻIH-u zastrzegają jednak, że te nawiązania nie były intencjonalne. Architekci uznali, że o rzeczach ostatecznych należy opowiadać redukując formy. Stąd rezygnacja z tabliczek i wykorzystanie multimediów, które wmontowano w blat stołu i gablot. Na ścianach umieszczono elementy będące cytatami z dokumentów. Paletę barw ograniczono do odcieni szarości, czerni i bieli. Zastosowano też naturalne materiały: stal, drewno czy gruz ceglany, pełniący funkcję symboliczną. Ważnym elementem jest umieszczony w holu pierwszego piętra stół z wyżłobionymi w blacie nazwiskami członków Oneg Szabat. Poszczególnym nazwiskom przyporządkowane są szufladki, w których wyryto w drewnie ich biogramy. Korytarz – szczelina dzieli zasadniczą część wystawy na dwie części. Z lewej znalazła się sala zbudowana z pionowych, surowych belek z wmontowanymi w nie multimediami z życiorysami współpracowników Oneg Szabat. To kolejne rozwiązanie, które należy określić pojęciem instalacji rzeźbiarskiej.
Pozostała część ekspozycji umieszczona na dwóch poziomach ujmuje minimalizmem. Dolna sala zawiera cztery długie gabloty z autentycznymi dokumentami, tworzącymi chronologiczną opowieść o zagładzie warszawskiego getta. Przy okazji tworzenia wystawy dokonano także zmian w holu budynku wzniesionego w latach 30. XX w. jako siedziba Biblioteki Judaistycznej. Przestrzeń została oczyszczona z narosłych z czasem elementów wyposażenia, a w jej wnętrzu, dzięki odpowiedniemu oświetleniu lepiej wyeksponowano artefakty, takie jak ślady na lastrykowej posadzce po pożarze budynku w 1943 roku kiedy Niemcy wysadzili sąsiednią Wielką Synagogę. Anna Duńczyk-Szulc podkreśla, że ekspozycja ma przywoływać towarzyszące ludziom z Oneg Szabat uczucia lęku, chęci pozostawienia czegoś po sobie, pragnienia zachowania pamięci po najbliższych.