Rafał Sieraczyński

i

Autor: Archiwum Architektury Rafał Sieraczyński. Fot. Marcin Czechowicz

Rozmowa z Rafałem Sieraczyńskim, współautorem rewaloryzacji parku w Horyńcu-Zdroju

2016-06-30 11:27

Wszystkie zamówienia mamy z przetargów. Traktujemy to jak pracę u podstaw, modernizujemy kraj – o rozczarowaniu formułą konkursów architektonicznych, prowadzeniu konsultacji w małych miejscowościach i konieczności zawierania nieustannych kompromisów z Rafałem Sieraczyńskim z pracowni Rysy rozmawia Maja Mozga-Górecka.

Zrealizowany w Horyńcu projekt jest całkowicie odmienny od przedstawionej przez gminę w przetargu koncepcji. Wygrałeś przetarg, dając gminie co innego niż chciała?

Tamtą koncepcję wykonała profesor Urszula Litwin ze studentami z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Potraktowała temat w sposób historyzujący, szkolny, nienowoczesny oraz niewykonalny – labirynt i boisko umieszczono na terenach podmokłych. Gdy odrzuciliśmy jej projekt, przekazano nam jej pełen żalu list, że rezygnujemy z pracy profesorów, którzy są „dobrem narodu”.

Pracujesz z małymi społecznościami. Jak się w nich traktuje architekta?

Często chodzę na konsultacje społeczne w małych miejscowościach, ale prawie nie spotykam się tam z myśleniem o społeczności. Mówię o tym, jak chcę poprawić przestrzeń i warunki życia mieszkańców: że miasto powinno ludzi integrować, że pieszy powinien mieć priorytet w stosunku do samochodu, że może zmniejszymy liczbę miejsc parkingowych. Następnie mam do czynienia z takim ogromem ludzkiej agresji, że bez sesji terapeutycznej trudno po tym dojść do siebie. Zaczynam rozumieć, dlaczego tak to wszystko u nas źle wygląda. W Płońsku rewitalizujemy centrum. Osada ma historię sięgającą X wieku, a układ urbanistyczny – 600 lat. Więc idę i mówię, że projektujemy na kolejne 300 lat, myśląc o tych, co projektowali przed nami i którzy przyjdą po nas. I to napotyka straszny opór. Bo jak usunę miejsca parkingowe, to ktoś straci sklep itd.

Więc ciągle kompromisy?

Rezygnując w tym zawodzie z kompromisów, ucieka się od życia. Mottem naszej pracowni, jest fragment z Czarodziejskiej Góry, gdy Castorp gubi się na nartach w górach i dostrzega, z jaką lodowatą, bezwzględną, Mann pisze „wulgarną”, doskonałością skonstruowane są płatki padającego śniegu. Są wrogie wobec życia, myśli Castorp. Nasza nazwa Rysy do tego nawiązuje. Rysy powstają, gdy nakładasz abstrakcyjne idee na żywą materię. Nie chcemy tak budować, nie chcemy być wrodzy wobec życia.

Większość zamówień macie z przetargów. Są bliżej życia niż konkursy?

Wszystkie zamówienia mamy z przetargów. Traktujemy to jak pracę u podstaw, modernizujemy kraj. Przyznam, że często pracujemy za bardzo niskie stawki. Ale formułą konkursu jestem rozczarowany. Sprawdza się tylko w przypadku bardzo dużych biur i samotnych wilków, którzy nie mają nic do stracenia. Mając na utrzymaniu pracownię, nie możemy sobie pozwolić na pracę bez żadnego wynagrodzenia, zwłaszcza, że konkursy w Polsce sprzyjają albo czystemu przypadkowi, albo faworyzowaniu kolegów. Na każdy projekt we wstępnej fazie sędziowie mają 2-3 minuty. Po konkursie na rozbudowę Muzeum Parku w Łazienkach zwróciliśmy się do organizatora o protokół, przysłano nam go bez podpisów, nie jak ważny dokument, lecz byle świstek, który każdy mógłby sporządzić. Zdarzało się nam, że punktacja nie odzwierciedlała elementarnych faktów, a pewne kryteria dają się przecież obiektywnie porównać. To loteria, powiedział mi kiedyś jeden z partnerów Fostera, w konkursie z nieograniczonym dostępem może wygrać projekt zupełnie absurdalny, nie chcemy w tym uczestniczyć. Dobrym natomiast systemem, ale prawie zupełnie u nas niestosowanym, jest dialog techniczny. Otrzymuje się tam punkty za doświadczenie. Jest kilka zaproszonych biur i architekt ma prawdziwą prezentację, może swój projekt obronić. Są przewidziane skromne nagrody dla uczestników. Mamy bardzo dobre doświadczenie z takiego dialogu z miastem Wejherowo. Poza tym, formuła konkursu w swojej idei może ma wartość bezstronności, ale pozbawia projekt wyższej wartości, jaką jest autentyczna wspólna praca z zamawiającym i użytkownikiem. Traktujemy ich jako część zespołu projektowego.

W Łodzi wygraliście przetarg na rozbudowę szkoły muzycznej.

Mieliśmy poprawić cudzy projekt, już kupiony, który do niczego się nie nadawał. Zrobiła go pracownia projektująca drogi i kanalizacje, zawierał błędy techniczne, słupy nie były nad słupami, w przestrzeniach wspólnych – katastrofa. Wyrzuciłem to do kosza i zrobiłem własny. Zamiast słupów co sześć metrów – foyer, budynek będzie miał przestrzeń zapierającą dech w piersiach, oddech niezbędny w szkole artystycznej. Nie ma wątpliwości, że dzięki dominacji formuły przetargowej polskie państwo, w tym przypadku Centrum Edukacji Artystycznej, kupuje czasem prawdziwe dziadostwo. Ale muszą przyjść ludzie, którzy chcą włożyć serce, poświęcić czas i pieniądze, żeby polski krajobraz zabudowany krok po kroku ulepszać.

Przetargami da się to zrobić?

Wierzę, że z czasem nieudacznicy odpadną. Pracownia projektująca drogi już dostała za swoje, myślę, że więcej nie będzie próbować. Najbardziej zdeterminowani pozostaną i naprawią, co trzeba.

Rozmawiała Maja Mozga-Górecka

Rafał Sieraczyński, architekt, w 2005 roku założył pracownię Rysy architekci (z Małgorzatą Staszkiewicz). Prowadzący projekty: Metropolitan (Foster+Partners, Warszawa, 2003) oraz Ambasady Niemiec (Kleine Metz Architekten, Warszawa, 2009). Realizacje: wieża widokowa i pawilon sportów wodnych (Warszawa, 2016), przebudowa zabytkowego dworca (Przemyśl, 2012), park zdrojowy z pijalnią wód i amfiteatrem (Horyniec, 2015), dworzec kolejowy (Solec Kujawski, 2016).